wtorek, 24 marca 2020

Angelika Kuźniak: "Stryjeńska. Diabli nadali" /recenzja książki/

Znakomicie napisana biografia, z wielką wrażliwością i talentem. Przywraca powszechnej pamięci postać nietuzinkową, charyzmatyczną, artystkę, której losy potoczyły się niezwykle dramatycznie, ale może właśnie dlatego ciągle fascynuje.

Mój egzemplarz biografii Zofii Stryjeńskiej


Biografia Zofii Stryjeńskiej ukazała się wprawdzie po raz pierwszy pięć lat temu, ale skutkiem zbiegu okoliczności (m. in. dlatego, że nie prowadziłam wówczas bloga :-)) postanowiłam do niej wrócić i napisać co nieco o tej znakomitej książce. Kiedy recenzowałam niedawno biografię Olgi Boznańskiej, tak się rozsmakowałam w sposobie pisania Angeliki Kuźniak, że wróciłam także do jej wcześniejszych książek, a jednak "Stryjeńska. Diabli nadali" jest, moim zdaniem, najlepszą biografią tej pisarki.


W przypadku tej książki Angelika Kuźniak miała w zanadrzu prawdziwy skarb - zapiski, które malarka prowadziła (i gromadziła) całe życie, pomimo że nie było ono bynajmniej uporządkowane. Oczywiście, źródeł jest dużo więcej, ale wydaje się, że niepowtarzalny sposób pisania (i myślenia!) Stryjeńskiej wpłynął także na język narracji, której artystka stała się współtwórczynią. Dzięki temu patrzymy na tamten miniony świat niejako oczami bohaterki i łatwiej nam ją zrozumieć i wyobrazić sobie, co czuła, dlaczego postępowała tak, a nie inaczej. Jej powiedzonka są po prostu pyszne, a jedno z nich przeniknęło nawet do tytułu biografii.

Kraków Zofii


W naturalny sposób Kraków wraz z jego Rynkiem, pełnym gwaru i kolorowych strojów przekupek, obrazy obchodów narodowych świąt, kiedy to rajcy występowali w polskich strojach - wszystko to zagościło na stałe w wyobraźni przyszłej malarki. Ojciec zaś, Franciszek Lubański, zachęcał ją do malowania, zwracał uwagę na rozmaite detale chłopskich strojów, tłumaczył obyczaje... Tam właśnie tkwią korzenie owej "rezurekcji Słowian, których przodownicą będzie Polska". Rodzinie powodziło się bardzo dobrze - ojciec prowadził sklep, założył garbarnię, ufundował szkołę szwaczek, kupował parcele i kamienice. Jednakże w 1901 roku zbankrutował i niewiele z tego majątku zostało.


Zofia Stryjeńska w wieku dziesięciu lat /skan

Na powyższej fotografii Zosia ma dziesięć lat, ale wygląda poważniej i dojrzalej. Pierwsze jej rysunki były karykaturami klientów ojcowskiego sklepu. Obserwowała i rysowała hrabinę-kleptomankę, ziemianina podobnego do Zagłoby, ale największe wrażenie zrobił na niej Jacek Malczewski. Oto jak go opisuje:

"... pan o czarnych jak otchłanie oczach, jarzących się pod obraną z sierści kopułą czaszki. Był nerwowy i ponury, i jak tylko się na niego kto dłużej patrzył, choćby jaka dostojna osobistość, zaraz pokazywał język aż do brody"." Słynny malarz zachowywał się przy wejściu do sklepu bardzo dziwacznie - a to dygał przy powitaniu jak pensjonarka, a to udawał kulawego. Nawet kucharka Malczewskich twierdziła , że "takiego najgłupiastego pana" dotąd nie spotkała...


Karta ze szkicownika Zosi Lubańskiej, 1901 / skan

Z rodzinnego domu wyniosła przyszła malarka system wartości i zasady, jakimi się kierowała się potem w swoim życiu. Zawsze mogła liczyć na rodzinę - na ojca i matkę, do której do końca jej życia pisywała czułe listy i takież otrzymywała. Miała też oparcie w rodzeństwie. Była, podobnie jak matka,  głęboko wierząca. Po latach bardzo ubolewała, gdy jej dzieci brały śluby cywilne - bojkotowała je. Z zapisków na książeczce do modlitwy wiemy, że będąc na emigracji i ciągle cierpiąc brak pieniędzy, zamawiała "msze śpiewane" w intencji Jana Matejki, którym była zachwycona, modliła się także za Rembrandta, Mickiewicza, Skłodowską-Curie, Kopernika, Wyspiańskiego, Moniuszkę, Chopina, Sienkiewicza, Paderewskiego, o "nawrócenie własne", a także... wróżki i wierzycieli (stale miała jakieś długi). Jednocześnie nigdy nie była suchą dewotką - pełna temperamentu,  przed zamążpójściem lubiła flirtować, bywała na potańcówkach. Kiedy wszakże wychodziła za mąż za Stryjeńskiego, była dziewicą.

Do Monachium w przebraniu mężczyzny


Ponieważ w Krakowie kobiety nie mogły studiować na wyższej uczelni, Zofia uczyła się rysunku w prywatnej Szkole Sztuk Pięknych dla Kobiet Marii Niedzielskiej. Zgłębiała podstawy anatomii, historię sztuki, ponadto sześć godzin dziennie spędzała w atelier lub w plenerze. Uczennice Niedzielskiej bywały też w "najwykwintniejszym salonie Krakowa", należącym do Feliksa "Mangghi" Jasieńskiego, gdzie słuchały jego wykładów. W tym czasie Zofia zaczęła już dostawać dzięki poleceniu Niedzielskiej poważne zlecenia - robiła ilustracje do dziennika "Czas", na których z wyobraźni rysowała to, co się działo aktualnie, głównie wydarzenia sensacyjne, np. zderzenie pociągów w Sofii albo zamach na prezydenta Francji. Dzięki tym zleceniom opłacała sobie dodatkowe kursy. Zwrócono uwagę na jej prace już na wystawie uczennic szkoły w 1911 roku:
"... na pierwszy plan wybijają się prace pni Lubańskiej - pisał recenzent "Ilustrowanego Kuriera Codziennego". Dostała za nie srebrny medal.


Akademia Sztuk Pięknych w Monachium, 1911 1912, Zofia Lubańska druga od lewej,
z archiwum rodziny Stryjeńskich

To wszystko jednak Zofii nie zadowalało. Pewnego dnia podjęła śmiałą decyzję wyjazdu na studia do Monachium w przebraniu swego brata Tadeusza i pod nazwiskiem Tadeusz von Grzymała, bo i tam nie przyjmowano wówczas kobiet w poczet studentów. W pamiętniku przyznaje, że jej wybór padł na tę uczelnię, ponieważ uważano ją za "najtrudniejszą i najlepszą". Ta decyzja, cokolwiek szalona, wiele mówi o przyszłej malarce - osobie niekonwencjonalnej, upartej, mającej zawsze własne zdanie.

W Monachium nie tylko studiowała, korzystała także z faktu, iż znajdowały się tam wspaniałe kolekcje sztuki. W tym czasie pojawił się ekspresjonizm, mieszkał tam także Wassilij Kandinsky i działała grupa Der Blaue Reiter, której współzałożyciel, Aleksander Sacharow, skradł jej serce. Ów młody mężczyzna zwracał uwagę swymi strojami i zachowaniem - spacerował np. w damskich strojach... Był malarzem, tancerzem i choreografem, a jego występy uznano za początek ery tańca nowoczesnego. To były czasy Diagilewa, Niżyńskiego i Isadory Duncan. Pod wpływem tego zauroczenia (w pamiętniku napisze: "Jaki obrzydliwy jest ten człowiek, w którym się kocham. (...) Stałam dzisiaj cały dzień pod jego oknem"), cztery lata po studiach namalowała cykl zatytułowany "Romans z życia nieznanego artysty".

Studia Zofii zakończyły się dość prędko błyskawiczną rejteradą, kiedy dowiedziała się, że koledzy coś podejrzewają i chcą  ją rozebrać do naga. Zaalarmowana matka przyjechała do Monachium, przywożąc córce sukienkę, perukę i dokumenty. Przed wyjazdem Zofia modliła się w pustej kaplicy:

"Boże! Odbierz mi wszystko, wszystko. Dobrobyt, sytość, spokój, przyjaźń ludzką, szczęście rodzinne, nawet miłość! Zwal na mnie cierpienia moralne i tysięczne gorycze - ale w zamian daj mi możność wypowiedzenia się artystycznego i sławę!".

Znając dalsze losy artystki, trudno oprzeć się wrażeniu, że Bóg wysłuchał jej modlitwy literalnie...


Płowy lew i dzieła najdoskonalsze


Niespełna siedemnastoletnia Zofia miała dość jednoznaczny pogląd na "pożądane cechy męskie", które i potem preferowała. Otóż jej wybranek miał być blondynem o apollińskich kształtach, znającym angielski i francuski, miał też posiadać fioła (oczywiście, na jej punkcie). W 1916 roku ideał ten się zmaterializował. Zofia mówi o nim: "Mój płowy lew, moje gusło". Lew nazywa się Karol Stryjeński i jest projektantem wnętrz i sztuki użytkowej, a co najważniejsze - jest smukłym blondynem o niebieskich oczach. Według Rafała Malczewskiego, "Karol umiał się bawić i czarować kobiety od lat 1 do 100, wszelkiego pochodzenia: góralki, arystokratki, intelektualistki, artystki, spotsmenki, zakonnice, czarownice, święte, wariatki lub z goła normalne, społecznice, ladacznice, dziewice, półdziewice, mężatki, rozwódki". Nie mogła mu się więc oprzeć także i Zofia. Kiedy po trzech tygodniach znajomości wyznał jej miłość, a po dwunastu oświadczył się - został przyjęty. Ślub odbył się bez rodziców, a państwo młodzi dostali podczas sprawowania Mszy nerwowego ataku śmiechu i ksiądz udzielający im ślubu musiał czekać aż się uspokoją. Rok później Zofia urodziła córkę i była tym bardzo rozczarowana, bo nade wszystko pragnęła mieć syna. Długo będzie miała problem z jej akceptacją...
Narodziny dziecka nie zmieniły specjalnie jej trybu życia - nadal pracuje wraz z Karolem bardzo intensywnie. Mieszkają w Paryżu. Jego interesuje głównie jej talent, ona zaś ma mu to za złe, więc ostentacyjnie niszczy swoje prace, a wtedy on ją zdecydowanie odpycha. Zofia próbuje jeszcze wielokrotnie zdobyć ponownie jego względy, ale następuje powolny rozpad ich małżeństwa. Pragnie urodzić mu syna i w ten sposób scalić ponownie związek. Tym razem rodzi bliźniaki - Jasia i Jacka:

"... dwóch miniaturowych dżentelmenów, o poważnych minach, obrośniętych czarnymi bakami dawało mi długo złudzenie, że zalałam pałę i widzę podwójnie" - wspomina Zofia. Moi dwaj synowie - Kantuś i Jacek. To są dwa moje dzieła najdoskonalsze, na jakie było mnie stać jako kobietę".


Jan i Jacek Stryjeńscy z Zofią /skan

Przyjście na świat chłopców niczego jednak nie zmienia. Dziećmi zajmuje się siostra Karola, "cesarz obłudy", jak ją nazywa Stryjeńska, mieszkają zaś w domu teścia, wyjątkowego despoty. Próby zmiany tego status quo spełzają na niczym. Wyjeżdżają, rozstają się, w ogóle jest to bardzo burzliwy związek. W życiu osobistym nie układa się Stryjeńskiej ani wtedy, ani potem, kiedy rozwodzi się z Karolem i wychodzi za mąż po raz drugi. Natomiast osiąga zawodowe sukcesy, tak jak to sobie wymodliła - zostaje "księżniczką malarstwa polskiego", osiąga również bezprecedensowy sukces na Międzynarodowej Wystawie Sztuk Dekoracyjnych i Przemysłu Współczesnego w Paryżu w 1925 roku.

Ten wyjazd do Paryża, choć uwieńczony sukcesem, okaże się jednak dramatyczny, jeśli chodzi o jej relacje z dziećmi. Angelika Kuźniak przytacza charakterystyczne fragmenty wspomnień, w których widoczna jest ta ciągła szarpanina. Stryjeńska kupuje bilet do Paryża, ale za chwilę rezygnuje z wyjazdu:

"Moje miejsce jest przy dzieciach i mężu. Nie oddam nikomu moich lubych myszek. Niech diabli biorą wszystko!".  A potem znowu kupuje bilety i znowu je oddaje:

"Wracam na dworzec, oddam kasjerowi bilety, odbiorę toboły, zostanę z dziećmi. Szlag by trafił całą sztukę."

Ostatecznie jednak pojedzie. W Paryżu nagrodzono wszystkie jej prace - zdobywa aż cztery grand prix, wyróżnienie specjalne i Legię Honorową. Ale po powrocie zostaje zamknięta w domu dla obłąkanych - taka jest zemsta Karola, który pragnie się jej ostatecznie pozbyć i przejąć władzę rodzicielską nad dziećmi. I udaje mu się to. Po rozwodzie Zofia nadal intensywnie pracuje, ale ciągle brakuje jej pieniędzy, ma długi. Wciąż jednak myśli, że wyjdzie na prostą i będzie mogła zabrać dzieci do siebie. Liczne wystawy i nagrody dowodzą, że nie jest to tylko myślenie życzeniowe. A tęskni za nimi coraz bardziej. "Goni ostatkiem autodyscypliny" i z godną podziwu konsekwencją ustawia codziennie "krzyż Pański", czyli sztalugę, żeby nadążyć z realizacją licznych zleceń. W końcu marzenia się spełniają - sprowadza dzieci i zamieszkują razem. Potem wojna, okupacja, powrót do Krakowa, a wreszcie wyjazd do Szwajcarii - jak zwykle nietypowy i pełen przygód. To cała odyseja, z nagłymi zwrotami akcji. Po drodze widzi "setki tysięcy biedaków powracających z obozów - w stanie okropnym, wszystko zsiniałe z zimna, głodne, udręczone, obdarte, rodziny całe z dziećmi nieszczęsne". Poruszona Zofia rozdaje, co ma, choć ma niewiele. Jej charakterystyczną cechą jest szlachetne serce i ofiarność.


Diabli nadali z tym wyjazdem - emigracja


Podróż do Szwajcarii (dzięki koneksjom rodzinnym ona i jej dzieci mają szwajcarskie paszporty) trwa długo i jest upiorna. Jasiek jest w tym czasie w armii Andersa we Włoszech, Magda w Anglii, Jacek w Szwajcarii. "Biedne dzieci moje! Biegnę wam na pomoc!" - pisze Stryjeńska. Czyta Biblię ("Proście, a będzie wam dane:.) i dziękuje Bogu, że ocalił rodzinę, prosząc jednocześnie Jego ratunku. Relacje z dorosłymi dziećmi okazują się niełatwe, wszyscy są jakoś poranieni, choć przecież się kochają i pomagają sobie jak tylko umieją. Zofia wyjeżdża do Paryża, ale nigdzie nie czuje się dobrze. Pomieszkuje w hotelach i ... tęskni za Polską.

"Porównując typy ludowe innych narodów z urodą i bogactwem naszego ludu - z jego temperamentem, barwą, wdziękiem - zapisuje. Wynik: (...) piękno polskie bije na łeb wszystko".

Do Krakowa przybywa na wieść o śmiertelnej chorobie matki. Aby móc pojechać, błaga w polskiej ambasadzie o bilet, na który jej nie stać... Przy okazji pobytu w Polsce próbuje odnowić stare kontakty, coś wydać, ale to już nie jest ta sama Polska, co przed wojną. W Paryżu nie lepiej, ciągle szuka pieniędzy.

"Chodzić dzisiaj po Paryżu z propozycjami wydania polskich albumów etnograficznych - zapisuje z właściwym sobie sarkazmem - to jakby Hajle Sellasje przyszedł w Warszawie do Borejszy, żeby wydał album o majtkach królowej Saby".

Dzieci tymczasem zakładają rodziny, rodzą się wnuki. Magda wychodzi za mąż za ... mrówkojada, jak dowcipnie określa swego zięcia Stryjeńska.
"Mrówkojad, gdyby zaistniał w postaci człowieka adwokata, narciarza i dżentelmena w skupieniu prowadzącego swoją maszynę marki Romeo - zapisze Zofia. Twarz: biały plasterek sera z dwoma czarnymi pigułkami wlepionymi tuż obok siebie, które służą mu za oczy. Odbyło się oficjalne zapoznanie. Uczuliśmy z zięciem do siebie nieokreślone chłody". Przyznaje jednak, że dla rodziny jest dobry, a ponadto gościnny. Nie podoba jej się także małżeństwo Jacka z piękną, ale chłodną Danutą. Jacek zresztą przedwcześnie umiera, co jest dla Zofii niebywałym ciosem.


Od lewej: Zofia Stryjeńska, Magdalena Jaques-Dalcroze, Danuta i Jacek Stryjeńscy,
Gabriel Jaques-Dalcroze (Mrówkojad), Marie Hantz. Dzieci: Martine (córka Magdaleny i Gabriela),
Staś i Łukasz (synowie Danuty i Jacka), Genewa, ok. 1955 r./skan

Niemalże do śmierci Zofia nieustannie pracuje, pędzi samotny żywot i - jak to zapisze - jest "w okropnej astmie pieniężnej". Podupada na zdrowiu, dręczą ją lęki, toteż sypia w wannie na specjalnej konstrukcji sporządzonej przez Jana. W lodówce trzyma... kapelusze, jak wspomina jedna z wnuczek. Czuje się obco nawet w stosunkach z najbliższą rodziną, bo wnuki nie mówią po polsku, a ona słabo po francusku. Toteż unika kontaktów.

Cztery lata przed śmiercią otrzymała dwa i pół tysiąca dolarów od Fundacji Alfreda Jurzykowskiego - o wiele za późno, jak napisała. Pod koniec lat pięćdziesiątych chciała założyć w Paryżu Słowiańskie Centrum Etnograficzne, obmyśliła tekę "Panteon polski" - z portretami zasłużonych Polaków. Nic z tego nie wyszło.

"Włosy moje naturalne w 57. roku życia. Potężna pasja pracy Potężny force vitalis, dany od natury humor, inicjatywa i co z tego, wszystko rozpada się, w łeb bierze przez wściekłą bryndzę - pomocy żadnej psiakref, psiakref! - podsumowuje swoje życie Zofia.

Biografię Zofii Stryjeńskiej kończy Angelika Kuźniak wyrażającym podobną myśl (ewentualnym) testamentem. Artystka ma w nim świadomość swojego talentu, a jednocześnie ubolewa, że nikt nie zajął się jej spuścizną i została rozproszona.

Znakomicie napisana biografia, z wielką wrażliwością i talentem. Przywraca powszechnej pamięci postać nietuzinkową, charyzmatyczną, artystkę, której losy potoczyły się niezwykle dramatycznie, ale może właśnie dlatego ciągle fascynuje.


Książka Angeliki Kuźnia "Stryjeńska. Diabli nadali" miała w Wydawnictwie Czarne aż trzy wydania: w 2015, 2016 i 2019 roku. Czarne opublikowało także "Chleb prawie że powszedni. Kronikę jednego życia" Zofii Stryjeńskiej. Malarka ma także swoją stronę na Facebooku, liczącą ok. 14,5 tysiąca członków.


1 komentarz:

  1. Dzięki za ten wpis - bardzo inspirujący! Z chęcią przeczytałbym więcej tego typu inspirujących historii :)

    OdpowiedzUsuń

Bach Pasjami... /relacja z koncertów "Pasji wg św. Mateusza w NOSPR i w Narodowym Forum Muzyki/

Okres przedświąteczny był dla mnie w tym roku szczególny, miałam bowiem okazję dwukrotnego wysłuchania Pasji według św. Mateusza Johanna Seb...

Popularne posty