Małgorzata i Wojciech Staroniowie z dziećmi, fot. z rodzinnego archiwum |
Barbara Lekarczyk-Cisek: Tworzy Pan piękne filmy o ludziach, a jednocześnie mają one bardzo osobisty ton. Wplata Pan do opowiadanych historii swoją własną, rodzinną. Skąd takie podejście do filmu dokumentalnego?
Wojciech Staroń: Poznaliśmy się z moją żoną Małgosią w liceum i już wówczas zastanawialiśmy się nad tym, aby – wykonując swój zawód – pracować jednocześnie wspólnie. Tak zrodził się pomysł filmu o Syberii, gdzie Gosia podjęła pracę nauczycielki, a ja miałem opowiedzieć historię o tym, jak to młoda dziewczyna wyjeżdża na Syberię, aby uczyć języka polskiego. To był mój pierwszy film – sytuacja bardzo dobra dla dokumentu, który lubi, gdy się coś dzieje pierwszy raz…
Pańskie filmy mają nieśpieszny rytm narracji i nastrojowe piękno obrazu. Potrafi Pan skupić się na kropli deszczu, zrobić zbliżenie więdnących kwiatów, żeby wyrazić upływ czasu… W „Lekcji argentyńskiej” są to często impresje z deszczem albo mini-scenki z dziećmi: śpiący syn czy czesząca się córeczka. W rezultacie powstaje coś więcej niż zwykły zapis rzeczywistości.
Wojciech Staroń: Tak, bo warto poprzez film mówić o rzeczach, których nie widać. To znaczy, że obraz ma nam coś pokazywać, ale jednocześnie mówić o czymś, czego nie widzimy. Trzeba być wrażliwym na sztukę i na ludzi, zbierać przeżycia. Wtedy ma się ochotę powiedzieć coś od siebie, oddać coś światu.
Państwo pojechali najpierw na Syberię, później do Ameryki Południowej i za każdym razem spotykali Polaków, którzy tam zostali i o których Polska w jakimś sensie zapomniała. Oddaliście im głos, przypomnieli, że istnieją. Co więcej, nie tylko zostali przez Was wydobyci z cienia, ale stworzyliście z nimi głębsze relacje, przyjaźnie nawet.
Małgorzata i Wojciech Staroniowie z dziećmi, fot. z rodzinnego archiwum |
Wojciech Staroń: Dla nas jest ważne, że wkraczamy z kamerą w życie pewnej społeczności i stajemy się na jakiś czas jej cząstką. Dlatego staramy się prowadzić normalne życie w tym miejscu, w którym kręcimy film. W Argentynie na przykład bardzo nam to pomogło, że tworzyliśmy rodzinę i tak przede wszystkim byliśmy postrzegani. To nam dawało zaufanie i miejsce w tej społeczności. Staraliśmy się być jej cząstką. Wchodząc tam z kamerą nie zaburzaliśmy relacji, choć wpływaliśmy na nie. Był to jednak rodzaj symbiozy: filmując, jednocześnie zostawialiśmy coś od siebie. I oczywiście, więzy, które się tworzą, trwają nadal. Tak się stało z bohaterką „Lekcji argentyńskiej”, Marcią, którą gościliśmy przez dwa tygodnie. Chcielibyśmy, aby przyjechała do Polski na studia, kiedy będzie już pełnoletnia.
Pani Małgosiu, czy utrzymuje Pani jeszcze kontakty ze swoimi uczniami z Syberii?
Małgorzata Staroń: Na początku kontakt był bardziej intensywny. Dostawałam od nich kartki na święta. Obecnie jednak nie mam kontaktu z ludźmi, którzy tam mieszkają, choć mam tam dwie chrześnice. Wiadomo mi jednak, że siedmioro spośród moich uczniów dostało się na studia w Polsce. Większość z nich osiadła na Ukrainie. Bardzo serdeczny kontakt mamy z księdzem Ignacym Pawlusem, który dawał nam ślub na Syberii, a potem chrzcił naszego Jasia. To rodzaj szczególnej wspólnoty podobnego spoglądania na ten świat… Dodam jeszcze, że Rosjanin, który tłumaczył Pismo św. na język polski, był dwukrotnie na kursie językowym w Warszawie. To wyjątkowa historia, ponieważ człowiek ten potrafił się sam nauczyć języka polskiego. Twierdził, że do nauki polskiego zainspirowała go książka, którą zobaczył na wystawie księgarni w Irkucku. Poruszyła go mianowicie litera „Ł”…
Jaś Staroń z ojcem,fot. archiwum rodznne |
Panie Wojtku, współpracował Pan również z innymi reżyserami, m.in. jako operator przy realizacji filmów Krzysztofa Krauzego, Jacka Bławuta, Pauli Markovitch. Jakie to były doświadczenia?
Wojciech Staroń: Robiąc filmy z innymi reżyserami, mam poczucie, że uczestniczę w procesie tworzenia z osobami, które szczególnie sobie cenię. Z Paulą mamy podobną wrażliwość na to, co niesie autentyczna sytuacja. Mimo że akcja filmu („Nagroda”) rozgrywała się w latach 70. I był precyzyjnie napisany scenariusz, oboje byliśmy wyczuleni na autentyczność wydarzeń i ich nastrój. Miałem dużą swobodę jako operator i dzięki temu film został opowiedziany przede wszystkim obrazem i nastrojem. Współpraca z Paulą Markovitch [reżyserka ma polskie korzenie – przyp. B.L.C.] była tak owocna, że przygotowujemy razem następny film.
Mieczysław i Alfons Kołakowscy z Małgorzatą i Wojciechem Staroniami |
Od kilku lat realizuje Pan film o braciach, którzy po latach spędzonych w Rosji, gdzie utracili całą rodzinę, a także przeżyli całe niemal życie, postanowili wrócić do Polski. Cóż to za niezwykła historia?
Wojciech Staroń: Rzeczywiście, niezwykła. To jest film o braterskiej miłości, ale też o goryczy starości, o tułaczce, bo obaj przeżyli Gułag i sowiecką Rosję. Jeden z nich był geologiem, a drugi malarzem pejzaży. Ich marzeniem był powrót do Polski i w 1997 roku osiedlili się na Mazurach jako repatrianci. Mieczysław i Alfons Kołakowscy mają obecnie blisko dziewięćdziesiąt lat. Przyjechali z całym dobytkiem, który, na nieszczęście, spłonął. Poszło z dymem m.in. kilka tysięcy obrazów… To będzie film o ponownym poszukiwaniu swojego miejsca.
Małgorzata Staroń: Jeden z nich miał cztery, a drugi siedem lat, gdy zostali deportowani. Mając ponad siedemdziesiąt lat nauczyli się języka polskiego na nowo. I mówią świetnie! Malarz miał żonę, do której był bardzo przywiązany. Drugi z braci był kawalerem. Oprócz zawodu kartografa, był tym, który wykonywał wszystkie praktyczne czynności. Malarz cały czas się rozwija, poznaje nowych ludzi, podczas gdy kartograf już się spełnił…
Wojciech Staroń: Są dumni ze swego polskiego pochodzenia i mieli wielką potrzebę powrotu. Jednak w Rosji dużo osiągnęli, byli elitą, mieli pozycję zawodową, piękny dom w Ałma Acie… Obracali się wśród profesorów, artystów. Tymczasem tutaj trafili na wioseczkę, gdzie są odcięci od świata… Mimo że zmagają się ze starością, nie narzekają jednak i nie chcą wracać.
O czym zatem będzie ten film?
Wojciech Staroń: Przede wszystkim będzie to film o ich obecnym życiu, choć historia braci również się w nim pojawi. Opowiadam o ich relacjach, o tym, że każdy jest inny, bo jeden jest bardzo pragmatyczny, a drugi żyje z głową w chmurach. Pokazuję, jak się wspierają całe życie, spierają, niszczą i odbudowują…
Czekając z niecierpliwością na kolejny Państwa film, dziękuję za rozmowę i życzę przeżycia i utrwalenia wielu jeszcze ważnych i interesujących historii.
Recenzję filmu "Bracia" znajdziecie TUTAJ.
Wojciech Staroń (ur. 1973 r.) – reżyser filmów dokumentalnych („Syberyjska lekcja”, „Argentyńska lekcja”, „Czas trwania”, „Na chwilę”, „Pani Nikifor”), operator filmowy (m.in.. „El Premio” Pauli Markovitch, „Plac Zbawiciela” K. Krauzego, „Jeszcze nie wieczór” Jacka Bławuta).
Nagrody: Grand Prix MFF w Kantonie, Srebrny Niedźwiedź w Berlinie, Srebrny Gołąb na DOK w Lipsku, Złoty Róg na 51. Krakowskim Festiwalu Filmowym.
Małgorzata Staroń - doktor psycholingwistyki (Paryż, Sorbona 2006). nauczyciel języka polskiego na Syberii i w Argentynie; dźwiękowiec i współtwórca filmów Wojciecha Staronia, producent filmów „Argentyńska lekcja”, „El Premio” („Nagroda”), „Sześć” tygodni”, „Bracia”.
Wywiad ukazał się pierwotnie w KINO 2012 r. , nr 9.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz