wtorek, 7 maja 2019

Obrazy Ameryki na 5. American Film Festival

Bohaterowie konkursowej sekcji Spectrum  oraz American Docs są tak różnorodni, jak cała Ameryka, której nie traktujemy już naiwnie jako miejsca, gdzie robi się szybkie kariery, duże pieniądze i gdzie jest miejsce dla każdego. Filmy, które pojawiają się corocznie na American Film Festival, ukazują bowiem kraj kontrastów, a ich bohaterami są najczęściej tzw. zwykli ludzie.



Również i w tym roku można było obejrzeć wiele nowych produkcji, które miały we Wrocławiu swoją premierę. Spośród licznych propozycji moją uwagę zwróciły trzy tytuły, miały bowiem interesujących, często charyzmatycznych,  bohaterów, podejmowały ważką problematykę, a także wyróżniały się niebanalną formą.


"Świętsze od aniołów" – kult pracy, wiara i życie z zgodzie z naturą


"Świętsze od aniołów"

Pierwszy z nich – ”Świętsze od aniołów” w reż. A.J. Edwardsa – jest fabularyzowaną biografią prezydenta Abrahama Lincolna, choć słowa „fabularyzowana biografia” nie oddają istoty i urody tego filmu. Czarno-biały, niezwykle oszczędny w słowach, całe swoje piękno i przesłanie zawdzięcza obrazom.
Lincoln  Edwardsa jest – i taki pozostanie do końca – około 10 – letnim chłopcem, żyjącym z rodzicami i kuzynem (zarazem narratorem opowieści) w miejscu pięknym i dzikim. Mimo biedy i ciężkiej pracy, jest to dobra, kochająca się rodzina. Matka – tytułowy anioł – jest prostą, niepiśmienną kobietą, a jednak obdarzoną wielką wrażliwością na otaczający świat, a także głęboką wiarą. Ojciec – pracowity, surowy i zamknięty w sobie. Kiedy matka umiera, żeni się po raz wtóry, a jego nowa towarzyszka jest wdową z dwojgiem dzieci i osobą równie dobrą i czułą jak zmarła. Mimo biedy i surowych warunków, chłopiec ma szansę kształcić się, ponieważ zdradza nieprzeciętne uzdolnienia. Pracuje równie ciężko jak ojciec. Doświadcza kar fizycznych, ale też miłości i akceptacji.

Film ukazuje właściwie wartości, które uchodzą za najważniejsze dla Amerykanina: kult ciężkiej pracy, zakorzenienie w wierze i przekonanie, że jest się istotną częścią tego świata, bo ma się wpływ na jego kształt. Częstym, powtarzającym się motywem są w filmie olbrzymie drzewa – fotografowane na różne sposoby. Można by zaryzykować stwierdzenie, że jest to obrazowy hymn na cześć bujnej natury, pięknej i surowej, z którą człowiek żyje w harmonii.

"Ostatnia głodówka Cezara" – inna Ameryka



"Ostatnia głodówka Cezara"

Drugim filmem, tym razem dokumentalnym, który bardzo mnie poruszył, była ”Ostatnia głodówka CezaraRicharda Raya Pereza, Loreny Perlee. Bohaterem jest charyzmatyczny przywódca związkowy Cesar Chavez, który całe swoje życie poświęcił walce o poprawę warunków pracy robotników sezonowych, głównie pochodzenia latynoskiego, a także o wycofanie szkodliwych pestycydów, którymi opryskiwano plantacje, przyczyniając się do licznych zachorowań na raka.
Film ukazuje archiwalne materiały, na których widzimy młodego jeszcze wówczas bohatera, a także jego ostatnią głodówkę, którą podjął, aby dać w ten sposób wyraz swojej niezgodzie na niesprawiedliwość, bezwzględne wykorzystywanie ludzi i tak stanąć po stronie cierpiących. Mówią o nim jego brat i syn, a także przyjaciele, współpracownicy oraz znany aktor – Martin Sheen. Wyłania się z tych wspomnień człowiek, który sam zasmakował tyle biedy i niesprawiedliwości w dzieciństwie oraz młodości, iż postanowił zrobić wszystko, aby ten stan rzeczy zmienić. Poświęcił tej idei całe życie. Swoją siłę czerpał z wiary i pism Ghandiego. Działał bez przemocy, stworzył związki zawodowe dla pracowników najemnych (a tacy byli najbardziej wykorzystywani), pertraktował niestrudzenie z plantatorami, narażając życie i zdrowie. Przy tym był człowiekiem niezwykle skromnym i konsekwentnym.
Jego historia pokazuje inną Amerykę. Taką, w której za ciężką pracę otrzymuje się marne wynagrodzenie, mieszka w nędzy, bez opieki zdrowotnej i socjalnej, bez nadziei na przyszłość. Ameryki, która swoimi, wspaniałymi pozornie, owocami ze słonecznej Kalifornii zatruwa ludzi, nie mówiąc już o tym, że kryje się za tym ludzka krzywda.

"Obama z Bronxu" –  sobowtórem być...

"Obama z Bronxu"

Na koniec wybrałam nieco lżejszy akcent, co nie znaczy, że ”Obama z Bronxu” Ryana Murdocka jest filmem li tylko rozrywkowym. Przeciwnie, mimo dawki humoru, pokazuje bohatera, którego biedne życie mieszkańca Bronxu zostało odmienione za sprawą podobieństwa do prezydenta USA – Baraka Obamy.
Choć to debiut, dokument jest wielowymiarowy, a przy tym ma – podobnie jak to było w poprzednim – charyzmatycznego bohatera. Louis Ortiz, Portorykańczyk z pochodzenia, jest czułym ojcem i inteligentnym człowiekiem, o czym mogliśmy się przekonać osobiście, ponieważ jest gościem festiwalu i spotykał się  z widzami po seansach. Nie miał jednak możliwości studiowania, stracił żonę (zmarła przedwcześnie na cukrzycę) i pracę. Jego los odmienił się w 2008 roku, kiedy jako jeden z kandydatów pojawił się ciemnoskóry Barak Obama. Uświadomiono wówczas Ortezowi, że są do siebie podobni i że należy ten fakt potraktować jako dar fortuny.

Początkowo zarabiał fotografując się za dolara z przechodniami. Potem został zatrudniony w agencji sobowtórów i występował w tzw. kampanii kabaretowej podczas drugich wyborów. Obserwujemy go, kiedy odbywa długie trasy, ucząc się przemawiać jak prawdziwy Obama, jak pracuje nad wizerunkiem i próbuje pozbyć się swojego akcentu, akcentu charakterystycznego dla ludzi z Bronxu.
Bo Ameryka to także taki świat – ludzi ciemnoskórych, bez wykształcenia i bez przyszłości. Bohater filmu został wyrwany z tego świata dzięki swemu wyglądowi i temu, że po raz pierwszy w dziejach Ameryki prezydentem został właśnie ciemnoskóry. Są chwile, kiedy się zżyma, że już nie wie, kim jest, że chciałby być sobą, ale dzięki zarobionym pieniądzom może kształcić córkę. A wreszcie ma poczucie, że jest coś wart. Zapytany, jak sobie z tym radzi obecnie, odpowiedział z uśmiechem, że traktuje to jak rolę filmową, jak makijaż, który można zmyć. I dodał, że dzięki temu filmowi i tej roli jeździ teraz po świecie, o czym wcześniej nawet nie marzył…

Czasami dobrze jest być czyimś sobowtórem, choć ryzyko utraty własnej tożsamości zawsze istnieje, o ile się ją ma 😀.

Artykuł ukazał się pierwotnie na portalu Kulturaonline w październiku 2014 r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

NFM I Rezonanse Sztuki XV - SOLO I W DUECIE l 15.11.2024–23.02.2025

29.listopada.2024 o godz. 17.30  w foyer NFM odbędzie się wernisaż wystawy Rezonanse Sztuki XV - SOLO I W DUECIE. Wielogłos Artystycznych Po...

Popularne posty