czwartek, 23 lipca 2020

Andrzej Lech Kriese: Cieszę się z każdego kawałka zjedzonego ciasteczka /wywiad/

Rozmawiam z Andrzejem Lechem Kriese - wybitnym specjalistą - organmistrzem zajmującym się rekonstrukcją barokowych organów w Bazylice św. Elżbiety oraz budową organów w Narodowym Forum Muzyki. To twórca i spiritus movens jedynego w swoim rodzaju Atelier, w którym w twórczej atmosferze powstają z popiołów nie tylko organy, ale również pełnoplastyczne figury zdobiące emporę oraz inne elementy wspaniałego projektu. 

Andrzej Lech Kriese jako anioł stróż rewitalizacji organów w Bazylice św. Elżbiety,
fot. z archiwum organmistrza

Barbara Lekarczyk-Cisek: Wyobrażam sobie, że ktoś, kto przewodniczy pracom nad rekonstrukcją organów Englera w Bazylice św. Elżbiety, musi być człowiekiem wyjątkowym i łączyć wiele umiejętności i pasji. Czy zawód organmistrza zawdzięcza Pan rodzinnej tradycji?

Andrzej Lech Kriese: Kiedyś tak było, że rzemiosło przechodziło z ojca na syna. Dobry szewc nie miał ambicji zostać dyrektorem fabryki obuwia, lecz chciał być najlepszym szewcem. Dopiero kiedy po II wojnie zmienił się ustrój, przy dyrektorskim biurku zasiadł człowiek, który pochodził ze wsi i nigdy wcześniej nie miał do czynienia z zarządzaniem dużym zespołem ludzi. Podczas rosyjskiej okupacji wszystko, co związane z kościołem, było źle widziane i tępione.  Zamordowano wtedy także tradycję przekazywania zawodów z ojca na syna. Szkoły organmistrzowskie zamknięto, granice także, więc zawód organmistrza umarł po prostu. Po otwarciu granic, kiedy sytuacja się zmieniła, zapragnąłem budować instrumenty, a w szczególności te największe i najbardziej skomplikowane – organy. Zaczęło się od szkół muzycznych, ale studiowałem także mechanikę na Politechnice Wrocławskiej, co w jakiś sposób doprowadziło mnie do budowy instrumentów.

Siłą rzeczy zdobywał Pan także umiejętności organmistrzowskie (i nie tylko) za granicą...

Miałem możliwość wyjazdu do  Niemiec i odbycia praktyk w największej i najbardziej znanej firmie budującej organy: Orgebau Johannes Klais w Bonn. Wyjechałem początkowo na dwa tygodnie, ale zostałem na kolejne dwa, potem na miesiąc... I tak spędziłem za granicą … dwanaście lat. W międzyczasie zrobiłem papiery czeladnicze i mistrzowskie  zarówno  z organmistrzostwa, jak też ze stolarstwa, z ukierunkowaniem na restaurację i rekonstrukcję zabytkowych organów. Ukończyłem także rozmaite specjalistyczne kursy, np. dotyczące połączenia drewna w barokowych instrumentach  czy politurowania, a także inne, związane z zabytkowymi technikami wykończenia powierzchni. Kierowałem także  projektami  w dziale rekonstrukcji i restauracji zabytków w firmie Klais. Potem przeniosłem się do Organwerstadt Kristian Wegscheider w Dreźnie, zajmującej się restauracją i rekonstrukcją zabytkowych organów.

Kontynuuje  Pan także prace przy budowie organów dla Narodowego Forum Muzyki...

To był mój pierwszy taki duży projekt we Wrocławiu. Dostałem propozycję koordynacji prac z racji jego położenia, a także z powodu znajomości firmy, która wygrała przetarg na budowę instrumentu dla Narodowego Forum Muzyki. Kiedy usłyszałem o organizowanym przez miasto przetargu na rewitalizację  i dostarczenie organów do Bazyliki św. Elżbiety (tzw. Kościoła Garnizonowego), zdecydowałem się podjąć wyzwanie. Po rozmowach z zaprzyjaźnionymi najlepszymi firmami organmistrzowskimi stworzyliśmy konfigurację trzech firm zajmujących się tematyką rekonstrukcji organów, w wyniku czego powstało konsorcjum, które podjęło się realizacji tego projektu.

Zapewne o wiele bardziej skomplikowanego?

Cóż, każdy z tych instrumentów ma jakiś inny poziom trudności. Organy do NFM są o połowę większe. Nie są one jednak konkurencyjne, przeciwnie – oba instrumenty doskonale się uzupełniają, gdyż każdy z nich wypełnia inną przestrzeń.  Rekonstruowany instrument barokowy, na którym muzyka romantyczna czy współczesna nie będzie dobrze brzmiała, nie stanowi konkurencji dla instrumentu symfonicznego, stylizowanego na francuski. W tym przypadku z kolei muzyka barokowa nie zabrzmi naturalnie, bo i akustyka, i atmosfera, i sposób artykulacji dźwięku w piszczałkach nie są dla niej właściwe.  Wrocław zyska więc ogromne spektrum możliwości, jeśli chodzi o muzykę organową. Będzie można wykonywać zarówno muzykę współczesną, jak i barokową w najwłaściwszym dla nich otoczeniu.

Wykonany w Atelier Andrzeja Kriese, a znajdujący się obecnie w Bazylice św. Elżbiety,
model organów Englera, fot. Barbara Lekarczyk-Cisek
Jednak wydaje się, że większym wyzwaniem jest odtworzenie instrumentu i jego otoczenia z wykorzystaniem starych technik i receptur. To jest jakby zwrot ku przeszłości, z jej piękną wielowiekową tradycją. No i odkrywanie wielu tajemnic.

Organy powstały pierwotnie dzięki zaangażowaniu magistratu miejskiego, dla którego były przedmiotem dumy. Historia się powtarza, bo i dziś wrocławski magistrat wziął na siebie główny ciężar kosztów rekonstrukcji organów. Obecnie projekt powstaje pod patronatem Prezydenta Wrocławia i Sekretarza Miasta. Dodajmy, ze jest to największy po wojnie bezprecedensowy projekt odbudowy organów na świecie. Zazwyczaj podczas rekonstrukcji wykorzystuje się elementy, które pozostały, np. szafę organową, jakieś części instrumentu, do których dobudowuje się brakujące bądź usuwa nawarstwienia i w ten sposób przywraca się życie oryginałowi. W przypadku Bazyliki św. Elżbiety nie zostało nic, poza czterema spalonymi figurami, zdjęciami zleconymi przez Güntera Grundmanna przed wojną, fotogrametrią prospektu wykonaną przez przez inżyniera Eugeniusza Woropajewa w 1970 roku oraz garścią popiołu...

Fragment jednej ze spalonych rzeźb znajdujących się w pracowni organmistrza Andrzeja L. Kriese
fot. Barbara Lekarczyk-Cisek
To rzeczywiście niewiele, ale od czegoś musiał Pan rozpocząć swoją pracę.

Zacząłem od poszukiwań właściwych osób do współpracy. Pierwszą z nich był Michał Oganiaczyk – artysta rzeźbiarz, znakomity specjalista. I przyjaciel. Następnie rozpoczęły się poszukiwania odpowiedniego miejsca, gdzie można by stworzyć centrum dowodzenia, a zarazem pracownię, w której powstaną zdobienia i wszystkie części widoczne wrocławskiego instrumentu.  Rozpocząłem także badania źródeł, czyli wszystkiego, co kiedykolwiek się pojawiło na temat tego rodzaju organów. Oznaczało to ślęczenie przez długie miesiące w archiwach, tłumaczenie i rozczytywanie zapisków, poszukiwania zdjęć, przedstawień ikonograficznych, a nawet legend... Dużą częścią pracy nad powstaniem projektu było badanie zachowanych instrumentów pochodzących z pracowni mistrza Englera  oraz jego uczniów. Obserwowaliśmy, jakich rozwiązań technicznych i jakich materiałów używał, aby wczuć się w jego zamysł, a w efekcie – w  sposób tworzenia tego instrumentu.

Czy podczas tej nieomal detektywistycznej pracy odkrył Pan coś szczególnego?

Doświadczyliśmy wielu małych i większych odkryć. Archiwa zostały po wkroczeniu Rosjan do Wrocławia wyrzucone  na ulicę, a także wrzucone do Odry. Potem wprawdzie część z nich uratowano, ale nadal nie są usystematyzowane, więc jest jeszcze przed nami wiele do odkrycia. Natrafiliśmy na przykład na rękopis mistrza Englera, który sporządził dla swojego wnuka. To rodzaj podręcznika do nauki rachunków, arytmetyki, a także budowy organów. Michael Engler zamieścił w nim np. dokładne wykresy opisujące menzury, czyli wymiary wszystkich piszczałek, a także metody ich budowy. Były to menzury z organów Ruedera z Kościoła Marii Magdaleny we Wrocławiu, wiemy jednak, że w tamtych czasach z takich tabel korzystało wielu organmistrzów. Dzięki temu rękopisowi uzyskaliśmy wiedzę o budowie barokowych piszczałek. O istnieniu tego rękopisu dowiedziałem się od archiwisty z zamiłowania, który był jednocześnie miłośnikiem organów, więc odkładał interesujące go dokumenty.
Dowiedzieliśmy się też, że w Glorii, charakterystycznej dla organów powstałych na Śląsku, promienie wykonane są pozłoconego drewna i ze szkła.

Fragment modelu organów z Glorią, fot. Barbara Lekarczyk-Cisek
A jak sobie radziliście z niewiadomymi?

Nie istniała nigdzie klawiatura, z której moglibyśmy czerpać wzorzec, więc nie wiedzieliśmy, jaki kształt miały oryginalne klawisze. Ważnym odkryciem było więc znalezienie instrumentu, który nie był wpisany do rejestru zabytków. We wrocławskim Kiełczowie znalazłem mianowicie resztki instrumentu  rodziny Englera, zawierającego oryginalne klawiatury mistrza. Na tej podstawie odtworzymy kształt, wielkość i szerokość klawiszy w naszym instrumencie. Z kolei w innym kościele znaleźliśmy jedyny zachowany głos  językowy z pracowni Michaela Englera. To kolejny krok, dzięki któremu jesteśmy dużo dalej niż restauratorzy organów w Bazylice Kolegiackiej Wniebowzięcia NMP w Krzeszowie.

Badania zapewne wciąż trwają, ale w pewnym momencie przystąpili Państwo do działania...

Tak, w dalszym ciągu szukamy i sprawdzamy tropy, które próbujemy rozszyfrować. Dysponowaliśmy pięćdziesięcioma paroma zdjęciami z Instytutu Herdera z Marburga, które pochodziły od Grundmanna – konserwatora zabytków działającego na Dolnym Śląsku i zostały zarchiwizowane na szklanych kliszach. Kupiliśmy od Instytutu Herdera zdjęcia kościoła św. Elżbiety w najwyższej rozdzielczości, co pozwoliło zobaczyć najmniejsze detale. Mając ponadto fotogrametrię Woropajewa oraz cztery spalone figury, przystąpiliśmy do rozrysowywania każdego elementu prospektu. Kolejnym etapem było przejście z dwuwymiarowego rysunku do trzech wymiarów. Zaczęliśmy najpierw lepić z plasteliny małe modele wszystkich figur i detali, aby móc sobie wyobrazić, jak wyglądały z różnych stron. Potem tworzyliśmy modele gipsowe naturalnej wielkości, a na ich podstawie – drewniane.

Praca nad jednym z elementów rzeźbiarskich, Atelier Andrzeja L. Kriese, fot. Barbara Lekarczyk-Cisek

Zatem model, który możemy obecnie oglądać w bazylice św. Elżbiety, jest efektem takich właśnie prac. Jak długo one trwały?

Stworzenie pełnoplastycznej makiety jest rezultatem naszych badań i prac trwających około osiem miesięcy.

Jak duży zespół nad tym pracuje?

Projekt wygrało konsorcjum trzech firm: Orgebau Johannes Klais z Bonn, Manufacture d'Orgues Thomas z Belgii i  Zakładów Organowych Zych z Wołomina. We wrocławskiej pracowni, stanowiącej część całego konsorcjum, a zarazem centralne miejsce jego realizacji,  powstanie  całość, która wyjdzie spod ręki polskich artystów. Obecnie w pracowni działa 16-18 osób - artystów po wrocławskiej i krakowskiej ASP, a także absolwentów Toruńskiej Szkoły Konserwatorskiej. Słowem - artystów z całej Polski i z zagranicy. Są specjalistami rozmaitych dziedzin: rzeźbiarzami, snycerzami, sztukatorami, malarzami, repuserami, snycerzami, specjalistami od renowacji zabytków... Jest to więc aktualnie największa i najbardziej zróżnicowana pracownia w Europie. 

Proszę przybliżyć nieco ikonografię organów Englera.

Nie wszystko, co dotyczy tych organów, zostało opisane, ale w wyniku badań ustaliliśmy, że w dolnej części prospektu organowego znajdują się dwie postaci przedstawiające Aarona i Miriam – rodzeństwo Mojżesza. Są to postaci często pojawiające się w ikonografii organów. Miriam – dlatego, że w Ks. Wyjścia, po przejściu przez Morze Czerwone, grała na bębenku i śpiewała pieśń dziękczynną ku czci Jahwe. Natomiast Aaron został namaszczony przez Mojżesza na pierwszego arcykapłana Izraela i w pierwotnym zamówieniu miał trzymać w ręku trąbkę, ale jest to informacja niepotwierdzona, poza fragmentem kontraktu z rzeźbiarzem. Wiemy też, że artysta zmarł podczas pracy nad organami i pierwotna koncepcja nie została dokończona.

Rzeźba przedstawiająca Aarona, Atelier Andrzeja L. Kriese,
fot. Barbara Lekarczyk-Cisek
Na samej górze znajdują się dwa archanioły trzymające zapieczętowane zwoje Apokalipsy. Pośrodku umieszczona została Gloria z Okiem Opatrzności – charakterystyczny element organów barokowych powstałych na terenie Śląska. Pod nią znajdują się dwie postaci: po prawej postać arcykapłana Melchizedeka trzymającego kadzielnicę. W chrześcijaństwie, zgodnie z Listem do Hebrajczyków, Jezus Chrystus jest postrzegany jako arcykapłan na wzór Melchizedeka. Po lewej umiejscowiono postać kobiety, która w jednej ręce trzyma kielich, symbol Eucharystii, a w drugiej – Serce Gorejące z Krzyżem – symbole Chrystusa. O tym, że te dwie postacie symbolizują ofiarę Starego i Nowego Testamentu, wiemy na podstawie streszczenia kazania, które wygłosił pastor w 1761 roku podczas inauguracji. Nawiązywał w nim także do obrazu Michaela Willmanna, który przedstawiał Ostatnią Wieczerzę i znajdował się wówczas w głównym ołtarzu. 

Widoczna jest także grupa muzykujących aniołków – element również bardzo charakterystyczny dla śląskich organów barokowych. Mieliśmy problem z ustaleniem, na jakich instrumentach grają, bo nie zachowały się do naszych czasów żadne zdjęcia. Na posiadanych przez nas fotografiach z 1937 roku aniołki już nie mają w rękach instrumentów. Prawdopodobnie stało się tak na skutek ataku wojsk brata Napoleona w 1906 roku. Dwa pociski wpadły wówczas przez okno umieszczone za organami, bardzo niszcząc instrument. Wiemy jednak, że w czasie, gdy powstawały nasze organy, w warsztacie Michaela Englera zbudowano równolegle jeszcze dwa inne. Jeden zachowany prospekt znajduje się w Święciechowej, a drugi w Łęczycy. Ponieważ zachowały się łęczyckie putta grające na instrumentach, więc mogliśmy odtworzyć na podstawie gestów, jakie instrumenty trzymały aniołki z kościoła św. Elżbiety.
Gipsowy odlew tajemniczej postaci kobiety z kołczanem,
Atelier Andrzeja L. Kriese, fot. Barbara Lekarczyk-Cisek
A czy czegoś nie udało się ustalić?

Tak, mamy dwie tajemnicze postaci, które znalazły się pod muzykującymi aniołami. Są to dwie sylwetki kobiece, z których ta po prawej trzyma kołczan ze strzałami albo z rózgami  liktorskimi – tego do końca nie wiemy, ponieważ nie jest to charakterystyczne przedstawienie. Kobieta ma jedną pierś obnażoną i rozpuszczone włosy. Druga, umieszczona po lewej, także coś trzymała, co wynika z ekspresji jej ciała, ale nie wiadomo, co to było. W przeciwieństwie do nich, wszystkie przedstawienia kobiet na organach mają zakryte głowy. Istnieją domniemania, że główny sponsor organów był masonem, podobnie jak rzeźbiarz. Być może postacie kobiet zawierają jakieś ukryte znaczenia mające związek z masonerią. Niektórzy sugerują, że kobieta po prawej symbolizuje Kościół (Eklezja) walczący z szatanem (stąd kołczan), a po prawej – Synagogę, która w tamtych czasach była przedstawiana jako prostytutka, co wywodzi się jeszcze z ksiąg prorockich Starego Testamentu. Sądzę jednak, że interpretacja tych postaci jest ciągle sprawą otwartą. Prace trwają, więc mam nadzieję, że odkryjemy ikonografię  również i tych postaci. 

Interesującym elementem całości jest także kartusz z herbem...

Herb znajduje się pomiędzy dwoma pozytywami wbudowanymi w balustradę empory organowej. To herb rodziny von Rimmer und Rimberg – głównego sponsora organów. Na dwóch błękitnych polach tego herbu został przedstawiony feniks powstający z popiołów i trzymający w szponie gałązkę laurową . Symbol tego przedstawienia odnosimy do naszego projektu – organy rzeczywiście powstaną z popiołów jak ten feniks. To dla nas niezwykle ważny symbol.

Kartusz z herbem, odlew gipsowy, Atelier Andrzeja L. Kriese,
fot. Barbara Lekarczyk-Cisek

Kartusz na modelu w Bazylice św. Elżbiety, fot. Barbara Lekarczyk-Cisek

Jak Pan się odnajduje w tej niezwykłej misji, która przypadła Panu w udziale?

Prawdę mówiąc, przeżywam rozmaite stresy, bo działamy jako pionierzy. Chyba nikt z żyjących nie prowadził takiego projektu. Ciągle musimy rozwiązywać jakieś nowe, interesujące zagadnienia. W cały projekt jest zaangażowanych około 160 osób w różnych krajach, wyzwaniem jest więc także koordynowanie ich działań. 

Chapeau bas! To trudne, ale i piękne wyzwanie.

Staram się nie myśleć o ciążącej na mnie odpowiedzialności, bo oszalałbym. Na szczęście, jestem otoczony dobrymi, interesującymi i życzliwymi ludźmi. Artyści pracujący w Atelier są niesamowici – wspierają mnie i napełniają optymizmem. Pracownię wypełnia magiczna atmosfera, a różnorodność prac nie pozwala się nudzić. Barokowe techniki, którymi się posługujemy podczas tworzenia tego projektu, sprawiają, że Atelier nie przypomina zwykłej pracowni rzeźbiarskiej – to raczej przestrzeń magiczna. Pracownia stała się właściwie częścią naszego życia, także życia artystycznego – miejscem odwiedzanym przez artystów różnych dziedzin sztuki, pragnących włączyć się w nasze działania, a także zaczerpnąć twórczej energii. U nas nawet czas płynie inaczej – jest coś magicznego w tej przestrzeni nasyconej twórczą energią, zapachem fajkowego tytoniu, lipowego drewna, kleju kostnego i politury…  Podzieliłem sobie projekt na części i cieszę się z każdego kawałka zjedzonego ciasteczka (śmiech ). 

Dziękuję za rozmowę, z nadzieją na ciąg dalszy tego wspaniałego tortu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Powrót Orfeusza - koncert pamięci Andrzeja Markowskiego w setną rocznicę urodzin w NFM /zapowiedź/

29 listopada o 19.00 Narodowe Forum Muzyki zaprasza na koncert NFM Filharmonii Wrocławskiej pod batutą maestra Jacka Kaspszyka, poświęcony p...

Popularne posty