Rozmawiam z Igorem Janke – byłym dziennikarzem, publicystą, szefem serwisu Salon24.pl - na temat jego najnowszej książki ”Twierdza”.
Barbara Lekrczyk-Cisek: 4 czerwca tego roku, co jest datą znaczącą, ukazała się Pańska kolejna książka. Tym razem poświęcona Solidarności Walczącej. Jakie były najistotniejsze inspiracje, które przyczyniły się do jej powstania?
Igor Janke: Istnieją dwie główne przyczyny, dla których ta książka powstała. Po pierwsze, chciałem w ten sposób spłacić dług wobec ludzi, którzy poświęcili kawał swojego życia na walkę o naszą wolność. Dzisiaj nie wszyscy zdają sobie sprawę, jak wyglądało życie działaczy takiej organizacji jak SW. Tymczasem niektórzy z nich przez 6 – 7 lat pracowali po kilkanaście godzin dziennie, często w bardzo trudnych warunkach. Żyli w wielkim stresie, bo ciągle groziło im aresztowanie. Należy pamiętać, że znali historię górników z "Wujka", słyszeli o tych, którzy zaginęli bez śladu albo zostali zabici przez nieznanych sprawców…
Tak więc swoją książką chciałem im za to podziękować. Druga przyczyna ma czysto reporterski charakter – to jest po prostu bardzo ciekawa historia. Aż trudno uwierzyć, że taka książka nie powstała do tej pory.
Jak długo trwała praca nad książką na etapie zbierania materiałów i na czym polegała?
Zacząłem od lektury wszystkich dostępnych źródeł. Istnieje dużo opracowań w Internecie, napisanych przez samych działaczy SW. Potem jeździłem po Polsce i spotykałem się z nimi. Przeprowadziłem kilkadziesiąt rozmów. Były to niezwykłe spotkania. Ludzie ci zrobili na mnie wielkie wrażenie. Niezależnie od tego, czy są doktorami, profesorami, czy też ludźmi bez wykształcenia – wszyscy w pewien sposób byli do siebie podobni. Są bardzo zaangażowanymi patriotami, a jednocześnie nieprzeciętnie inteligentnymi i oczytanymi ludźmi. Także ci, którzy nie ukończyli uniwersytetów, znali znakomicie historię Polski, często odwoływali się do różnych książek. To było wspaniałe. I chyba tym mnie najbardziej ujęli.
Nie jest to jednakże monografia Solidarności Walczącej ani książka historyczna. Jaką miał Pan koncepcję zasiadając do pisania?
Moim celem zdecydowanie nie było napisanie podręcznika historycznego ani monografii jednej organizacji. Chciałem raczej oddać jej ducha, sposób działania, filozofię i motywację tworzących ją ludzi. Dlatego też zdecydowałem się na formę reportażową. Chciałem napisać barwną opowieść, która porwie czytelników. Takich, którzy nie wiedzą o SW prawie nic lub niewiele. W zamyśle nie była to nawet książka adresowana do działaczy, choć wiem, że oni ją czytają, bo ich dotyczy. Chciałem pokazać ludzi – ich motywacje, sposób działania, wreszcie – przygody, bo ich historia jest przygodowa.
Zapytam prowokacyjnie: czy miałby Pan ochotę pozostać jeszcze przy tej historii i opisać rzecz całą np. przez pryzmat biografii jednego człowieka? I którego ze swoich bohaterów by Pan wybrał?
Wydaje mi się, że można by napisać osobną książkę o każdej z tych postaci. To niezwykli ludzie! Choćby taki Roman Zwiercan z Gdyni – syn oficera LWP. Aby walczyć z komunistami dwa razy próbował różnymi drogami dostać się do Afganistanu. Obie próby mu się nie udały, wylądował w więzieniu. Bardzo mocno zaangażował się w walkę na miejscu.. Organizował strajki, protestował p z kolegą na kilkudziesięciometrowym kominie.. SB najpierw wsadziła go do szpitala psychiatrycznego, potem na ulicy skatowali go tzw. „nieznani sprawcy”. W 1984 zaangażował się w działalność Solidarności Walczącej i był poszukiwany listem gończym przez SB. Trudno to sobie nawet wyobrazić, że w komunistycznej stoczni, pełnej tajnych służb, skonstruował pistolet maszynowy. Produkował też bomby. Jego losy potoczyły się bardzo dramatycznie, a obecnie m.in. działa społecznie w Kaszubskiej Fundacji "Podaruj Dzieciom Nowe Życie".
Innym bohaterem, przy którym mógłbym się zatrzymać na dłużej, jest Andrzej Kołodziej – człowiek – legenda, jeden z przywódców strajków sierpniowych. Siedział w stanie wojennym w więzieniach w Czechosłowacji, gdzie był okrutnie traktowany i ledwo przeżył. A kiedy wyszedł, organizował ze Zwiercanem SW w Trójmieście.
We Wrocławiu to z pewnością Kornel Morawiecki – prawdziwy bohater, Wojciech Myślecki – niezwykła postać… Są też nadzwyczajne kobiety: Zofia Maciejewska, Hanna Łukowska – Karniej czy Barbara Sarapuk, dzięki którym ta organizacja działała tak sprawnie logistycznie.
Czy nie uważa Pan, że byłby to dobry materiał na film dokumentalny albo na fabułę?
Z pewnością. Mógłby w oparciu o te życiorysy powstać film przygodowy albo serial w rodzaju „Czasu honoru”. Mam nadzieję, że takie filmy kiedyś powstaną.
Tytuł Pańskiej książki ma symboliczny, wieloznaczny sens. Twierdze były budowane od starożytności do czasów II wojny światowej. Inne skojarzenie to „Twierdza Wrocław” („Festung Breslau”). A wreszcie sens symboliczny - każdy człowiek może stać się taką twierdzą nie do zdobycia…
Długo nie mogłem znaleźć dobrego tytułu dla tej książki. Pomysłów było wiele. Nie pamiętam już, kto wymyślił ten tytuł. Solidarność Walcząca była rzeczywiście jak twierdza – nie do zdobycia. Także ludzie byli jak twierdza: solidni i wewnętrznie zbudowani, również nie do zdobycia. Uważam, że tytuł ”Twierdza” nie jest neutralny, przeciwnie – ma w sobie energię.
Jak się sytuuje ”Twierdza” w kontekście Pańskich pozostałych książek?
Cóż, pierwsza jest właściwie zbiorem moich, opublikowanych wcześniej, artykułów. Kolejna, ”Napastnik: opowieść o Viktorze Orbánie” była dla mnie ważną pracą. ”Twierdza” jest jeszcze ważniejsza. Obie książki łączy pewien rodzaj postawy, próba zmiany rzeczywistości przez bohaterów. Zarówno Orban, jak i członkowie Solidarności Walczącej mieli wielkie wizje i chcieli zmieniać rzeczywistość. To również moje podejście do świata, więc są mi bliscy.
Dziękuję za rozmowę.
Wywiad ukazał się 7 lipca 2014 r. na Kulturaonline.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz