środa, 18 września 2019

54. MF Wratislavia Cantans /relacja z festiwalu/

Tegoroczny 54. Międzynarodowy Festiwal Wratislavia Cantans zabrał nas w muzyczną podróż na Południe. Okazało się, że znaczenie i barwy tej nazwy są zmienne i różnorodne, ale zawsze kojarzą się z piękną muzyką. Największe wrażenie wywarły na mnie trzy koncerty: "Judyta triumfująca" A. Vivaldiego, III Symfonia G. Mahlera oraz "Sud , sud" G. Solimy. Oto dlaczego:


54. edycja Międzynarodowego Festiwalu Wratislavia Cantans, podobnie jak poprzednie, utwierdziła nas w przeświadczeniu, że wiek nie ma tu nic do rzeczy, ba, w przypadku muzyki dawnej jest to wręcz zaleta :-) Najważniejszy jednak jest fakt, iż od kilku lat festiwal prowadzi Giovanni Antonini, który łączy w sobie pasję, pracowitość i odpowiednie kompetencje. Każda kolejna odsłona festiwalu jest dla nas swoistym muzycznym objawieniem - spaja bowiem jedną przewodnią myślą rozmaite, często niezwykłe wydarzenia muzyczne. W tym roku inspiracją stało się Południe.

Konferencja prasowa 44. MF Wratislavia Cantans, drugi od lewej dyr. Andrzej Kosendiak, obok niego: Giovanni Antonini, fot. Barbara Lekarczyk-Cisek

Romantycy, którym patronował J. W. Goethe jako autor "Podróży włoskiej", traktowali Południe jak mekkę albo słoneczną krainę przypominającą Arkadię. Jeszcze większe bodaj znaczenie miało dla naszej kultury słynne dzieło Pawła Muratowa: "Obrazy Włoch", które odcisnęło swoje piętno zarówno na polskiej literaturze (Jarosław Iwaszkiewicz, Zbigniew Herbert), jak i na muzyce. Karol Szymanowski, rówieśnik Muratowa, w latach poprzedzających wybuch I wojny światowej także podróżował do Włoch. Prawdziwą rewelacją był dla niego zwłaszcza pobyt na Sycylii. Wrażenia te znalazły odbicie w znakomitych dziełach tworzonych już w czasie wojny, w rodzinnej Tymoszówce. Powstały wtedy Maski, Metopy, Mity, III Symfonia, I Koncert skrzypcowy. Napisał także powieść "Efebos", w której chciał zawrzeć swoje marzenia o lepszym świecie. Miała ona za tło włoskie pejzaże i włoską sztukę i stanowiła apologię piękna, miłości, swobody. W tym samym czasie — i czerpiąc z podobnych inspiracji — rozpoczynał Szymanowski pracę nad "Królem Rogerem". Opera dotykała podobnej problematyki, co Efebos: związków i napięć między dionizyjską i apolińską wizją życia i twórczości. Scenerią były znów Włochy. Libretto pisał młody kuzyn Szymanowskiego Jarosław Iwaszkiewicz, który wypełniał jedynie zalecenia wielkiego kompozytora. Jednak później sam stał się autorem takich utworów, jak "Śpiewnik włoski", "Kochankowie z Werony" czy "Podróże do Włoch". Całe Włochy bowiem, nie tylko ich południe, są dla Polaków Południem - ową wymarzoną krainą. Przede wszystkim jako miejsce najpiękniejszej, najstarszej kultury, w której wciąż czujemy się jak "barbarzyńcy w ogrodzie". Mit Południa trwa, choć - jak mogliśmy się przekonać podczas tegorocznej Wratislavii - różne są jego oblicza.

Program dowiódł niezbicie, że istnieje wiele rytów religijnych, które miały swój początek na południu: chorał bizantyjski, śpiew mozarabski, muzyka etniczna z okolic Neapolu i afrykańska, a wreszcie wykroczyliśmy poza teren Europy doświadczając muzyki Południa Stanów, przetworzonej przez Georga Gershwina w operze "Porgy i Bess". Niektóre rodzaje muzyki były nam doskonale znane, jak choćby muzyka Gershwina czy nasza własna twórczość w postaci polskiej muzyki ludowej. Jak się podczas festiwalu osobiście przekonaliśmy, "Południe" oznacza szerokie spectrum i różne perspektywy, o czym zresztą uprzedzał nas maestro Giovanni Antonini na konferencji prasowej:

"Południe ma zawsze w sobie coś względnego, nie jest niczym absolutnym, i to zarówno geograficznie, jak i kulturowo. Jest to temat bardzo szeroki, ale o tych trudnych relacjach między Północą a Południem chcieliśmy w naszym programie także powiedzieć".

Bóg - uosobienie miłości, do której wszystko podąża: III Symfonia 

Gustawa Mahlera


Oficjalne rozpoczęcie festiwalu zainaugurował niezwykły koncert: III Symfonia Gustawa Mahlera w wykonaniu Israel Philharmonic Orchestra i pod dyrekcją Zubina Mehty. Maestro i jego muzycy wystąpili już podczas 50. odsłony Wratislavia Cantans. Zagrali wówczas IX Symfonię - uznaną za ostatnią symfonię romantyczną. Zasłużony dyrygent został także upamiętniony w Alei Gwiazd przed Narodowym Forum Muzyki.

O swoim utworze napisał Mahler w jednym z listów:

"Moja symfonia będzie czymś takim, czego jeszcze świat nigdy nie słyszał. Cała Natura dochodzi tutaj do głosu i wyjawia tajemnicę tak głęboką, jaką jedynie we śnie można przeczuć".

Maestro Zubin Mehta i Israel Philharmonic Orchestra, fot. Sławek Przerwa

Jest to zatem w założeniu symfonia-misterium, którą cechuje maksymalizm i poczucie nieograniczonej mocy twórczej. W płaszczyźnie symboliki symfonia tak rozumiana pragnie wyrazić kosmos i miejsce człowieka w nim z perspektywy nadziei, zgodnie z chrześcijańską koncepcją ludzkiej kondycji. To najbardziej rozbudowana, najbogatsza formalnie symfonia Mahlera - prawdziwe wyzwanie dla wykonawców. Maestro Mehta wraz z Israel Philharmonic Orchestra, a także solistką Gerhild Romberger i Chórem Chłopięcym NFM wspaniale ją zinterpretował. Całość ma charakter narracyjny, polifoniczny jak w powieściach Dostojewskiego, do których porównał ten utwór Bohdan Pociej. Na ten trop wskazują także tytuły poszczególnych części, które kompozytor usunął przed publikacją w 1898 roku.


Gerhild Romberger i Chór NFM, Chór Chłopięcy NFM, fot. Sawek Przerwa

Część I, zatytułowana pierwotnie "Pan budzi się, nastaje lato" (dosł. "nadciąga w rytmie marsza"), utrzymana w tonacji F-dur (jak zwykło się czynić od czasów "Pastoralnej"), zawiera bogactwo dźwięków natury, oddanych za pomocą oboju, skrzypiec, puzonu, trąbki, rogu i klarnetu. Kolejne części III Symfonii także nosiły pierwotnie znaczące tytuły: „Co mi mówią kwiaty na łące” (forma menueta), „Co mówią mi zwierzęta w lesie” (odgłosy zwierząt i ptaków), „Co mówi do mnie człowiek”. W tej części dopiero pojawia się partia wokalna, którą na wrocławskim koncercie wykonała Gerhild Romberger (cudowny mezzosopran!) w towarzystwie jednolitego akompaniamentu. Istotną rolę odgrywa w tej partii sam tekst, będący fragmentem dzieła Friedricha Nietzschego "Tako rzecze Zaratustra":

O Mensch! Gib Acht! (O człowieku! Uważaj!), mówiący o nieuniknionym cierpieniu, ale także o tym, że "Cała radość poszukuje wieczności" i nie pozwala człowiekowi się poddać.

Niezwykły, tajemniczy fragment, splatający się z chórem chłopięcym, śpiewającym o miłości Boga:

 „Co mówią mi anioły”oraz "Co mówi Miłość". W muzycznej wizji Mahlera świat ma charakter hierarchiczny - prowadzi człowieka w rejony wyższe, zamieszkałe przez doskonalsze formy bytu: aniołów i Boga pojmowanego jako uosobienie miłości, do której wszystko podąża. Oto przesłanie III Symfonii:

Niebiańska radość jest błogosławionym miastem,
niebiańska radość, która nie ma końca!
Niebiańska radość została udzielona Piotrowi
przez Jezusa i dla całej ludzkości na wieczne szczęście.

Toteż ostatnia część utworu została nasycona pełnią brzmienia orkiestry smyczkowej i częstą obecnością figur gruppetto - romantycznego symbolu miłości. Fragment ten zagrany został w tonacji D-dur Langsam — Ruhevoll — Empfunden (powoli, spokojnie, głęboko odczuwany) i na długo pozostanie w sercu...

Mohiko Fujimura i Israel Philharmonic Orchestra, fot. Sławek Przerwa

Trzeba było dyrygenta tak znakomitego i dojrzałego jak Zubin Mehta, aby wszystkie te niuanse Mahlerowej kompozycji oddać w sposób świadczący o głębokim zrozumieniu intencji kompozytora. To był tak wspaniały koncert, że wystarczyłby za wszystkie.A jednak maestro Antonini zadbał o to, abyśmy wysłuchali jeszcze innych, nie mniej pięknych, ba, olśniewających. Z pewnością należało do nich oratorium Antonia Vivaldiego "Judyta triumfująca"


Triumf Judyty i ... Julii


"Edyta Triumphans", 1. wydanie dzieła/ fot. Wikipedia


"Judyta triumfująca" Antonia Vivaldiego zawiodła nas na południe Włoch - do Wenecji, tam bowiem powstało to piękne, a jedyne zachowane oratorium tego kompozytora, tzw. "oratorium wojenne" (sacrum militare oratorium), które opisuje historię spotkania dzielnej izraelskiej wdowy Judyty z asyryjskim wodzem Holofernesem, którego skutki okazały się dla tego ostatniego tragiczne - stracił głowę w przenośni i dosłownie. Vivaldi podjął tę historię na nowo, mając własny zamysł. Oto bowiem w 1716 roku nastąpił zwrot w wojnie peloponeskiej. Turcy odstąpili od oblężenia twierdzy Korfu. Otóż Cassetti, librecista oratoriów Vivaldiego, użył biblijnej historii oblężenia Betulii w wojnie między Żydami a Asyryjczykami jako alegorii konfliktu Wenecji z Imperium Osmańskim. Oratorium miało zatem dawać nadzieję na zwycięstwo. A ponieważ kompozycja powstała z myślą o uczennicach szkoły, w której Rudy Ksiądz, jak go nazywano, pracował, toteż ów thriller rozpisany został na głosy wyłącznie żeńskie i z barokową przekorą podany w dość lirycznym sosie.


Sonia Prina jako Judyta e oratorium "Judyta triumfująca", NFM, fot. Sławek Przerwa

Na plan pierwszy wysuwa się motyw uwiedzenia ciemiężyciela przez naszą bohaterkę i dwuznaczne gry między parą protagonistów. Holofernes Vivaldiego zaś, jak zauważa Michael Talbot, to wprawdzie łajdak, ale czarujący, trochę jak Don Giovanni. Po wysłuchaniu cudownej arii "Sede, o cara" słuchacz jest wręcz przekonany o tym, że najgroźniejszy generał Nabuchodonozora wcale nie jest jakimś krwiożerczym potworem, ale czułym na niewieście wdzięki wrażliwym mężczyzną :-)  A gdybyśmy jeszcze mieli wątpliwości, wystarczy posłuchać arii "Nox obscura tenebrosa" oraz kolejnych recitatiwów, aby docenić, jak bardzo mu na Judycie zależy. W rezultacie odczuwamy dyskomfort, kiedy Judyta ostatecznie pozbawia go życia. Skłonni jednak jesteśmy wybaczyć Vivaldiemu brak dramatyzmu, który w tej sytuacji aż się prosi, a wszystko dlatego, że arie, które napisał, są niewyobrażalnie piękne. W "Judycie" nie ma duetów, dwukrotnie pojawia się chór reprezentujący kolejno wojowników asyryjskich oraz dziewczęta z Betulii. Mimo to jednak nie czujemy monotonii, ponieważ każdy z tych kobiecych głosów ma inne brzmienie, a ponadto charakterystyki dopełnia instrumentacja utworu.

Mary-Ellen Nesi jako Holofernes (mezzosopran)
NFM, fot. Sławek Przerwa

Judyta we wrocławskiej wersji oratorium dysponowała niskim kontraltem Soni Priny. Dawało to wrażenie godności i dystansu, który bohaterka przejawia w stosunku do Holofernesa. Ponadto Judyta ma do dyspozycji kobiece brzmienia violi d`amore, szałamaję i mandolinę. Przykładowo, po recitatiwach z Holofernesem, na koniec części II oratorium, zaśpiewała piękną liryczną arię z towarzyszeniem mandoliny: "Transic aetas", w której mówi o przemijaniu wszystkiego, także miłości, podczas gdy tylko dusza pozostaje nieśmiertelna.

Julia Lehzneva jako Vagaus (sopran), NFM, fot. Sławek Przerwa

Paradoksalnie, Holofernes w wykonaniu Mary-Ellen Nesi (mezzosporan) był bardziej liryczny od Judyty, szczególnie w ariach miłosnych, np. "Noli, o cara", gdzie towarzyszą mu oboje i organy obligato. Najczęściej jednak śpiewał w towarzystwie smyczków. Tak czy owak po tylu pięknych ariach każda kobieta by mu uległa :-) Ale nie Judyta!

Rolę sługi Holofernesa, Vagausa, zaśpiewała we Wrocławiu znana tu i kochana Julia Lehzneva (sopran), przydając blasku tej nieco marginesowej postaci. Wydaje się, że nie bez przyczyny była najgoręcej oklaskiwana po każdym swoim występie, począwszy od "Volate servi" ("Pośpieszcie słudzy"), a na dramatycznym "Armate di fuoko e di serpi", z przywoływaniem furii, ognistych smoków i węży, które miałyby pomścić pana. Jeśli ktoś triumfował w tym oratorium, to ośmielę się powiedzieć, że była to właśnie Julia.

Francesca Ascioti (kontralt) jako Ozjasz, NFM, fot. Sławek Przerwa

Godny zapamiętania był także kapłan Ozjasz w wykonaniu Francesci Ascioti (kontralt), śpiewającej szczególnie pięknie majestatyczny "Gaude felix". Poruszył mnie ponadto chór dziewic modlących się w Betulii: "Mundi Rector de Caelo micanti" w  niezwykle subtelnym wykonaniu Chóru NFM. Pojedyncze arie, oprawne we wciąż zmieniające się instrumentarium w wykonaniu fantastycznego Il Giardino Armonico, były w tym oratorium prawdziwym crème de la crème, czyniąc ten wieczór prawdziwym i niezapomnianym muzycznym przeżyciem.

Mary-Ellen Nesi jako Holofernes (mezzosopran) i Raffaella Milanesi jako Abra (sopran), w tle Chór NFM,
fot. Sławek Przerwa

Giovanniego Solimy podróże w czasie i przestrzeni


O tegorocznym Festiwalu Wratislavia Cantans mogłabym pisać bez końca, ale rozsądek nakazuje mi skupić się na tych koncertach, które szczególnie mnie poruszyły. Należał do nich z pewnością występ wybitnego włoskiego kompozytora i wiolonczelisty Giovanniego Sollimy, który pojawił się na festiwalu dwukrotnie: podczas 48. jego odsłony, a także rok później. Od początku wziął szturmem festiwalową publiczność i nic się pod tym względem nie zmieniło w tym roku. Muzyk to absolutnie niezwykły, oryginalny – i jako kompozytor, i jako wykonawca. Kogoś tak grającego tematy klasyczne, etniczne i współczesne nigdy wcześniej nie słyszałam. Niezwykła wyobraźnia muzyczna i wirtuozeria połączone z nieudawaną radością tworzenia.

Giovanni Solima (wiolonczela) i Michele Pasotti (teorba), Synagoga pod Białym Bocianem,
fot. Joanna Stoga

Koncert w Synagodze pod Białym Bocianem, zatytułowany "Sud, sud - a Musical Journey from Rome Beyond the Mediterranean Sea", rzeczywiście okazał się muzyczną podróżą z Rzymu na południe, sięgającą aż za Morze Śródziemne. Była to także podróż w czasie - od utworów z przełomu XVI i XVII wieku włoskiego kompozytora Giulio de Ruvo, hiszpańskiego twórcy Bartolome de Seima y Salaverde, poprzez  utwory XVIII-wiecznego kompozytora włoskiego Giovanni Batista Costanzi, po kompozycje współczesne Eliodoro Solimy oraz własne.  Artysta  grający na wiolonczeli wystąpił tym razem w towarzystwie Michele Pasotti - na teorbie, ale wykonał także wiele utworów solo.

Giovanni Solima (wiolonczela), Synagoga pod Białym Bocianem, fot. J. Stoga

Nie sposób opisać jego gry, bo jest to muzyk, który potrafi cudownie zagrać utwory klasyczne z niesłychaną wprost lekkością. Z drugiej zaś strony ciągle eksperymentuje z instrumentem, wydobywając z niego dźwięki skrzypiec, elektrycznej gitary, perkusji, a nawet ... całej orkiestry symfonicznej. Pomaga sobie głosem - własnym i publiczności. Solima to prawdziwy człowiek-orkiestra, w dodatku z taką ekspresją, że czasami nie sposób oddzielić człowieka od instrumentu. Mnie się nie bez przyczyny skojarzył z Mickiewiczowskim Wojskim:

Tu przerwał, lecz róg trzymał; wszystkim się zdawało,
Że Wojski wciąż gra jeszcze, a to echo grało.
(...)
Z oczyma wzniesionymi, stał jakby natchniony,
Łowiąc uchem ostatnie znikające tony.
A tymczasem zagrzmiało tysiące oklasków,

Tysiące powinszowań i wiwatnych wrzasków.

Zapewniam, że Solima grał w podobnym natchnieniu, a po jego koncercie zagrzmiały oklaski i głośny aplauz.

Sądzę, że dotyczy to całego Festiwalu Wratislavia Cantans - niby skończył się, a jednak w uszach brzmią ciągle jego dźwięki, zaś pod powieką zatrzymały się obrazy śpiewaków i instrumentalistów... Dziękuję!

Barbara Lekarczyk-Cisek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Powrót Orfeusza - koncert pamięci Andrzeja Markowskiego w setną rocznicę urodzin w NFM /zapowiedź/

29 listopada o 19.00 Narodowe Forum Muzyki zaprasza na koncert NFM Filharmonii Wrocławskiej pod batutą maestra Jacka Kaspszyka poświęcony je...

Popularne posty