czwartek, 7 grudnia 2017

Krzysztof Piskorski: Najciekawsze rzeczy biorą się z ryzyka /wywiad/

Rozmowa z Krzysztofem Piskorskim, polskim pisarzem, autorem fantastyki, tłumaczem i twórcą gier fabularnych, zdobywcą Nagrody im. Janusza A. Zajdla.

Krzysztof Piskorski, fot. z archiwum pisarza

Barbara Lekarczyk-Cisek: Skąd wzięła się u Pana potrzeba pisania? 

Krzysztof Piskorski: To było naturalne przedłużenie miłości do literatury. Bardzo wcześnie zacząłem czytać i jako dziecko pochłaniałem dużo książek. Sprzyjała temu sytuacja rodzinna. Mój ojciec otrzymał delegację zagraniczną, dzięki czemu cztery lata dzieciństwa spędziłem poza krajem. Jedyną rozrywką stało się czytanie polskich książek, szczególnie fantastyki. I tak już pozostało. Kiedy miałem 15 – 16 lat, wydawało mi się, że  przeczytałem już tak wiele, że pozjadałem wszystkie rozumy i że pora napisać coś własnego. Zacząłem, ale nie było łatwo. Dość powiedzieć, że debiut nastąpił 6 – 7 lat później. Dopiero wtedy udało mi się doprowadzić warsztat i styl do takiego poziomu, że można to było opublikować.

Zanim został Pan pisarzem, zajmował się też grami fabularnymi. Czy to miało wpływ na sposób pisania, na Pański warsztat pisarski?

Tak, bardzo mnie interesowała sztuka narracji, opowiadania historii, wymyślania nietypowych fabuł. Można to było wykorzystać w pisaniu, a także w tworzeniu scenariuszy do gier fabularnych. Pierwsze teksty scenariuszy to była taka ”szkoła podstawowa pisania”. Miałem możliwość opowiadania ciekawej historii, przy czym styl nie był w tym przypadku sprawą pierwszorzędną. A same pomysły były chyba całkiem niezłe, skoro otrzymałem Nagrodę Quentina za scenariusz do gry fabularnej.

Debiutował Pan z epickim rozmachem trylogią ”Opowieść piasków”…

Po raz drugi bym tego nie zrobił. Okazało się, że trudniej jest autorowi – debiutantowi utrzymać równą formę przez trzy tomy, zamknąć w nich spójną fabułę. Wiedziałem, że chcę stworzyć zamknięty cykl. Miałem ogólne ramy, ale już przy drugim tomie się poprzesuwały… To była ciężka praca. Myślę jednak, że było warto. Okazało się to bardzo ważnym doświadczeniem dla mojego rozwoju pisarskiego. Trafiłem bowiem do przyjaznej Agencji Wydawniczej Runa, którą założyła bardzo zdolna pisarka – Anna Brzezińska. Miała zwyczaj osobiście pracować z autorami i naprawdę dużo się wtedy nauczyłem podczas redakcji książek. To były szlify z doświadczonym profesjonalistą, które zdobyłem pracując nad debiutancką trylogią.

A czy trudno było zadebiutować?

Są takie okresy, kiedy trudno jest zadebiutować i takie, kiedy jeszcze trudniej. Kiedy ja debiutowałem, nie było chyba aż tak trudno jak teraz, bo pojawiło się wielu wydawców fantastyki. Ogromny sukces komercyjny Andrzeja Sapkowskiego zmotywował wiele osób i wydawało się, że fantastyka jako proza gatunkowa może być w Polsce popularna, a nawet przynosić pieniądze. Pojawili się nowi wydawcy, jak Runa czy Fabryka Słów i wydano bardzo wielu nowych autorów. Stąd trudność. Pojawiło się wielu młodych pisarzy, a przez próbę rozszerzenia rynku i powtórzenia sukcesu komercyjnego Sapkowskiego wydano tyle książek, że łatwo byłoby w tym utonąć.

Pan tymczasem nadal pisał z rozmachem i po trylogii opublikował dylogię ”Zadra”…

”Zadrę” chciałem wydać jako jeden tom, ale z powodów wydawniczych trudno było zmieścić treść w jednym tomie. Nie byłem na tyle znanym autorem, aby można było inwestować w jakąś drogą książkę w twardej oprawie. To była ambitna powieść – wiele pracy ze źródłami historycznymi, wiele wątków. Ciekawie się ją pisało. Bardzo dobrze to wspominam. Poznałem wtedy ludzi zajmujących się rekonstrukcjami historycznymi, czytałem wiele źródeł i pamiętników uczestników wojen napoleońskich. Temat bardzo mnie interesował, miałem więc „radość historyczną” pisząc tę książkę.

Czy długo trwało pisanie tej powieści?

Tak, może się komuś wydawać, że im dłużej się pisze, tym przychodzi to łatwiej. Tymczasem wcale tak nie jest. Mając większą świadomość warsztatu, stałem się bardziej krytyczny wobec własnego pisarstwa. Czasami jakiś fragment poprawiam wielokrotnie, zanim uzyskam właściwą frazę. Zawsze znajduje się coś, co można lepiej powiedzieć, bardziej trafnie, jakieś zbędne słowa do wyrzucenia.
”Zadrę” pisałem dłużej niż debiutancką trylogię: około dwa i pół roku, ”Cienioryt” – dwa lata. Z czasem ten okres, który poświęcam na książki, wydłuża się.  Także dlatego, że teraz mam mniej czasu na pisanie niż wówczas, gdy byłem na studiach.

Czy zdradzi Pan czytelnikom, jak wygląda w Pańskim przypadku proces powstawania powieści?

Moje główne sposoby pracy z tekstem to nic odkrywczego. Po pierwsze, po napisaniu i pierwszej korekcie tekst ”leżakuje”, by powrócić do niego dwa miesiące później, a kiedy terminy nie są zbyt napięte – nawet trzy miesiące. Po drugie, istotna jest rola czytelników, którzy zobaczą tekst jeszcze przed wydawcą, tzn. alfa- i beta-czytelników. Najlepiej, jeśli są to osoby reprezentujące różne dziedziny wiedzy. Dobrze też, jeśli jest ktoś, kto zna się na języku. Prawie zawsze zwracałem się do osób, które czytały fantastykę, ale także do tych, którzy dobrze znają historię. Jeżeli jest to powieść, której akcja rozgrywa się w przeszłości, wówczas musi być nasycona wieloma aspektami życia codziennego. Łatwo się wówczas pomylić, a jednocześnie można się dowiedzieć o wielu ciekawych rzeczach.
 Jedną z najprzyjemniejszych stron pisania, przynajmniej dla mnie, jest czytanie źródeł, poznawanie mało znanych faktów. Np. przy ”Cieniorycie” było to studiowanie traktatów z rycinami o szermierce XVI – XVII wieku. Niektóre z nich miały cechy dyskursów filozoficznych: na temat sztuki walki, kontrolowania agresji…

”Cienioryt” ukazał się w Wydawnictwie Literackim i nie jest to typowa powieść fantasy. Czerpałam wielką przyjemność z tej lektury, z postmodernistycznej zabawy językiem, świadomości formy i zabawy nią. Nie zatrzymał się Pan na poziomie fabuły, a Pański narrator często toczy dialog z czytelnikiem.

Tak, to jest ciekawa sprawa. Jako początkujący pisarz byłem przekonany, że czytelnika interesuje przede wszystkim fabuła, zwroty akcji. Jednak już na etapie ”Zadry” – czy może trochę po niej – zacząłem szanować i kochać piękną frazę. Być może także dlatego, że czytałem mniej fantastyki, natomiast zaczytywałem się w powieściach Hrabala, Marqueza, pisarzy iberoamerykańskich. Bardzo polubiłem Ryszarda Kapuścińskiego.

W ”Cieniorycie” odsłania Pan niejednokrotnie tajniki warsztatu pisarskiego, dywagując np. na temat wyboru bohatera powieści.

Rzeczywiście, udało mi się wiele pisarskich dylematów włożyć w usta narratora powieści. Chciałem napisać historię, której narrator wodzi czytelnika za nos, ukrywa jakąś tajemnicę, którą czytelnik usiłuje mu wydrzeć.

Skąd się wziął pomysł napisania powieści? Skąd w ogóle biorą się pomysły?

Pomysły przychodzą same. Jeśli się naprawdę dużo czyta, jeśli się potem myśli o tym i sięga po rzeczy z bardzo różnych dziedzin, działa to inspirująco. W ”Cieniorycie” taką inspiracją był Cervantes, estetyka japońskich filmów anime, a także klasyczne powieści płaszcza i szpady, malarstwo Giorgio de Chirico, literatura iberoamerykańska… Odnoszę wrażenie, że jeśli sięga się do wielu różnych źródeł inspiracji, wówczas w pewnym momencie wszystko to zaczyna ze sobą korespondować. Tworzy nową estetykę.

Jak powstaje z pomysłów i inspiracji książka?

Każda z książek, które do tej pory napisałem, była zderzeniem wielu inspiracji. W przypadku ”Cieniorytu” na początku był pomysł miasta, w którym przez jeden cień można dostać się do innego cienia, a ludzie muszą unikać słońca. Taki pomysł zazwyczaj zapisuję w notatniku, których mam wiele i bardzo je hołubię. Przechowuję w nich różne strzępki: pomysł miejsca akcji, bohatera, jakiś strzęp dialogu, pomysł sceny… Następnie, myśląc o książce, zaglądam do tych notatek i z reguły zaczyna się to układać w jakąś całość.

Czy sukces ułatwia, czy też utrudnia pisanie kolejnej książki?

Pracując nad następną książką, staram się nie bać trudnych decyzji, nietypowych pomysłów czy wizji. Każdy pisarz pragnie, aby jego książka cieszyła się przynajmniej takim samym powodzeniem jak poprzednia. Wtedy pojawia się awersja do ryzyka. Jednak właśnie z tego ryzyka biorą się najciekawsze efekty.

Pańskie książki są właściwie materiałem na film – są bardzo obrazowe.

Próbowałem nawet współpracować ze środowiskiem filmowym, ale zderzenie okazało się brutalne. Sądziłem, że jako pisarz, który stosuje wiele narzędzi filmowych, poradzę sobie świetnie. Tymczasem praca nad pierwszym scenariuszem była trudna i wyboista. Myślę jednak, że sporo się przy tej okazji nauczyłem.

Nad czym Pan obecnie pracuje, jeśli to nie tajemnica?

Piszę książkę, która jest trochę powiązana z ”Zadrą”, toczy się bowiem w fantastycznej Europie wieku XIX, po powstaniu listopadowym. Staram się tam połączyć estetykę neowiktoriańską z polskim romantyzmem, poezją tworzoną na emigracji, ze wspomnieniami powstańców, no i oczywiście fantastyką. Sięgam po źródła modnego na Zachodzie steampunku, z niesamowitymi maszynami, powietrznymi pancernikami, smokami. Czerpię także z romantyzmu – główna bohaterka jest poetką. Dużo uwagi poświęcam też fabule. Lubię mieć dobrą, dynamiczną opowieść, która zainteresuje czytelnika. Jeśli pociągnę go fabułą, to potem mogę go już zabrać do różnych wspaniałych miejsc. Jedną z książek, która leży u podstaw mojej nowej powieści, są ”Mesjasze” Spiró. Powieść nosi roboczy tytuł ”Wolta” i mam nadzieję, że uda mi się ją skończyć w połowie 2015 roku.

Czekamy z niecierpliwością. Dziękuję za rozmowę.

 Wywiad ukazał się pierwotnie na portalu Kulturaonline we wrześniu 2014 roku.

Krzysztof Piskorski (ur. 5 lipca 1982) - polski pisarz, autor fantastyki, tłumacz i twórca gier fabularnych.
Studiował archeologię oraz informatykę. Debiutował literacko w 2004 roku, na łamach "Nowej Fantastyki", a rok wcześniej opublikował grę fabularną „Władcy Losu” wydaną w serii "Nowej Fali" przez wydawnictwo Portal. Publikował opowiadania w czasopismach "Science Fiction", "Magazyn Fantastyczny" i "Nowa Fantastyka oraz artykuły w magazynach "Chip", "Magia i Miecz" oraz "Portal". Jego debiutem książkowym jest opublikowana w 2005 r. powieść Wygnaniec, pierwszy tom trylogii, w której stworzył oryginalny świat fantasy inspirowany tradycyjną kulturą Półwyspu Arabskiego. Pochodząca z 2007 r.  powieść Poczet Dziwów Miejskich sięga do lokalnego, wrocławskiego kolorytu. Kolejna, dwutomowa Zadra, osadzona w okresie wojen napoleońskich, przyniosła Piskorskiemu w roku 2009 roku nominację do Nagrody Zajdla oraz Złote Wyróżnienie Nagrody im. Żuławskiego. Wydana w 2011 roku Krawędź Czasu została ponownie nominowana do obu nagród. W 2012 roku - ponownie nominowany do nagrody im. Janusza A. Zajdla oraz Nagrody im. Jerzego Żuławskiego, tym razem za powieść Krawędź Czasu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Sakura. III Wrocławskie Dni Japońskich Inspiracji

 Z przyjemnością ogłaszamy nadchodzącą III edycję festiwalu Sakura. Wrocławskie Dni Japońskich Inspiracji, która odbędzie się w dniach 9-19 ...

Popularne posty