23 grudnia 2023 roku towarzyszyłam Jadzi w Jej ostatniej ziemskiej drodze. To już trzecia "moja" Jadzia, która odeszła w ciągu ostatnich lat - po Jadzi Linke (Karbowiak) i Jadzi Mierzejewskiej (Ucieszyńskiej). Pokój Jej duszy!
Jadzia, 1970 rok |
Moja znajomość, a potem również przyjaźń z Jadzią, datuje się od czasów szkolnych. Mieszkałyśmy blisko siebie, ale dopiero fakt, że znalazłyśmy się w tej samej klasie w Szkole Podstawowej nr 13 w Świdnicy sprawił, że zbliżyłyśmy się. Marszruta ze Strzelińskiej na Jodłową była długa i obfitowała w rozmaite przygody. Wychodziłyśmy przeważnie około godziny przed lekcjami (miałyśmy drugą zmianę, bo nowo postawiona "tysiąclatka" była przepełniona), mijając po drodze przejazd kolejowy, który często był zamknięty. Stałyśmy "bez końca" przed szlabanem, a kiedy pociąg z hukiem przejeżdżał, krzyczałyśmy, ile wlezie i zaśmiewałyśmy się na myśl, co by było, gdyby nieoczekiwanie stanął, a my nie zdążyłybyśmy jeszcze ucichnąć.
Oczywiście, wiele anegdot wiąże się także z samą szkołą. Mieszkałam u moich Dziadków i byłam nieśmiała (nie chodziłam do przedszkola, byłam wolnym człowiekiem i nagłe wejście w tak liczną, ponad 40-osobową grupę dzieci, było dla mnie szokującym doświadczeniem), Jadzia zaś przeciwnie - zawsze była śmiała i rezolutna. Kiedy więc nasza wychowawczyni, pani Eugenia Grochowska, zapytała mnie, jak się nazywam, popadłam w konsternację, obawiając się, że moje nazwisko, do którego nie byłam przyzwyczajona, stanie się obiektem żartów. Wtedy Jadzia wykrzyknęła, że wie, jak się nazywam i podała nazwisko Dziadków. A potem pochwaliła się mojej Mamie, że nie wiedziałam, jak się nazywam, a ona tak. 😅 Mama zbladła i pobiegła do wychowawczyni "odkręcić" sprawę...
Innym razem Jadzia uparła się, że mamy do szkoły o godzinę później, w rezultacie czego spóźniłyśmy się na pierwszą lekcję. W pustym korytarzu poczułyśmy, że coś nie gra i nagle - o, zgrozo - zauważyłyśmy idącą ku nam kierowniczkę szkoły (wtedy nie było dyrektorów) - panią Kamińską. Zdrętwiałyśmy ze strachu i odjęło nam mowę (surowej pani Kamińskiej bali się wszyscy, bez wyjątku). Kiedy zapytała nas, z której jesteśmy klasy - zapomniałyśmy, podobnie jak nie pamiętałyśmy nazwiska wychowawczyni. Żeby jakoś wybrnąć z tej sytuacji, zaczęłyśmy bełkotać, że to pani "w zielonym sweterku"... Wtedy pani kierowniczka zrozumiała, że może być już tylko gorzej, nakazała nam poczekać na dzwonek i odeszła. Podczas przerwy wślizgnęłyśmy się do swoich ławek, a pani Grochowska - jak sądziłyśmy - niczego nie zauważyła i sprawa "przyschła". Dopiero po latach, kiedy wychowawczyni przyszła do nas na zastępstwo, opowiedziała nam tę historię. Okazało się, że doskonale o wszystkim wiedziała, ale nie chciała nas jeszcze bardziej wprawiać w zakłopotanie, a poza tym ta "pani w zielonym sweterku" ją rozczuliła 😀
Od lewej: ja, Lidka, Jadzia klęczy w białej sukience, 1963 (?) |
Powyższe zdjęcie przedstawia Jadzię, Lidkę i mnie podczas zabawy szkolnej. Miałyśmy z Lidką tzw. krakowskie stroje, co było wówczas szczytem marzeń każdej dziewczynki. Jadzia nie miała takiego, ale zapragnęła mieć z nami zdjęcie, na którym widać jeszcze jej zapłakane oczy...
Po podstawówce trafiłyśmy wprawdzie do różnych szkół, ale przeżywałyśmy przez czas jakiś okres tzw. papuziej przyjaźni i byłyśmy nierozłączne do tego stopnia, że kiedyś nawet pojechałyśmy razem na wakacje do moich Dziadków Lekarczyków na wieś pod Tarnowem. Potem stosunki nasze nieco się rozluźniły, choć sporadycznie widywałyśmy się. Kiedyś, podczas moich studiów, Jadzia odwiedziła mnie we Wrocławiu i poszłyśmy razem do Teatru Współczesnego na jakieś przedstawienie, którego kompletnie nie pamiętam. A nazajutrz okazało się, że Jadzia zorganizowała dla nas randkę na Niskich Łąkach. Byłam na nią wściekła, bo chciałam jechać do domu, więc w ogóle się do faceta nie odezwałam. Złość na Jadzię szybko mi minęła, bo na nią nie sposób było długo się boczyć - była zawsze żywiołowa, pełna humoru i tym razem również obróciła wszystko w żart.
Potem wyszłyśmy za mąż, urodziły się nam dzieci i mieszkałyśmy w różnych miastach, ale kiedyś Jadzia zaprosiła mnie do swego domu i to wydarzenie także stało się źródłem anegdoty. Otóż siedziałyśmy jak dwie matrony w gościnnym pokoju, a Staszek, mąż Jadzi, nas bezszelestnie obsługiwał. Byłam pod wrażeniem tej sytuacji i potem opowiedziałam o tym, goszcząc u naszych przyjaciół we Wrocławiu. Obie z Kasią wpadłyśmy w zachwyt nad Staszkiem i wtedy Andrzej, jej mąż, odkurzający właśnie mieszkanie, zbliżył się do nas i powiedział z lekkim sarkazmem, że celowo tak blisko nas odkurza, bo liczy na to, że może opowiem komuś dla odmiany historię o nim 😆
Od lewej: Joanna Rossa (Brzeźniak), ja i Jadzia, 2008 r. w Świdnicy |
Dodać muszę, że to Jadzi zawdzięczamy nasze spotkanie klasowe po 40 latach, w 2008 roku. Była jego prawdziwym spiritus movens. Nie tylko od strony organizacyjnej, zrobiła też wiele, aby przyszło jak najwięcej osób, co nie było proste. Dzięki temu spotkaniu odnowiły się i zacieśniły moje więzi z niektórymi koleżankami i trwają do dziś...
Kiedy Jadzia doznała udaru, jej mąż latami opiekował się nią ofiarnie. Staszek jest dla mnie wzorem pod tym względem, bo jego miłość do Jadzi przetrwała wszelkie próby. W ciągu tych lat, kiedy była unieruchomiona na wózku, wielokrotnie rozmawiałyśmy telefonicznie. Jadzia pamiętała tyle historii! Była mojego życia ważną częścią. Teraz ta część odeszła wraz z nią, ufam jednak, że to tylko chwila i że niebawem zobaczymy się znowu. I nie tylko my, ale spotkamy także tych, którzy znaleźli się na naszej ziemskiej drodze: i naszych Dziadków, i Rodziców, rodzeństwo, koleżanki, znajomych, a także "panią w zielonym sweterku"...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz