środa, 10 grudnia 2025

Księżycowa Salome /recenzja "Salome" w Operze Wrocławskiej/

Jedną z najbardziej znaczących inscenizacji tego sezonu artystycznego w Operze Wrocławskiej jest z pewnością "Salome" Richarda Straussa w reżyserii Mariusza Trelińskiego. Opera była z pewnością wyzwaniem dla wszystkich twórców tego spektaklu: dla solistów, orkiestry, realizatorów, a także dla... widzów. Rezultaty przerosły nasze wyobrażenia: "Salome" Richarda Straussa uwiodła nas bez reszty.

"Salome", Opera Wrocławska, fot Karpati & Zarewicz

Biblijna historia Jana Chrzciciela i Salome jako popularny motyw w literaturze i sztuce

Historię ścięcia głowy proroka Jana Chrzciciela na życzenie Salome, córki Herodiady, znamy z Nowego Testamentu. Wspominają o niej Ewangeliści: Mateusz i Marek. 

Otóż, kiedy obchodzono urodziny Heroda, tańczyła córka Herodiady wobec gości i spodobała się Herodowi. Zatem pod przysięgą obiecał jej dać wszystko, o cokolwiek poprosi. A ona przedtem już podmówiona przez swą matkę: «Daj mi - rzekła - tu na misie głowę Jana Chrzciciela!» Zasmucił się król. Lecz przez wzgląd na przysięgę i na współbiesiadników kazał jej dać. Posłał więc [kata] i kazał ściąć Jana w więzieniu. Przyniesiono głowę jego na misie i dano dziewczęciu, a ono zaniosło ją swojej matce. 14, 6-11).

W tej relacji postać dziewczyny przedstawiona jest neutralnie, a ścięcie głowy Jana Chrzciciela zostaje dokonane na życzenie Herodiady, prorok bowiem wypominał Herodowi to małżeństwo (Nie wolno ci mieć żony swego brata, Mk 6, 18 b). Dodajmy, że aby połączyć się z Herodem Antypasem, który był zarazem jej wujem, Herodiada odeszła od swego męża (również wuja) Heroda Filipa I, z którym miała córkę Salome. Wykorzystała jej zmysłową urodę dla zniewolenia Heroda i zmuszenia go do pozbycia się Jana Chrzciciela. 

Opowieść ta poruszyła wyobraźnię licznych artystów. Motyw uczty Heroda, tańca Salome, a przede wszystkim makabrycznego finału pojawiał się w historii europejskiego malarstwa przez wieki. Sięgali po nią najwięksi. Na obrazach Tycjana czy Caravaggia Salome nadal pozostaje niewinną istotą, narzędziem w rękach bezwzględnej matki. Ale z czasem to się zmienia. Przedstawienia Salome ewoluują – z niewinnej dziewczyny staje się postacią co najmniej dwuznaczną, świadomą swego ciała i erotycznego powabu kobietą fatalną. Szczególnie w epoce modernizmu artyści z upodobaniem ukazywali kobiety – niszczycielki, kobiety – modliszki, kobiety – wampiry. 

Do najbardziej znanych literackich wersji opowieści o Salome należy dramat Oscara Wilde’ a, który ukazał się w 1894 roku w Anglii, z ilustracjami Aubrey`a Beardley’ a i przedstawiał judejską księżniczkę jako satanistyczny symbol rozkoszy. W jego interpretacji Jan nie jest ofiarą, ale kusicielem. W centrum dramatu znajduje się Salome, której urodę i okrucieństwo pisarz wręcz celebruje. Oscar Wilde napisał swój jednoaktowy dramat prozą po francusku, z myślą o wielkiej tragiczce Sarze Bernardt. W 1896 roku sztuka odniosła wielki sukces w Paryżu, ale w Anglii cenzura  – ze względów obyczajowych i religijnych  – do 1931 roku nie zezwalała na jej wystawienie. 

"Salome" Richarda Straussa – zmiana estetyki w muzyce

"Salome" zawładnęła także wyobraźnią Richarda Straussa, głównie za sprawą słynnego Maxa Reinhardta  reformatora teatru i autora wizjonerskich inscenizacji. To jego spektakl zafascynował go do tego stopnia, że skomponował nie tylko muzykę do tej sztuki, ale również napisał (w oparciu o tłumaczenie sztuki Wilde`a) własne libretto. Zapewne dostrzegł w tej historii wielki potencjał – możliwość przekazania w muzycznej formie skomplikowanych emocji, które stają udziałem postaci dramatu. To było prawdziwe wyzwanie – nie tylko móc odmienić estetykę muzyki, ale także ukryć w niej tajemnicze konteksty pomiędzy słowami i zdaniami. Mariusz Treliński mówi w jednym z wywiadów, że ekspresja tej muzyki robi równie silne wrażenie, jak historia, która jej towarzyszy. Mamy tu do czynienia w podwójnym szokiem – estetycznym i etycznym. Rzadko zdarza się, żeby muzyka w tak doskonały sposób opisywała stan wewnętrzny bohatera. (...)Jest jednocześnie konkretna, mięsista i uduchowiona.

Prapremiera opery Straussa miała miejsce 9 grudnia 1905 roku w Semperoper w Dreźnie. W następnym roku można ją było zobaczyć w mediolańskiej La Scali, a wkrótce potem – na wielu scenach Europy, także w Warszawie. Wcześniej, już 28 lutego 1906 roku zaprezentowano "Salome" w reżyserii Hugo Kirchnera i pod dyrekcją kapelmistrza Juliusa Prüwera, w Teatrze Miejskim w niemieckim wówczas Wrocławiu (Breslau). Pojawił się także sam kompozytor (początkowo sceptyczny wobec wersji scenicznej z pomniejszonym składem orkiestry), lecz ku jego zdumieniu aplauz publiczności był jeszcze bardziej gorący niż w Dreźnie. Po głośnej premierze Richard Strauss nie tylko wysoko ocenił grającą w mniejszym składzie orkiestrę, ale wyrazy wielkiego uznania skierował pod adresem wykonawczyni roli Salome, sopranistki Franchette Verhunk, która jako pierwsza nie tylko zaśpiewała, ale także zatańczyła słynny taniec siedmiu zasłon (w Dreźnie solistka odmówiła jego wykonania), czym porwała zgromadzoną w teatrze publiczność. Spektakl odniósł niekwestionowany wielki sukces! Chociaż więc recenzenci od początku krytykowali "Salome" z powodu obsceniczności tematu i atmosfery skandalu, która towarzyszyła inscenizacjom, to jednak opera cieszyła się niezmiennie wielkim zainteresowaniem widzów. Może właśnie dlatego 😊

Zdjęcie słoweńskiej sopranistki Fanchette Verhunk jako Salome w operze Richarda Straussa, wykonane w zakładzie fotograficznym Marie Müller przy Tauentzienstrasse (obecnie T. Kościuszki 32) ok. 1910 roku, źródło: Polska-org.pl
 

"Salome" Mariusza Trelińskiego

W marcu tego roku miałam okazję obejrzeć "Salome" w Teatro di Napoli w Neapolu, w adaptacji i reżyserii Luca De Fusco i był to spektakl pozbawiony głębszej myśli, wyrazistej, nośnej koncepcji – naturalistyczny i płaski jak Dolina Mazowiecka. Wyszłam z teatru zmęczona i zniesmaczona, toteż przyznam, że kolejna "Salome", tym razem w Operze Wrocławskiej, była dla mnie sporym wyzwaniem. Szczególnie, że reżyser mówił na konferencji prasowej o ponadczasowej wymowie tej opery, którą on z kolei przedstawiał jako opowieść o dysfunkcyjnej rodzinie. Po obejrzeniu "Domu dobrego" Wojtka Smarzowskiego mogłam mieć jednoznaczne konotacje. Poza tym to teraz taki modny temat... A jednak już próba medialna sprawiła, że moje obawy okazały się płonne. Mariusz Treliński pokazuje świat o wiele bardziej złożony, nie jest nieznośnie dosłowny i pozostawia widzowi miejsce na wyobraźnię. Przedstawienie premierowe jako całość przeszło moje najśmielsze oczekiwania – było znakomite! 

Owa klarowna koncepcja "Salome" nie jest bynajmniej nowa – powstała ponad dziesięć lat temu, w 2014 roku, i zaprezentowana została w Pradze, a następnie w Teatrze Wielkim Operze Narodowej w Warszawie. Po premierze w Czechach (spektakl powstał w koprodukcji z Teatrem Narodowym w Pradze) określono go "genialnym thrillerem psychologicznym". Brzmi to jak zachęta dla każdego widza, który lubi przeżyć w teatrze (filmie) dreszczyk emocji i sporo w tym racji. Przedstawienie daje się interpretować w pryzmacie psychologicznym czy raczej psychoanalitycznym, ale poprzestać na tym byłoby dużym uproszczeniem. Zamysł reżysera był wprawdzie taki, aby spojrzeć na tytułową bohaterkę nie jak na zimną i okrutną ze swej natury kobietę, lecz spróbować zrozumieć, jak to się stało, że stała się właśnie taka. Znakomita scenografia Borisa Kudlički, z którym Treliński współpracuje od lat, podobnie jak kostiumy Marka Adamskiego, choreografia Tomasza Jana Wygody, reżyseria świateł Bogumiła Palewicza, a także oprawa multimedialna Bartka Maciasa – tworzą bogatą wielowymiarową opowieść, pełną ukrytych znaczeń, niczym w malarstwie holenderskim XVII wieku. Niebagatelna jest również rola samej muzyki Straussa, która we Wrocławiu znalazła znakomitego, wrażliwego interpretatora w osobie dyrygenta młodego pokolenia:  Yaroslava Shemeta

SALOME Opera Wrocławska, fot Karpati & Zarewicz

Księżycowa Salome, odrealniony Johanaan


Wrocławski spektakl wieńczy odrealniony obraz przedstawiający tytułową bohaterkę, której sylwetka została niejako wpisana w okrągły kształt przypominający księżyc w pełni albo wielką bańkę, w której została uwięziona i przez którą daremnie usiłuje się przebić. Symbolizuje niemożność wydobycia się z przeżytych traum i swojej historii.  Księżyc i noc odgrywają w tym spektaklu rolę znaczącą, symboliczną. Księżyc jest symbolem  kobiecości, a urodę Salome porównuje zakochany w niej Narraboth do piękna księżycowego światła. Retrospekcje zaś, które również rozgrywają się nocą, przedstawiają w scenie tańca siedmiu zasłon seksualną przemoc i zbrodnię. Pomysł, aby pokazać w tańcu trudną przeszłość bohaterki, pozwala na wgląd w głęboko skrywane traumy i ich wpływ na jej postępowanie. Dzięki identycznym kostiumom (czarne sukienki, białe pensjonarskie podkolanówki i maski) postać głównej bohaterki zwielokrotnia się w pantomimicznych obrazach, niczym lustrzane odbicia. 

Równie interesująco przedstawiono postać Johanaana: przede wszystkim jako napominający surowy głos (sumienia?), a zarazem czarną, prawie niewidoczną sylwetkę wysokiego ascetycznego mężczyzny, która tak pociąga Salome. W takim kontekście nie jest to wyłącznie fizyczne pożądanie, lecz tęsknota za miłością i niewinnością. Słowa wyznania, które Salome kieruje do niego, kojarzyły mi się z Pieśnią nad Pieśniami, gdzie Oblubienica również tęskni za Oblubieńcem, a ich dialog jest pełen zmysłowości. Johanaan jednak nie odwzajemnia uczuć Salome, lecz nakazuje jej nawrócenie – radykalną przemianę życia. Dla niej jednak jest to równie niezrozumiałe, co niemożliwe, traktuje więc odpowiedź Johannaana jako osobiste upokorzenie i odrzucenie. W świetle retrospekcji, w których bohaterka "fantazjuje" na temat obcięcia głowy mężczyźnie, który ją skrzywdził, jej decyzja dotycząca zażądania od Heroda głowy proroka, wydaje się być psychologicznie uprawniona. W rezultacie jej dialog z głową Johannana przypomina monolog szaleńca, a ostateczne zamknięcie w "bańce" – staje się logiczną konsekwencją popełnionego czynu. To trochę tak jak w ostatniej scenie "Psychozy" Alfreda Hitchcocka, kiedy główny bohater uśmiecha się, żeby zmylić policję, podczas gdy już tkwi mentalnie w ciele własnej nieżyjącej już matki. 

Tak poprowadzona przez Mariusza Trelińskiego narracja "Salome" rozgrywa się w czasach nam współczesnych, w mieszczańskim salonie, w którym istotną część przestrzeni wypełnia wielka lodówka (symbol konsumpcji), została znakomicie zwizualizowana nie tylko przez Borisa Kudličkę, ale także zyskała na głębi i wieloznaczności dzięki projekcjom multimedialnym Bartka Maciasa i reżyserowi świateł Bogumiłowi Palewiczowi, albowiem światło i mrok (z przewagą tego drugiego) odgrywają w tej inscenizacji znaczącą rolę. 

Natalia Rubiś jako Salome, Opera Wrocławska, fot Karpati & Zarewicz
Mariusz Treliński stworzył i wyreżyserował konsekwentnie pełnowymiarowe postaci, a także (wespół z Tomaszem Koniecznym) zadbał o właściwą obsadę. W tytułowej roli – kluczowej i wymagającej – obsadził dwie młode artystki o dużym doświadczeniu scenicznym: Natalię Rubiś i Kingę Krajnik. W przedstawieniu premierowym mogłam zobaczyć tę pierwszą, której kariera wyraźnie nabrała tempa od premiery "Czarnej maski" Krzysztofa Pendereckiego w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej, gdzie rola Benigny zelektryzowała publiczność. Artystka wystąpiła też w spektaklu Opery Krakowskiej: "Ariadna na Naxos" Richarda Straussa, w reżyserii Ido Ricklina, gdzie również stworzyła znakomitą, złożoną postać Na deskach Opery Wrocławskiej pokazała prawdziwą kreację! Postać Salome nie tylko wspaniale zaśpiewała, oddając złożone emocje granej przez siebie bohaterki, ale także okazała się utalentowaną aktorką, która w gestach, spojrzeniu, mowie ciała niezwykle wiarygodnie wykreowała tę skomplikowaną rolę. 

Michał Ciećka (Johanaan), Opera Wrocławska, fot Karpati & Zarewicz
Interesującym zamysłem było także obsadzenie roli Johanaana przez dwóch mężczyzn: Oleksandr Pushniak, dysponujący głębokim mocnym bas-barytonem, był głosem, zaś Michał Ciećka zagrał  postać proroka. W roli Heroda wystąpił austriacki tenor o niewielkiej posturze i wyglądzie poczciwca: Norbert Ernst. Rozmemłany, chodzący w gaciach i rozpiętym szlafroku, "śliniący się" do Salome mężczyzna to także trafna obsada, zło bowiem, jak wiadomo, często jest banalne... Barbara Bagińska (mezzosopran) jako Herodiada, z jej bujnym biustem, dominującym nad małym i drobnym Herodem, to pomysł na babsztyla, który swoją dominującą postawą, a zarazem potrzebą zachowania status quo, bez względu na dobro najbliższych – to także postać świetnie przez śpiewaczkę poprowadzona, zarówno wokalnie, jak i aktorsko. 

Chór Żydów kłócących się o to, czy Mesjasz już przyszedł, czy też nie, świetnie rozładowywał napięcie  pomiędzy trojgiem głównych bohaterów. Natomiast oniryczne sceny z tancerkami w retrospektywach wprowadzały nastrój grozy. 

Norbert Ernst (Herod) i Natalia Rubiś (Salome), Opera Wrocławska, fot Karpati & Zarewicz
Nie sposób pominąć współtworzącego spektakl operowy dyrygenta Yaroslava Shemeta, który walnie przyczynił się do jego sukcesu. To genialny artysta, który rozpoczął swoją edukację muzyczną w wieku trzech lat, a po ukończeniu szkoły muzycznej pierwszego stopnia, gdzie uczył się śpiewu, gry na fortepianie i klarnecie, kontynuował edukację w jednej z czterech ukraińskich szkół talentów przy Charkowskim Konserwatorium, w klasie dyrygentury chóralnej. W trakcie nauki został laureatem wielu międzynarodowych konkursów pianistycznych i wokalnych, m.in. w Mediolanie. Z wyróżnieniem ukończył dyrygenturę symfoniczną w Akademii Muzycznej im. Ignacego Jana Paderewskiego w Poznaniu.  Występuje ze znaczącymi orkiestrami na całym świecie. W Operze Wrocławskiej zaprezentował muzykę Richarda Straussa znakomicie. W wywiadzie dla Opery Wrocławskiej, udzielonym przed premierą "Salome", powiedział znamienne słowa:

"Teraz otwierają się przede mną kolejne drzwi, których – moim zdaniem – nie da się dostatecznie otworzyć bez bagażu symfonicznego. (...) To wielkie i fascynujące wyzwanie".

Sądzę, że takim wyzwaniem była "Salome" dla wszystkich twórców tego spektaklu, dla solistów, orkiestry, a także dla... widzów. Rezultaty przerosły nasze wyobrażenia: opera Richarda Straussa uwiodła nas bez reszty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Księżycowa Salome /recenzja "Salome" w Operze Wrocławskiej/

Jedną z najbardziej znaczących inscenizacji tego sezonu artystycznego w Operze Wrocławskiej jest z pewnością "Salome" Richarda Str...

Popularne posty