niedziela, 5 stycznia 2025

Malczewski inspirujący i inspirowany. Relacja z wystawy "Jacek Malczewski. Konteksty" w Muzeum im. Jacka Malczewskiego w Radomiu

Wystawa "Jacek Malczewski. Konteksty" w Muzeum im. Jacka Malczewskiego w Radomiu, przygotowana na 170. rocznicę urodzin malarza, jest pięknym przykładem na to, że twórczość tę ciągle można interpretować na rozmaite sposoby, także w świetle inspiracji i fascynacji samego artysty. Ukazanie jego twórczości w rozmaitych kontekstach pozwala nie tylko ujrzeć ją z innej perspektywy, ale także utwierdzić się w przekonaniu, jak bardzo jest oryginalna.

Jacek Malczewski, "Autoportret z Meduzą", 1920, fragm. fot. Marek Cisek

Moje doświadczenia z wystawami prezentującymi na różne sposoby malarstwo Jacka Malczewskiego są za każdym razem inne. Autorzy koncepcji, a zarazem kuratorzy poszczególnych ekspozycji, stają się niejako architektami opowieści, w perspektywie której patrzymy na twórczość malarza. Kuratorka wystawy "Malczewski romantyczny" w Muzeum Narodowym w KrakowieUrszula Kozakowska - Zaucha oraz współautor scenariusza, prof. Bartosz Korzeniewski wyeksponowali te obrazy, które podejmowały romantyczne tematy w twórczości artysty. Nawiązywały do mesjanizmu, były też przejawem fascynacji folklorem i ludowymi legendami, baśniami, których świat przedstawiony pełen był rusałek, dziwożon, ale także mitologicznych chimer, faunów i biblijnych aniołów. Prezentowały rozważania Malczewskiego o sztuce, natchnieniu, odpowiedzialności i wyjątkowości Artysty. 

Z kolei Paweł Napierała, kurator poznańskiej wystawy "Idę w świat i trwam", wespół z Wojtkiem Luchowskim, autorem aranżacji,  pokazali obrazy Jacka Malczewskiego wypożyczone z Lwowskiej Narodowej Galerii Sztuki jako sztukę zagrożoną wojną, przed którą musi uciekać, wędrować po świecie, aby przetrwać. Wystawa opowiadała o kruchości dzieła sztuki, o tym, że obrazy znalazły się w Polsce, by ocaleć, ale mówi też o dziedzictwie, które trzeba chronić i o prywatnych, a tak przecież ważnych sprawach: o miłości, przyjaźni, o pamiątkach...

Wystawa "Jacek Malczewski. Konteksty, na pierwszym planie kuratorka Paulina Szymalak-Bugajska,
fot. Marek Cisek

W innej roli znalazła się Paulina Szymalak-Bugajska, autorka wystawy "Jacek Malczewski. Konteksty" w Muzeum im. Jacka Malczewskiego w Radomiu, która zajmuje się jego twórczością od lat i ma za sobą doświadczenie kilku wystaw, w tym m. in. ekspozycję "Moja dusza. Oblicza kobiet w twórczości Jacka Malczewskiego" (2019) czy "Jacek Malczewski" (2011), żeby wymienić tylko te. Zapytana przeze mnie o koncepcję wystawy, odparła że pomysł tej ekspozycji zakiełkował już podczas przygotowywania poprzedniej: "Moja dusza". Zapragnęła wówczas zgłębić temat inspiracji i fascynacji malarza, a zarazem prześledzić ewolucję formy. Malczewskiego inspirowała literatura (głównie romantyczna, przede wszystkim dramaty Juliusza Słowackiego, a także tematyka mitologiczna i biblijna), ale jego malarską wyobraźnię kształtowali również inni malarze, graficy, rzeźbiarze. Wybór kontekstów jest w przypadku radomskiej wystawy subiektywny, ale inaczej być nie może! Wędrując po niej z moją przewodniczką, odkrywałam niejako innego Malczewskiego, ponieważ niektóre z kontekstów, np. inspiracje drzeworytem japońskim, były dla mnie odkrywcze, inne z kolei ukazywały Malczewskiego poszukującego oryginalnej formy i były próbą znalezienia własnej drogi (jak w przypadku Matejki). Malczewski tworzy niejako własną mitologię. Świat jego wyobraźni zamieszkują fauny, chimery o twarzach pięknych kobiet, wreszcie pojawia się on sam  – pod różnymi postaciami: artysty, rycerza, fauna ... Wiele znajdujących się na wystawie obrazów zobaczyłam po raz pierwszy, ponieważ pochodzą z prywatnych zbiorów i bywają wypożyczane rzadko i na krótko. Niezwykle bogata i różnorodna jest twórczość malującego blisko 50 lat artysty!

Konteksty malarskie: mistrz Matejko, Józef Simmler i ... japoński drzeworyt


Malarstwo stanowi pierwszy i najbardziej oczywisty kontekst dla twórczości Jacka Malczewskiego, jednak i w tej sferze znajdziemy inspiracje mniej lub bardziej oczywiste. Do tych ostatnich należy z pewnością twórczość Jana Matejki, w którego pracowni Malczewski studiował, zanim zbuntował się, poszukując własnej drogi twórczej. Jednakże już poniższe zestawienie obrazów, przedstawiających ten sam temat, wskazuje na to, że Malczewski od początku poszukiwał własnej drogi twórczej, odmiennej od mistrza Matejki wizji polskiej historii. Tę czerpał przede wszystkim z dzieł romantyków, głównie Słowackiego, by z czasem stworzyć całkowicie oryginalny świat, pełen ukrytych symboli.

Jan Matejko, szkic do obrazu "Wernyhora", 1875, fot. Marek Cisek
Zestawione ze sobą dwa obrazy łączy zatem wspólny temat, ale dzieli sposób ujęcia postaci, sama kompozycja i wynikające stąd przesłanie. Chodzi mianowicie o Matejkowskiego "Wernyhorę" (na wystawie znalazł się szkic do obrazu)  –  obraz przedstawiający ukraińskiego lirnika, profetę, który w chwili natchnienia przepowiada przyszłe losy Polski, stając się niejako jej alegorią (biało-czerwony strój). Na ukończonym obrazie (1884) siedzący u jego stóp chłopiec w sukmanie, wyposażony w torbę podróżną, kapelusz i kij, symbolizuje odradzającą się Polskę. Dodajmy, że postać Wernyhory pojawia się również w literaturze romantycznej („Pan-Dziad z lirą” w "Śnie srebrnym Salomei" Juliusza Słowackiego, do którego twórczości Malczewski sięgać będzie wielokrotnie), jak też młodopolskiej ("Wesele" Stanisława Wyspiańskiego z 1901 roku, a więc te inspiracje wzajemnie na siebie oddziałują). 

Prezentowany na wystawie w towarzystwie Matejkowskiego szkicu do "Wernyhory" obraz Malczewskiego, opatrzony znaczącym tytułem "Za późno z pieśnią" (1879), zupełnie inaczej ujmuje ten temat. Tutaj, jak sugeruje tytuł, prorok przybywa za późno. Ponadto jest ślepy i to jego prowadzi chłopiec trzymający laskę. Rolę lirnika   – posłańca i przewodnika  – przejmuje młodzieniec. Według Jerzego Malinowskiego, do którego interpretacji nawiązała autorka wystawy, "młodzieniec z czasem przejmie rolę pieśniarza ostrzegającego swój lud przed zagrożeniem, co w rzeczywistości malarskiej przełoży się na rozpoczęcie przez Malczewskiego cyklu prac o tematyce sybirskiej".

Jacek Malczewski, "Za późno z pieśnią", 1879, fot. Marek Cisek
W początkach twórczości Malczewskiego  zauważymy też fascynację dziełami innych malarzy. Jedna z pierwszych wersji "Ellenai" nawiązuje do słynnego obrazu Józefa Simmlera: "Śmierć Barbary Radziwiłłówny" (1860). na którym ukazano dwoje kochających się ludzi w obliczu śmierci. Bohaterka leży martwa, a wpatrujący się w nią Zygmunt August, odziany w bogate szaty przykuwające wzrok, spogląda na ukochaną, jakby nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Podobny układ sceny i jej atmosferę odnajdziemy na obrazie "Śmierć Ellenai". Mężczyzna siedzi na skraju posłania, z rękami splecionymi na kolanach, a jego twarz z półprzymkniętymi powiekami wyraża smutek, ale i pogodzenie się z losem. Kobieta zaś została przedstawiona nieco inaczej niż Barbara Radziwiłłówna na obrazie Simmlera.  Oburącz trzyma obraz Matki Bożej, w który ufnie się wpatruje. Jesteśmy poniekąd świadkami intymnej sceny odchodzenia bohaterki, która wierzy, że śmierć jest tylko przejściem do innego świata. Widzimy więc, że jeśli nawet artysta odwołuje się do znanego obrazu, zachowując podobny układ kompozycji, to jednak jego przesłanie jest odmienne. 

Jacek Malczewski, "Śmierć Ellenai", 1877, fot. Marek Cisek
Oczywiście, kontekstów malarskich odnajdziemy na wystawie dużo więcej, nie sposób jednak napisać o wszystkich w krótkiej nolens volens relacji. Inspirujący wydaje się być bez wątpienia sposób, w jaki Malczewski portretuje innych artystów, głównie malarzy, pokazując ich na tle pracowni (jak w przypadku Wacława Szymanowskiego, przy czym tytułowa pracownia ma szersze, symboliczne znaczenie) albo bez tego sztafażu, kreśląc coś w rodzaju portretu psychologiczno-symbolicznego (portret Leona Wyczółkowskiego). Oto "Portret Wacława Szymanowskiego w pracowni" – malarza, ale przede wszystkim rzeźbiarza, najbardziej znanego jako autora pomnika Fryderyka Chopina w warszawskich Łazienkach czy "Pochodu na Wawel". Malczewski przedstawił go stojącego w zamyśleniu na pierwszym planie w towarzystwie nagiej muzy (po lewej stronie obrazu), która przycupnęła, jakby na dłużej zadomowiła się w pracowni artysty. Cóż to zresztą za pracownia! To w oczywisty sposób przestrzeń umowna, symboliczna.  Starożytność reprezentuje łuk triumfalny, średniowiecze – fragment grobowca Kazimierza Jagiellończyka, a współczesność – najwybitniejsze dzieła samego Szymanowskiego: fragmenty pomnika Chopina oraz "Pochodu na Wawel", co staje się apologią rzeźbiarza jako kontynuatora dzieł, które przeszły do historii sztuki.

Jacek Malczewski, "Portret Wacława Szymanowskiego w pracowni", ok. 1912,
fot. Marek Cisek
Z kolei pozornie tradycyjny inny portret, zatytułowany "W pracowni artysty", mimo pewnego realizmu, został  skomponowany nietypowo: przedstawia dwóch mężczyzn, których głowy zostały przedstawione z profilu. Obaj siedzą na krzesłach  we wnętrzu pracowni malarskiej nad rozpoczętymi obrazami. Oto portret malarza przy pracy. Kilka przedstawionych tu szkiców koni i wyraźne podobieństwo tęższego ze sportretowanych mężczyzn do Wojciecha Kossaka, szczególnie za sprawą charakterystycznego dla niego wąsa, pozwala przypuszczać, że może to być studio i portret tego właśnie artysty. Postać siedząca bliżej, na pierwszym planie – łysiejący mężczyzna z bródką to prawdopodobnie Piotr Hubal-Dobrzański. Ciepła tonacja obrazu: przewaga brązów i beży, ciasny kadr (głowa mężczyzny na drugim planie ucięta) – sprawiają wrażenie pośpiesznego szkicu o cechach fotografii.

Jacek Malczewski, "W pracowni artysty", 1903, fot. Marek Cisek
Wśród licznych portretów innych artystów, z którymi Jacek Malczewski był zaprzyjaźniony, znajdują się i takie, jak sprawiający wrażenie niedokończonego, "Portret Leona Wyczółkowskiego". Kuratorka wystawy zwróciła uwagę na analogię między tym obrazem a "Autoportretem konnym" Wyczółkowskiego (1892), na którym malarz przedstawił siebie konno, w promieniach zachodzącego słońca i na tle krajobrazu. Podobna jest sylwetka i twarz: na obu tych obrazach Wyczół stylizuje się na Kozaka i człowieka ceniącego sobie wolność. Jednakże na portrecie Malczewskiego tło zdaje się być niepotrzebne, bo malarz i bez tego sprawia wrażenie człowieka wolnego i mocnego. W prawej ręce trzyma dymiące cygaro, w lewej zaś pęk pędzli. Patrzy wprost na widza w taki sposób, że czuje on respekt. Potężną sylwetkę malarza otacza szkicowo namalowany malarski fartuch, pod którym widać ciemnoczerwoną rubaszkę podobną do tej z autoportretu. Niebieskawe tło także eksponuje postać. 

Jacek Malczewski, "Portret Leona Wyczółkowskiego", ok. 1895, fot. Marek Cisek
Dość nieoczekiwanym kontekstem twórczości Jacka Malczewskiego, który został wyeksponowany na radomskiej wystawie, jest japoński drzeworyt. Inspiracje nim pojawiają się ok. 1900 roku i powstały prawdopodobnie pod wpływem Feliksa Mangghi Jasieńskiego, który był zafascynowany sztuką japońską i posiadał sporą kolekcję japoników, podobnie jak mecenas artysty – Karol Lanckoroński. 
    Wpływy te odnajdziemy przede wszystkim w pracach artysty dotyczących wspomnień z dzieciństwa, pejzaży z nim związanych, a także portretów. Podobnie jak w sztuce drzeworytu, kadr kompozycji jest asymetryczny, brakuje głębi, następuje dekoracyjne spiętrzenie planów, a postać zastyga w swego rodzaju stop-klatce.
    Na wystawie "Jacek Malczewski. Konteksty" znajdziemy kilka takich prac, m. in. "Dzieciństwo malarza", "Portret Wacława i Heleny Karczewskich", "Pejzaż z chimerami/Pejzaż II", "Moja dusza" z cyklu "Moje życie". Przyjrzyjmy się im z bliska...

Jacek Malczewski, "Dzieciństwo malarza", ok. 1919, fot. Marek Cisek
Płótno zatytułowane "Dzieciństwo malarza" przedstawia na pierwszym planie sylwetkę siedzącego na łodzi chłopca, całkowicie pochłoniętego czynnością malowania czy raczej szkicowania. Powyżej – zielono-żółte zarośla, ponad którymi widoczne są domy z otaczającymi je ogrodami, a na ścieżce widać jakąś nieruchomą postać. To typowa kompozycja będąca naśladowaniem japońskich drzeworytów, z charakterystycznym dla niej spiętrzeniem dalszych planów i spłaszczeniem całości. Wszystko jakby zastygło w stop-klatce pamięci...

Jacek Malczewski, "Moja dusza" z cyklu "Moje życie", 1917 , fot. Marek Cisek
Z kolei obraz "Moja dusza" przepaja tęsknota starego, schorowanego artysty za pejzażem dzieciństwa spędzonego u krewnych w Wielgiem. Ich dworek ukazany został po prawej stronie obrazu. Na pierwszym planie – ciało zmarłego (lub umierającego) mężczyzny, z głową zwróconą w stronę domu) symbolizuje samego malarza. Towarzyszą mu fauny. Dwa z nich przyniosły tutaj jego ciało i przycupnęły przy nim zamyślone, trzeci zaś, odwrócony w stronę dworku, gra na skrzypcach, prawdopodobnie jakąś tęskną melodię. Całość, mimo melancholijnego tematu, ujęta jest w pogodnych kolorach wiosennych, podobnie jak obrazy z cyklu Thanatos. Nostalgia splata się z pięknym, wciąż żywym wspomnieniem.

Jacek Malczewski, "Portret Wacława i Heleny Karczewskich", ok. 1900, fot. Marek Cisek
Popiersia małżonków Wacława i Heleny Karczewskich  – krewnych, u których spędził część dzieciństwa, ukazał artysta w ciepłych barwach beżu i musztadowych żółcieni na pierwszym planie obrazu. Pomiędzy nimi widać parkę gili siedzących na pozbawionych liści gałęziach, w tle zaś widać ośnieżone pole i wiejskie chałupy zamykające horyzont. Monochromatyczną kompozycję "przełamuje" niejako czerwień ptasiego brzuszka.  Gil jest ptakiem monogamicznym. Łączy się w pary na okres kilku lat, często nawet na całe życie, a między partnerami istnieje silna więź. A zatem para ptaków między głowami małżonków symbolizuje wierność i trwałość ich związku... 
Powyższe przykłady odsłaniają mniej znane oblicze Malczewskiego, zainspirowanego kulturą Wschodu, w szczególności zaś japońskim drzeworytem. I jak zwykł to czynić, nadaje swoim obrazom symboliczny sens.

Literackie konteksty twórczości Jacka Malczewskiego


Pod wpływem ojca, Juliana Malczewskiego – erudyty, rozmiłowanego w antyku i włoskim renesansie, zafascynowanego teatrem i literaturą, szczególnie zaś twórczością Juliusza Słowackiego – malarz otrzymał gruntowne domowe wykształcenie. Kontynuował je w majątku Karczewskich, gdzie jego edukacją zajął się Adolf Dygasiński – przyszły powieściopisarz i publicysta i gdzie dzięki niemu poznał rodzimy folklor, sekrety fauny i flory, z czego czerpał przez całe życie w swojej twórczości. Kiedy więc jako młody artysta pragnął przedstawić cierpienia Polaków po upadku Powstania Styczniowego, znalazł inspirację w "Anhellim" Juliusza Słowackiego. Namalowana w 1883 roku "Śmierć Ellenai" przyniosła mu sławę i utwierdziła w przekonaniu, że odnalazł własną drogę w ukazywaniu polskiej historii, odmienną od mistrza Matejki. Po "Anhellego" sięgał Malczewski później wielokrotnie, szkicując i malując różne warianty tego tematu.

Anhelli i Ellenai w drodze, szkic. ok. 1877, fot. Marek Cisek
Poemat Słowackiego jest odpowiedzią na mesjańską wizję narodu z III Części "Dziadów" Adama Mickiewicza. Autor dostrzega, że zgnębiony klęską naród przeżywa głęboki kryzys i rozchwianie wartości. Akcja utworu, który stał się inspiracją dla Malczewskiego, rozgrywa się na Syberii, która w poemacie przybiera postać dantejskiego piekła. Szaman, podobnie jak Wergiliusz Dantego, oprowadza Anhellego po ziemskim piekle Polaków. Syberia jest piekłem ludzi skazanych na zatracenie i tylko konfederaci – najstarsi wygnańcy – potrafią sprostać nieszczęściu i umierają ze słowem "Ojczyzna" na ustach. Tylko jeden Anhelli jest czysty i niewinny, przeznaczony na "ofiarę serca", choć nie wie, czy Bóg tę ofiarę przyjmie. Wędrując przez piekło Sybiru, Anhelli pragnie towarzystwa osoby, która pomogłaby mu znieść tak wielkie cierpienie. Okazuje się nią być zbrodniarka – Ellenai, która nawraca się, porzuca grzeszne życie i obdarza bohatera siostrzaną miłością. Kiedy Ellenai umiera, anioł zabiera ją do nieba, Anhelli zaś cierpi z powodu opuszczenia przez jedyną kochającą go istotę. Temat śmierci  Ellenai powraca w twórczości Malczewskiego wielokrotnie i na różne sposoby, będąc niekiedy punktem wyjścia dla innych inspiracji, czego przykładem może być "Umywanie nóg".

Jacek Malczewski, "Umywanie nóg", 1886, fot. Marek Cisek
Malczewskiego bowiem inspirowała także na różne sposoby Biblia i mitologia. Takim nieoczywistym nawiązaniem, będącym kompilacją biblijnego motywu umywania nóg oraz tematu Sybiru ("Anhelli"), jest dużego formatu nowy nabytek Muzeum im. Jacka Malczewskiego: wspomniane "Umywanie nóg", którego kolejne przedstawienie, tym razem z dwiema postaciami, zrealizuje malarz w 1877 roku. Jest to zarazem dobry przykład na to, że inspiracje literackie się przenikają, co w konsekwencji wpływa na oryginalną wymowę obrazu. W tym przypadku, za sprawą tytułu, a także sposobu przedstawienia postaci, "Anhelli" jest tylko punktem wyjścia. Możemy domyślać się (i potwierdza to wersja z 1887 roku), że kobietą jest Ellenai oczekująca na powrót Anhellego. Obecność jednej tylko postaci, w dodatku tak właśnie przedstawionej, daje asumpt do poszerzenia interpretacji o ważny kontekst biblijny. Umywanie nóg jest aktem pokory i szacunku. W Starym Testamencie Aaron i jego synowie obmywają ręce i nogi, zanim wejdą do Namiotu Spotkania, a także gdy składają ofiary na ołtarzu, co miało wyrażać ich duchową czystość. Ten obyczaj można odnieść do nakazu umywania nóg ustanowionego przez Chrystusa w Nowym Testamencie, gdzie gest ten staje się nade wszystko aktem miłości i ofiarności. W Ewangelii wg św. Jana Maria z Betanii umywa podczas uczty nogi Jezusa drogocennym olejkiem. Jej czyn, potępiony przez Żydów, jest aktem czystej, bezinteresownej miłości. Kobieta na obrazie Malczewskiego, przygotowująca się do rytuału umycia nóg, jest taką właśnie Marią  – symbolem ofiarnej miłości. Światło, które na nią pada, a którego źródła nie widzimy, ma Boski, zbawczy  charakter. 

Jacek Malczewski, "Mój sen", 1896 - 1898, fragm. fot. Marek Cisek
Pozostając jeszcze w kręgu literatury romantycznej, warto zauważyć, że nie tylko twórczość Słowackiego inspirowała malarza, zafascynował go także cały sztafaż fantastycznych stworów. Rusałki, majki, dziwożony, będące bohaterkami obrazów Jacka Malczewskiego, wywodzą się z ludowego imaginarium, podobnie jak postacie romantycznych ballad. Później dołączą do niego greckie meduzy i gorgony, w których towarzystwie powstają liczne autoportrety malarza. Spośród znajdujących się na wystawie obrazów takie fantazje przedstawia płótno pod znaczącym tytułem: "Mój sen", które obejrzałam po raz pierwszy, pochodzi bowiem ze zbiorów prywatnych. Podobnie jak w cyklu "Rusałki", śpiący chłopak staje się obiektem pożądania kuszących go i nawołujących rusałek, które pragną wciągnąć go w głębinę jeziora. Szaremu aż po horyzont tłu i ciemnej, słabo widocznej sylwetce młodego mężczyzny przeciwstawiono połyskujące ciepłymi złocistymi barwami kłębowisko kobiecych ciał. Erotyczne sny, ale i ucieczka od szarości. 

Jacek Malczewski, "Aniele, pójdę za tobą", 1901, fot. Marek Cisek
Na początku XX wieku Malczewski zainteresował się poezją poezją Teofila Lenartowicza, którego wiersz "Za aniołem" rozpoczął cykl angelologiczny w twórczości malarza. Inspiracją był także Juliusz Słowacki, którego utwór "Anioły stoją na rodzinnych polach" mógłby stać się komentarzem do wielu obrazów Malczewskiego, jak choćby widoczny powyżej. 
Anioły stały się odtąd ważnym elementem jego mistyczno-symbolistycznego świata wyobraźni. Ich obecność na ziemi zawsze łączy się u Malczewskiego z czynieniem dobra. Egzystują wśród ludzi, najczęściej objawiając się dzieciom, ludziom starym, wędrowcom dochodzącym do kresu życia i obwieszczają im istnienie lepszego świata. Malczewski wielokrotnie podejmował ten motyw, dając wyraz przekonaniu, że dziecięca wrażliwość, która pozwala odczuć realną obecność aniołów w otaczającym świecie, jest identyczna z wrażliwością artysty obdarzonego łaską widzenia i odczuwania świata duchowego. Z drugiej strony, inne obrazy Malczewskiego, takie jak choćby "Krajobraz z Tobiaszem", "Wiosna. Krajobraz z Tobiaszem" czy "Tobiasz z aniołami" – są inspirowane zarówno biblijną Księgą Tobiasza, jak też malarstwem renesansowym. Historia Tobiasza jest opowieścią o poszukiwaniu leku, który ma przywrócić wzrok ociemniałemu ojcu, także Tobiaszowi. Sym udaje się na niebezpieczną wyprawę w towarzystwie archanioła Rafaela którego imię oznacza "Bóg uzdrawia" i dzięki jego opiece udaje mu się osiągnąć cel. Czasami malarz przedstawia swego bohatera zgodnie z tradycją biblijną, częściej jednak rozbudowuje sceny, by np. na obrazie "Tobiasz z aniołami" pokazać chłopca w towarzystwie trzech archaniołów. 
      Wędrówka staje się metaforą ludzkiego losu, a także losu samego artysty ("Tobiasz i Parki", 1912). Motyw wędrówki odnajdziemy także na obrazie "Dante z Wergiliuszem". To kolejny ważny literacki kontekst w twórczości Malczewskiego. 

Jacek Malczewski, "Dante z Wergiliuszem", 1915, fot. Marek Cisek
Charakterystyczne, że obraz powstał w czasie I wojny światowej, kiedy to artysta wraz z rodziną schronił się w tymczasowym mieszkaniu w Wiedniu. Inspiracją jest w tym wypadku "Boska komedia" Dantego  – genialny poemat przedstawiający wędrówkę poety przez Piekło, Czyściec i Raj. Motyw wędrówki w zaświaty zaczerpnął Dante z literatury starożytnego Rzymu, przy czym bezpośrednią inspiracją stała się "Eneida" Wergiliusza i ten właśnie poeta towarzyszy mu w wędrówce przez Piekło. Dante rozwinął ten motyw w obszerny poemat, czyniąc samego siebie głównym bohaterem. Znając zamiłowanie Malczewskiego do renesansowego malarstwa, nie można też wykluczyć, że źródłem inspiracji stał się dla niego także cykl ilustracji Sandro Botticellego do "Piekła". 
     Na obrazie rozpoznajemy postać Wergiliusza po białej rzymskiej todze, otulonego w jasnobrązowy płaszcz, a przede wszystkim po wieńcu laurowym. Nieco za nim kroczy Dante w czerwonej szacie i birecie na głowie, z przerażeniem obserwując atakujące go obrazy. Wydaje się, że Malczewski ukazuje ponadczasowość doświadczenia "piekła", które w tym wypadku staje się także doświadczeniem jego i jego rodziny, domaga się więc refleksji, a ta w przypadku malarza przybiera postać obrazu. Do tego tematu powróci jeszcze pięć lat później, gdy stworzy "Zadumanie. Na ganku w Lusławicach", tylko że wtedy Dante będzie miał twarz Witolda Erazma Rybczyńskiego, Wergiliusz zaś  – syna Rafała. I choć otacza ich sielski krajobraz, obaj są smutni i zadumani, jakby niepewni swego losu.

Jacek Malczewski, "Zadumanie. Na ganku w Lusławicach", 1920, fot. Marek Cisek
"Dante z Wergiliuszem" jak w soczewce ukazuje współistnienie inspiracji malarskich z literackimi i z życiem samym. Tendencje te odnajdziemy nieomal na wszystkich znajdujących się na wystawie obrazach.

      Wystawa "Jacek Malczewski. Konteksty" w Muzeum im. Jacka Malczewskiego w Radomiu, przygotowana na 170. rocznicę urodzin malarza, jest pięknym przykładem na to, że twórczość tę ciągle można interpretować na rozmaite sposoby, także w świetle inspiracji i fascynacji samego artysty. Ukazanie jego twórczości w rozmaitych kontekstach nie tylko ujrzeć ją z innej perspektywy, ale także utwierdzić się w przekonaniu, jak bardzo jest oryginalna.


Serdecznie dziękuję wspaniałej kuratorce - pani Paulinie Szymalak-Bugajskiej za oprowadzenie po wystawie, dyrektorowi Muzeum, panu Leszkowi Ruszczykowi i pozostałym Pracownikom za ich  gościnność. Gratuluję pięknej wystawy!

środa, 1 stycznia 2025

ARS CAMERALIS z Agnieszką Rehlis i Krzysztofem Meisingerem /zapowiedź/

24 stycznia 2025 roku o 18.00 odbędzie się w Oratorium Marianum kolejny koncert z cyklu "Ars Cameralis". Jego gwiazdą będzie światowej sławy artystka Agnieszka Rehlis (mezzosopran), której towarzyszył będzie na gitarze Krzysztof Meisinger. Usłyszymy dzieła takich twórców, jak H. Purcell, I. Albeniz, J. Rodrigo, M. de Falla, F. Chopin, W. Żeleński, B. Marusik, w których Agnieszka Rehlis będzie miała okazję zademonstrowania jej kunsztu interpretacyjnego w dziedzinie liryki wokalnej.

Agnieszka Rehlis w swojej wysoko ocenionej roli Amneris w "Aidzie" Verdiego, 
Teatro San Carlo 17, 20, 23 luty 2022, fot. Marcin Kopec, TACT International Art Management,
fot. ze strony artystki na FB

AGNIESZKA REHLIS, obok Aleksandry Kurzak i Piotra Beczały, jest dziś najwybitniejszą polską śpiewaczką o światowej sławie.

Studia ukończyła w Akademii Muzycznej we Wrocławiu pod kierunkiem prof. Barbary Ewy Werner. Po okresie pracy w operze Wrocławskiej (1996-2007) rozpoczęła działalność jako artystka niezależna. Przez wiele lat występowała głównie na estradach koncertowych Europy, Izraela, Argentyny i Chin, wykonując ponad osiemdziesiąt dzieł z repertuaru sięgającego od baroku aż po współczesność.

Jednak od wystąpienia w roku 2017 w Teatrze Wielkim w Warszawie w roli Adalgizy w "Normie" V. Belliniego (obok Edity Gruberowej) nastąpił zasadniczy zwrot i przyspieszenie jej kariery, która rozwija się przede wszystkim w dziedzinie muzyki operowej.

Kreacje jej ról w dziełach G. Verdiego, G. Belliniego, G. Bizeta, P. Czajkowskiego, A. Ponchiellego, H. Berlioza, M. Musorgskiego, P. Czajkowskiego, S. Prokofiewa, R. Wagnera, J.I. Paderewskiego, M. Weinberga, E. Knapika – w najbardziej prestiżowych teatrach operowych i festiwalach Europy, Stanów Zjednoczonych, Bliskiego Wschodu i Australii – spotkały się z entuzjastycznym przyjęciem krytyki i z podziwem impresariów, dyrygentów i reżyserów. 

Olśniewający sukces odniosła w roku 2021 występując (u boku Piotra Beczały) w roli Azuceny w "Trubadurze" G. Verdiego w operze w Zurychu. Rok 2022 przyniósł serię jej wspaniałych debiutów m. in. w Teatro di San Carlo w Neapolu, w La Scali, w londyńskiej Royal Opera House, w Arena di Verona. Ostatni okres (w latach 2023 i 2024) potwierdził te sukcesy, przynosząc kolejne debiuty w teatrach operowych takich ośrodków, jak Amsterdam, Sydney, Tuluza, Salzburg, Dubai w Emiratach Arabskich i Muscat w Amanie.

W najbliższym czasie artystka, znajdująca się dziś u szczytu swej kariery, wystąpi w Berlińskiej Staatsoper, w teatrach operowych Nowego Jorku, Waszyngtonu, na Florenckim Festiwalu Maggio Musicale. Powróci także na wyżej wymienione, cieszące się wielką sławą sceny. 

Agnieszka Rehlis swym występem zwieńczy cykl koncertów Ars Cameralis sezonu 2024-25. Wykonując z towarzyszeniem Krzysztofa Meisingera dzieła takich twórców, jak H. Purcell, I. Albeniz, J. Rodrigo, M. de Falla, F. Chopin, W. Żeleński, B. Marusik, będzie miała okazję zademonstrowania jej kunsztu interpretacyjnego w dziedzinie liryki wokalnej.

Krzysztof Meisinger, fot. ze strony internetowej artysty

KRZYSZTOF MEISINGER jest jednym z najwybitniejszych i najbardziej charyzmatycznych gitarzystów klasycznych. Jego talent krytycy porównują do talentu takich artystów, jak pianista polsko-węgierskiego pochodzenia, Piotr Anderszewski czy hiszpański gitarzysta klasyczny, Pepe Romero. Jego mistrzami są wielcy gitarzyści naszych czasów: Aniello Desiderio i Christopher Parkening.

Koncertuje na całym świecie – od Tokio po Los Angeles i Buenos Aires, grając koncerty w najbardziej renomowanych salach, takich jak Musikverein w Wiedniu, Wigmore Hall w Londynie, Tokyo International Forum, Filharmonia Berlińska czy Théâtre Chatelet w Paryżu.  

Artystami o międzynarodowej renomie, z którymi współpracuje są: Sumi Jo, Agnieszka Rehlis, Alicja Węgorzewska, Iwona Sobotka, Soyoung Yoon, Juanjo Mosalinim i Daniel Stabrawa.

Posiadając już znaczący dorobek nagraniowy (10 CDs), podpisał 3-letni ekskluzywny kontrakt płytowy z brytyjską wytwórnią CHANDOS. Solowy album nagrany dla tej firmy, zatytułowany „Elogio de la Guitarra” zyskał entuzjastyczne recenzje, a przez portal AllMusic uhonorowany został tytułem „Best of 2021”.

Artysta dyryguje też orkiestrami symfonicznymi oraz zespołami operowymi. Dzięki uzdolnieniom twórczym realizuje własne transkrypcje i aranżacje utworów, przenosząc je z ich oryginalnego medium dźwiękowego na skład instrumentów towarzyszących mu w jego koncertach.


ARS CAMERALIS - kilka słów o ideowych i artystycznych założeniach cyklu

Tytuł niniejszego cyklu koncertów wskazuje na ich repertuarową materię, ale też ich szczególny klimat oraz typ przeżyć, jakich doświadczyć mogą słuchacze. Warto więc zastanowić się, czym jest w istocie Ars Cameralis i na czym polega jej szczególny status w kulturze muzycznej. 

Słusznie mówi się, że muzyka kameralna jest „sztuką dla wybranych”. Bo tylko wykonawcy najwyższej miary potrafią ukazywać piękno jej dzieł. I tylko słuchacze o wyrafinowanym smaku i szczególnej wrażliwości są w stanie na to piękno się otworzyć i nim się zachwycić. 


Wyjątkowym wyzwaniem jest muzyka kameralna przede wszystkim dla jej twórców. Najwięksi z nich szczerze o tym mówili. O wiele trudniej jest skomponować dobry kwartet niż symfonię – przyznawał Krzysztof Penderecki.  

Problemem, z jakim zmagał się Witold Lutosławski, pracując nad Koncertem fortepianowym, były „cienkie faktury” – stosowane w tych fragmentach dzieła, gdzie tylko kilka instrumentów gra jako zespół kameralny. 

Nawet Mozart, tworząc muzykę z niedostępną innym twórcom łatwością, mając w dorobku już setki dzieł, nad sześcioma kwartetami smyczkowymi pracował trzy lata! On –  mistrz – wrócił do roli ucznia. Biorąc za wzór kwartety Józefa Haydna, analizował ich kontrapunkt, grę półtonami, prowadzenie linii melodycznej i zmienność nastrojów. Niczego w całym życiu nie komponował tak długo i z takim wysiłkiem, jak te sześć kwartetów, które poświęcił „ojcu” Haydnowi, z poruszającą dedykacją: Oto powierzam Ci sześciu moich synów. Twoje uznanie dodało mi otuchy.

Henryk Górecki w wywiadzie radiowym wyznał: Całe życie nie pisałem muzyki kameralnej, bo miałem pietra przed kwartetami smyczkowymi. Na szczęście jednak w roku 1985 David Harrington, skrzypek z amerykańskiego zespołu „Kronos Quartet”, poruszony nagraniem III Symfonii, zamówił u Góreckiego utwór na kwartet smyczkowy. Spełnieniem tego zamówienia był Kwartet „Już się zmierzcha”. Kronos, zachwycony tym arcydziełem, poprosił o kolejny kwartet. Gdy i ten powstał (z tytułem „Quasi una fantasia”), Kronos wybłagał kwartet trzeci. I tej prośbie kompozytor uczynił zadość, tworząc kwartet, najbardziej osobisty, o niezwykłej głębi, pod tytułem „Pieśni śpiewają”.

Małe jest piękne. Tę formułę, ukutą przez Ernesta Schumachera w odniesieniu do świata ekonomii, odnieść można do świata muzyki kameralnej. Niewielkie są przecież wnętrza, w których się ją kultywuje, niewielki jest zespół wykonawców i względnie niewielkie jest też grono słuchaczy. Czynniki te sprawiają, że między (bliskimi sobie) grającymi i słuchającymi tworzy się emocjonalna więź, swego rodzaju „komunia”, bliskość serc. 

Świadom znaczenia, jakie tego rodzaju relacje interpersonalne mieć mogą dla odbioru muzyki, Zygmunt Mycielski pisał: „Nie ma w życiu muzycznym przeżycia wspanialszego niż to, gdy arcydzieło muzyki kameralnej rozbrzmiewa pod palcami największych muzyków. Gdy na przykład Vladimir Horowitz, Nathan Milstein i Gregor Piatigorski grają Tria Beethovena, Rachmaninowa i Brahmsa. Albo gdy Henryk Szeryng z Arturem Rubinsteinem gra Sonaty skrzypcowe Beethovena. Albo gdy Artur Rubinstein, w osiemdziesiątym roku życia, w szczycie artystycznej dojrzałości, wspólnie ze słynnym Guarneri Quartet interpretuje Kwartet Fortepianowy op. 25 Brahmsa”. „To najwspanialsze wykonanie utworu kameralnego z fortepianem, jakie w życiu słyszałem” –  przyznał Glenn Gould.

Ars Cameralis. Tytuł ten definiuje więc nie tylko gatunek muzyki, ale też charakterystyczny dla jej koncertów klimat duchowy. A skoro o nim mowa, na myśl przychodzi greckie słowo temenos. W antycznej Grecji zwano tak święty krąg przy świątyni, w którym celebrowano sztuki piękne z należną im godnością i stosownym rytuałem. Anthony Rooley, szef słynnego zespołu muzyki dawnej The Consort of Musicke, w swej książce o sztuce wykonawczej (Performance, 1990) sięgnął po ów grecki termin, ale związał go z aktem publicznego wykonywania muzyki. Nadał mu przez to  nowy sens. Temenos – mówi Rooley – to magiczna aura, którą potrafią niekiedy wykreować występujący na koncercie muzycy. Aura ta sprawia, że w odczuciu słuchaczy przeobraża się rzeczywistość. Do wnętrza wnika specyficzna światłość. Sublimuje się jakość dźwięku, klarownie brzmią głosy i instrumenty. Inaczej płynie czas, wszystkie szczegóły dają się kontemplować jak w zwolnionym ujęciu filmowym.

Rzecz w tym, że tę magiczną aurę na wieczorze muzyki kameralnej są w stanie wykreować nie tylko sami muzycy. Także ich słuchacze. Myli się bowiem ten, kto sądzi, że są oni tylko biernymi odbiorcami. Są jego współwykonawcami, gdyż ich obecność i sposób słuchania w znacznym stopniu warunkuje to, co czyni na estradzie muzyk. Na to, co głosi on językiem dźwięku oni odpowiadają swego rodzaju pieśnią, co prawda niesłyszalną dla ludzkiego ucha, ale mającą realną moc. Bezdźwięczny śpiew publiczności sprawia, że artyście „rosną skrzydła”  i w swej kreacji wznosi się wtedy na wyżyny w innych warunkach dla niego niedostępne. Grający i słuchający obdarowują się więc nawzajem. Nawzajem udzielają sobie natchnienia. Wspólnie są sprawcami dziejącego się w ich sercach i w ich świadomości misterium piękna.  

Marek Dyżewski

Kierownictwo artystyczne cyklu

informacja prasowa

Malczewski inspirujący i inspirowany. Relacja z wystawy "Jacek Malczewski. Konteksty" w Muzeum im. Jacka Malczewskiego w Radomiu

Wystawa "Jacek Malczewski. Konteksty" w Muzeum im. Jacka Malczewskiego w Radomiu, przygotowana na 170. rocznicę urodzin malarza, j...

Popularne posty