piątek, 3 czerwca 2022

Anna Zakrzewska: "Lot" – opowieść o nadziei /wywiad/

Ze współautorką filmu o artyście Romanie Stańczaku, Anną Zakrzewską, rozmawiamy o tym, jak tajemnicze i skomplikowane są losy bohatera filmu, którego sztuka może doprowadzić do upadku, ale i pomóc mu się podźwignąć. "Lot" to także historia o tym, jak "oswoić" artystę i jak widz korzysta na tym oswojeniu. Przede wszystkim jednak jest to opowieść o nadziei.

Anna Zakrzewska, fot. z archiwum reżyserki filmu "Lot"

Barbara Lekarczyk-Cisek: Miałam okazję obejrzeć przed laty Pani niezwykle interesujący dokument "Kwiekulik" (zrealizowany wraz z Joanną Turowicz)  o niezwykle popularnym w latach 70. duecie artystów wizualnych. Bardzo się więc ucieszyłam, że będę mogła z Panią porozmawiać przy okazji kolejnego dokumentu, także poświęconemu artyście  "Lot". Artyści to poniekąd Pani specjalność: Alina Szapocznikow, Maria Jarema,  Zbigniew Makowski, Wanda Czełkowska, Mirosław Bałka - długo by wymieniać... Interesuje mnie, co decyduje o wyborze bohatera filmu i jak to było w przypadku Romana Stańczaka. Przez historię bohatera twórcy pragną zazwyczaj coś istotnego widzom powiedzieć. Pamiętam, że Wojtek Staroń, mając gotowy materiał o braciach Alfonsie i Mieczysławie Kołakowskich, długo zwlekał z ostateczną wersją filmu, poszukując dla ich historii uniwersalnego przesłania...

Anna Zakrzewska: Lot” to mój drugi pełnometrażowy film dokumentalny. Pozostałe, które Pani wymieniła, są dla mnie bardzo ważne, ale był to zazwyczaj efekt miesięcznej lub kilkumiesięcznej pracy. W przypadku Stańczaka czy awangardowego duetu KwieKulik spędziłam z bohaterami kilka lat. Razem z Joanną Turowicz fascynowałyśmy się wtedy intrygującą wizualnie i tematycznie twórczością Zofii Kulik,. Byłyśmy pod wrażeniem jej uporządkowanego fotograficznego archiwum. Zofia była u szczytu swojej kariery, ale po pierwszym roku zdjęć zdecydowałyśmy, że to będzie to film o jej relacji z Przemkiem Kwiekiem, partnerem życiowym i artystycznym. 

Decyzja o wyborze bohaterów to kwestia intuicji, przekonania, że w wybranej postaci jest potencjał na większą historię. Na początku musi mnie coś zainteresować, a dopiero później – w dłuższej perspektywie, pojawia się kontekst sztuki i cel stricte filmowy. W przypadku bohatera najnowszego filmu najpierw dowiedziałam się, że projekt Romana Stańczaka zwyciężył w konkursie na reprezentację Polski w pawilonie narodowym w Wenecji, zorganizowanym przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Zachętę – Narodową Galerię Sztuki. Jednocześnie przypomniałam sobie, że jest to człowiek po przejściach, skutkiem czego przez lata był nieobecny w świecie sztuki, co okazało się tym bardziej intrygujące. Poza tym przeczytałam opis kuratorski tego projektu, autorstwa Łukasza Mojsaka i Łukasza Rondudy i znalazłam w nim różne wątki, które zadziałały na moją wyobraźnię. Miała to być rzeźba mówiąca o pęknięciach społecznych, o podziale wynikającym ze stosunku do katastrofy smoleńskiej i wielu innych sprawach, które mogłyby okazać się ciekawym tematem do opowieści. Miałam wręcz poczucie, że znaczeń i tematów jest zbyt wiele i trzeba będzie dokonać selekcji.

Roman Stańczak w latach 90. tworzył obiekty, które komentowały trudną polską transformację, odsłaniały drugą, ciemną stronę rzeczywistości. Jak mówi w filmie krytyk sztuki i galerzysta Andrzej Przywara, to były czasy, kiedy grano grunge, zmarł przedwcześnie najwybitniejszy przedstawiciel tej muzyki –  Kurt Cobain. Taki sam radykalizm i wściekłość jak jego muzyka miał w latach 90. także Roman Stańczak. Kusiło mnie więc, aby dotknąć tamtych czasów – poprzez film. Intrygowała także biografia artysty, przypominająca hollywoodzki scenariusz: oto twórca, który dotknął dna, ale teraz powraca jak feniks z popiołów, aby reprezentować Polskę w najbardziej prestiżowym konkursie. Wydawało mi się, że być może będziemy mu towarzyszyć w drodze na szczyt – udokumentujemy jego lot ku nowej rzeczywistości. Jednak w trakcie realizacji filmu pojawiły się nowe wątki, na które  wspólnie z Łukaszem się otworzyliśmy, nie trzymając się kurczowo scenariusza.  

A jak wyglądało Pani pierwsze spotkanie z bohaterem – owo zetknięcie wyobrażeń z rzeczywistością? 

Z artystą poznał mnie Łukasz Ronduda, kiedy zdecydowaliśmy się razem zrobić ten film. Jedno z pierwszych moich spotkań ze Stańczakiem odbyło się w wielkiej hali, w której przenicowywał samolot i rozpoczynał proces tworzenia rzeźby. Usłyszałam wtedy od niego, że właśnie poprzedniego dnia siedział we wnętrzu samolotu ze swoim synem i świętowali jego urodziny. Wtedy po raz pierwszy dowiedziałam się, że Roman ma syna i poczułam, że łączy go z nim bardzo mocna relacja. Od tej pory bardzo czekałam na kolejne odwiedziny syna, nie mając pojęcia, co wyniknie z tego spotkania. Ostatecznie tak się stało, że syn jest bardzo ważną postacią w tej opowieści i są to niezwykle emocjonalne, poruszające sceny, które opowiadają o głównym bohaterze: o licznych stratach, które poniósł, ale też symbolizują próbę powrotu do utraconych więzi. 

Czy trudno było sprawić, aby artysta pozwolił zbliżyć się do siebie – nie tylko podczas procesu twórczego (czego artyści na ogół nie lubią, bo to ich rozprasza), ale także do intymnej sfery swojego życia?

Na początku problemem było uzyskanie zgody artysty na uczestnictwo kamery w procesie powstawania rzeźby, bo Roman, podobnie jak wielu artystów, nie chce ujawniać tajemnic warsztatu. Był nieufny, a my musieliśmy wykazać się delikatnością i cierpliwością. Bardzo powoli zbliżaliśmy się do niego.  Początkowo filmowaliśmy stojąc w oddali. Nasze zbliżanie się było długim procesem. Roman pracował bardzo intensywnie, co nie ułatwiało nam zadania, ale staraliśmy się skorzystać z rzadkich momentów, aby np. zjeść razem śniadanie, obiad, spędzić chwilę podczas przerwy. I tak z tygodnia na tydzień stawaliśmy się coraz bardziej niewidoczni, ale zdarzały się i takie chwile, że nasza obecność zainspirowała Romana do wykonania performance`u, który można zobaczyć w filmie.  

Czy zdarzyły się Państwu jakieś zaskakujące zwroty akcji, które poprowadziły narrację filmu inną drogą niż w pierwotnym zamyśle? 

Prowadził nas sam materiał oraz cierpliwy proces obserwacyjny, który jednak okazał się niewystarczający, bo nie tworzył wielowymiarowej opowieści. Niektóre sceny zostały w związku z tym przez nas zainspirowane, sprowokowane. Mieliśmy np. problem, jak opowiedzieć o przeszłości Romana. Zdecydowaliśmy się opowiedzieć o niej poprzez wybór jego radykalnych performance`ów. Chcieliśmy, aby nie były tylko przypomnieniem historii jego sztuki, ale tworzyły też metaforę życia: upadku i odrodzenia. Jednak i to okazało się niewystarczające. Kiedy pewnego dnia siedzieliśmy z Łukaszem Rondudą i Romanem Stańczakiem omawiając różne pomysły na to, jakie sceny możemy zainspirować, z kim zaaranżować spotkanie, które pozwoliłoby nam dotknąć jeszcze czegoś ważnego, niespodziewanie podszedł do nas inny mężczyzna "po przejściach". Z rozmowy wywnioskowaliśmy, że jest to człowiek, którego Roman poznał, kiedy sam żył na ulicy. Niestety, nie mieliśmy wtedy przy sobie kamery, ale umówiliśmy się z Romanem, że będziemy chodzić wzdłuż ulicy Foksal i być może uda nam się spotkać jeszcze raz tego mężczyznę. Tak się jednak złożyło, że spotkaliśmy znajomą Romana z tamtych trudnych czasów, dzięki czemu jedna z rozmów, która została zarejestrowana, znalazła się w filmie i pozwoliła zadziałać na wyobraźnię widza, aby mógł domyślić się, jak wyglądało życie naszego bohatera i jak głęboki był jego upadek. 

Z którego bohater jednak powstał...

Złożyło się na to zapewne wiele różnych czynników, bo wychodzenie z głębokiej choroby alkoholowej to długi proces,  ale takim ważnym  wydarzeniem,  które na to wpłynęło, było przypadkowe spotkanie Romana z Pawłem Althamerem – jego bardzo bliskim kolegą z czasów studiów w pracowni Grzegorza Kowalskiego, znanym artystą, który odniósł wielki sukces.  Efektem tego spotkania jest pozłacana drewniana rzeźba Anioła Stróża, którą do dziś można oglądać w warszawskim Parku Rzeźby na Bródnie. W symboliczny sposób pokazuje powrót Romana do życia. Taki powrót jest trudną codzienną pracą nad sobą. Na pewno pomogła w tym Romanowi sztuka, ale też niesamowita wewnętrzna siła i determinacja. W filmie nie unikamy tego trudnego tematu, ale staramy się też być delikatni wobec bohatera.

Myślę, że owa tajemnica jest wartością dodaną tego filmu – przestrzenią dla wyobraźni i wrażliwości widza.

Mam nadzieję, chodzi przecież o to, aby nie oceniać, ale zbliżyć się do człowieka, poczuć go. Już sam fakt, że bohater podniósł się z upadku, jest niesamowity. Niewielu ludziom się to udaje... A Roman w dodatku powrócił z bardzo mocną pracą i nadal ma wiele do powiedzenia w sztuce. Poznanie artysty poprzez zrobienie o nim filmu jest niezwykłą szansą zbliżenia się do bohatera, do człowieka, nie tylko artysty, ale daje również możliwość poznania kolejnych poziomów interpretacyjnych jego sztuki, których nie znajdziemy w kuratorskich opisach.

Rzeźba Romana nadal dla wielu będzie opowieścią o nierównościach ekonomicznych, wywróconym luksusowym samolotem, który służył jednemu procentowi, u części odbiorców będzie budził skojarzenia z katastrofą smoleńską, ale po naszym filmie będzie także pomnikiem prywatnej katastrofy artysty, pomnikiem jego bliskich, którzy nie wyszli z nałogu i umarli, pomnikiem jego strat, ale przede wszystkim przejmującą opowieścią o nadziei. Roman niszczy samolot, ale potem tworzy z niego nową formę. Bo jak mówi w naszym filmie Paweł Althamer, rzeźba Romana  jest też ,,lotem do wewnątrz,,, - do  emocji, które się za nią kryją, do kolejnych warstw życia i sztuki naszego  bohatera.

"Lot" powstał we współpracy z Łukaszem Rondudą  reżyserem realizującym filmy o artystach zupełnie inaczej niż Pani, oscylującym w kierunku fabuły. Przypuszczam, że mogło się to okazać dla obojga owocnym doświadczeniem.

Mam nadzieję. Wraz z naszą producentką, Anną Gawlitą dyskutowaliśmy o różnych pomysłach na ten film i nie było większych rozbieżności między nami. 

Jak zareagował na film jego bohater  Roman Stańczak?

Było to dla nas mocne przeżycie! Proponowaliśmy, żeby zobaczył film przed festiwalem, ale nie naciskaliśmy, bo zawsze istnieje takie niebezpieczeństwo, że artysta zechce ingerować w gotowe już dzieło. Roman obejrzał film dopiero na premierze i na szczęście zaakceptował tę wizję, wykazując się dużym dystansem do siebie. Był podczas projekcji bardzo wzruszony, ale także śmiał się, więc sądzę, że ten film jest jakąś dawką energii, którą od nas dostał, taką mam nadzieję. 

"Lot" jest jednym z wielu filmów, które poświęciła Pani artystom. Sądzę, że każdy kolejny jest stopniem do tego, aby zrozumieć lepiej człowieka i artystę. Jak oceniłaby go Pani w perspektywie wcześniejszych portretów?

Mam poczucie, że film o Alinie Szapocznikow był najbardziej odległą dla mnie formą opowiadania o artyście. Kiedy go realizowałam, artystka już nie żyła i nie miałam szansy być tak blisko bohaterki, co wpływało także na sposób opowiadania o niej. Jeśli chodzi o pozostałych, to każdy z nich uprawiał inny rodzaj sztuki. Staram się zawsze formę filmu dostosować do swojego bohatera, do rodzaju sztuki, który uprawia. Ich sztuka zazwyczaj mnie inspiruje i ma wpływ na język filmu, który jest narzędziem opowieści. 

Czy po wyczerpującym "Locie" zamierza Pani odpocząć, czy też planuje kolejny film? 

Jestem obecnie w trakcie pracy z Małgorzatą Mirgą-Tas, której osobowość i twórczość bardzo mnie zainspirowała. Ponieważ jesteśmy na początku tego procesu, nie chciałabym o tym szerzej mówić. Powstaje pytanie, czy powstanie między nami nić porozumienia, rodzaj "chemii", bo to bardzo ważne, aby artysta czuł się dobrze. Na razie część zdjęć dokumentująca proces pracy Gosi na Biennale jest już gotowa, ale zobaczymy, czy zechce, aby powstał większy film, nie tylko o pracy.

Życzę zatem, aby kolejny artysta pozwolił na tyle zbliżyć się do siebie, aby widzowie Pani filmów mogli znowu obejrzeć fascynującą historię o twórczym człowieku. Dziękuję za rozmowę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Sakura. III Wrocławskie Dni Japońskich Inspiracji

 Z przyjemnością ogłaszamy nadchodzącą III edycję festiwalu Sakura. Wrocławskie Dni Japońskich Inspiracji, która odbędzie się w dniach 9-19 ...

Popularne posty