27 listopada 2021 roku o 6.00 rano odeszła Jadzia - osoba bardzo mi droga, przyjaciółka z dzieciństwa.. Była ode mnie starsza raptem o pół roku i znałyśmy się "od zawsze". A chociaż bywały okresy, kiedy nie miałyśmy ze sobą kontaktu, bo wyjechałam ze Świdnicy do Wrocławia i obie nas pochłonęło życie rodzinne i zawodowe, to jednak ta więź była na tyle silna, że przetrwała. To tak jak w "Małym Księciu: "Zyskałam coś ze względu na kolor zboża", bo Jadzia także miała blond włosy...
Jadzia w wieku lat ok. 16 |
Telefonowałam do Niej od czasu do czasu i wtedy zwykle okazywało się, że mamy sobie wiele do powiedzenia, że jesteśmy dla siebie pamięcią przeszłości..., bardzo ważną jej częścią. Jadzia była częścią mojego życia w Świdnicy: dzieciństwa i młodości.
W rozmowach żartobliwie przypominała mi, jak to ulegając moim błaganiom, czekała na mnie po dwie/trzy godziny po lekcjach, aby razem wracać do domu. To był dla mnie trudny czas, gdy po okresie dzieciństwa spędzonego poza instytucjami w rodzaju przedszkola, znalazłam się nagle w przepełnionej obcymi dziećmi klasie - kompletnie nieprzystosowana. Siedzieliśmy po trzy osoby w ławce, w szkole przy Równej (obecnie II LO), kompletnie się nie znając, bo nasza tysiąclatka nie została oddana na czas. Dziadek Ignacy odwoził mnie rano na 8.00 autobusem, ale wracałam już sama. Jadzia chodziła do tej szkoły od roku i była jedyną znaną mi osobą, więc ...
Pamiętam z dzieciństwa i wczesnej młodości Jadzię pracowitą (w każdą sobotę sprzątała całe mieszkanie), Jadzię dużo czytającą (chodziłyśmy często do biblioteki w pobliskiej Fabryce Wagonów), a potem Jadzię - podlotka: urodziwą blondynkę, która miała duże powodzenie u chłopców. Dość szybko wyszła za mąż, urodził się Krzyś, którego trzymałam do chrztu, a potem kolejny syn - Rysio.
Jadzia uwielbiała Niemena i słuchała go często. Pamiętam, z jaką satysfakcją pokazała mi zdobyty właśnie album "Dziwny jest ten świat", którego potem słuchałyśmy na pełny regulator 😀.
Ślub Jadzi i Zygmunta, początek lat 70. |
Kiedy nastąpił stan wojenny, wróciliśmy z Markiem na czas jakiś do Świdnicy z nowo narodzoną Celinką i od czasu do czasu wpadaliśmy wieczorami do Jadzi i Zygmunta, którzy mieszkali piętro niżej. Piliśmy kawę sypaną wprost do szklanki (to były czasy, gdy kawa była na tzw. kartki!) i mimo trudnych czasów, tryskaliśmy humorem - byliśmy tacy młodzi...
Nie kto inny, a właśnie Jadzia była przy mojej ukochanej babci Walerii, gdy ta odchodziła...
To była osoba niezwykle życzliwa i dobra. Nie pamiętam, aby na kogoś narzekała, o kimś źle mówiła. Przedwcześnie straciła młodszego syna, nagle odszedł też Zygmunt i Jadzia - zawsze introwertyczna - jeszcze bardziej zamknęła się w sobie. Jednak dzięki wsparciu najbliższych wyszła z tego jakoś. Regularnie odwiedzała ponad dziewięćdziesięcioletnią mamę, przykutą do łóżka, aby ją umyć, porozmawiać, być z nią... Kochała swoje dzieci, a także swoje wnuki - dbała o nich jak umiała.
Kiedy okazało się, że ma raka płuc, przyjęła to z pokorą. "Będzie, co ma być" - mówiła. Przeszła kolejne chemioterapie z dobrym skutkiem, ale w pewnym momencie coś się załamało. Kiedy odwiedziliśmy Jadzię w połowie października, sprawiała wrażenie nieobecnej, jakby zrezygnowała z walki i mentalnie tkwiła już "tam", gdzie przeniósł się Rysio i Zygmunt. Miesiąc później przeszła na tamtą stronę. Ufam, że czeka tam na mnie, jak niegdyś po lekcjach i że kiedy się spotkamy, zapyta z uśmiechem, dlaczego tak długo...
Wieczny odpoczynek racz jej dać, Panie...
Dobry i szlachetny człowiek,RiP.
OdpowiedzUsuń