poniedziałek, 18 października 2021

18. Millennium Docs Againt Gravity Film Festival - podsumowanie, cz.1

12 września zakończyła się we Wrocławiu stacjonarna edycja festiwalu filmów dokumentalnych, a 3 października - jego wersja online. Obejrzałam 14 filmów, a dwa z nich - nawet dwukrotnie. Największe wrażenie zrobiły na mnie właśnie te dwa ("Jacinta" i "Najpiękniejszy chłopiec świata"), dlatego powróciłam do nich w wersji online, nie pragnąc już oglądać nic innego. Warte uwagi okazały się ponadto "Film balkonowy" i "Śledztwo w domu spokojnej starości". Rozczarował "Polaków portret własny" oraz "Herbert - barbarzyńca w ogrodzie".

Filmy można było oglądać w różnych sekcjach tematycznych, co ułatwiało selekcję, wszystkiego bowiem obejrzeć się nie da. W praktyce jednak o wyborze decydował w moim przypadku splot okoliczności. Otóż w tym samym czasie chodziłam na koncerty Wratislavia Cantans i byłam zmuszona jakoś godzić ze sobą te dwie atrakcje, mając także na względzie własne fizyczne ograniczenia. 

Pierwszego dnia wybrałam zatem trzy filmy: ukraiński dokument Iary Iee Wakacje w Czarnobylu, ukazujący trwające od wielu lat wzmożone zainteresowanie zakazaną strefą. Jednak wbrew tytułowi nie wszyscy, by tak rzec, turyści (to kompletnie nieadekwatne słowo) przyjeżdżają tam z czystej ciekawości, po dreszcz emocji. Wielu z nich traktuje to jako przygodę życia - zmierzenie się z niebezpieczeństwem, czymś w rodzaju apokalipsy, której tam można doświadczyć. Ci żyją trochę jakby na marginesie cywilizacji, przeważnie w grupach, bo tak łatwiej przetrwać, ale zdarzają się też samotnicy. Wśród przyjeżdżających są także tacy, którzy opuścili zonę jako dzieci i teraz powracają wiedzeni jakimś wewnętrznym imperatywem. Czarnobyl po trzydziestu latach jest także źródłem niezłych zarobków dla niektórych. Wiele rzeczy i miejsc przystosowano po prostu dla turystów, by im dostarczyć emocji. Opowieści licznych bohaterów przeplatane są materiałami archiwalnymi. Z pewnością warto ten film zobaczyć.

Trailer filmu Wakacje w Czarnobylu

Obejrzałam także film o słynnym Bruce Lee: Bądź jak woda, w reż. Bao Nguyena. To biografia charyzmatycznego aktora i człowieka, której autorzy dotarli do unikalnych archiwaliów dotyczących również miejsc i czasów, w jakich przyszło mu żyć. Z jednej strony obserwujemy wzrastanie bohatera, jego drogę życiową, lektury filozoficzne i pracę nad ciałem. W jego wypadku sztuki walki miały ścisły związek z konfucjanizmem. Gdybyśmy się odnieśli do kultury europejskiej, przypomina to nieco grecki ideał paidei, którego celem było osiągnięcie wszechstronnej „doskonałości”, harmonijnie łączącej przymioty ciała i ducha człowieka (tzw. ideał kalokagatia). Jednocześnie film pokazuje, jak ciernista była droga Bruce Lee, wiodąca do uznania, ponieważ w jego czasach kino przedstawiało Chińczyków negatywnie, zresztą, podobnie jak Indian. O tym, że to się zmieniło, zdecydowała w jakiejś mierze jego bezkompromisowa postawa. Fascynująca biografia i warto ją obejrzeć.

Tailer filmu Bruce Lee. Bądź jak woda

Z kolei szwedzki film Sabaya w reżyserii Hogir Hirori to opowieść o godnym pożałowania losie kobiet w Iraku - porywanych i zamienianych w niewolnice seksualne. Film opowiada o ponawianych ciągle próbach odbicia nieszczęsnych Jazytek, możemy też wysłuchać ich dramatycznych historii. Wstrząsający dokument, który trudno oceniać pod względem formalnym...

Trailer filmu Sabaya

Obejrzałam także norweski Cały ten dźwięk Gunnara Halla Jensena - film nieco ekscentryczny jak jego główna bohaterka, z pomocą której badamy, jak dźwięki wpływają na nasze życie. Realizatorzy docierają także do równie ekscentrycznych naukowców i pasjonatów zajmujących się tym zagadnieniem. Mimo że to wszystko nie do końca wydaje się nam poważne, to jednak zostajemy wtajemniczeni w rozmaite zjawiska związane z dźwiękiem i naszym słuchem 😀. Można zobaczyć, choć niekoniecznie.

Jednym z filmów, na który czekałam z zainteresowaniem, był Herbert. Barbarzyńca w ogrodzie w reż. Rafaela Lewandowskiego (wcześniej oglądałam jego dokument poświęcony Marcowi Minkowskiemu). Ponieważ film zapowiadano w wielkim szumem, sądziłam, że zawiera on być może jakieś nowe interesujące materiały i że doda coś istotnego do portretu autora Pana Cogito. Nic bardziej mylnego! Dobór narratorów i sposób wykorzystania materiałów archiwalnych okazał się być tendencyjny, ze z góry ustaloną tezą. Brzmi ona: Herbert był wprawdzie wybitnym poetą, ale zarazem był też chorym psychicznie człowiekiem. Taką tezę postawiło już wcześniej, w latach 90. środowisko skupione wokół GW i "Zeszytów Literackich". Pamiętam doskonale, co wtedy wypisywano. A wszystko to było odwetem za wywiad udzielony Jackowi Trznadlowi w Hańbie domowej, a także za artykuły będące polemiką z Czesławem Miłoszem. W filmie Lewandowskiego nie mówi się wprost, ale używa manipulacji. Dla przykładu cytuje się wypowiedź Herberta, który twierdzi, że jest rozczarowany tym, co się stało w Polsce po transformacji, ale już nie słyszymy, dlaczego tak sądzi. Pojawia się natomiast komentarz wydawczyni Herberta, szefowej "Zeszytów Literackich" - Barbary Toruńczyk, z którego wynika, że Zbigniew Herbert był wiecznie niezadowolonym malkontentem, że odsuwał od siebie ludzi, którzy go kochali, ot, tak, nie wiadomo dlaczego (a raczej wiadomo: chory z urojenia) i tu pada nazwisko Michnika (który nota bene jest jednym z komentatorów w tym filmie, hm..., to także nie przypadek). Jeśli ktoś nie znał wypowiedzi Herberta dotyczącej Michnika  (a na to zapewne liczą realizatorzy filmu)  to będzie kiwał głową i ubolewał. Tymczasem po wysłuchaniu całości wywiadu dowiadujemy się, że Herbert wprost nazywał Michnika manipulatorem, człowiekiem niegodnym zaufania i zażądał od Jacka Trznadla, aby w kolejnym wydaniu Hańby domowej usunął epitet "mój przyjaciel" przed jego nazwiskiem. 

Przekłamania, półprawdy, nierzetelne cytaty, a poza tym nic nowego, czego byśmy nie wiedzieli. Herbert istotnie cierpiał na depresję, ślady refleksji na ten temat znajdziemy w jego poezji ("Potwór Pana Cogito"), był także schorowany fizycznie, miał problemy z oddychaniem. A mimo to do końca był twórczy. To nie był żaden oszołom i despota, z którym trzeba się było obchodzić jak z jajkiem. Był bezkompromisowy i to się wielu nie podobało. A inne kobiety? To prawda, że miał ich wiele i nawet będąc bardzo chorym umawiał się z pielęgniarką na podróż do Wenecji... Ale cóż, nie ma ludzi doskonałych. Suma sumarum przestrzegam przed fałszywym portretem Herberta, zarysowanym przez prawdziwych barbarzyńców. Nie zamieszczę również trailera, bo czuję niesmak.

Część 2. podsumowania można znaleźć pod tym linkiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Sakura. III Wrocławskie Dni Japońskich Inspiracji

 Z przyjemnością ogłaszamy nadchodzącą III edycję festiwalu Sakura. Wrocławskie Dni Japońskich Inspiracji, która odbędzie się w dniach 9-19 ...

Popularne posty