27 września 2024 w Muzeum Narodowym w Warszawie otwarto wystawę poświęconą malarstwu Józefa Chełmońskiego, będącą rezultatem współpracy trzech muzeów narodowych: warszawskiego, krakowskiego i poznańskiego. Projekt zaowocował ekspozycją budzącą podziw i zdumienie. Często jest to Chełmoński, jakiego nie znamy, nie zaś ten ze szkolnych reprodukcji i obiegowych wyobrażeń. Jaki zatem jest ten malarz w koncepcji kuratorów wystawy?
|
Józef Chełmoński, "Odlot żurawi", 1870, fot. Barbara Lekarczyk-Cisek |
Na początek swojej opowieści wybrałam "Odlot żurawi", do tematu tego bowiem powracał Chełmoński przez całe swoje życie. "Jak bajeczne żurawie nad dzikim ostrowem – czytamy w Epilogu "Pana Tadeusza" – nad zaklętym pałacem przelatując wiosną i słysząc zaklętego chłopca skargę głośną, każdy ptak chłopcu jedno pióro zrucił, on zrobił skrzydła i do swoich wrócił". Na końcu warszawskiej ekspozycji zgromadzono trzy obrazy z różnych okresów jego twórczości, przedstawiające te melancholijne ptaki, zabrakło jednak ostatniego, którego nie dokończył: "Żurawi o poranku" (1913), znajdującego się obecnie w kolekcji prywatnej. Na reprodukcji, którą udało mi się odnaleźć, widać zamglony obraz z ledwo widocznymi sylwetkami ptaków. Początek i koniec ...
Życie artystyczne Chełmońskiego – skomponowane jak utwór muzyczny wokół ulubionych tematów: wiejskie pejzaże, które pod koniec życia nabierają cech mistycznych, symbolicznych. dzieci, sceny obyczajowe, konie, ptactwo... Urodził się we wsi Boczki (dziś Boczki Chełmońskie) 7 listopada 1949 roku w zubożałej szlacheckiej rodzinie herbu Prawdzic o patriotycznych tradycjach, zmarł zaś wiosną, 6 kwietnia 1914 roku w swojej samotni w Kuklówce, w której przeżył bez mała 25 lat. Pomiędzy tymi dwiema wsiami mieszkał w dużych miastach, ale nigdy ich nie malował. Ani Warszawy, gdzie trafił do szkół, mając zaledwie 11 lat, a potem odbył studia pod opieką Wojciecha Gersona, ani Monachium, gdzie go zauważono i doceniono, ani Paryża, gdzie odniósł wielki sukces, sprzedawał bowiem swoje płótna kolekcjonerom ze Stanów Zjednoczonych i Anglii i prowadził bujne życie towarzyskie, ale także rodzinne. Odbywał też wcześniej wyprawy na Kresy.
Był człowiekiem nietuzinkowym, ale i kontrowersyjnym. Zawsze lubił się wyróżniać, całe życie chadzał swoimi ścieżkami, także jako artysta. W czasach, gdy w malarstwie dominował historyzm i anegdota, Chełmoński tworzył statyczne pejzaże, malował ptactwo, konie, toteż długo nie mógł się doczekać uznania. Sławę przyniosły mu dopiero zagraniczne sukcesy.
Ważną rolę w życiu Chełmońskiego odegrały wyprawy na Kresy, które odcisnęły silne piętno na jego twórczości. Od tamtej pory zaczął malować szerokie plenery, o symbolicznym przesłaniu, a także stepowe pejzaże, sceny rodzajowe z życia chłopów i ziemiaństwa. I oczywiście ptaki.
W tamtym właśnie czasie powstał "Odlot żurawi", na którym kontury kształtów zacierają poranne mgły. Stojący na pierwszym planie żuraw ze złamanym skrzydłem tęsknie obserwuje odlatujące stado. Obraz ma nieco odrealniony, poetycki charakter. Zakochany w "Panu Tadeuszu" Chełmoński, podobnie jak Mickiewicz, snuje własną opowieść o przyrodzie, nadając jej głębszy sens, antropomorfizując ją. Z tego samego roku pochodzi też pyszna scena rodzajowa, której bohaterami są dzieci: "Matula są!", przedstawiająca radość chłopca z utęsknieniem wyczekującego nadejścia matki. I znów mamy do czynienia z utrwaleniem pewnej emocji, a zarazem istotą tak przedstawionej sceny są odpowiednio użyte barwa i światło: słoneczny łan zboża, poprzetykany czerwienią maków, na tle którego dzieci zdają się być naturalną częścią przyrody. Umiejscowiony w centrum obrazu chłopiec, wyciągnięty jak struna na widok matki, został namalowany w czerwono-złotej tonacji, którą rozjaśnia biel rękawów jego koszuli. Mała dziewczynka z psem w dolnej części obrazu patrzy ufnie na jego twarz, z której odczytuje radosną nowinę, a może słyszy tytułowe słowa. Ulotna chwila mająca w sobie poetycki czar.
|
Józef Chełmoński, "Matula są!", 1871, kolekcja prywatna, fot. Barbara Lekarczyk-Cisek |
Z Kresów powrócił inny Chełmoński: dojrzały jako malarz, uwolniony od wpływów mistrza Gersona, mężczyzna o zawadiackim wyglądzie. Tak oto opisuje go Antoni Piotrowski:
"(...) w ogromnej swej czapie, w siwej burce, w przepasanej pasem skórzanym bekieszy, trochę kozackim krojem, z fajką w zębach, z której cuchnął jakiś tytoń, bardzo przypominający machorkę"
Na wystawie można było zobaczyć także sporych rozmiarów obraz przedstawiający dziewczynę powracającą z balu saniami zaprzężonymi we wspaniałe konie, których rozwarte pyski zdradzają wysiłek, z jakim pokonują zwały śniegu. Woźnica pogania je biczem, może też pokrzykuje, a pęd jest tak szalony, że jego odzienie unosi się w powietrzu. Słyszymy nieomal odgłosy tego pędzącego zaprzęgu! Jakby w kontraście do tej dynamicznej sceny, młoda kobieta leży na saniach w jakimś półśnie, rozmarzeniu, ekstazie. Wyczuwamy utajony erotyzm tego przedstawienia. Na marginesie, obraz ten kupiła od Chełmońskiego słynna Helena Modrzejewska.
|
Józef Chełmoński, "Powrót z balu", 1873, kolekcja prywatna, fot. Barbara Lekarczyk-Cisek |
Powstał w czasie pobytu Chełmońskiego w Królewskiej Akademii Sztuki w Monachium, ale czerpie jeszcze z tematów kresowych. Wprawdzie niczego się Chełmoński w Monachium nie nauczył, bo była to mocno skostniała uczelnia, za to często głodował wraz z przyjaciółmi (m. in. z poznanym w Warszawie Stanisławem Witkiewiczem). Był jednak tytanem pracy – malował mimo tych trudnych warunków jak szalony i wkrótce, także dzięki znajomościom sprzyjających mu przyjaciół z koneksjami: Józefowi Brandtowi i Maksowi Gierymskiemu, zaczął wystawiać i sprzedawać swoje prace. Co więcej, w okresie monachijskim nastąpiła prawdziwa erupcja jego talentu, wykrystalizował się styl i charakterystyczne tematy. I właśnie sceny zapamiętane z pobytu na Kresach cieszyły się największym powodzeniem kupujących, zwłaszcza obrazy przedstawiające konie. O tym, jak bardzo zatracał się w pracy, świadczy wyznanie złożone Stanisławowi Wtkiewiczowi – przyjacielowi i krytykowi, który jak nikt od razu docenił jego talent:
"Jestem straszliwie zmęczony, przez cztery godziny byłem koniem!"
Zważywszy, że często je malował, bo cieszyły się dużym wzięciem, "był koniem" wielokrotnie. Na szczęście miał też poczucie humoru i nie zawsze pokazywał je w szalonym pędzie. Na zdjęciu poniżej, przedstawiającym pasące się konie, widzimy głównie ich zady, co dowodzi, że Chełmoński także relaksował się malując konie.
|
Józef Chełmoński, "Końskie wywczasy", 1879, MN w Warszawie, fot. Barbara Lekarczyk-Cisek |
Po okresie niedostatku, którego zaznał w czasach studenckich, a także na początku swego pobytu w Monachium, malarz zaczął dobrze zarabiać, spłacił długi, a wreszcie mógł wspomagać rodzinę.
Polesie malował właściwie nieomal do końca życia, o czym świadczy między innymi "Wnętrze chaty na Podlasiu", w którym eksperymentuje ze światłem i barwą. Znając obrazy impresjonistów z okresu, gdy przebywał w Paryżu, nigdy nie zrezygnował z konturu, ale eksperymentował podobnie jak oni. Podczas wędrówki po wystawie oczarował mnie po prostu. Zdjęcie nie jest w stanie oddać tego, czym ten obraz emanuje... A przecież nie tylko ten! Chciałoby się jeszcze zwrócić uwagę na wiele innych, np. na "Noc gwiaździstą" z 1888 roku – krajobraz mistyczny jak ostatnie płótna mistrza. Każde niemal płótno na tej wystawie przykuwa uwagę i chciałoby się stanąć przy nim na dłużej, by móc go kontemplować.
|
Józef Chełmoński, "Wnętrze chaty na Polesiu", 1909, kolekcja prywatna, fot. Barbara Lekarczyk-Cisek |
Najbardziej znany obraz Józefa Chełmońskiego powstał jeszcze w okresie warszawskim – to "Babie lato". Dziś leżąca na łące młoda wiejska dziewczyna łapiąca prawą ręką nitki babiego lata, unoszące się w powietrzu w łagodny jesienny dzień, wydaje się być uroczym obrazkiem obyczajowym. Jednakże w czasach, gdy powstała, wywołała wiele kontrowersji, ba, była skandalizująca! Wedle panującej wówczas konwencji młoda kobieta w polu pracowała (jeśli była to scena realistyczna) albo leżała w malowniczej pozie, ubrana w piękne szaty, symbolizując rozmarzenie na tematy przemijania, jak choćby na obrazie Wojciecha Gersona "Tok strumienia" (1883). Tymczasem wiejska dziewczyna na płótnie Chełmońskiego ma brudne bose stopy, bujną sylwetkę i jest istotą z krwi i kości. Rozmarzona pastuszka jako temat obrazu była czymś niestosownym! W dodatku wiadomo było, że do portretu pozowała niejaka Ludwika – prostytutka, którą młodzi malarze dzielący pracownię "wykupili" z domu publicznego i pragnąc w ten sposób pomóc jej rozpocząć nowe życie, zatrudnili jako modelkę (co nie było wówczas powszechną praktyką i którą pragnęli wydać za jakiegoś porządnego kawalera. Przy tym nie była wcale urodziwa. To był po prostu skandal! A mimo to mistrz Chełmońskiego, Wojciech Gerson, choć sam malował inaczej, uznał dzieło ucznia za najlepszy obraz oddający poetycki czar jesiennego dnia. Dekadę później w pełni doceniono nowatorstwo tego dzieła.
|
Józef Chełmoński, "Babie lato", 1875, MN w Warszawie, fot. Barbara Lekarczyk-Cisek |
W tym samym czasie powstał inny wybitny obraz Chełmońskiego, zupełnie odmienny w stylu i kolorystyce: "Jesień". Obraz pochodzący z kolekcji prywatnej (jak wiele innych na tej wystawie, była to więc rzadka okazja, aby je zobaczyć) przedstawia późną fazę tej pory roku, ogołoconą z barw i światła, ponurą i groźną. Do znajdującej się w centrum kompozycji szarej chaty z pobielonymi ścianami dobijają się zmarznięte, wygłodniałe psy. Upiorne drzewa, ogołocone z liści, przypominają cmentarne widoki z romantycznych pejzaży Friedricha. Groźne niebo zasnute chmurami nie daje żadnej nadziei. Jedynie w oknach palą się maluteńkie ciepłe iskierki. Niemal czujemy grozę nadchodzącej zimy i powiewy lodowatego wiatru. Krytyka, m. in. w osobie Bolesława Prusa, nieźle się nad tym obrazem pastwiła. To była kropla goryczy, która ostatecznie zdecydowała o wyjeździe malarza do Paryża.
|
Józef Chełmoński, "Jesień" (1875, kolekcja prywatna, fot. Barbara Lekarczyk-Cisek |
Niespełna rok po przybyciu do stolicy Francji dwa obrazy Chełmońskiego: "Przed wójtem" i "Odwilż na Ukrainie" odniosły sukces na Salonie, a przy tym drugi z nich znalazł kupca zza oceanu. W dodatku malarz otrzymał zamówienie i zadeklarował się namalować "Noc księżycową". Wkrótce ceny jego obrazów zaczęły osiągać zawrotne sumy. Nie tylko we Francji. Marszandzi z Nowego Jorku i Londynu kupowali je za ogromne sumy. Rozpoczął się okres prosperity: wygodne mieszkanie w dobrej dzielnicy, obszerna pracownia na obrzeżach miasta, wyjazdy do Włoch, skąd Chełmoński przywozi sobie modelkę, która zostaje jego konkubiną. Żyje wystawnie, nie licząc się z pieniędzmi. Z drugiej strony, czuje, że wielkomiejskie życie mu nie odpowiada, nadal pozostaje człowiekiem związanym z ziemią, z wielkimi nieograniczonymi przestrzeniami na Podolu. W Paryżu trzymają go jednak interesy. Postanawia się ożenić i w 1878 roku przyjeżdża w tym celu do Warszawy, gdzie poznaje 17-letnią zubożałą szlachciankę Marię Korwin-Szymanowską. Sam ma lat 29 i budzi powszechne zainteresowanie. Rodzina nie jest nim zachwycona, ale pannie się podobał. Po tygodniu konkurów został przyjęty. "Jak szybko jak malował, oświadczył się" – powie po latach inny malarz, Leon Wyczółkowski. Wspaniała podróż poślubna (Wiedeń, Wenecja, Monachium). Potem urządzają się dostatnio w Paryżu (modelka dyskretnie znika) i rozpoczynają bogate życie towarzyskie. Między innymi organizują fantazyjne bale, a to na modłę grecką, a to na żydowską. Na świat zaczynają przychodzić dzieci.
|
Józef Chełmoński, "Noc gwiaździsta", 1888, MN Kraków, fot. Barbara Lekarczyk-Cisek |
Dostatnie życie dramatycznie przecina przepis wprowadzający wysokie cło na towary sprzedawane do Ameryki i w ten sposób Chełmoński traci znaczącą część swoich dochodów. Rodzina zaczyna żyć oszczędniej, ale kiedy po kilku latach następuje krach na paryskiej giełdzie, Chełmoński, pragnąc utrzymać dom na dobrym poziomie, zaczyna kopiować na zamówienie własne obrazy i czuje, że zaczyna rozmieniać się na drobne. Znowu wyprawia się na Podole, a w końcu postanawia wrócić z rodziną do kraju, za którym cały ten czas tęsknił. Początkowo mieszkają kątem u krewnych, a Chełmoński rozważa jeszcze powrót do Paryża (zachował tam pracownię). Po otrzymaniu Grand Prix na Wystawie Światowej 1889 roku zmienia się w Warszawie klimat wokół osoby malarza - zaczyna być doceniany na różne sposoby, m. in. zostaje zorganizowana duża wystawa jego prac. Kupuje majątek Kuklówka niedaleko Grodziska Mazowieckiego i tam osiada z rodziną. Odtąd wiedzie niemal ascetyczne życie, w którym liczy się tylko przyroda i malowanie. W tej swoistej pustelni nie było miejsca dla żony i dzieci. To mroczna część jego natury. Ze wspomnień żony Marii, a także ich córki Wandy (której nigdy nie uznał za swoją, a która jako jedyna została malarką jak ojciec) wyłania się obraz człowieka okrutnego, dbającego wyłącznie o własne potrzeby, stosującego przemoc fizyczną i psychiczną wobec żony, którą ostatecznie wyrzuca z domu, gdy jest przy nadziei... Z jednej strony człowiek litujący się nad losem marznących zimą ptaków i psów, z drugiej – bezwzględny okrutnik nie pragnący nawiązać kontaktu ze swoimi najbliższymi, nawet po latach, gdy o ten kontakt zabiegali...
|
Józef Chełmoński, "Kuropatwy na śniegu", 1891, MN Warszawa, fot. Barbara Lekarczyk-Cisek |
Samotność, którą wybrał, sprzyjała rozwojowi artysty. Maluje obrazy, które nabierają cech symbolicznych, a nawet mistycznych. Coraz częściej zwraca się do Boga (pomieszkiwał nawet przez pewien czas w klasztorze na Jasnej Górze). Znowu kilkakrotnie wyprawia się na Polesie, a także odbywa podróż na Litwę śladami Adama Mickiewicza. Nawiązuje też serdeczne kontakty z przyjaciółmi z młodości: Stanisławem Witkiewiczem i Adamem Chmielowskim, wówczas już bratem Albertem. Dopiero pod koniec życia, złożony chorobą, zaczął unikać ludzi, ale zachował przyjacielskie kontakty z sąsiadami. Spływały na niego w tym czasie zaszczyty i nagrody, był wielbiony przez młodzież skupioną wokół Miriama Przesmyckiego, który na łamach "Chimery" popularyzował jego twórczość. Czuł się niezdrów, ale unikał lekarzy jak ognia. a w 1914 roku doznał udaru mózgu, czego rezultatem był częściowy paraliż. Dzięki troskliwej opiece brata Adama wracał powoli do zdrowia, gdy nagle nastąpiło załamanie i malarz zmarł 6 kwietnia 1914 roku.
Z okresu, gdy tworzył mieszkając samotnie w Kuklówce, wybrałam cztery obrazy, które znalazły się na warszawskiej wystawie: "Kuropatwy na śniegu", "Dymy. Jesień", "Poranek. Bocianie gniazdo" oraz "Krzyż w zadymce". Pierwszy z nich świadczy, jak twierdzą historycy sztuki, o wpływie japońskich drzeworytów (podobnie jak wcześniejsze "Czajki") na malarstwo Chełmońskiego. Przycupnięte na śniegu ptactwo symbolizuje zmaganie się z surową naturą, a raczej trwanie, mimo niesprzyjających życiu warunków. Z obrazu emanuje pewien rodzaj spokoju, głównie za sprawą kolorów i światła: odcienie żółci i brąz ptasich piór nie wywołują negatywnych odczuć, jak to było w przypadku "Jesieni".
|
Józef Chełmoński, "Dymy. Jesień", 1897, MN Poznań |
Temat jesieni powraca również obrazie namalowanym sześć lat później, w "Dymach". Idylliczny obraz przedstawia pastuszków zajętych ogniskiem, z którego unosi się gęsty biały dym, sięgający aż do linii horyzontu. W oddali widać pasące się krowy, ale chłopcy nie zwracają na nie uwagi. Kolorystyka jest stonowana. Przeważają brązy gdzieniegdzie poprzetykane zgniłą zielenią, w tych samych kolorach są ubrania dzieci, przy czym u starszego chłopca brąz przełamuje ciepła czerwień kapoty. Jedną trzecią obrazu wypełnia niebo ozłocone jesiennym słońcem.
Wśród obrazów Chełmońskiego wiele jest takich, które świadczą o tym, że malarz wielokrotnie próbował utrwalić wczesną porę dnia, pragnąc uchwycić jej niepowtarzalny charakter poprzez kolor i światło, jak to mieli w zwyczaju impresjoniści. Na wystawie znalazło się także kilka z nich, m.in. "Świt" (1892), "Mgły poranne" (1910) czy "Poranek. Bocianie gniazdo", który jakoś szczególnie mnie oczarował. Rozmyte kontury pierwszego i drugiego planu, nasycone promieniami wstającego słońca, przypominają malarstwo Williama Turnera. Ale we mnie budzą także inne skojarzenia. Z brązowo-złocistej otchłani wydobywa się dach chłopskiej chaty, który przypomina łódź. Jak w sonecie Mickiewicza "Stepy akermańskie": "Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu // Wóz nurza się w zieloność i jak łódka brodzi". Na obrazie widzimy również rozległą przestrzeń, tyle że złocistą. Dopiero kiedy uważnie mu się przyjrzymy, ujrzymy stojącego na gnieździe bociana, który jest niczym majtek wypatrujący z masztu suchego lądu. Piękny, symboliczny widok.
|
Józef Chełmoński, "Poranek. Bocianie gniazdo", 1907, Muzeum w Płocku |
Jak już wspomniałam, pod koniec życia Chełmoński bardzo zbliżył się do Boga.
Na wystawie mogliśmy zobaczyć realistycznie namalowany "Krzyż" (1905), który strzeże mieszkańców wsi, zaprasza do modlitwy i upamiętnia powstańców styczniowych. Jego prostota i skromność zdają się mówić, że nie bogactwo jest w życiu ważne, lecz szczerość uczuć, pamięć o przeszłości, wdzięczność i miłość. Szczególne wrażenie zrobił na mnie jednak "Krzyż w zamieci śnieżnej", namalowany przez Chełmońskiego na rok przed śmiercią. Przytwierdzona do krzyża, słabo widoczna figura Chrystusa, wystawiona na działanie deszczu, śniegu i zamieci, symbolizuje samotne zmaganie się człowieka z przeciwnościami losu. Zarazem jednak Krzyż jest widomym znakiem obecności Boga w naturze i w życiu każdego człowieka.
|
Józef Chełmoński, "Krzyż w zadymce", 1907, MN Warszawa, fot. Barbara Lekarczyk-Cisek |
Wystawę Józefa Chełmońskiego zwiedzałam w komfortowych warunkach: z kuratorką i w niewielkim gronie osób. Na zakończenie zostaliśmy zaproszeni do znajdującej się w Muzeum Narodowym w Warszawie restauracji pod nazwą "Muzealna", gdzie zostaliśmy uraczeni potrawami inspirowanymi życiem i twórczością autora "Babiego lata". Był wśród nich żur z grzybami na zakwasie żytnim, nawiązujący do wiejskiego okresu życia malarza, ponadto smażone borowiki, babka ziemniaczana, kwaśna śmietana, a na deser pieczone jabłko z cynamonem. Przeprowadziłam też wywiad z szefem kuchni Przemysławem Suską, który jest prawdziwym artystą w swoim zawodzie (wkrótce się ukaże).
|
Żur z grzybami na zakwasie żytnim |
Zachęcam do zwiedzania wystawy Józefa Chełmońskiego. póki trwa. W przyszłym roku będzie ją można obejrzeć również w Muzeum Narodowym w Krakowie i w Poznaniu.
Bardzo ciekawa relacja. Znam wystawę, nie tylko urzekła mnie, ale też zaskoczyła bardzo ostatnimi pracami. Proszę tylko poprawić rok urodzenia podany na początku relacji na 1849. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz. Nie ma pomyłki w dacie urodzenia - napisałam 1849.
Usuń