Marek Fiedor należy do tych (coraz mniej licznych) inscenizatorów, którzy opowiadają o świecie, sięgając po dobrą, uznaną literaturę, a ta – jak wiadomo – nie starzeje się nigdy. Warto jednak skonstatować, jak brzmią dziś dla nas, współczesnych, teksty Dostojewskiego, Czechowa czy Kafki. Po tego ostatniego reżyser sięgnął po raz wtóry – zmierzył się już bowiem z Procesem w Teatrze Polskim w Poznaniu (2004). Jego bohater, Józef K., miał rysy współczesnego człowieka. Był to pewny siebie, butny, arogancki bankowiec, biznesmen z tzw. układami. Ktoś, kto nie ma czasu na sentymenty, na takie przebrzmiałe wartości jak rodzina, wiara, miłość. Co więcej, był twórcą tego nieludzkiego świata, w którym się poruszał. To nie on się bał, ale jego trzeba było się bać. Ludzi, którzy nie byli mu potrzebni, nie dostrzegał. I oto pewnego dnia Józef K. zostaje wezwany przed sąd. Nie wiedział, o co go oskarżają, ale nie zamierzał być ofiarą. Przecież wszystko można jakoś załatwić, zapłacić komu trzeba. Problem w tym, że to nie był prawdziwy i przekupny sąd, a Józef K. musiał rozliczyć się ze swojego życia w gruncie rzeczy przed sobą samym.
Przemysław Bluszcz jako K. w spektaklu Zamek/prasowe |
Zamek i postać Klamma, który – podobnie jak Godot Becketta – nie pojawia się nigdy – jest dla bohatera kimś (czymś), kto może odmienić jego życie. I chociaż Zamku również nie ma (nie było go także w powieści Kafki, gdzie stanowił raczej zespół zabudowań, zwanym tak tylko umownie), bohater z uporem do niego zdąża. W jego wysiłkach pomagają mu kobiety, gdyż świat przedstawiony w spektaklu Marka Fiedora jest w istocie światem kobiet. Stają się kochankami bohatera (Frieda), przyjaciółkami (Olga, Klezmerka), matkami wreszcie (Gardena, Oberżystka). To one objaśniają mu świat, organizują życie, pomagają osiągnąć cel. Między nimi a K. odbywa się nieustanna gra. K. w kreacji Przemysława Bluszcza nie jest jednak bohaterem zimnym czy cynicznym. Przeciwnie, wchodzi w rozmaite relacje z tymi kobietami, odpowiadając na ich i swoje własne potrzeby emocjonalne.
Początkowo Frieda podnieca go głównie dlatego, że jest kochanką Klamma, ale później gotów jest dla niej zrezygnować ze swoich ambicji i przyjmuje posadę woźnego szkolnego, czując zarazem, że w ten sposób może Friedę stracić. I tak się dzieje. Miota się coraz bardziej i widzimy jak traci powoli wszystko: domniemaną wolność, ambicje bycia kimś, marzenia o tym, by stać się członkiem tej społeczności, która traktuje go jak obcego… Spektakl kończy scena, w której K. przytula się w pozycji embrionalnej do oberżystki – Wielkiej Matki.
Przemysław Bluszcz jako K. w spektaklu Zamek/prasowe |
Przedstawienie „Zamku” w Teatrze Współczesnym jest również bardzo dobre aktorsko. Odważnym i interesującym pomysłem było obsadzenie w roli K. dojrzałego mężczyzny, bo pozwoliło na pokazanie, że jego zewnętrzność nijak się ma do dojrzałości emocjonalnej i duchowej. Przemysławowi Bluszczowi bardzo sugestywnie udało się pokazać rozwój postaci K. - od pewnego siebie samca Alfa do oseska. Ogromnie podobała mi się Zina Kerste w roli Olgi i Klezmerki. Nie tylko znakomicie radziła sobie z instrumentami muzycznymi, ale udało się jej wydobyć dramatyzm postaci odrzuconej przez społeczność. Świetna, komiczna dla odmiany, była Beata Rakowska jako Giza, urzędniczka. Właściwie o wszystkich rolach można by powiedzieć coś ciepłego.
Dodajmy, że dobrym zwyczajem dyrektora Teatru Współczesnego we Wrocławiu Marka Fiedora stają się spotkania z twórcami spektaklu po jego obejrzeniu. W ten sposób przedstawienie staje się płaszczyzną dyskusji i refleksji dla obu stron.
Wprawdzie Zamek miał swoją premierę na koniec sezonu, jednak spektakl rozpoczyna dopiero swój teatralny żywot i będzie go można oglądać po wakacjach, do czego gorąco zachęcam.
Recenzja ukazała się na portalu PIK Wrocław 1 lipca 2013 roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz