środa, 25 października 2017

W tym szaleństwie jest metoda, czyli o pożytkach przekładu intersemiotycznego

                                                                                                    motto:
Jestestwo człowieka nie tylko nie da się
zrozumieć bez szaleństwa, lecz nie byłoby
jestestwem człowieka, gdyby nie niosło ze
sobą szaleństwa jako granicy swej wolności.”
Jacques Lacan

Johann Heinrich Füssli, Chodząca we śnie Lady Makbet


Na marginesie pewnej lekcji

Szalony urok przekładu intersemiotycznego
         
             Jedną z umiejętności, które wymienia się w standardach wymagań dla egzaminu maturalnego jest „porónywanie tekstów kultury, dokonywanie przekładu intersemiotycznego”(Dz.U. Nr 17, poz.15) . Jeśli przy tym jesteśmy świadomi, że przekład taki jest w zasadzie niemożliwy (Maryla Hopfiger[1], Alicja Helman[2], ), mamy bowiem do czynienia z tak odmiennymi rodzajami tworzywa, możemy wówczas popaść w stan frustracji, a może nawet szaleństwa. Na szczęście to ostatnie – jeśli wierzyć Mistrzowi ze Stratfordu – może okazać się metodą. Mój „pedagogiczny przypadek” zdaje się to potwierdzać.
           Otóż w cyklu zajęć poświęconych romantyzmowi, które realizowałam wokół tematów o charakterze uniwersalnym: snów, pejzażu, maski, więzienia itd., znalazło się także szaleństwo. Nie tylko Shakespeare`owi zawdzięczamy interesującą galerię szaleńców (Ofelia, Lady Makbet, Tytania, Król Lear), pojawiają się oni bowiem już w mitologii i na kartach Biblii. A i my nie mamy się czego wstydzić, bo szaleńców ci u nas dostatek, zwłaszcza za sprawą romantyków, którzy postacie szaleńców wprowadzali ochoczo, a nawet programowo (Karusia z Romantyczności). Na romantycznych szaleńcach wprawdzie poprzestałam, ale trzeba pamiętać, że pojawiali się oni w literaturze polskiej i później (Ojciec w Sklepach cynamonowych Bruno Szulza czy bohater Obłędu  Krzysztonia).
          Mając taki temat mogłam już sobie (i młodzieży) pozwolić na wszystko...

Przedmiotem rozważań miały stać się postacie literackie znane z dzieł Wieszczów Naszych, a mianowicie: Karusia z ballady Romantyczność  i Gustaw z IV cz. Dziadów Adama Mickiewicza, Kordian z dramatu Juliusza Słowackiego i Maria, żona  Hrabiego Henryka z Nie-Boskiej komedii Zygmunta Krasińskiego. Uczniowie mieli opracować scenariusze[3], których koncepcja, sposób ukazania postaci, byłyby zarazem próbą określenie jej miejsca w świecie, a więc istoty tego szaleństwa. Mogli przy tym dokonywać różnych „operacji” na tekstach, tzn. parafrazować je, skracać, a nawet parodiować. Pomocą służyły także fragmenty książki Aliny Kowalczykowej Romantyczni szaleńcy, a fragmenty filmów i spektakli ze słynnymi scenami obłędu (Ofelii, Kordiana i Marii) obejrzeliśmy pod koniec zajęć – dla porównania.
      Przed rozpoczęciem bloku lekcyjnego poświęconego problematyce szaleństwa w romantyzmie poprosiłam moich uczniów, aby każdy z osobna powiedział, z czym kojarzy mu się „szaleństwo” i „szaleniec”. Okazało się, że wszyscy, bez wyjątku, interpretowali zagadnienie na sposób romantyczny: szaleniec to ktoś fascynujący, inny, nietuzinkowy, trudny, skomplikowany itd. „Szaleniec” zatem to nie „chory”, lecz – jak się dziś eufeministycznie określa – „normalny inaczej”. Choć w stereotypach, romantyzm trwa w kolejnym pokoleniu, z pozoru pragmatycznym i bez historycznych „obciążeń”... A może moi wychowankowie są jednak szalenie wrażliwi..?
Czas poświęcony na analizę postaci i próby przekształcania tekstu literackiego na scenariusz filmowy nie był jednak stracony, bo pozwalał lepiej zrozumieć ukryty sens owego szaleństwa – kolejnej romantycznej transgresji. Mój artykuł w pewnym sensie jest uporządkowaniem „wiedzy” o romantycznym szaleństwie. W czasie klasowych dyskusji miała ona  charakter bardziej fragmentaryczny i w tej wersji zapewne nie nadawałaby się do opisania (i czytania!). Za to dołączam do artykułu próbki tekstów owych „scenariuszy”.

Czemu służą romantyczne szaleństwa?

       Szaleńcy pojawiali się w literaturze na długo przed romantyzmem, nigdy dotąd jednak nie miało szaleństwo takiej rangi i nie było potraktowane w kategoriach ontologicznych. „Patronem” romantycznych szaleńców jest niewątpliwie Shakespeare, przede wszystkim jako twórca postaci Hamleta (motto Romantyczności: Zdaje mi się, że widzę...gdzie? Przed oczyma duszy mojej.”), który w masce szaleńca usiłuje dociec prawdy o zbrodni, o ludziach. Daje mu ona bowiem większą wolność zewnętrzną i wewnętrzną, do czasu...  Warto też przypomnieć postać „pięknie szaloną”, a mianowicie Don Kichota – bohatera powieści Cervantesa, który, choć bywa śmieszny i żałosny, to jednak w powszechnej świadomości stał się synonimem bezkompromisowego idealisty, człowieka, który gardzi przyziemnością, a ceni wartości duchowe ponad wszystko. Jakby powiedział romantyk (i Shakespeare), „widzi oczyma duszy...”  Szaleństwo romantyczne bowiem ma przede wszystkim walory poznawcze. Warto przytoczyć w tym miejscu słowa Wertera, który stał się wzorem dla wielu postaci utworów romantycznych:

„... moje namiętności były zawsze bliskie obłędu, a nie żałuję [tego] , bo pojąłem sam z siebie, że trzeba było z dawien dawna obwołać (...) szaleńcami wszystkich niezwykłych ludzi, którzy stworzyli coś wielkiego, coś na pozór nieosiągalnego”.[1]  

Szaleństwo wyzwala , według romantyków, ze schematów codzienności, pozwala dotknąć tajemnicy, przekroczyć własne ograniczenia. W takim sensie  z szaleństwem łączy się miłość, „wyrywa” bowiem człowieka ze społeczeństwa, czyniąc go bytem jedynym i niepowtarzalnym. Z tych samych powodów i Karusia, i Gustaw stają się dla Mickiewicza ważnymi (i zwycięskimi!) postaciami w sporze o pryncypia poznania. Przyjrzyjmy się zatem bliżej sylwetkom bohaterów szalonych.
        W Romantyczności narrator nie nazywa Karusi szaloną, opisuje natomiast szczegółowo objawy jej anormalności. Po pierwsze, wydarzenia rozgrywają się w dzień, ale bohaterka wita niewidocznego ukochanego słowami: „Tyżeś to w nocy?”. Stan emocjonalny dziewczyny dowodzi deformacji rzeczywistości (inna, „nocna” przestrzeń i czas). Po drugie, dziewczyna wykonuje różne, nieskoordynowane ruchy, płacze i śmieje się na przemian. W jej zachowaniu trudno dopatrzeć się logiki, ponadto zaś świadczy ono o całkowitym zerwaniu więzi ze światem zewnętrznym. Po trzecie, bohaterka mówi o wyobcowaniu i wrogości otoczenia, gdy tymczasem otaczający ją ludzie wierzą w jej wizje i współczują jej (z wyjątkiem „starca”). Ów dysonans dowodzi, że subiektywnie odczuwa ona dystans i niechęć, jak człowiek psychicznie chory. Lud jednak nie traktuje odmienności Karusi w kategoriach choroby, lecz jako nadprzyrodzony dar. Podobnie uważa młody romantyk - narrator. Szaleństwo dziewczyny zbliża ją bowiem do utraconej miłości, a narratorowi pozwala zakwestionować paradygmaty poznawcze oświeceniowego racjonalizmu. „Dobrze widzi się tylko sercem, najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”.... Czyżby Antoine de Saint Exupery czytywał ballady Mistrza Adama?  Szalone sugestie, prawda?
         Kiedy Gustaw wkracza w Noc Dziadów do chatki pustelnika, trudno w ogóle jednoznacznie określić, kim jest: „Na progu pojawia się ni to człowiek, ni to widmo”, jak nas informują didaskalia dramatu. I tajemnica jego statusu ontologicznego pozostanie do końca niewyjaśniona, a on sam – „oszalały z miłości” po to chyba, by uświadomić nam, że droga ludzkiego rozwoju odbywa się w toku niekończących się transgresji. Istota zaś, z którą mamy do czynienia pozostaje tajemnicą, nie poddającą się racjonalnemu postrzeganiu. W chacie Księdza dokonują się za sprawą owego szaleńca sprawy, które zaprzeczają istnieniu racjonalnego świata, dowodzą, że  wiedzę o człowieku, o sobie, można  czerpać jedynie z przeżytego osobiście cierpienia. Jego źródłem jest tragiczne rozdarcie człowieka pomiędzy „materią” a transcendencją. Jest też w akcie samobójczym Gustawa rytualny gest powrotu „do początków” , oznaczający odnowienie siebie i kosmosu. Najpierw jednak musi umrzeć „stary” człowiek, by mógł narodzić się „nowy”. Jego odrodzenie odbywa się przez cierpienie, przede wszystkim cierpienie miłosne. Tak też kończy się ta część dramatu – przestrogą: „Kto za życia choć raz był w niebie,/ Ten po śmierci nie trafi od razu”.
Kiedy gaśnie światło, znika materia, czas i przestrzeń – z tej nicości wyłoni się nowa rzeczywistość – historyczna III cz. Dziadów.
           Jeśli jednak Mickiewicz umieszcza swych bohaterów w scenerii, która może uwydatniać dysonans między nimi a tzw. resztą świata ( są „obcy dla ludzi i dla świata”), to dwaj inni romantycy - Juliusz Słowacki i Zygmunt Krasiński -  pokazują swoich  szaleńców
w scenerii dla nich adekwatnej, a mianowicie w „szpitalu waryatów”.
Autor Kordiana opisał warunki w nim panujące jako koszmarne i ... malownicze. Zbiorowa sala – chorzy spacerujący i klatki z powiązanymi „waryatami” (ponad 30 drewnianych łóżek z baldachimami i wyrzeźbioną na nich figurą świętego – na takim łóżku leżał zapewne Kordian... Lekarz i historyk zakładu dla umysłowo chorych Stanisław Chomętowski pisał m.in., że zdarzało się bonifratrom pokazywać obłąkanych za pieniądze, „niby dzikie zwierzęta” i że byli oni wystawieni na pośmiewisko i prześladowanie (podobne sceny odnajdziemy w znanym filmie Davida Lyncha „Człowiek – słoń”). O sposobach „leczenia” zamilczmy. Kordian trafia do zakładu na obserwację. Wprawdzie wiemy, że nie jest wariatem, lecz spiskowcem, jednak Słowacki rozbudowuje wokół bohatera klimat szaleństwa. Prezentowani w tej scenie wariaci są ukazani ironicznie, a przy tym w ich egzaltowanej postawie życiowej odnajdujemy podobieństwo do Kordiana. O zdrowiu bohatera świadczy jednak dyskusja z szatanem (Doktorem) o celowości działania, w której Kordian oddala pokusę rozumnego cynizmu. Oczywiście dostrzegamy różnicę między Kordianem a innymi ludźmi – jest to człowiek nadwrażliwy, nieprzeciętny, utalentowany, niekonwencjonalny. Musi więc być wyobcowany. Jego „szaleństwo” jest jednak wartością, oznacza szlachetną odmienność wrażliwego indywidualisty i idealisty, podczas gdy tzw. „normalny świat” rozczarowuje swoim materializmem, cynizmem i brutalnością.  Szaleństwo służy zatem kompromitacji świata kierującego się racjonalnymi przesłankami, także co do sprawy powstania.
            W Nie-Boskiej komedii Zygmunta Krasińskiego Maria, żona hrabiego Henryka, jest przykładem „klinicznym” obłędu, ale trzeba zauważyć, że świat przedstawiony tej tragedii cały jest szalony i patologiczny.
Hrabia opętany jest żądzą sławy i doskonałego piękna, wrażenie oszalałych czynią także rewolucjoniści. Krasiński ukazuje w taki oto sposób kryzys cywilizacji europejskiej. Świat widziany jest w optyce klęski rozumu i porządku wobec szaleństwa. Maria popada w obłęd, opuszczona przez Męża dla widma romantycznej miłości. Pragnęłaby zostać poetą, w przekonaniu, że tylko tak zbliży się ponownie do ukochanego. Zamknięta wśród obłąkanych, umiera w obecności wypełnionego poczuciem winy Męża. Zanim się to jednak stanie, to właśnie ona – szalona – wypowiada proroctwo, wedle którego ich syn Orcio (aluzja do mitycznego Orfeusza?) zostanie poetą i przedwcześnie umrze. Antycypuje także obraz oszalałego świata, którego doświadczenie stanie się udziałem wszystkich osób dramatu.

„Życie jest jedynie (...) opowieścią idioty, pełną wrzasku i wściekłości, / A nie znaczącą nic.”[2]
                                                                                                                                          

     Fenomen fascynacji romantyków szaleństwem ma zatem złożone przyczyny: służy otwarciu się przed człowiekiem perspektyw – poznawczych, moralnych, społecznych, metafizycznych. To dowodzi, że w romantycznym szaleństwie w istocie jest metoda.
Czy odnajdziemy ją również w metodyce stosującej przekład intersemiotyczny jako sposób na głębszą i bardziej osobistą interpretację tekstu, niż te „jedynie słuszne”, „mój Kotku”( jakby powiedział Witkacy)?

Fenomen fascynacji romantyków szaleństwem ma zatem złożone przyczyny: służy otwarciu się przed człowiekiem perspektyw – poznawczych, moralnych, społecznych, metafizycznych. To dowodzi, że w romantycznym szaleństwie w istocie jest metoda.
Czy odnajdziemy ją również w metodyce stosującej przekład intersemiotyczny jako sposób na głębszą i bardziej osobistą interpretację tekstu, niż te „jedynie słuszne”, „mój Kotku”( jakby powiedział Witkacy)?



 Scenariusze uczniów: 



Bartosz Bieszczad, I LO we Wrocławiu


Scenariusz na podstawie sceny w domu dla obłąkanych w Nie-Boskiej komedii  Zygmunta Krasińskiego.

Scena 1

W piękny, wietrzny, letni dzień pod drzwi ośrodka dla umysłowo chorych podjechał powóz, z którego wysiadł nienagannie ubrany Groteskowy Hrabia. Żona naczelnego doktora szpitala, atrakcyjna kobieta w średnim wieku, uchyliła masywne drzwi.
-          A wielmożny pan zapewne do hrabiny?
-          Jestem p...poetą, przyjacielem męża – z nonszalancją, szerokimi gestami – Jakże się miewa pacjentka?
Para spaceruje  po ogrodzie pielęgnowanym przez pacjentów. Dokoła kręci się mnóstwo ludzi ubranych w białe, szpitalne uniformy. Kopią doły, sadzą drzewka, przechadzają się, pracują przy przycinaniu krzewów, wyrywaniu chwastów. Niektórzy leżą, inni siedzą grając w karty lub czytając.
-          To jest rzecz bardzo krucha, delikatna... To ona rodzi światy! Najsubtelniejsza materia pod słońcem.
-          Tak, tak, tego nie można się pozbyć...
Słychać strzępy rozmowy dwóch pacjentów z długimi brodami, zajętych sadzeniem młodych dębów. Tuż obok przechodzi Groteskowy Hrabia z żoną doktora, również zajęci rozmową:
-          Hrabina jest tutaj dopiero drugi dzień. Przywieźli ją wczoraj i mąż kazał ją zamknąć w najgłębszym lochu! Gdyby pan widział te konwulsje! Ci tutaj to potulne baranki... Raz tylko trafił do nas szlachcic, było to cztery lata temu... Ten to dopiero narobił zamieszania! Mąż postawił diagnozę: "„choroba cywilizacyjna". Mówił, że jest najgorsza, ale nikt mu nie uwierzył. Dopiero później się okazało, że miał rację, dgy ten pacjent sam siebie pożarł.
-          A tamci dwaj?
-          To dziwna historia... Przywędrowali boso, podobno aż z Siedmiogrodu. Albert, ten wyższy, miewa święte wizje.
-          Święte wizje, prorocy, objawienia... I to ma być poezja? To wszystko bajki. Powiem pani coś: cały świat my sami sobie tworzymy. Rozumie pani? Jest tak jak nam się wydaje, że jest. Ale droga pani, proszę mi powiedzieć, co by było, gdyby każdy miał tego świadomość? Gdzież by było miejsce dla takiego poety jak ja? Proszę popatrzeć na tamtego – podchodzi do człowieka siedzącego pod drzewem w pozycji wyprostowanej, w bezruchu. – Nie rusza się. Pomacham mu przed oczami – nie, krzyjnę – także nic, palnę go – Ściąga rękawiczkę i bije nią znieruchomiałego człowieka – bez żadnej reakcji z jego strony.
-          Ach, jakie to żałosne... Człowiek człowiekowi nierówny. A gdybyśmy znali nasze możliwości...
Zachowanie Hrabiego nie pozostało bez echa. Słychać szepty i widać nieprzyjazne spojrzenia.
- Proszę się nie obawiać. Oni są bardzo potulni. Ani cienia agresji. Ani ja, ani doktor nie wiemy dlaczego. Może to górskie powietrze...  A czy to prawda, że jabóbiny tej nocy porwali męża hrabiny?
W trakcie spaceru rozmawiającej pary pacjenci uciekali im z drogi. Część zaszyła się za pniem wielkiego drzewa, by móc stamtąd obserwować idących. Kiedy mijali stojącą blisko lasku beczkę (warto dodać, że Hrabia coraz częściej spoglądał na biust swojej rozmówczyni), wynurzyła się z niej zarośnięta, zmieniona starością i chorobą głowa ludzka, która poczęła bacznie ich obserwować. Ani Henryk, ani żona doktora nie zwrócili nań najmniejszej uwagi.
-          Ekchę... – głośno chrząknął mieszkaniec beczki, tak że Hrabia drgnął – czy mogę pana o coś spytać?
-          Oczywiście – odparł gość.
-          Przepraszam, ale czy niest pan snobem?! – wrzasnął na cały głos ów dziwny osobnik, powodując wielkie zmieszanie na twarzy  Groteskowego Hrabiego oraz śmiech i szydercze spojrzenia wszystkich dokoła, poza żoną doktora, rzecz jasna. Najbardziej cieszyli się ludzie schowani za drzewem – przewracali się i tarzali ze śmiechu.

Scena 2


Ciemny loch. W oddali śmiech jeszcze nie umilkł. Z zatęchłej klatki, oświetlonej skąpym światłem świecy, mieszkaniu szczurów i pluskiew, rozlega się donośny głos starego człowieka:
- Drżyjcie ludzie, bowiem dzień sądny jest blisko! W łańcuchy spętaliście Boga! Wielkie miasto rozpadnie się na części, a jego mury runą! Drżyjcie ludzie, albowiem wszystko jest na opak! Wasze domy staną się siedliskiem demonów, a sprawami waszymi zarządzi szatan, tak że nie odróżnicie prawdy od kłamstwa, a dobra od zła. I stanie się świat miejscem nierządu i bezprawia. Nadejdą wielkie wojny i głód. Drżyjcie ludzie, bo nadejdą czasy, w których „żyć” będzie znaczyć  „sprzedać swą duszę”. Bowiem jest napisane: „Królestwo moje nie jest z tego świata”. Drżyjcie, bo widziałem zagładę!
Milknie. Hrabia z kobietą pospiesznie przemykają korytarzami. Stają przed niewielkim pomieszczeniem, w którym znajduje się parę niezbędnych sprzętów, spośród których dominuje drewniane łoże z baldachimem i wyżeźbioną figurą świętego. Spoczywa na nim skulona Hrabina.
-          Mario, Mario, poznajesz mnie?
-          Przysięgałam ci wierność do grobu – udręczonym głosem odpowiada kobieta.
-          Mario, zaraz cię stąd zabiorę!
-          Pozwól mi skończyć dzieło.
-          O czym ty mówisz? Chodź!
-          Modliłam się trzy noce i Bóg mnie wysłuchał. Odkąd cię straciłam zaszła we mnie zmiana. „Panie Boże” – mówiłam i biłam się w piersi, i pokutowałam – „Spuść na mnie ducha poezji”. I stało się! Teraz już mną nie pogardzisz! Teraz wiem wszystko! Morze, gwiazdy, burza, ogień! Ach, jeszcze bitwa! Wszystko wygram, wyśpiewam, ujmę i opiszę! Posłuchaj: 
                                    Nieskończoność mnie obleje
                                    I jak ptak w nieskończoności
                                    Błękit skrzydłmi rozwieję
                                    I lecąc się rozmdleję
                                    W czarnej nicości
                                                                                  Mężu mój, wiesz czym jest wieczność?!
-          Przekleństwo – przekleństwo. Majaczysz Mario.
-          Henryku mój, Henryku, jakżem szczęśliwa – pada mu w objęcia i czule całuje. Drżyjcie ludzie, słońce trzecią część blasku straciło, gwiazdy zaczynają potykać się po swoich drgach! Bestia rośnie w siłę! Wy – to jej ręce i nogi!

Słychać dochodzące z zewnątrz odłosy burzy.
-          Dla mnie już nadszedł dzień sądu – kwituje ironicznie Hrabia.
-          Rozjaśnij czoło, czegóż ci brakuje! Nasz syn będzie poetą, jakże cię kocham, Henryku! I wiesz co...
-          Mów – zajmę się wszystkim.
-          Powiem ci, co by było, gdyby Bóg oszalał – szepce mu do ucha – Wszystkie światy lecą to na dół, to w górę, człowiek każdy, robak krzyczy „Ja Bogiem!” i co chwilę, jeden po drugim, konają. Gasną komety i słońca. Chrystus nas już nie zbawi – wziął krzyż w obie ręce i rzucił go w otchłań. Jedna tylko Najświętsza Bogurodzica się modli, i gwiazdy jej służebnice. Ale i ona pójdzie, kiedy pójdzie świat cały! – osuwa się wyczerpana.
-          Mario, źle tobie?
-          To ta lampa, ktoś mi ją w głowie zaświecił i lampa się kołysze – nieznośne... Żegnam cię Henryku. Jak mi dobrze... – milknie na zawsze.
-          Drżyjcie ludzie – ciemne pomieszczenia wypełnia znowu głos starego człowieka – bo nadejdą czasy, kiedy szatan będzie przemawiał przez usta cnotliwych! Ludzka stopa stanie na księżycu! Syn nie pozna ojca, a ojciec syna! Słuchajcie narody! Im wyżej człowiek się wzniesie, tym niżej upadnie! Drżyjcie, bo nadejdą czasy, gdy zdrowymi nazwie się szaleńców, a zdrowych szaleńcami...!

Obraz oddala się, widzimy, że znajdował się on w ekranie telewizora. Aparat stoi w dużej przestronnej sali, pełnej pacjentów w białych uniformach. Jedni kiwają się miarowo na siedzeniach, inni wodzą nieobecnym wzrokiem po suficie. Tylko jeden z nich bacznie obserwuje ekran. W zbliżeniu widzimy jego twarz -–jest to twarz Hrabiego...

Koniec




Magdalena Jaśniowska, I LO, Wrocław

Scenariusz na podstawie VI sceny III aktu  Kordiana Juliusza Słowackiego.

Rzecz dzieje się w słoneczny poranek w środku ogromnego miasta. Stają tam duże i brzydkie budynki o groteskowych kształtach i jaskrawych kolorach. Ulicą przelewa się tłum dziwacznych przechodniów poubieranych w wymyślne barwne stroje ze skór i błyszczących tkanin. Jedni mają na głowach kolorowe czuby, inni – wielkie kapelusze albo rozmaite, nie poddające się żadnej definicji fryzury. Przystojny długowłosy młodzieniec w obcisłym złotym garniturze wynurza się z tłumu i skręca w boczną pustą uliczkę. Pewnym krokiem przechodzi przez bramę staroświeckiego czerwonego budynku, na którym widnieje tabliczka z napisem „Wojewódzki Szpital Psychiatryczny”. Kroki mężczyzny dudnią w pustym hallu. Nagle za jego plecami słychać drwiący głos:
DOZORCA – Przyszedł pan zwiedzić szpital?
DOKTOR (odwraca się do niego i podaje monetę) – Oto pozwolenie.
DOZORCA (stary mężczyzna w srebrnym kombinezonie, przyjmując łapówkę, uśmiecha się przymilnie) -  Z tym wolno panu, gdzie pan chce.
Ciemnym korytarzem prowadzi przybysza jednocześnie zabawiając go rozmową:
-          Tu sa wariaci, na piętrze sale wariatek... Spogląda na nieznajomego, ale ten milczy. Pyta więc przymilnie:
-          Pan jest lekarzem?
-          Tak.
Śmiejąc się niezbyt mądrze wchodzi z Doktorem do sali . Pomieszczenie jest białe i sterylnie czyste. Wrażenie zakłoca nieco żółta kałuża moczu. W dwóch rzędach stoją łóżka. Trzech pacjentów leży na nich nieruchomo – są przywiązani pasami. Dwaj inni grają na podłodze w szachy. Kordian stoi odwrócony twarzą do zakratowanego okna. Na dźwięk otwieranych drzwi wszyscy, prócz niego, krzyczą przerażeni widokiem Doktora:
- Aaaaaaaaaa!
Dwaj szachiści chowaja się pod łóżkiem. Kordian pozostaje nieporuszony.
DOZORCA do Doktora – Ciekawe, czy pan zgadnie, który z nich to największy wariat?
DOKTOR (wskazując na Kordiana) – Ten.
DOZORCA (śmiejąc się drwiąco) – Jest tu pięciu szaleńców, a pan wybrał  zdrowszego od siebie, a nawet ode mnie.
DOKTOR (z ironią) – Nawet? Wyciąga papierosy, wkłada sobie jednego do ust.- Pan pozwoli, że zapalę.
DOZORCA – Nie mam ognia. Nagle krzyczy z bólu i rzuca trzymaną w ręce monetę.
DOKTOR łapie monetę, zapala od niej papierosa i oddaje ją Dozorcy. -  Dziękuję.
DOZORCA przyjmuje monetę i pośpiesznie odchodzi.
DOKTOR (do jednego z wariatów skulonych pod łóżkiem) – Zwariował. Mruga do wariata, a ten chowa się jeszcze głębiej.
Doktor podchodzi do Kordiana, który dopiero w tym momencie odwraca się w jego stronę. Jest dużo niższy i chudszy od dobrze zbudowanego Doktora. Jego poorana zmarszczkami twarz czterdziestolatka wyraża ogromne cierpienie pomieszane z przerażeniem.
KORDIAN (słabym głosem) – Kim jesteś?
Doktor (przyjacielsko, niemal filuternie) – Jestem zapaleńcem.
KORDIAN – Musiałeś się urodzić dziś rano. Wszyscy dotąd mówili, żem jeden na świecie.
DOKTOR – Może mnie nie poznali. Ale ty... znasz mnie.
KORDIAN (przypatrując mu się z uwagą, kiwa głową) – Spotkaliśmy się w nocy przed sypialnią cesarza. (gwałtownie) Co tam robiłeś?
DOKTOR pokazuje w stronę okna, przy którym nadal obaj stoją i z którego rozciąga się widok na szpitalny ogród. Kordian staje bokiem do niego i słucha zapatrzony. – Podlewałem kwiaty.
W środku ogrodu pojawia się obraz dworu, jakiś dostojnik mówi coś do drugiego za plecami cesarza i obaj się śmieją. Obserwuje ich inny, stojący obok tronu, nachyla się nad cesarzem i szepce mu coś do ucha. Obraz znika, na miejscu szpiega pojawia się klon. Kolejna wizja przedstawia szereg generałów wypinających w kierunku władcy piersi pełne orderów. Obraz znika, na miejscu wojskowych widać ludzi kłaniających się w pas przed cesarzem – ci zamieniają się w trzciny. Doktor szepce Kordianowi do ucha:
-          Posiałem je wszędzie. Na moim oknie rośnie nowe ziele. Wkrótce wyda pąki liczne jak myśli milionów, potem zakwitnie czerwono jak krew...
KORDIAN – Czy ta roślina kwitnie? Pleni się...
DOKTOR – Już wschodzi, ale by mróz jej nie zaszkodził, przykryłem ją garnkiem. Śmieje się ironicznie. Kordian zaciska usta, odwraca głowę. Doktor, klepiac go po ramieniu – Wyleczę cię. Słuchaj, teraz jest siódmy dzień stworzenia świata. Bóg odpoczywa i nic już nie stworzy. Dzisiejsi ludzie to nie jego dzieła.
KORDIAN – Kłamiesz! Biegnąc po sali, wskakuje na jedno z pustych łóżek. – Każdy człowiek, który się poświęca za wolność jest nowym tworem Boga! – Podbiega do Doktora, zmienia ton na spokojny. – Powiedz szczerze, czy nie widziałeś nigdy człowieka-anioła, który , jak Jezus, cierpiał za ludzi?
(...)
KORDIAN – Myślę.
DOKTOR – Świat jest twoją myślą.
KORDIAN – Cierpię.
DOKTOR – Więc nie myśl.
KORDIAN z rozpaczą – Szatanie! Przyszedłeś tu zabrać mi ostatni skarb, moją wiarę. Pomóż mi, Boże...
Doktor znika. Widzimy Kordiana miotającego się w pasach, którymi jest przywiązany do łóżka. Jego okrzyki nie pozostały bez reakcji. Do sali wchodzi dwóch pielęgniarzy. Na ich widok bohater oddycha z ulgą. Jeden z nich mówi do drugiego:
-          Chyba dostał za dużą dawkę środków uspokajających i ma jakieś zwidy.
-          Tak, ale od czasu jak przystąpił do tego ruchu zielonych ciągle wygłasza jakieś apokaliptyczne wizje i jego rodzina obawia się o stan jego umysłu. To na ich polecenie zamknięto go w zakładzie...
KORDIAN słyszy ostatnie zdanie i zastyga w bezruchu.


 Anna Kiełbasa, I LO we Wrocławiu



OBRAZ

DŹWIĘK

Uj. 1:

Jesienne szare popołudnie. Ujęcie katedry z dołu -–wysokie gotyckie wieże, odlatują z nich gołębie. Odjazd kamery – katedra i plac katedralny, na placu samotna postać tańczącej dziewczyny.

Uj. 2:

Witryna sklepu RTV – zbliżenie na ekran telewizora – spikerka czyta wiadomości.



Uj. 3:

Ulica, idący nią ludzie, obojętne twarze.

Uj. 4:

Tańcząca kobieta, zbliżenie twarzy – szklanych oczu. Kobieta w planie pełnym idzie ku bramie cmentarnej. Zbliżenie krzyża nad bramą.

Uj. 5:

Kobieta tanecznym krokiem wbiega na cmentarz, śmieje się, kręci, macha rękami. Kamera wiruje wraz z nią.

Uj. 6:

Z góry – kobieta pada na ziemię i szlocha.

Uj. 7:

Drzewa – wiatr smaga ich gałęzie, gubią liście, te – spadają jak łzy... Kamera podąża za jednym z liści – w tle szare niebo – liść spada przed oknem jakiegoś domu. Kamera ukazuje dom w planie pełnym.


Uj. 8:

Zbliżenie okna – światło telewizora. Wnętrze pokoju. Na fotelu przed telewizorem siedzi gruby mężczyzna w brudnym białym podkoszulku, popija piwo i oglada wiadomości – postać spikerki w zbliżeniu.




Uj. 9:

Fragment reportażu tv: widzimy szpital, reporter pyta lekarza o pacjentkę.

Lekarz w białym kitlu, beznamiętny wyraz twarzy.







Reporter do mikrofonu:

Twarz spikerki:

Uj. 10:

Ponownie widzimy pokój i mężczyznę z piwem. Mówi z niezadowolonym wyrazem twarzy:

Uj. 11:

Cmentarz, groby, noc. Płoną liczne znicze. Pomiędzy grobami przymyka cień szalonej kobiety, słychać jej głos:


gruchanie gołębi, trzepot skrzydeł
muzyka jak w wesołym miasteczku, śmiech dziewczyny






Dziś ze szpitala psychiatrycznego uciekła 27-letnia pacjentka chora na schizofrenię. Prowadzona jest akcja poszukiwawcza. O jej wynikach będziemy państwa informować na bieżąco”.

odgłosy miasta



muzyka jw. w uj. 1
szum wiatru i drzew





szum wiatru
śmiech




delikatna muzyka




muzyka


szczekanie psa, szum wiatru





szum telewizora

dźwięk otwieranej puszki, co jakiś czas bekanie
Wracamy do sprawy 27-letniej uciekinierki ze szpitala psychiatrycznego. Nasz reporter był na miejscu i starał się dowiedzieć jakichś szczegółów.”


„Jesteśmy w wiadomości programu FC 7. Chcielibyśmy dowiedzieć się czegoś na temat uciekinierki”
„27-letnia Karolina Z. Trafiła do nas z objawami schizofrenii. Miewała omamy wzrokowe. Leczyliśmy ją od dwóch lat. Wcześniej nie wykazywała żadnych objawów chorobowych. Być mo0że powodem była śmierć narzeczonego. Pacjentka nie stanowi zagrożenia dla otoczenia, ale należy ją szybko odnaleźć, gdyż zażywa leki, bez których nie może normalnie funkcjonować.”
„Dziękuje bardzo. Dla wiadomości FC 7 relacjonował dla państwa Rafał –ski.”
„Dziękujemy za relację. A teraz sprawa afery X...”


„Nie potrafią nawet wariatki przypilnować. Człowiek płaci podatki, a nie może się czuć bezpiecznie, bo wariaci po ulicach latają” – beknięcie


szloch




 Tekst został opublikowany w "Warsztatach Polonistycznych", 2001 nr 1 









[1] Johann Wolfgang Goethe, Cierpienia młodego Wertera, Wrocław 1991, s.73
[2] W. Shakespeare, Makbet, przekład S. Barańczaka, Poznań 1992




[1] Maryla Hopfinger, Adaptacje filmowe dzieł literackich, Warszawa 1974; Filmowe adaptacje dzieł literackich jako świadectwa lektury tekstu, Kino 1985/4
[2] Alicja Helman, Modele adaptacji filmowej (w:) J.Trzynadlowski (red.), Film i ideologia, Wrocław 1981
[3] scenariusz filmowy pisany na użytek szkolny nie ma charakteru profesjonalnego, rzecz jasna, wprowadza jednak w zagadnienie „myślenia obrazami”, pozwala twórczo odczytać tekst oryginału. W przypadku pracy zespołowej mamy również do czynienia z dyskusją nad wielokrotnie odczytywanym tekstem, próbą znalezienia wspólnej koncepcji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Kto otrzyma Nos Chopina podczas Millennium Docs Against Gravity Film Festival?

 12 wspaniałych filmów dokumentalnych o ludziach całkowicie oddanych sztuce, która zmienia nie tylko ich życie, ale fascynuje i porusza takż...

Popularne posty