czwartek, 25 lipca 2019

Impresje operowe Małgorzaty Słoniowskiej /wywiad/

Rozmawiam z wybitną kostiumolog, scenografem i malarką - Małgorzatą Słoniowską, która przez wiele lat współtworzyła wspaniałe przedstawienia w Operze Wrocławskiej, a także w wielu teatrach w kraju i za granicą. 


Małgorzata Słoniowska, fot. z archiwum artystki

W BWA w Kielcach trwa właśnie wystawa projektów Pani kostiumów, zatytułowana "Impresje operowe". Każdy z nich jest właściwie zachwycającym akwarelowym portretem, który ożywia wyobraźnię...

Małgorzata Słoniowska: To miała być w założeniu wystawa projektów, które mają charakter wspomnień. Czuję się przede wszystkim kostiumologiem i marzyłoby mi się pokazanie kostiumów. Przed laty miałam taką wystawę we wrocławskim Ratuszu i do dziś wspominam ją z wielkim sentymentem, bo były to moje ulubione prace z przedstawień w Operze Wrocławskiej, z którą bardzo długo współpracowałam. Z Waldemarem  Zawodzińskim - wybitnym reżyserem i scenografem -  zrobiłam przepiękne plastycznie "Pajace" Ruggiero Leoncavallo, Opowieści Hoffmanna" z muzyką Jacques'a Offenbacha. Praca z nim zawsze była niezwykle inspirująca. Część moich kostiumów z tych przedstawień znajduje się obecnie w Muzeum Miejskim Wrocławia, a część w  Centrum Muzeum Scenografii w Katowicach. Trudno by więc było  zorganizować taką wystawę, bo wypożyczenie ich jest obwarowane wieloma przepisami.

Miała Pani szczęście wykonywać pracę, która była jednocześnie pasją. Interesuje mnie droga, która Panią do tego zawiodła: Napotkani ludzie? Przypadek? Predyspozycje? A może wszystko to razem?

Zapewne wszystko to razem. W dzieciństwie najbardziej lubiłam bawić się w teatr. Zabierałam swoje koleżanki z podwórka do domu i zamęczałam je tymi wymyślanymi przedstawieniami. Pamiętam taką ulubioną książkę "Czarownica znad Bełdan", która mi się ogromnie podobała, szczególnie te jej mazurskie klimaty... Na podstawie tej książki robiłyśmy z moją najlepszą przyjaciółką spektakl, a reszta była widownią i strasznie się nudziła przez te półtorej godziny (śmiech). Ale dla mnie to była najwspanialsza zabawa! Myślę, że wtedy obudziła się we mnie miłość do teatru. Lubiłam także rysować i w pewnym momencie niczego innego nie pragnęłam jak studiować malarstwo. Dostałam się do Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych we Wrocławiu, ale na ... ceramikę, która była wówczas modna i wydawało się, że daje większe możliwości. Fascynowała mnie szczególnie ceramika artystyczna. Jej rzeźbiarskość wpłynęła potem na kształt moich kostiumów. Były w pewnym sensie przestrzenne. Tak było np. przy projektach kostiumów do "Kantat". Okazały się bardzo trudne w realizacji. Studiowałam potem także malarstwo.

Kostium Mercedes,  "Carmen" G. Bizeta w reż. Roberto Skolmowskiego

A jak przychodzą pomysły na takie, a nie inne kostiumy? Czy muzyka, do której je Pani przygotowuje, ma jakiś wpływ na ich kształt?

Bywa różnie. Najczęściej znam tę muzykę, mam swoich ulubionych kompozytorów, natomiast obie kantaty Bacha poznałam dopiero przy ich realizacji. Zastanawiałam się nad tym, jak powinny wyglądać kostiumy. Dodam, że na początku reżyser przedstawienia prowadzi rozmowy ze scenografem i kostiumologiem na temat swojej koncepcji. Zwykle narzuca swój pomysł pozostałym, ale jeśli nie ma od początku określonej wizji, wymaga to wspólnego przemyślenia. Tak było w przypadku mojej współpracy z Roberto Skolmowskim. Spektakl był trudny inscenizacyjnie, statyczny, toteż wpadliśmy na pomysł, aby wykorzystać malarstwo Archimboldo - jego genialne "Cztery pory roku", te portrety, na których są twarze z warzyw i owoców. Potem przez długi czas patrzyłam na ludzi przez pryzmat tych obrazów, doszukując się w ich twarzach różnych warzyw (śmiech).  Realizacji tych kostiumów towarzyszyły ogromne emocje, bo wykonanie takich rzeźbiarskich kostiumów wymagało nie lada umiejętności od teatralnych krawców. Efekt był jednak fantastyczny! Kostiumy były ciężkie, więc artyści musieli się w nich wolno przesuwać, co korespondowało z rytmem kantaty.

Kostium Buraka, "Kantata chłopska" j. S. Bacha w reż. Roberto Skolmowskiego

Czy pamięta Pani swój pierwszy pokaz? Jakie były początki Pani kariery?

Przed trzydziestu laty zaczęłam pracować jako asystent scenografa. Wtedy też poznałam Roberto Skolmowskiego przy pracy nad "Otellem" w Operze Wrocławskiej. Scenografię do tego spektaklu przygotowywała Barbara Zawada. Na początku byłam wprawdzie "osobą od wszystkiego", ale i tak byłam bardzo szczęśliwa, że uczestniczę w przygotowaniach do spektaklu, który porwał mnie swoją muzyką i do dziś uważam, że był bardzo piękny. Spektakl wprawdzie niezbyt się podobał publiczności, bo nie był klasyczny, a dla niektórych nawet kontrowersyjny, jednak wspominam go do dziś z czułością, bo dla mnie były to wielkie emocje.

Kulkuletnia praca na stanowisku asystenta była moimi prawdziwymi studiami scenograficznymi, bo pracowałam ze wspaniałymi scenografami, prawdziwymi mistrzami. Z Xymeną Zaniewską współpracowałam przy "Traviacie" i byłam zafascynowana jej osobowością. Ten spektakl to było istne szaleństwo, ogromny projekt! Wiele kostiumów wykonywała COPiA, a także nasze pracownie. Nauczyłam się wtedy, jak można logistycznie połączyć różne pracownie, znajdujące się w innych miastach, aby uzyskać właściwy efekt. To była także współpraca z różnymi ludźmi, których trzeba było zachęcić, a także pogodzić różne racje i punkty widzenia. Każdy ma jakąś swoją wizję tego, co robi, należało więc zachowywać się przy tym dyplomatycznie, aby nikogo nie urazić. Xymena Zaniewska umiała to robić znakomicie. Była silną osobowością, a jednocześnie człowiekiem bezpośrednim, swobodnym w kontaktach. Tego się od niej nauczyłam. "Traviatę" reżyserował Adam Hanuszkiewicz, a scenografię robił Mariusz Chwedczuk, mąż Xymeny, która przygotowywała kostiumy. Pamiętam setki falban, w których się lubowała... Nauczyła mnie także dokładności, takiego rodzaju pracy jak przy filmach, kiedy ogląda się detale, co zresztą się dziś szczególnie przydaje, gdy reżyser wykorzystuje w spektaklu projekcje. Dzięki Xymenie zyskałam także pewność siebie i swobodę w pracy.


Kostium Carmen "Carmen" G. Bizeta w reż. Roberto Skolmowskiego


Czy któryś ze współpracujących z Panią reżyserów zostawił jakiś ślad, został szczególnie zapamiętany?

Kimś takim był z pewnością Igor Przegrodzki, z którym miałam współpracować przy realizacji spektaklu Domenico  Cimarosy „Impresario w opałach”. Były to początki pracy w Operze Wrocławskiej pani dyrektor Ewy Michnik - okres bardzo trudny, ponieważ trwał strajk, a środowisko było skonfliktowane. Byłam zrozpaczona, ponieważ w tych warunkach nie było warunków na to, by przygotować spektakl. Z drugiej strony byłam przeszczęśliwa z powodu czekającej mnie współpracy z |Igorem Przegrodzkim. Choć jako osoba z niewielkim doświadczeniem miałam także obawy. Tymczasem Igor potraktował mnie bardzo serdecznie, choć wiadomo było, że nie jest łatwym partnerem. Na scenie lubił grać reżysera i wszyscy dostawali po uszach, więc ostrzegano, że mnie zmiażdży. A tymczasem Igor okazał się uroczym dżentelmenem, który potraktował mnie jak partnera, mimo że byłam wtedy na początku swojej drogi zawodowej. Podjęliśmy pracę nad spektaklem, pomimo trwającego strajku. Starannie narysowałam projekty scenografii, a Igor był po ich obejrzeniu zachwycony. Obserwowanie Go podczas reżyserowania także było dla mnie wielką frajdą, bo to był spektakl w spektaklu. "Cimarosa" był pierwszą premierą po zakończonym strajku. Potem jeszcze zrobiliśmy w Teatrze Muzycznym - Operetce "Księżniczkę czardasza" Imre Kálmána, we współpracy z Teresą Kujawą, która przygotowała choreografię. Teresa jest kolejnym ważnym człowiekiem w moim życiu - wspaniałym, bardzo kolorowym choreografem. Obie te, tak różne osobowości, sprawiały, że praca nad spektaklem była bardzo dynamiczna. Ile tam było ognia! Ile starć! Z Teresą zrobiłam jeszcze w Operze Wrocławskiej, m.in.  "Dziadka do orzechów". Przyjaźnimy się do dziś. Po latach ta wybitna tancerka, choreografka i reżyser powiedziała mi największy komplement: "Słoniowska, ty jesteś prawdziwą artystką!


Pierwsza samodzielna realizacja?

To było  "Bolero" Ravela z Anią Majer. Po latach asystowania ówczesny dyrektor Opery Wrocławskiej, Marek Rostecki, zaproponował mi samodzielne stanowisko i pierwszą inscenizacją, którą miałam przygotować, był balet, właśnie "Bolero" - przedstawienie bardzo zmysłowe, bo taka też wydawała nam się ta muzyka. Kolejnym spektaklem był również balet - "Królewna Śnieżka" Pogdana Pawłowskiego, do którego projektowałam scenografię i kostiumy. Mogłam wtedy zaszaleć - kolorowe, pełne różnorodnych postaci przedstawienie dla dzieci, dawało niemal nieograniczone możliwości dla mojej wyobraźni. Dziecięca widownia była zachwycona, miałam także entuzjastyczne recenzje. Zaczęło się więc od bajek i przyznam, że lubię je do tej pory.

Kostium postaci z chóru, "Pajace" R. Leoncavallo, reż. Waldemar Zawodziński

Przygotowując kostiumy do kolejnych spektakli miała Pani okazję współpracować z różnymi interesującymi ludźmi i to nie tylko w Operze Wrocławskiej, ale także za granicą. Z pewnością było to dla Pani bardzo rozwijające doświadczenie...

Fantastyczne! Można robić wielokrotnie te same przedstawienia ("Dziadka do orzechów" przygotowywałam już jedenaście razy), ale za każdym razem zawsze jest to nowe, inspirujące wyzwanie. To jest w tym zawodzie piękne, że kolejny spektakl jest nową przygodą.

Wobec tego proszę o którejś z tych przygód opowiedzieć.

Tak się złożyło, że przez czternaście lat współpracowałam z Theater Görlitz, gdzie miałam zaprzyjaźnionego scenografa Franza  Huyera, niestety już nieżyjącego. W tamtych latach zupełnie inaczej pracowało się w Niemczech w porównaniu do Polski czy Ukrainy. U nas można było poszaleć, bo praktycznie nie było ograniczeń finansowych. Tymczasem w Görlitz, podobnie jak w każdym teatrze niemieckim, budżet skrupulatnie się planowało i należało się w nim zmieścić. Krawcowe teatralne miały katalogi, przygotowane na rozmaite budżety, więc z góry wiadomo było, że obowiązuje dyscyplina finansowa i trzeba było znaleźć materiały, które zmieściłyby się w planowanym budżecie. Dzięki temu nauczyłam się także dyscypliny finansowej. Jednak przede wszystkim każda realizacja była odkryciem, poznawaniem nowych ludzi, z którymi do dziś się przyjaźnię.

Kostium Patisona, "Kantata chłopska" j. S. Bacha w reż. Roberto Skolmowskiego


Zupełnie inaczej wyglądała praca we Lwowie. Przygotowywaliśmy z Roberto Skolmowskim dla Opery Lwowskiej "Straszny Dwór" Stanisława Moniuszki. Zastaliśmy ogromne pracownie, a w nich fantastycznych specjalistów. Dysponowałam wtedy niewielkim budżetem, w ramach którego trzeba było przygotować jednak coś atrakcyjnego, więc pomyślałam, że zrobimy kostiumy z surowego lnu, na których będą namalowane polskie obrazy z okresu sarmacji. Zostały pięknie wykonane. Roberto Skolmowski miał zwyczaj dynamizować swoje spektakle i stało się to powodem niemałego zamieszania. Zazwyczaj tamtejszy chór stał statycznie na scenie i wykonywał swoje partie. Wobec tego, że pokazywany był tylko z przodu, kostiumy miały charakter frontalny. Tymczasem okazało się, że w tym  spektaklu chór ma tak wiele działań aktorskich, że musi zostać pokazany ze wszystkich stron, co wywołało niemałe zamieszanie. Inną cechą pracy we Lwowie okazało się swoiste bałaganiarstwo i brak dyscypliny. Kiedyś zawaliły się dekoracje, bo ktoś je kiepsko zamocował. Ja z kolei nie mogłam się doczekać gotowych kostiumów. Jeszcze przed próbą generalną ciągle słyszałam: "Не переживай, будут" ("Nie denerwuj się, będą"). I rzeczywiście, kiedy już moje zdenerwowanie sięgnęło zenitu, zobaczyłam na premierze pięknie uszyte kostiumy (śmiech). Bardzo chciałabym wrócić do tego teatru i zobaczyć, co się tam zmieniło.


Kostium postaci z chóru, "Pajace" R. Leoncavallo, reż. Waldemar Zawodziński

Przygotowywała Pani dla Opery Wrocławskiej słynne superprodukcje. Z pewnością w tego rodzaju widowisku strona plastyczna odgrywa ogromną rolę. Jak Pani sobie radziła z takim wyzwaniem?

Wbrew pozorom to się aż tak bardzo nie różni, poza tym, że wszystkiego jest więcej. Miałam do dyspozycji wspaniałe pracownie i krawców-artystów. Trylogię Wagnera przygotowywałam z fantastycznym reżyserem Hansem-Peterem Lehmannem, specjalistą od Wagnera, który miał jasną i precyzyjną wizję spektaklu. Nie chciał, aby było baśniowe. W jego koncepcji kostiumy miały charakteryzować postaci. Zrobiłam intuicyjnie kilka projektów i zostały zaakceptowane. Widowiska cieszyły się ogromnym powodzeniem, mimo że trwały wiele godzin, a muzyka wcale nie była łatwa w odbiorze. Było to zawsze wielkie organizacyjnie przedsięwzięcie, więc panowała ogromna mobilizacja całego zespołu.

Co Pani planuje w najbliższym czasie?

Plany mam obecnie dużo skromniejsze, bo teatry się zmieniły, wielu "moich" reżyserów odeszło... Ostatnio przygotowywałam spektakle z Michałem Znanieckim: "Flisa" Moniuszki dla Opery Bytomskiej,  "Idomeneusza króla Krety"Mozarta w Warszawskiej Operze Kameralnej. To zupełnie inny rodzaj pracy. Znaniecki jest szalenie sprawnym reżyserem, ale wszystko odbywa się internetowo. Brakuje mi najbardziej spotkań, rozmów... Tego we współczesnym teatrze już nie ma. Mimo wszystko jednak nadal odręcznie rysuję projekty, bo sprawia mi to przyjemność. Lubię rysować, studiowałam nawet rysunek na I roku w Kunsthochschule w Halle. Tam właśnie nauczyłam się precyzji rysowania z natury, a także liternictwa. Wtedy bardzo się męczyłam, ale dziś doceniam, bo dało mi to wielką łatwość w rysowaniu. Wróciłam też do malowania.

Może to dziedzina, w której czekają Panią nowe odkrycia... Dziękuję za rozmowę.


Kostium Młynka, "Kantata o kawie" J. S. Bacha, reż. Roberto Skolmowski

MAŁGORZATA SŁONIOWSKA

Absolwentka Wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych, kostiumolog, scenograf i malarka. Od 1988 r. związana zawodowo z Operą Wrocławską, w której pracowała przez 28 lat na stanowisku scenografa.
Zaprojektowała kostiumy i scenografię do blisko 150 spektakli Opery Wrocławskiej oraz wielu teatrów i oper w kraju i za granicą, w tym do wielkich widowisk operowych wystawianych w Hali Stulecia we Wrocławiu: „Aida” /2002/, „Carmen” /2005/ „Borys Godunow” /2007/ „Makbet” /2011/, „Poławiacze pereł” /2013/ oraz superprodukcji plenerowych: „Giocondy” /2003/ prezentowanej na Odrze, „Balu maskowego” /2012/ na stadionie olimpijskim we Wrocławiu, „Latającego Holendra” /2015/ w pergoli.

Stworzyła kostiumy do wszystkich części tetralogii R. Wagnera „Pierścień Nibelunga” w reż. H.P. Lehmanna: „Złoto Renu”/2003/, „Walkiria”/2004/, „Zygfryd”/2006/, „Zmierzch Bogów”/2006/ wystawianej przez Operę Wrocławską w Hali Stulecia dla wielotysięcznej publiczności.

Kostiumy jej autorstwa prezentowane były w 2008 r. na wystawie „Kostiumeria Małgorzaty Słoniowskiej” we wrocławskim Muzeum Sztuki Mieszczańskiej. Zaprojektowane przez nią stroje pokazywane są na festiwalach mody – w latach 2008, 2009 i 2012 r. prezentowane były na Gali Off Fashion w Kielcach; w 2008 r. w Katowicach, w ramach ekspozycji „W przestrzeni Uniwersum / labiryncie śmierci – Inscenizacje plastyczne oper Krzysztofa Pendereckiego” prezentowano kostiumy zaprojektowane przez artystkę do wrocławskiej inscenizacji „Raju utraconego” K. Pendereckiego. W zbiorach Centrum Scenografii Polskiej Muzeum Śląskiego w Katowicach znajdują się kostiumy autorstwa Małgorzaty Słoniowskiej do „Kantaty o kawie” i „Kantaty chłopskiej” J. S. Bacha, wystawionych w Operze Wrocławskiej.

Inspiracje światem operowym, scenografią teatralną i kostiumami znajdują odzwierciedlenie w różnorodności i barokowym stylu dzieł malarskich artystki. Zarówno gotowe stroje, jak i obrazy, są fantastycznymi wariacjami na temat elementów rzeczywistości .

Małgorzata Słoniowska została odznaczona Brązowym i Srebrnym Krzyżem Zasługi oraz uhonorowana Brązowym Medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”.

Tekst biogramu pochodzi ze strony BWA w Kielcach, Filia w Busku-Zdroju, Galeria "Zielona", gdzie od 28 czerwca 2019 r. prezentowana jest wystawa projektów artystki, kurator: Magdalena Kusztal.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

BIEGUNI Olgi Tokarczuk I NFM I 15. Leo Festiwal

W dniach od 9 do 19 maja 2024 r. odbędzie się 15. edycja Leo festiwal, tym razem zainspirowana powieścią Olgi Tokarczuk: "Bieguni"...

Popularne posty