Krystian Adam Krzeszowiak, zdj. ze strony artysty
Barbara
Lekarczyk-Cisek: z Chojnic do Mediolańskiej La Scali droga wydaje się być
bardzo odległa… Jest Pan chyba drugim po słynnym Janie Kiepurze polskim
tenorem, który robi efektowną międzynarodową karierę. Jak to się zaczęło?
Krystian
Adam Krzeszowiak: Muzyką zainteresowała mnie
moja grająca na fortepianie ciotka. Ona też dała mi pierwsze lekcje. Potem
uczyłem się w ognisku muzycznym. Kiedyś, podczas kolędy, ksiądz zaproponował
mi, abym grał na kościelnych organach podczas mszy. Od tej pory przez około
dziesięć lat grałem na organach i śpiewałem. Podczas niedziel nawet 7-krotnie!
Tak więc muzyka i religia - zawsze mi towarzyszyły. Będąc organistą poszedłem
do Diecezjalnego Studium Organistowskiego w Legnicy i tam, zamiast
organów, zacząłem ćwiczenia głosu (śmiech). Wówczas też po raz
pierwszy pomyślałem, że nie będę grał, lecz śpiewał. Moja ówczesna nauczycielka
śpiewu, pani Beata Pazio-Grygiel poradziła mi lekcje prywatne we Wrocławiu. A
potem już była szkoła muzyczna drugiego stopnia i Akademia
Muzyczna we Wrocławiu, gdzie kształciłem śpiew solowy pod
opieką prof. Bogdana Makala.
A jak
to się stało, że stypendysta Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego
nie pozostał na uczelni, lecz wylądował w Mediolanie?
W Mediolanie znalazłem się dość nieoczekiwanie. Pracowałem w Teatrze Muzycznym w Gliwicach śpiewając w „Cyruliku sewilskim” Gioacchina Rossiniego, gdy dowiedziałem się, że we Włoszech w Como pod Mediolanem, trwa właśnie konkurs muzyczny - pod wpływem jakiegoś impulsu wysłałem zgłoszenie. Pierwszy etap odbył się w Warszawie. Wysłuchawszy mojej arii, jedna z jurorek konkursu zaproponowała, że przedstawi mnie we Włoszech nauczycielowi, który być może zainteresuje się moim głosem. I tak się stało. Po przesłuchaniu poradzono mi, abym zdawał do konserwatorium. Trzeba było jednak zdać egzaminy w języku, którego praktycznie nie znałem, uczyłem się go bowiem tylko pół roku. Pamiętam, że kupiłem wówczas płytę „Włoski w cztery tygodnie” i słuchałem jej bez końca w samochodzie. I choć był to pomysł z gatunku szalonych, podszedłem do egzaminu i udało się! W Conservatorio „Verdi” w Mediolanie uczyłem się śpiewu u wielkiej śpiewaczki, pani Rity Orlandi Malaspiny. Potem wygrałem konkurs na stypendium w Accademia Internationale della Musica di Milano, gdzie specjalizowałem się w zakresie muzyki barokowej i współczesnej. Moja współpraca z La Scalą zaczęła się w 2005 roku.
Pańscy
mistrzowie?
Moją
pierwszą mistrzynią była wspomniana już pani Pazio-Grygiel. Ale to prof.
Bogdan Makal, znakomity śpiewak, bas-baryton, ukształtował mnie i nadał
właściwy kierunek. Wzorowałem się na starych sławach muzyki włoskiej, m.in. na
Franco Corellim, tenorze bohaterskim, może najwybitniejszym głosie lat 60.
Pamiętam, że chyba przez miesiąc chodziłem załamany, kiedy okazało się, że nie
mam takiego głosu jak on (śmiech). Z polskich tenorów słuchałem Ryszarda
Karczykowskiego oraz Wiesława Ochmana, z którym współpracuję zresztą
dosyć często. To nie tylko wspaniały śpiewak, ale również znakomity nauczyciel,
który chętnie dzieli się doświadczeniem z młodszymi muzykami. Myślę, że do
moich mistrzów mogę również zaliczyć tych, z którymi współpracowałem we
Włoszech: Rinaldo Alessandrini i Giovanni Antonini,
który pełni obecnie funkcję szefa artystycznego Festiwalu WratislaviaCantans.
Nagrywał Pan bardzo różnorodny repertuar: Vivaldiego, Beethovena, a
jednocześnie romantyków: Schuberta i Schumanna. Ostatnio natomiast wykonuje Pan
coraz częściej muzykę oratoryjno-kantatową: „Mesjasza” Haendla, „Magnificat” i
„Pasję według św. Mateusza” J.S. Bacha czy „Dixit Dominus” Pergolesiego. Który
kompozytor jest Panu najbliższy?
Na
Akademii Muzycznej zdecydowałem się na muzykę oratoryjną i barokową. Podczas
studiów we Włoszech kładziono nacisk na repertuar operowy. Studiowałem też
muzykę współczesną, ale zdecydowanie najlepiej czuję się w repertuarze
barokowym, z którym wystąpiłem w wielu teatrach we Włoszech. Jestem zdania, że
można być uniwersalnym do pewnego momentu. Potem trzeba znaleźć swoją
specjalność.
Występował Pan ze znakomitymi dyrygentami, jak choćby Claudio Abbado. Czy wielkiej
klasy dyrygent narzuca swoją interpretację, czy też pozostawia śpiewakowi jakiś
margines swobody?
Abbado
jest absolutnie cudowny! Po nagraniu dla Deutsche Gramophon „Dixit
Dominus” Pergolesiego zapytał mnie, skąd jestem. A kiedy wyznałem, że jestem
Polakiem, stwierdził: Piękna jest polska szkoła!
Na koniec proszę nam zdradzić swoje plany artystyczne.
W przyszłym tygodniu nagrywam „La Finta Giardiniera” Anfossiego w
Leverkussen wraz z zespołem L'Arte del mondo” dla wytwórni Sony. W grudniu będę
śpiewał w Monachium „Weinachts Oratorium” J. S. Bacha pod dyrekcją Wernera
Ehrhardta. Natomiast na początku przyszłego roku wystąpię w Filadelfii, w
„Uprowadzeniu z seraju” – operze komicznej W.A. Mozarta, pod dyrekcją Corrado
Rovaris. Poza tym będę śpiewał w Hiszpanii, we Francji i w Krakowie. Głównie
Mozarta i Haendla.
A gdzie jest w tych planach Wrocław?
We
Wrocławiu zamieszkałem na stałe. Po dziewięciu latach spędzonych we Włoszech
postanowiłem wrócić i teraz tutaj jest mój dom, moja baza. Mogę się dzięki temu
od czasu do czasu spotkać z przyjaciółmi i wspólnie z nimi śpiewać w klubie-barze
„LOFT”. Zapraszam więc na Łaciarską
28, gdzie można posłuchać dobrej muzyki klasycznej (także na żywo!) i wypić
wyśmienitą włoską kawę... |
Krystian Adam jako Bajazet: Empio per farti guerra, George F. Händel - Tamerlano HWV 18
Wywiad został opublikowany na portalu PIK Wrocław.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz