Debiutancki film Magdaleny Piekorz to w istocie głos pokolenia dzisiejszych trzydziestolatków – na tyle ważny, że zauważony przez wszystkich – i jurorów festiwalowych („Złote Lwy” w Gdyni), i widzów. Oprócz reżyserki, współtwórcą filmu jest Wojciech Kuczok, autor scenariusza i zarazem powieści-pierwowzoru („Gnój” – Literacka Nagroda Nike 2004), a także operator Marcin Koszałka – twórca kontrowersyjnego dokumentu „Takiego pięknego syna urodziłam”. Ze współpracy tych trzech osobowości, a także za sprawą kreacji aktorskich (można by bez większej przesady określić rolę Michała Żebrowskiego jako najważniejszą w jego dotychczasowym dorobku, bardzo przekonujący jest także Jan Frycz w roli sadystycznego ojca) powstało dzieło znaczące i nietuzinkowe.
Film jest luźną adaptacją powieści: oczyszczony ze zbędnych wątków, pokazuje świat przeżyć samotnego dwunastolatka w ponurej rzeczywistości stanu wojennego. Taki kontekst to także pokoleniowa trauma. O ile jednak w “Gnoju” Kuczok opisuje świat, w którym wszystko jest porażone złem i pozbawione nadziei, o tyle film daje szansę wyjścia z opresji. Czytelnicy powieści wiedzą, że nie było właściwie żadnej szczeliny, przez którą mógłby nadejść ratunek. Dlatego, chcąc uratować bohatera, pisarz musiał w finale świat ten zniszczyć, decydując się na ryzykowny, zbyt natarczywy obraz szamba, które zalewa rodzinny dom. W filmowym świecie, za sprawą Magdaleny Piekorz, pojawia się wybawienie w postaci drugiego człowieka – kobiety.
Michał Żebrowski i Agnieszka Grochowska w filmie Magdaleny Piekorz: "Pręgi" |
Bohaterem filmu, a zarazem jego narratorem, jest trzydziestolatek – Wojtek. Rozważa on swoje życie w jego punkcie zwrotnym – oto otrzymał szansę, jaką jest miłość drugiego człowieka. Czy będzie umiał odpowiedzieć miłością? Takim pytaniem film się właściwie kończy. Bo też nie jest to jeszcze jedna sentymentalna historia. To raczej opowieść o tym, jak wiele zranień zadawanych latami może uczynić człowieka niezdolnym do miłości...
Nowa sytuacja (miłość Tani i perspektywa ojcostwa) każe Wojciechowi raz jeszcze powrócić do bolesnej przeszłości - aby się od niej wyzwolić, a także by ją zaakceptować – jako ważną część swojego życia.
W scenach retrospekcyjnych, utrzymanych (zapewne dla zachowania emocjonalnego dystansu) w stylistyce filmów Marka Koterskiego, ujrzymy powściągliwego 12-latka o bladej twarzy i twardym spojrzeniu, który panicznie unika ojca, a jednocześnie podświadomie anektuje jego gestykulację i mentalność.
Charakter relacji między nimi obrazuje już pierwsza scena filmu, w której ojciec czyni synowi gorzkie zarzuty o to, że znowu się przeziębił, ergo – jest słabeuszem i nie przyniesie mu z pewnością chluby. Potem następuje górnolotne przemówienie, że „na przeziębienia w tej rodzinie najlepszy jest Bach (ewentualnie Haendel, Mozart...)”, tak więc jest to dobra rodzina, „z tradycjami”, co zobowiązuje również syna. I oto jesteśmy świadkami groteskowej sceny: ojciec, „na dowód”, włącza gramofon z muzyką J.S. Bacha, każąc przy tym płukać synowi gardło. Ów czyni to przesadnie głośno, zagłuszając znienawidzoną (bo zobowiązującą do naśladowania ojca) muzykę, a wreszcie z satysfakcją ją wyłącza.
Leczenie muzyką Bacha mogłoby być piękne i niekonwencjonalne, gdyby towarzyszyła temu miłość, nie zaś wieczne pretensje oraz z trudem maskowana wściekłość i rozczarowanie, że ten syn... jakiś taki nieudany. Można się domyślić, że nasz mały bohater znienawidził klasyczne piękno całym sercem. I istotnie - dorosły Wojciech „katuje” swoich sąsiadów dźwiękami zgoła nie mającymi nic wspólnego z klasyczną harmonią, lecz jako żywo przypominającymi odgłosy inferna. Bo też piekło ma w duszy nasz okaleczony emocjonalnie bohater. Dopiero dziewczyna uświadamia mu, że tak być nie musi, wręczając w prezencie urodzinowym... słuchawki.
Inne wydarzenia z dzieciństwa upewniają nas jedynie, że świat wokół niego jest zły, obcy i groźny: szkolni koledzy go wyśmiewają, nauczyciele upokarzają, podobnie ksiądz i lekarz – zresztą zaprzyjaźnieni z psychopatycznym ojcem. Punktem zwrotnym staje się scena odnalezienia przez ojca magnetofonu, na którym chłopiec nagrywał swoje wyznania, dając w ten – jedyny możliwy – sposób upust swojej rozpaczy i cierpieniom. I kiedy osłupiały ojciec dowiaduje się o sobie, że jest katem własnego dziecka, więzi ostatecznie zostają zerwane – chłopiec ucieka z domu na zawsze. Charakterystyczne, że ten sam sprzęt posłuży potem ojcu, który nagra na nim dla syna swoje wyznanie i prośbę o przebaczenie. Obie te paralelne sceny są wstrząsające i dla filmu kluczowe.
„Gdybym miała powiedzieć o kulminacyjnym momencie całej historii, to uważam, że jest to scena ukazująca Wojciecha, który odsłuchuje kasetę od ojca. W ten sposób dowiaduje się, że ojciec go kochał. To jest moment, w którym Wojciech zaczyna wierzyć, że nie wszystko jest stracone, że i on ma w sobie jakieś pokłady miłości i dobra. Ja wierzę w człowieka, dlatego dla mnie jest to film o tym, że najważniejsze jest wybaczenie” – powie w wywiadzie reżyserka.
Dorosły bohater uświadamia sobie, że fizyczny dystans od tego, co sprawia ból, jest jednak niewystarczający. Tytułowe pręgi pozostawiły niewidoczne, ale za to o wiele głębsze ślady. Wojciech – podobnie jak niegdyś jego ojciec - nie potrafi stworzyć pozytywnych więzi z innymi ludźmi. Zbliżając się do nich, wyłącznie rani. Sam jest okaleczony głębiej może, niż potrafiłby to przyznać. Nie tylko odebrano mu zdolność ufania innym, oddania się, miłości, ale i zakażono złem. Jak wyobrażany przez niego Bóg, który żąda upokorzenia, ofiary z siebie, jak ojciec, który wymagał bezwzględnego posłuszeństwa, najmniejsze uchybienie okrutnie karząc - tak on sam chce karać świat, zadawać mu ból, bijąc nieposłusznych czy torturując gołębie, sypanym ziarnem wabiąc je na nabity gwoźdźmi parapet...
Michał Żebrowski w filmie Magdaleny Piekorz: "Pręgi" |
Świat i wypełniający go ludzie jawią się bohaterowi jako nieustający rytuał upokorzeń i agresji, w którym jedni pełnią rolę kata, a inni ofiary. Innych ról nie ma. Od takiego świata trzeba oczywiście ciągle uciekać, żeby go jakoś znieść. I bohater ucieka: do jaskiń, w których czuje się bezpiecznie jak w brzuchu matki. Dopiero Tania (imię bohaterki i koncepcja jej postaci wyraźnie nawiązuje do Soni – bohaterki „Zbrodni i kary”) wyprowadza Wojciecha na powierzchnię rzeczy – do słońca, do życia. Aby jednak tak się stało, musi on – jak bohater Dostojewskiego – wybaczyć sobie i ojcu, a także całemu światu.
Są w tym filmie dwie znaczące sceny, zawierające chrześcijańskie przesłanie o odkupieniu przez cierpienie i miłość: scena opłakiwania – siebie i zmarłego ojca - wizualnie stylizowana na piétę - oraz pogrzeb ojca, symbolizujący śmierć „starego” człowieka i dający zarazem nadzieję na „nowe życie”.
Takie kino, jakie prezentuje pokolenie dzisiejszych trzydziestolatków, pokazuje problemy współczesnego człowieka, który staje często bezradny i poraniony wobec problemów zła istniejącego w ludziach (także tych najbliższych) i w sobie samym. I choć nie żyjemy może na najlepszym ze światów, to jednak zamiast – jak doradzał Wolter – przede wszystkim uprawiać swój ogródek, możemy jeszcze próbować pokochać i świat, i ludzi miłością przebaczającą i miłosierną.
Recenzję napisałam w 2004 roku, ale nie była nigdy publikowana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz