środa, 1 lutego 2023

Pokazać inaczej. Paweł Napierała o wystawie prac Jacka Malczewskiego w Muzeum Narodowym w Poznaniu/wywiad/

Rozmawiam z dr. Pawłem Napierałą - kuratorem wystawy "Idę w świat i trwam", prezentującej w twórczy i nieoczywisty sposób obrazy Jacka Malczewskiego z Lwowskiej Narodowej Galerii Sztuki. 

Z Pawłem Napierałą, kuratorem wystawy "Idę w świat i trwam",
fot. Marek Cisek

Obrazy na tej wystawie są bardzo różnorodne - i tematycznie, i jakościowo, mają też różne formaty. Intryguje mnie, jak powstawała narracja tej wystawy, zarówno ta, którą tworzą same płótna i relacje między nimi, jak też Pańska opowieść, kiedy oprowadza Pan widzów. 

To było tak... (śmiech) Jackiem Malczewskim zajmowałem się od lat i mój stosunek do jego dzieła zmieniał się. Gdy byłem młodym historykiem sztuki, ubóstwiałem go i nawet pragnąłem malować jak on. Swoją pracę magisterską poświęciłem jego obrazowi "Melancholia". Odkryłem wówczas, że powstawał w dwóch etapach: malarz doszył kawałek płótna i zmienił kompozycję. Potem jednak fascynacja osłabła, ale najwyraźniej ja Jackowi Malczewskiemu nie zobojętniałem, bo co jakiś czas do mnie powraca. W 2021 roku zainicjowałem współpracę z Lwowską Narodową Galerią Sztuki i myślałem wówczas o wspólnej wystawie, która prezentowałaby skarby tej galerii, padła jednak propozycja, aby to był Malczewski. Pomyślałem wtedy, że mój ulubiony niegdyś malarz znów do mnie powraca. Jednak zmienił się mój stosunek do niego. Stało się  trochę tak, jak napisała  Julia Hartwig w swoim wierszu "Życzenie": 

nie cofać się przed cudzą wielkością

Rembrandta mieć za brata a Pana Boga za ojca

Bacha kochać ale nie na kolanach

Niezwykle lubię malarstwo Malczewskiego, ale staram się zachować pewien dystans. I tak pokazuję go widzom: jako wielkiego mistrza, ale też jako człowieka. Powtarzam za Jakimowiczem, że Malczewski jest i świetny i ... fatalny. To dobry sposób opowiadania o jego sztuce, aby trafiła do ludzi. Jeśli nawet ktoś nie rozumie ukrytych w niej znaczeń, to może poszukiwać ich indywidualnie, na swój sposób. 

Jacek Malczewski, Przed modelem, detal, ok. 1900, 
fot. Marek Cisek

Jaki miał Pan wpływ na dobór obrazów?

Nie miałem żadnego, ale rozumiem intencje kolegów z Lwowskiej Galerii Sztuki, którzy chcieli nam przekazać zarówno arcydzieła, jak i obrazy, których wybór nie jest tak oczywisty. Było to dla mnie szczególne wyzwanie, ponieważ nie uważałem, jak wielu innych, że Malczewski jest samograjem i że zrobienie jego wystawy jest czymś prostym. Zrozumiałem, że aby go pokazać właściwie, trzeba go pokazać inaczej. Jak u di Lampedusy: Jeśli chcemy, by wszystko pozostało tak jak jest, wszystko się musi zmienić. Aby Malczewskiego nadal cenić i odnajdywać w nim mistrza, trzeba wiele zmienić. 

Rozumiem, że dotyczyło to również innej aranżacji wystawy...

Tak, zaprosiłem do współpracy Wojtka Luchowskiego, którego aranżacje wystaw znałem i wiedziałem, że potraktuje twórczo swoje zadanie. Plakat Marcina Markowskiego również w założeniu nie miał być konwencjonalny, bo zależało nam na takim, który będzie przyciągał uwagę widza. Wyszedłem z założenia, że na wystawę i tak przyjdą wielbiciele malarstwa Malczewskiego. Zależało nam więc na tych, którzy nie będą zdecydowani, czy rzeczywiście chcą zobaczyć tę ekspozycję, chcieliśmy ich zaintrygować. Okazało się, że przeczucia nas nie zawiodły - wystawę obejrzało już blisko dwadzieścia tysięcy osób! 

Ekspozycja ma także oryginalny, wieloznaczny tytuł, będący cytatem z Rilkego: "Idę w świat i trwam". 

Tytuł wystawy zasugerował Wojtek Luchowski, a mnie wydał się bardzo dobry - wieloznaczny i dający do myślenia, łączący się z Malczewskim, ale nie tylko... Wystawa opowiada o kruchości dzieła sztuki, o tym, że obrazy znalazły się u nas, by je w ten sposób ocalić, ale mówi też o dziedzictwie, które trzeba chronić i o prywatnych, a tak przecież ważnych sprawach: o miłości, przyjaźni, o pamiątkach...

Istotnym jej aspektem stał się fakt, że osobiście pojechałem do Lwowa po te obrazy. Uważałem, że należało po nie pojechać, bo inaczej byłaby w tym jakaś nieszczerość. Zobaczyłem puste ściany i zapakowane skrzynie, co zrobiło na mnie piorunujące wrażenie...

Nierozpakowany "Chrystus w Emaus"Jacka Malczewskiego, fot. Marek Cisek

Na wystawie napotykamy na skrzynie, w których obrazy zostały przywiezione, a "Chrystus w Emaus"  wręcz pozostał w jednej z nich. Wygląda to tak, jakby dzieła sztuki zatrzymały się tylko na chwilę, gotowe do dalszej podróży... Czy taka koncepcja wystawy natrafiła na opór?

Najważniejsze było to, że dyrekcja zaakceptowała nasz pomysł, ale spotkaliśmy się też z krytyką. Wiele osób miało wątpliwości, czy plakat jest odpowiedni, czy taka koncepcja nie jest zbyt skromna i siermiężna, bo przecież Malczewskiego pokazuje się inaczej... Nawet tuż przed otwarciem wystawy dziwiono się, że jeszcze nie uprzątnęliśmy skrzyń, a niektórych obrazów w ogóle nie powiesili. Dla mnie to był komplement - jeśli ktoś tak myślał, to taki właśnie efekt chcieliśmy osiągnąć. Uważałem, że pokazanie Malczewskiego w sposób tradycyjny byłoby zgrzytem wobec faktu, że tam spadają bomby, a my tu sobie jak gdyby nigdy nic organizujemy pompatyczną wystawę. Tymczasem taka aranżacja uwspółcześnia Malczewskiego. 

Interesujące jest także usytuowanie wystawy w pobliżu stałej kolekcji muzealnej Jacka Malczewskiego. To sąsiedztwo tworzy niejako nowe skojarzenia...

Bardzo na tym zależało dyrektorowi Muzeum Narodowego w Poznaniu - Tomaszowi Łęckiemu, który uważał, że obie te ekspozycje powinny być blisko siebie. 

Jacek Malczewski, portret Karola i Magdaleny Lanckorońskich, 1905,
fot. Marek Cisek

Podczas dzisiejszego oprowadzania kuratorskiego było ponad dwieście osób w różnym wieku, a jednak sprawił Pan swoją opowieścią, że wszyscy wytrwali do końca i jeszcze oblegali Pana z różnymi pytaniami i refleksjami. Myślę, że to dar i wielka umiejętność tak się uprościć, aby mówić merytorycznie, a zarazem na tyle interesująco, by trafić do każdego. Mnie najbardziej poruszyła Pańska refleksja przy ekspozycji z portretami krewnych i przyjaciół malarza, kiedy zwrócił Pan uwagę na wartość pamięci, dla której istotna jest nie tyle jakość pamiątki, co jej walor emocjonalny, łącząca nas z nią więź...

Dla mnie samego odkryciem i ważnym doświadczeniem były często bardzo emocjonalne reakcje na tę opowieść. Pamiętam młodego człowieka z rodziną, który oglądając te obrazy wzruszył się do łez. I nie on jeden. Coś w tym widać jest, co rezonuje bardzo silnie. Ludzie często podchodzą do mnie po oprowadzeniu i dziękując dzielą się jednocześnie swoimi przeżyciami i refleksjami. Dla mnie samego są to odkrycia i rodzaj zaskoczenia, a także przyczynek do refleksji, jak wystawa może oddziaływać, ile dać satysfakcji tym, którzy ją przygotowali. Stworzyliśmy także przestrzeń dla zwiedzających, którzy mogą podzielić się swoimi refleksjami, wrzucając do skrzyni zapisane przez siebie karteczki. Odbiór społeczny tej wystawy to osobna historia.

Myślę, że równie wspaniała. Gratuluję interesującej ekspozycji i dziękuję za rozmowę.

Paweł Napierała "oblężony" podczas oprowadzania po wystawie
fot. Marek Cisek
,



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

59. Międzynarodowy Festiwal Henryka Wieniawskiego w Szczawnie-Zdroju

Już w czerwcu kolejna (pięćdziesiąta dziewiąta!) odsłona Międzynarodowego Festiwalu Henryka Wieniawskiego w Szczawnie-Zdroju! Festiwal hołdu...

Popularne posty