Mój egzemplarz "Dziennika 1957-1958", Wydawnictwo Literackie, fot. Barbara Lekarczyk-Cisek |
Włodzimierz Bolecki, który opracował odnaleziony tekst dziennika (wraz z Martą Herling, córką pisarza), nazywa go nie bez kozery "Dziennikiem sekretnym", znajdziemy w nim bowiem przemyślenia bardzo osobiste, takie, o których się głośno nie mówi, poznamy proces pracy pisarza, jego rozterki, kryzysy i wątpliwości. Autor wstępu wyraża także nadzieję, że być może czekają nas jeszcze kolejne niespodzianki. Gdyby jednak nic więcej nie odnaleziono, to i tak portret psychologiczny pisarza, wyłaniający się z kart "Dziennika 57-58", jest w jakiś szczególny sposób pełny i pasjonujący - od pierwszej strony do ostatniej. Dopełnia go wspomnienie Lidii Croce, żony pisarza oraz jego córki, Marty Herling. Tom zawiera również wywiad z nią, przeprowadzony przez Annę Morawską w 2009 roku dla "Dużego Formatu". Osobną narrację stanowią liczne, czarno-białe zdjęcia, na których (w tym na okładce) widzimy Gustawa Herlinga-Grudzińskiego jako szczęśliwego męża i ojca, często w pięknym entourage`u. Wszystkie te opowieści, składające się na całość "Dziennika 1957-1958", sprawiają, że portret pisarza staje się pełniejszy - wielowymiarowy.
Dziennik rozpoczyna data 1 stycznia 1957 roku. Autor jest już od trzech lat żonaty z Lidią Croce, córką znanego włoskiego filozofa, Benedetta. Mają dwuletniego syna, a wkrótce urodzi się córka.. Właśnie wrócili do hotelu we Florencji, gdzie spędzili Nowy Rok. Ale zapis w dzienniku nie dotyczy bynajmniej nocy sylwestrowej. Herling-Grudziński powraca myślami do ... pierwszej żony, Krystyny, która pięć lat temu popełniła samobójstwo. Pisze, że myśli o niej coraz rzadziej, jednak - jak na to wskazują kolejne zapisy w dzienniku - zajmuje ona nadal ważne miejsca w jego życiu. Myśli o niej, śni... O wiele rzadziej i bez tych emocji wspomina w dzienniku o najbliższych: żonie, synu i córce. Żyje jakby obok, we własnym świecie, do którego oni nie mają dostępu. Ten pierwszy wpis dość gwałtownie wprowadza nas w skomplikowany stan ducha pisarza, który mimo miłości i ofiarności żony, pisze takie oto straszne słowa:
Co ze mną będzie? Co ze mną będzie? Czy potrafię tak żyć, nie pisząc i nie kochając, interesując się tym, co mnie niegdyś obchodziło, raczej z przyzwyczajenia niż z prawdziwej ciekawości?
Tych pytań i wątpliwości jest znacznie więcej. Ostatecznie zasypia przed północą, choć to noc noworoczna, a po przebudzeniu jak Mickiewiczowski Gustaw/Konrad zastanawia się nad zagadką snu - ten motyw pojawia się w dzienniku jeszcze wielokrotnie i wiele nam mówi o "życiu duszy" jego autora.
Nazajutrz Herling pisze o zwiedzaniu muzeów, oglądaniu dzieł sztuki w Galerii Uffizzich oraz w Palazzo Pitti. Ponownie jednak staje się to pretekstem do rozważań na temat własnej kondycji duchowej, zdaniem pisarza, niedobrej:
Kiedyś naprawdę oglądałem malarstwo, teraz chodzę po galeriach bez czucia w oku - narzeka. Oczywiście, najdłużej stoi przed Pietą i zastanawia się, czy można żyć bez litości. Próbuje także znaleźć ukojenie w modlitwie - w Bazylice San Miniato, ale bez powodzenia:
Wyszedłem z bazyliki jak ślepiec, który dotknął czegoś dłońmi i już, już miał się domyślić kształtu, gdy nagle wszystko stało się gładkie, płaskie i bezkształtne - opisuje obrazowo swój stan. Podobnie czuje się nazajutrz - podczas wizyty w Rzymie, w Pinakotece watykańskiej, trochę lepiej w Kaplicy Sykstyńskiej (ale tylko boczne freski, a nie Sąd Ostateczny Michała Anioła). Również potrawy straciły swój smak:
Kiedyś takie obiady były dla mnie źródłem nieopisanej radości - widok zasłuchanej naprzeciwko Krystyny podniecał mnie do ciągłego mówienia.
I konstatuje: Jest to już prawie banalne to odkrywanie codziennie, że człowiek skazany jest tylko na swoją samotność, a przecież za każdym razem, kiedy sobie to uprzytamniam, ogarnia nie przerażenie.
Taki depresyjny nastrój towarzyszy mu nieustannie. Wytchnienie i radość dają jedynie spotkania z rodziną, głównie z siostrą Łucją, którą nazywa pieszczotliwie Lusią. Z pozostałym rodzeństwem ma skomplikowane relacje, ponieważ uważa, że ich życie w Polsce komunistycznej i wspieranie wrogiego ustroju (jeden z jego braci, Maurycy Herling-Grudziński, został nawet ministrem) są rodzajem zdrady. W związku z tym izoluje swoje dzieci zarówno od języka polskiego, jak też od mieszkającej za żelazną kurtyną rodziny. Spotyka się także z Polakami mieszkającymi za granicą, m.in. z Reną Jeleńską, matką Konstantego, oraz z przyjaciółmi, Lidią i Adamem Ciołkoszami. Odnotowuje w dzienniku także spotkania z będącymi we Włoszech przejazdem polskimi pisarzami, m.in. z Aleksandrem Watem, Adolfem Rudnickim, a nawet z niezbyt lubianym Arturem Sandauerem. Po jednym z takich spotkań napisze sarkastycznie:
Głowa mi spuchła i miałem w ustach niesmak. Taka porcja działa jak środek przeczyszczający: emigrant ma przynajmniej to minimum zadowolenia, że nie był zmuszony brać w tym wszystkim udziału.
Najczęściej jednak pisze, zamknięty z swoim gabinecie jak bohater "Wieży", nie dopuszczając tam nikogo z rodziny. Jedynie z gośćmi z Polski potrafi przegadać całą noc, najczęściej poza domem. Możliwość wymiany myśli w ojczystym języku jest dla niego czymś niezbędnym, wręcz życiodajnym, ekscytującym. Z drugiej strony wizyty te utwierdzają go w przekonaniu, że dobrze zrobił, wybierając emigrację. Wprawdzie doskonale zna włoski (czasami "dopuszcza" żonę do pomocy w przekładach) i pisze artykuły do włoskiej prasy, ale literaturę piękną tworzy konsekwentnie w języku polskim. Może ją publikować w Kulturze Paryskiej.
Dzięki "Dziennikowi 1957-1958" mamy także niezwykłą możliwość obserwowania Herlinga-Grudzińskiego jako pisarza, ponieważ swoje rozważania na temat rozwoju powieści, tworzonych postaci itd. zamieszcza w dzienniku. Podczas pisania do tego stopnia żyje życiem bohaterów, że zapomina o sobie. Pisarstwo daje mu więc pewien rodzaj wytchnienia od własnych problemów, kiedy próbuje zrozumieć zachowania i motywacje bohaterów, jakby byli żywymi ludźmi. Niezmiernie rzadko zadowolony jest ze swojej pracy - nie uznaje żadnych kompromisów i bezwzględnie odrzuca to, co słabsze, bo obawia się, że ulegnie pokusie i wykorzysta jednak ten tekst. Czyta dużo dobrej literatury, bo uważa, że mu to pomaga w pisaniu. Czytuje także z powodów stricte zawodowych, np. Franza Kafkę czy J. Conrada i pisze o nich artykuły.
Kiedy nie pisze, chodzi do kina, ale najchętniej - do teatru i na koncerty. Kiedy jest pogrążony w depresji - pije:
Nie mogłem ani pisać, ani myśleć, ani czytać. Zacząłem przed chwilą pić i pewnie nie skończę, aż mnie nie zwali z nóg. Ile bym dał za to, żeby móc z kimś pić! Żeby móc przynajmniej mówić! Nie po włosku, nie... - pisze z brutalną szczerością pod datą 16 stycznia 1958 roku. Nazajutrz przyśni mu się Krystyna szalenie jasna i blada, z długimi, rozpuszczonymi włosami, jakie nosiła w Warszawie (...). Chce rozwodu, ale na jego błagania odpowiada, że jeszcze się namyśli. O innym śnie z Krystyną (odwróconą i nieobecną jak Eurydyka) napisze:
Nigdy jeszcze we śnie nie miałem tak wyraźnego odczucia dwóch rzeczy: ogromnej bliskości i nieskończonego oddalenia życia i śmierci oraz męki niesłyszanego krzyku.
Przy tym Herling-Grudziński jest także wrażliwym obserwatorem otaczających go kobiet - podobają mu się, a poza tym łaknie intensywnych uczuć. Pod datą 8 stycznia 1958 roku zapisze:
Siedząc dziś na ławce nad morzem, poczułem tak ostry głód nowej miłości, że musiałem na siłę zająć myśli czymś innym.
Tak powściągliwy w okazywaniu uczuć żonie, miał - jak wspomina Lidia Croce - łatwość kontaktu w płcią piękną i szybko zawierał przyjaźnie z kobietami.
Wbrew temu, co czytamy w "Dzienniku 57-58" o licznych towarzyskich spotkaniach, żona zachowała go w pamięci zupełnie inaczej:
W Neapolu był pustelnikiem, a w Polsce królem życia, innym człowiekiem. Ale kiedy pracował w domu, jego obecność była dla nas czymś nadzwyczajnym. Miał energiczny, całkowicie polski sposób bycia. Zawsze nas to podtrzymywało na duchu. On może nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo potrzebowaliśmy obecności takiej osoby.
Tymczasem córka Marta przyznaje w wywiadzie:
Ojciec był surowy i nieprzystępny. Był zamknięty w gabinecie, zamknięty w sobie, zamknięty w pisarstwie. I dodaje: W całej swojej surowości i niedostępności mój ojciec potrafił być cudowny: wesoły, rozbawiony, kochający. Właśnie gdy przyjeżdżała Luchna. Albo gdy jeździliśmy nad morze.
Wszystko się zmienia, gdy Marta odwiedza wraz z ciotką polską rodzinę. Ta podróż sprawiła, że odzyskała wreszcie ojca, z którym zaczęła rozmawiać i czytać mu swój dziennik z pobytu w Polsce. Ona czytała, a on płakał...
"Dziennik 1957-1958" Gustawa Herlinga-Grudzińskiego pozwala nie tylko wniknąć w skrywane uczucia i myśli pisarza. Staje się także punktem wyjścia do refleksji na temat tragicznych i niezmiernie zawikłanych losów polskich emigrantów, często głęboko zranionych i nieszczęśliwych z powodu oddalenia od "kraju lat dziecinnych" - polskiej kultury i języka, od swego naturalnego środowiska.
"Dziennik 1957-1958" Gustawa Herlinga-Grudzińskiego ukazał się w Wydawnictwie Literackim w maju 2018 roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz