Marek Żerański w monodramie na podst. tekstów H. Heinego/ mat. organizatorów |
Trwający 60 minut spektakl mógłby być – i był - poglądową lekcją romantyzmu. Chory i przykuty do łóżka poeta opowiada historię swego życia. Historię ukazującą człowieka pełnego sprzeczności i ciągle rozsadzającego ciasne schematy, w których musi egzystować. Typowo romantyczny powrót do „kraju lat dziecinnych” zawiera różnorodne refleksje na temat wagi tego okresu w życiu człowieka, m.in. wpływu rodziców, a także dziadków na ukształtowanie nie tylko charakteru i sposobu widzenia świata, ale także swoistej wyobraźni. Główną rolę w historii swego rozwoju przypisuje bohater matce i z nieco sarkastycznym humorem opisuje jak z godnym podziwu uporem próbowała pokierować synem na drodze kariery wojskowej, potem handlowej, wreszcie prawniczej – za każdym razem ponosząc nieubłaganą klęskę. A przecież pragnęła tym sposobem ustrzec syna przed losem poety, powszechnie utożsamianym z biedą i nieszczęściem. Młody bohater studiował więc matematykę i buchalterię (dziś powiedzielibyśmy: księgowość), potem prawo rzymskie, którego nienawidził. Uważał je bowiem za spadek po „rzymskich złodziejach”, którzy stworzyli teorię własności pozostającą w sprzeczności z religią, moralnością i rozumem, a która obowiązuje po dziś dzień. Mimo presji, którą wywierała, aby pokierować jego życiem, poeta uważa on, że matka kochała go i że nigdy nie próbowała zawładnąć jego duchem czy sposobem myślenia.
|
Jego największą zaletą jest bez wątpliwości bogactwo znaczeniowe tekstów Heinego i jego – do dziś aktualna - refleksja na rozliczne ważne tematy. Słabością monodramu jest „wszystkoizm”. Zafascynowany poetą aktor stara się powiedzieć jak najwięcej, abyśmy nie mieli wątpliwości, że „Heinrich Heine wielkim poetą był”. Wejście w rolę poety podkreśla fryzura, strój, romantyczny gest, ekspresja słowa, a także rekwizyty: kołyska, drzewo, kobiety – lalki. Najsłabszym elementem przedstawienia jest jednak – paradoksalnie – jego oprawa muzyczna. Aktor ma zupełnie nieustawiony głos, momentami fałszuje. Znamy sporo utworów Schuberta do słów Heinego, m.in. dowcipną „Młynarkę” czy mrocznego „Sobowtóra”, w znakomitych wykonaniach. Lepiej zrezygnować z jakiego środka ekspresji, jeśli wypowiedź na tym traci…
Na spektaklu, który widziałam 6 października 2011 roku we Wrocławiu, towarzyszącego aktorowi muzyka w ogóle nie było na scenie, co jeszcze bardziej podkreślało „sztuczność” tego akompaniamentu.
Chociaż monodram „Heine” Marka Żerańskiego sprawia momentami wrażenie niedopracowanego i nieco amatorskiego, to jednak zasługuje na życzliwą uwagę.
W programie teatralnym czytamy:
„Jednym z dalekich posiewów arcyciekawego dzieła Heinego jest przedstawiany państwu spektakl. Niedoskonały i ograniczony, jak wszystko w świecie. Jest on krokiem w moich własnych dążeniach wpatrzonych w twórczość mistrza z Düsseldorfu. Mam nadzieję, że krokiem w przód.”
Płynące ze sceny żywe słowo poety mimo wszystko porusza, tak jak zapewne poruszyło młodego aktora do tego stopnia, że postanowił przedstawić je publiczności teatralnej. Kto dziś czyta romantycznych poetów..? A jednak po powrocie ze spektaklu sięgnęłam po jego „Dzieła wybrane” i choćby z tego powodu jestem autorom przedstawienia wdzięczna.
Recenzja ukazała się na łamach PIK Wrocław w październiku 2011 roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz