czwartek, 23 listopada 2017

Wojciech Jagielski: Reportaż to moja pasja /wywiad/

Wojciech Jagielski, fot. Grażyna Makara
 Z Wojciechem Jagielskim - pisarzem i reporterem, korespondentem wojennym, dziennikarzem PAP – o jego pasjach, podróżach i warsztacie reportażysty.


 Barbara Lekarczyk-Cisek: Ponad 20 lat temu ukazała się Pańska pierwsza książka o Kaukazie i Zakaukaziu: ”Dobre miejsce do umierania”. Później pojawiły się kolejne. Czy bycie reporterem to Pański sposób na życie?

Wojciech Jagielski: Ten wybór był, wbrew pozorom,  bardzo prosty. Nie pracowałem nigdy w dziale reportażu i niczego w związku z tym nie planowałem. Moje plany pokrywały się zwykle z kalendarzem wydarzeń politycznych. Jeśli planowane były np. wybory w Azji albo w tej części Afryki, którą się zajmowałem, a były one istotne z punktu widzenia wydarzeń międzynarodowych, wówczas jechałem tam. W przypadku większości moich podróży o tym, gdzie jadę, kiedy i na jak długo decydowały wyłącznie wydarzenia. Jeżeli wybuchała wojna w Gruzji czy w Afganistanie i redakcja uznała, że chce mieć stamtąd relację, wysyłała mnie. Mój wybór polegał więc na tym, czy chcę to robić, czy też nie. Otóż chciałem, bo stało się to dla mnie ważne – to była pasja, sposób życia. Nie dostrzegaliśmy z żoną wielkiego zagrożenia albo uważaliśmy, że ryzyko, które podejmujemy, w zestawieniu z zyskami w sensie satysfakcji z wykonywanej pracy, jest znikome.
Nigdy też nie szukałem bohaterów ani nie podróżowałem pod wpływem czegoś, co usłyszałem lub przeczytałem wcześniej. Moje podróże polegały na tym, że jechałem dokądś, aby zajmować się bieżącymi depeszami i korespondencjami. Udawało mi się przy tym zauważać rzeczy, które nie mieściły się w tej suchej formule. Tak powstawały najpierw reportaże, a następnie książki. Tego, oczywiście, ode mnie nie wymagano. Moje reportaże były wartością dodatkową, bardziej potrzebną mnie niż gazecie.

Jak Pan zazwyczaj postępował, kiedy jednak zdecydował się napisać o czymś dłuższy tekst:  czy zgłębiał Pan temat, czytając  różne źródła, jak to robi np. Małgorzata Szejnert?

Już w Polsce musiałem przygotowywać się do podróży, które być może nastąpią. Wydawało mi się wręcz karygodne, gdybym jadąc dokądś, był do tego nieprzygotowany. Była to benedyktyńska praca: ślęczenie nad każdą depeszą, artykułem, także nad książkami. Spędzałem na tym wiele godzin. Pisanie i wyjazdy stanowiły może dwadzieścia pięć procent tego czasu, który spędzałem zgłębiając dany temat. Wiedząc np. o wyborach prezydenckich w Ugandzie i będąc pewnym, że tam pojadę, wiele miesięcy przedtem czytałem lokalne gazety, wertowałem książki poświęcone Ugandzie… Im więcej bowiem wiedziałem, tym łatwiej było mi zauważać różnego rodzaju historie, które innym, mniej zaangażowanym, umykały. Specyfika mojej pracy wymuszała na mnie specjalizację. Tak mnie uczono w Polskiej Agencji Prasowej, gdzie wymagano, aby dziennikarz był dyspozycyjny, znał języki, dobrze pisał, a przede wszystkim, aby znał się na problematyce, którą się zajmuje. Instytucja ta wymuszała wręcz specjalizację. Nie potrafiłem inaczej pracować, ale dzięki temu później dostrzegałem rzeczy, których inni nie zauważali. Tak się stałą np. z Larą, która spotykała się z wieloma dziennikarzami, ale oni nie zauważyli w jej historii potencjału na książkę. Zepchnęli ją na plan drugi – na statystykę, scenografię opowieści o kimś ważniejszym, z pierwszego planu. Ja natomiast od początku widziałem w tym materiał na książkę. Były to wprawdzie zadania trudniejsze, ale też ciekawsze i nigdy nie miałem wrażenia, że coś zmarnowałem.

Jak Pan pracował nad tą książką?  Nagrywał? Robił notatki?

Nie, nigdy nie nagrywałem, wywodzę się bowiem ze starej szkoły reportażu, nieco aroganckiej, powołującej się na mistrza Kapuścińskiego, który nie nagrywał, lecz robił notatki i twierdził, że jeżeli z dwugodzinnej rozmowy nie zapamięta się dwóch zdań, to znaczy, że była ona nic niewarta. Przyznaję jednak, że dzisiaj bardzo żałuję, że nie nagrywałem. Gdybym zaczynał wszystko od nowa i dysponował tymi nowoczesnymi środkami, to nie tylko bym nagrywał, ale też filmował i robił zdjęcia. Dzisiaj bowiem brakuje mi pewnych rzeczy do książki. Notatka ma to do siebie, że żyje tylko trochę dłużej od momentu, kiedy jest sporządzana. Potem staje się nieczytelna i człowiek zaczyna się zastanawiać, po co ją w ogóle napisał.
Robiłem wprawdzie szczegółowe notatki, ale nigdy nie pisałem reportażu na miejscu wydarzeń.  Moimi podstawowymi notatkami były bieżące korespondencje. Ponieważ były opublikowane, mogłem w każdej chwili po nie sięgnąć. Łatwiej było przypominać sobie fakty, które się nie znalazły w tych depeszach, natomiast wypełnione dodatkową  treścią - nadawały się na reportaż.
Słowa, dialogi, które znalazły się w moich książkach, nie są dosłownym odtworzeniem przeprowadzonych rozmów, ale oddają ich sens. Zresztą, nagranie rozmowy to jest dopiero surowiec, który wymaga opracowania.

Lara, bohaterka pańskiej ostatniej książki, jest w dużej części jej narratorką. Ile w tej opowieści jest rzeczywiście jej, a ile Pana?

Książka jest moja, a opowieść Lary należy do niej. Moje dopowiedzenia to tylko te miejsca, w których staram się objaśnić szerszy kontekst. Przede wszystkim jednak jest to opowieść Lary przeze mnie spisana. 
Pisanie reportażu jest przecież zabiegiem literackim. Przede wszystkim trzeba myśleć o czytelniku.

Po napisaniu kilku znakomitych książek ma Pan zapewne obecnie większą swobodę w wyborze tematów i miejsc, o których chciałby Pan pisać?

Z pewnością, mam teraz większą swobodę, ale nie zaczynam niczego od nowa. Chciałbym np. powrócić do pewnych tematów, aby je domknąć. Czuję, że wciąż mają ciąg dalszy i że są gotowymi scenariuszami na książki czy filmy. Dzieją się rzeczy nowe, które splatają się z dawnymi.
Z całą pewnością chciałbym napisać książkę będącą kontynuacją moich wcześniejszych podróży do Azji – Afganistanu, Pakistanu… Natomiast nigdy nie napiszę książki, której akcja będzie się toczyła np. w Japonii czy w Kanadzie, ponieważ tamtych części świata nie znam. Nie napiszę także książki o Polsce, bo nie znam jej tak dogłębnie, by zająć się literaturą faktu. Poruszam się tylko w granicach tego świata, którym zajmowałem się jako dziennikarz wydarzeniowy. Nie dlatego, żebym nie chciał – świat bardzo mnie interesuje. Pojechałem np. do Kolumbii czy do Argentyny i zafascynowałem się tymi miejscami, ale nie mam już czasu, aby wdrażać się w problematykę tych krajów tak wnikliwie i głęboko, jak w przypadku tych, którym poświęciłem dwadzieścia pięć lat. Uważam, że lepiej zająć się tym, co człowiek już oswoił i tam szukać opowieści. Nie znoszę zglobalizowanego świata. Dla mnie świat jest bogaty swoją odmiennością. Interesujący są ludzie wyrastający z innych kręgów kultury, z inną tożsamością. Nie można ich zmuszać, aby o tym zapominali. Zawsze miałem wiele szacunku dla ludzkiej odmienności i różnorodności.

Dziękuję za rozmowę.


12 września 2015 r. w Rzymie po raz czwarty wręczono włoskie nagrody imienia Ryszarda Kapuścińskiego. Specjalne wyróżnienie otrzymał Wojciech Jagielski.

Twórczość:

"Dobre miejsce do umierania" ze wstępem Ryszarda Kapuścińskiego, Wydawnictwo Historia i Szuka, Seria z Piramidą, Warszawa 1994,
"Modlitwa o deszcz", W.A.B., Warszawa 2002,
"Wieże z kamienia", W.A.B., Warszawa 2004,
"Nocni wędrowcy", W.A.B., Warszawa 2009,
"Wypalanie traw", SIW Znak, Kraków - maj 2012.
"Trębacz z Tembisy",  SIW Znak, Kraków 2013. 

"Wszystkie wojny Lary", SIW ZNak, Kraków 2015. 

Wywiad został opublikowany na portalu Kulturaonline w październiku 2015 r.

Recenzje książek Wojciecha Jagielskiego:

„Na wschód od zachodu”. Odzyskać sens istnienia

"Wszystkie wojny Lary"


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Kto otrzyma Nos Chopina podczas Millennium Docs Against Gravity Film Festival?

 12 wspaniałych filmów dokumentalnych o ludziach całkowicie oddanych sztuce, która zmienia nie tylko ich życie, ale fascynuje i porusza takż...

Popularne posty