poniedziałek, 22 września 2025

Raj (nie całkiem) utracony /relacja z 60. Festiwalu Wratislavia Cantans/

14 września, koncertem III aktu "Parsifala" Richarda Wagnera, zakończyła się 60. edycja Międzynarodowego Festiwalu Wratislavia Cantans. Osobą szczególnie w tym jubileuszowym roku uczczoną został jego twórca –  Andrzej Markowski. Motywem przewodnim był "Raj utracony [?]", nawiązujący tytułem do poematu Johna Miltona, ale opatrzony znakiem zapytania. Czy utraciliśmy raj na zawsze i jakie są tego konsekwencje? W swojej relacji dzielę się z Państwem refleksjami dotyczącymi większości koncertów, w których uczestniczyłam. Zapraszam do lektury!

Plakat festiwalu autorstwa Lva Sterna

14 września, koncertem III aktu "Parsifala" Richarda Wagnera, zakończyła się 60. edycja Międzynarodowego Festiwalu Wratislavia Cantans. Osobą szczególnie w tym jubileuszowym roku uczczoną został jego twórca –  Andrzej Markowski, kompozytor i dyrygent, który był zarazem pierwszym dyrektorem artystycznym tego fenomenu, jakim jest do dzisiaj festiwal. Człowiek, który – jak napisał w swojej książce "Ocalić od zapomnienia" Marek Dyżewski – "wniósł z sobą tchnienie europejskiej kultury i przeobraził miasto [Wrocław] z muzycznej prowincji w czołowy ośrodek w kraju". Popiersie kompozytora znalazło należne mu miejsce w Narodowym Forum Muzyki, zaś poświęcona mu czasowa wystawa – na dziedzińcu Muzeum Pana Tadeusza. Jemu też został zadedykowany koncert otwierający Wratislavię: "Pamięci wielkiego Człowieka", na który złożyły się dzieła dwóch znakomitych kompozytorów: Wolfganga Amadeusza Mozarta ("Msza koronacyjna") i Ludviga van Beethovena ("Eroika").

Raj utracony [?]

Od kiedy dyrektorem artystycznym Wratislavii został maestro Giovanni Antonini, czyli od roku 2013, każda edycja festiwalu ma swój temat przewodni. Stało się to dobrą i inspirującą tradycją, toteż kiedy maestro Andrzej Kosendiak objął kierownictwo festiwalu, kolejna – jubileuszowa jego edycja – przebiegała pod hasłem "Raj utracony [?]". W wywiadzie udzielonym Jakubowi Kukli dyrektor Kosendiak tak wyjaśniał płynące z inspiracji poematem Johna Miltona motto:

"Myślę, że to też może być klucz do rozumienia tegorocznego przesłania: ten fragment poematu pokazuje, że człowiek niestety sam bardzo często sprowadza piekło na ziemię. Ale zdarza się też, że ujawnia swoją wielkość i potrafi zbudować tutaj raj". I dodał:

"Na tegoroczny festiwal zamówiliśmy utwór u Zygmunta Krauzego. Jego Requiem nie jest mszą żałobną stricte związaną z liturgią. Przeciwnie, muzyka oparta jest na tekstach poetyckich odnoszących się do rzeczywistości. Dzieło zostało poświęcone najbardziej niewinnym ofiarom wojen – dzieciom. Mamy połowę trzeciej dekady dwudziestego pierwszego stulecia, a wciąż tyle bezbronnych istot jest pozbawianych nie tylko dzieciństwa, ale często też życia w konfliktach, które targają naszym światem".

Dodajmy, że w programie festiwalu znalazły się także koncerty odwołujące się się do Raju bez znaków zapytania, do których należały m. in. koncerty muzyki Johanna Sebastiana Bacha: "Die Kunst der Fuge" czy Msza h-moll.

Giovanni Antonini, Il Giardino Armonico, koncert "Pamięci wielkiego Człowieka",
fot. Łukasz Rajchert, NMF


Pamięci wielkiego Człowieka – Msza "Koronacyjna" W. A. Mozarta 


Twórca festiwalu Wratislavia Cantans z całą pewnością zasłużył sobie na tę dedykację, a także na taki wspaniały i przemyślany wybór repertuaru. Andrzej Markowski przywrócił bowiem (w czasach głębokiego PRL-u!) należne miejsce muzyce dawnej, odkrywając na nowo dawnych kompozytorów i pomagając słuchaczom w przyswojeniu kolekcji ich dzieł i muzycznego dziedzictwa, do którego ciągle będziemy mogli powracać. Koncerty odbywały się w czasach komunizmu w kościołach (!), a przy tym Wrocław był bardzo zniszczonym wojną miastem, w którym dopiero odradzało się życie artystyczne. Tymczasem ziarno przez niego zasiane wydało – i ciągle wydaje – wspaniały plon! 

Mozart skomponował Mszę "Koronacyjną" ("Krönungs-Messe") w 1779 roku, w wieku dwudziestu trzech lat. Wedle najnowszych badań napisał ją na użytek katedry salzburgskiej, prawdopodobnie z okazji Wielkanocy. Pierwsze wykonanie (w 1791, czyli w roku śmierci Mozarta) miało jednak rzeczywiście związek z koronacją, ale nie kościelną, tylko świecką: cesarz Leopold II został koronowany na króla Czech.
      Tytuł „Koronacyjna” nadał sam Mozart. Inaczej niż w przypadku „Wielkiej” Mszy c-moll, której przydomek pojawił się po to, aby odróżnić ją od innej – wcześniejszej i krótszej mszy, utrzymanej w tej samej tonacji – o numerze KV 139. Jest to klasyczny przykład tzw. mszy krótkiej (missa brevis): nieskomplikowanej, prostej, a jednocześnie zachwycającej swoją świeżością, lekkością brzmienia i pięknem formy – spójnej, zamkniętej, doskonałej jako swego rodzaju duchowe przeżycie. Prawdziwe niebo w uszach. . 😇 Co ciekawe, jej rękopis znajduje się w zbiorach krakowskiej Biblioteki Jagiellońskiej!

Anett Fritsch (sopran) podczas koncertu "Pamięci wielkiego Człowieka", fot. Łukasz Rajchert

I te kontrasty! Kontemplacyjny charakter Kyrie kontrastuje z monumentalnym, 8-głosowym podwójnym chórem w Qui tollis. Zupełnie odmienne są Gloria i Cum sancto spiritu. Najbardziej zachwyca jednak słoneczny liryzm Laudamus te, a także niebiański sopran w Agnus Dei – przepięknej, wirtuozowskiej arii. 

W interpretacji Giovanniego Antoniniego i jego wspaniałego Il Giardino Armonico Msza zabrzmiała znakomicie. Wspaniały był też, jak zwykle,  Chór NFM, mający w tym utworze masę pięknej muzyki do wyśpiewania. Wśród solistów zdecydowanie prym wiodła Anett Fritsch – niemiecka sopranistka operowa, bardzo dobrze czująca się z repertuarze mozartowskim, śpiewała bowiem role Cherubina, Zuzanny i Hrabiny w "Weselu Figara". W czarnej jedwabnej sukni wyglądała przy tym zjawiskowo. Na te ulotne chwile powróciliśmy do Raju... 

Magdalena Hoffmann, fot. Sławek Przerwa

"Poszukując szczęścia"... Chwilo trwaj!


O tym, że do Raju można powrócić za sprawą muzyki, świadczy także zupełnie odmienny, kameralny koncert na harfę w wykonaniu Magdaleny Hoffmann, na który złożyły się kompozycje C. F. E. Bacha, G. F. Händla, J. Ph. Rameau, R. Schumanna, Toru Takemitsu i B. Brittena. Przyznam, że choć preferuję muzykę dawną, najbardziej urzekły mnie podczas tego koncertu utwory kompozytorów bliższych współczesności: Toru Takemitsu i Benjamina Brittena. Artystka zaprezentowała ich kompozycje z prawdziwą wirtuozerią, znakomicie je interpretując. O ile jednak Suita na harfę op. 83 była w jej wykonaniu czymś oczywistym, choć bynajmniej niełatwym, o tyle utwór Takemitsu Stanza II, wprowadzał do jej gry nowe, z pozoru pozamuzyczne, elementy. Z muzyką japońskiego kompozytora i filozofa sztuki zetknęłam się w 2018 roku, kiedy to ówczesny dyrygent i kierownik Orkiestry Leopoldinum – Hartmut Rohde zaprezentował "A Way a Lone" –  utwór zainspirowany "Trenem Finneganów" Jamesa Joyce’a. Utwór zainspirowany jedynym zdaniem – z pozoru uładzonym, a jednak zaprzeczającym przyjętym regułom - zdawał się rozpadać i pulsować nieregularnie w rytm licznych zwolnień, przyspieszeń, zamierania dźwięku. Podobnie zabrzmiał Takemitsu w wykonaniu Hoffman. Agresywna momentami muzyka harfy została w przypadku Stanzy II zderzona z codziennymi odgłosami ulicy oraz ze śpiewem ptaków, prowadząc z nimi dialog – bardzo oryginalne zestawienie i jakże naturalne!  Podobało mi się również Preludium z Nagrobka Couperina M. Ravela – błyskotliwie zagrane, dające popis wirtuozerii artystki. Na finał zagrała Walc e-moll Chopina, czym do reszty skruszyła nasze muzyczne serca. Zapewne nie bez wpływu na to pozostaje fakt zaangażowania społecznego harfistki, która jest ambasadorką kultury CASA HOGAR, inicjatywy charytatywnej oferującej edukację i dom dla młodych dziewcząt w dotkniętym problemami kolumbijskim regionie Chocó. „Mam nadzieję, że uda mi się otworzyć uszy i serca wielu ludzi na cierpienie, które wciąż istnieje w regionie Chocó – i z nim walczyć” – twierdziła w wywiadzie. Artystka zatem przywraca piękno i dobro nie tylko za pomocą muzyki...

Koncert "Veni in hortum meum, ensemble Peregrina Agnieszki Budzińskiej-Bennett, 
fot. Joanna Stoga


Znaleźć się ponownie w ogrodzie rajskim: "Veni in hortum meum"


Do Raju (nie do końca utraconego) zawiodła nas z pewnością Agnieszka Budzińska-Bennett wraz z zespołem Pelegrina, prezentując najstarsze utwory skomponowane do biblijnego tekstu "Pieśni nad pieśniami". W istocie wyjątkowa i niedościgła jest wspaniałość tego niewielkiego poematu składającego się z zaledwie 1250 słów, pełnego symboli i przepełnionego zachwytem miłością, która czyni wiosnę nawet w wyschniętym i spalonym słońcem palestyńskim krajobrazie. Jej hebrajski tytuł brzmi Szir ha-Szirim, czyli „Pieśń najpiękniejsza”.
      W centrum symbolicznego ogrodu znajdują się Ona i On, Oblubieniec i Oblubienica, mężczyzna i kobieta, którym tu i ówdzie towarzyszy chór. Wyobrażają oni odwieczną parę, ogarniętą czułością i mocą Miłości. Ta ludzka miłość, zmysłowa, zawiera odblask miłości Bożej ("Kobietą i mężczyzną stworzył ich"). Ponadto w Starym Testamencie Bóg często zwraca się do narodu wybranego jako do oblubienicy, żony. Jak napisał Orygenes: "Szczęśliwy, kto rozumie i śpiewa kantyk świętych Pism, ale jeszcze bardziej szczęśliwy, kto śpiewa i rozumie Pieśń nad pieśniami".

Bez wątpienia zespół Pelegrina to właśnie ten przypadek: "śpiewa i rozumie". Na program koncertu "Veni in hortum meum" złożyły się zarówno utwory anonimowe: antyfona Vox dilecti, motet Tota pulchra czy cantilena Flos regalis, ale także kompozycje średniowiecznego filozofa, teologa i poety  Pierre Abélarda, mistyczki i kompozytorki św. Hildegardy z Bingen oraz włoskiego kardynała i biskupa, św. Bruno di Segni. 

Koncert "Veni in hortum meum, ensemble Peregrina Agnieszki Budzińskiej-Bennett, 
fot. Joanna Stoga

Pieśń nad pieśniami jest hymnem o miłości, ogród zaś –  ogrodem rajskim. Oblubieńcy poszukują się i odnajdują, a gdy brak ukochanego, rodzi się cierpienie, poczucie odrzucenia i wielka tęsknota, ale Oblubienica nie ustaje w poszukiwaniach nawet wówczas, gdy spotykają ją upokorzenia.. Pieśń ze swej natury kojarzy się z muzyką, nic zatem dziwnego, że stała się inspiracją dla wielu kompozytorów. Agnieszka Budzińska-Bennett sięga po utwory prezentujące rozmaite interpretacje Księgi: to pieśń o miłości ludzkiej, alegoria miłości pomiędzy Bogiem a Izraelem, Bogiem a ludzką duszą, artystka sięga także także po interpretację Maryjną, charakterystyczną dla wczesnego chrześcijaństwa („Wszystka piękna jesteś, Przyjaciółko moja, a skaza pierworodna nigdy w Tobie nie powstała”,. Pnp 4,7). Wybranym utworom towarzyszą różnorodne formy muzyczne: antyfony, motety, kantylena, responsorium, prosa, dramat liturgiczny (“Veni dilecte”). Nie tylko piękny śpiew, ale także gra na instrumentach historycznych: na harfie i fidelu, sprawiły, że doświadczyliśmy swego rodzaju kontemplacji, szczególnie że koncert zabrzmiał w szczególnym miejscu – w Kolegiacie  Świętego Krzyża na Ostrowie Tumskim, która na czas koncertu stała się naszym hortum...

Martha Argerich, koncert "Wiecznie kwitnące", fot. Sławek Przerwa



Wiecznie kwitnąca ... Martha Argerich


Niekiedy zdarzają się koncerty niezwykłe, podczas których doświadczamy czegoś, co nie da się określić w żaden racjonalny sposób. Najlepiej zatem nazwać to tajemnicą. .Takim był bez wątpienia koncert Marthy Argerich, który poruszył mnie dogłębnie. Charyzma ponad 80-letniej pianistki, jej "wieczna kobiecość" (by zacytować Goethego) albo raczej: "wieczna dziewczęcość", doskonała gra (nie tylko pod względem formalnym) składają się na Zjawisko, które pewien mój znajomy trafnie określił jako Pianista Assoluta –  Marią Callas fortepianu. A kiedy ma się do czynienia ze zjawiskiem tak rzadkim, by nie powiedzieć: niepowtarzalnym, trudno o jakieś racjonalne argumenty. Muzyka w jej wykonaniu zdaje się przenosić słuchacza w doskonały świat, w którym wszystko inne okazuje się nieistotne. Liczy się tylko Ona i Muzyka...

     Artystka zagrała tym razem II Suitę z baletu "Dafnis i Chloe" Maurice Ravela, a towarzyszył jej ("towarzyszył" jest w tym przypadku szczególnie trafnym określeniem) znany dyrygent Charles Dutoit  (prywatnie były mąż pianistki) wraz z Orchestre Philharmonique de Monte-Carlo. Ale szybko zapomnieliśmy o nich, gdy Argerich zaczęła grać. Grała znakomicie technicznie, a jednak nie czuło się tego, bo przede wszystkim – grała twórczo, grała również, kiedy nie grała, przebierając palcami w powietrzu lub na kolanach. Energia w niej kipiała i zaczarowała nas kompletnie. Aplauz był taki, że zdecydowała się zagrać na bis aż dwa utwory: Sonatę d-moll K. 141 Scarlattiego, a potem Sarabandę z Partity c-moll J. S. Bacha, a my nie mieliśmy poczucia winy, że męczymy "starszą panią", widzieliśmy bowiem, że cieszą Ją te bisy i że chętnie je gra. Wiem, że druga część koncertu była bardzo dobra, ale MUSIAŁAM wyjść na zewnątrz, bo udusiłabym się od nadmiaru wrażeń... Niosłam potem tę Marthę A. do samej Leśnicy i jeszcze dłużej...

Koncert "Zagłada bezbronnych", dyr. Jacek Kaspszyk, fot. Sławek Przerwa


Wstrząsająca "Zagłada bezbronnych", czyli piekło na ziemi


Kiedy wydawało mi się, że największe muzyczne emocje mam za sobą, okazało się, że dane mi będzie przeżyć jeszcze jeden, choć innego rodzaju wstrząs: "Children`s Requiem" – głęboko poruszającą kompozycję Zygmunta Krauzego, powstałą na zamówienie Narodowego Forum Muzyki. Utwór przypominający War Requiem Benjamina Brittena, którego miałam okazję wysłuchać na żywo i również w kościele podczas pobytu w Londynie w 2000 roku. O ile jednak tamten bazował na tekstach poetyckich Wilfreda Owena (który zmarł młodo tuż przed zakończeniem II wojny), o tyle polski kompozytor sięgnął po teksty rozmaite, począwszy od danych dramatycznych statycznych, mówiących o konkretnych liczbach, sięgających milionów, poprzez cytaty z Seneki, na indywidualnych losach i wypowiedziach samych ofiar kończąc. 

Koncert "Zagłada bezbronnych": Chór Polskiego Radia - Lusławice, Symfonia Varsovia,
fot. Sławek Przerwa
    Swoją formą kompozycja nawiązuje do mszy żałobnej i składa się z ośmiu części: Introitus, Kyrie, Sequentia, Offertorio, Sanctus, Agnus Dei, Lux aeterna, Responsorium, o wyrazistej dramaturgii opartej na kontrastach. Na koniec kompozytor oddaje głos okaleczonej dziewczynce, która pragnie spotkać kogoś potężnego, kto powstrzyma wojenne szaleństwo...

Potężny Chór Polskiego Radia - Lusławice nadawał całej historii majestat greckiej tragedii, co zostało skontrastowane z dziecięcymi głosami Chóru Dziewczęcego i Chłopięcego NFM. Na kontraście oparte były również głosy dwojga narratorów: barytona Michała Partyki oraz sopranu Marceliny Román. Szczególnie przejmująco prezentowała ową dramatyczną opowieść właśnie ona, co spotkało się z wielkim uznaniem słuchaczy. Maestro Jacek Kaspszyk okazał się, tradycyjnie już, znakomitym  interpretatorem całości – tak przecież niełatwego utworu.

Koncert Raj II, Msza h-moll J. S. Bacha, Freiburger Baroqueorchester, 
fot. Joanna Stoga


Chciała dusza do Raju, czyli Msza h-moll 


Wiele sobie obiecywałam po koncercie prezentującym Mszę h-moll Johanna Sebastiana Bacha pod kierownictwem Marca Minkowskiego. Wielką Mszę bowiem pokochałam od pierwszego "słyszenia"  w wersji wydanej przez Harmonia Mundi w 1998 roku, w opracowaniu Philippe Herreweghe i z takimi solistami, jak Christoph Pregardien, Andreas Scholl, Peter Kooy... Pojechałam też do Lipska na Bachfest, by móc posłuchać tej wersji na żywo. Słyszałam wiele interpretacji tej genialnej kompozycji, ale ta jest dla mnie zawsze punktem odniesienia. Dodam, że dzięki powstaniu Narodowego Forum Muzyki mogłam ponownie posłuchać Mszy h-moll pod batutą mistrza Herreweghe, który – jak się wielokrotnie przekonałam – nie poprzestaje na jednym odczytaniu arcydzieła, choćby było ono bliskie ideałowi. Wiele też sobie obiecywałam po innym znakomitym interpretatorze muzyki dawnej – Marcu Minkowskim, który w kwietniu tego roku zaprezentował w NFM Pasję według świętego Jana.  Tym razem dyrygent jednak nie dopisał i zastąpił go Lionel Meunier – dyrygent i kierownik artystyczny Vox Lumnis, skądinąd zasłużony w wykonawstwie muzyki wokalnej XVI-XVIII wieku, który pojawił się wcześniej na 51. edycji Wratislavia Cantans. I też mnie wówczas nie zachwycił. Freiburger Barockorchester nie dość, że zagłuszała solistów, to jeszcze grała niespójnie. No, powiedzmy, że w drugiej części było nieco lepiej... Właściwie należałoby wyróżnić tylko brytyjskiego kontratenora Williama Sheltona w pięknej arii Agnus Dei, za co zebrał na koniec zasłużone gromkie brawa. Na resztę miłosiernie spuszczam zasłonę milczenia... Myślę, że obecność Marca Minkowskiego gwarantowała inny wydźwięk tego koncertu. Chciała dusza do Raju ... 😇

William Shelton, fot. Joanna Stoga

Zapomniani bogowie i ... niezapomniany John Eliot Gardiner

Sir Johna Eliota Gardinera miałam szczęście spotkać w tym roku w Lipsku podczas tegorocznego Bachfest, gdzie zaprezentował kantaty Johanna Sebastiana Bacha  
          Bez większej przesady można powiedzieć, że właśnie dla Gardinera i owych kantat pojechaliśmy do Lipska. I nie pożałowaliśmy tej decyzji! Maestro wystąpił z nowym zespołem The Constellation Choir & Orchestra, z którym niejako zaczyna swoją karierę od nowa, co już samo w sobie zasługuje na podziw i szacunek. Po tylu koncertach i serii wydanych "kantat pielgrzymkowych" sir Gardiner stał się prawdziwym autorytetem, jeśli chodzi o interpretację kantat Johanna Sebastiana Bacha. 

Sir John Eliot Gardiner z zespołem The Constallation Orchestra podczas koncertu kantat w Kościele Świętego Mikołaja w Lipsku, fot. Barbara Lekarczyk-Cisek
         We Wrocławiu koncertował wielokrotnie, ale tym razem po raz pierwszy pojawił się z Mendelssohnem i przyznam, że takiego Gardinera –  teatralnego – nie znałam. Program wypełniła Uwertura do "Snu nocy letniej". Pamiętam, jak w filmie dokumentalnym poświęconym dyrygentowi Gardiner opowiadał, że w dzieciństwie matka zachęcała go do zabawy w teatr i że to rozbudziło jego wyobraźnię, po raz pierwszy jednak mogliśmy znaleźć tego potwierdzenie w przypadku utworu nie będącego operą, po który to gatunek maestro sięgał również wielokrotnie. W przypadku Mendelssohna, który skomponował uwerturę do "Snu nocy letniej" Shakespeare`a jako utwór koncertowy, nie było to takie oczywiste. Sir John Eliot Gardiner nie obawia się jednak takich wyzwań. Wyczarował z uwertury wersję sceniczną, a śpiewaków zamienił w aktorów. Wszystko to oszczędnymi środkami, jak w czasach Shakespeare1a – za pomocą kostiumu i ruchu scenicznego. I tak daliśmy się uwieść owej teatralnej zabawie, która niepostrzeżenie sprawiła, że klasyczna filharmonia przemieniła się w teatr. 

Sir John Eliot Gardiner i  The Constallation Orchestra podczas koncertu "Zapomniani bogowie",
fot. Sławek Przerwa
Po przerwie zaś usłyszeliśmy (i zobaczyli!) kantatę Felixa Mendelssohna-Bartholdiego ""Die erste Walpurgisnacht", nawiązującą tym razem do innego tekstu literackiego – do "Fausta" J. W. Goethego, a ściślej: do "Nocy Walpurgii". Goethe podjął wątek duchowości przedchrześcijańskiej, polegającej m. in. na jedności pomiędzy człowiekiem a przyrodą. Jednak ten pogański raj wraz z jego zapomnianymi dziś bogami należy już do przeszłości.

Sir John Eliot Gardiner konsekwentnie zaprezentował kantatę w konwencji, na którą przystaliśmy w pierwszej części koncertu. Bazował głównie na solistach i nie zawiódł się. Natomiast jego nowa orkiestra brzmi jednak gorzej niż Monteverdi, z którą latami dochodził do tak znakomitego brzmienia. The Constellation Choir & Orchestra jest co najwyżej poprawna i nie ma cudów, aby było inaczej. Nie mniej Mistrz nadal pozostaje Mistrzem.

"Kain i Abel" Alessandro Scarlattiego, fot. Sławek Przerwa


Wygnanie z Raju, czyli Kain i Abel

     Na koniec – koncert, który zdaje się wprost nawiązywać do tegorocznego motta festiwalu: oratorium Alessandra Scarlattiego: "Cain overo il primo omicidio – Kain, czyli pierwsze zabójstwo”. Jego treść nawiązuje do historii znanej z Księgi Rodzaju, ale znacznie ją rozbudowuje. Adam i Ewa ubolewają nad tym, czego się dopuścili i pragną, aby synowie: Kain i Abel uzyskali u Boga łaskę i przebaczenie poprzez złożenie ofiar. Targany uczuciem nienawiści i zazdrości Kain, pragnie pozbyć się brata, gdyż ten – harmonijny i dobry – stoi, jego zdaniem, na przeszkodzie temu, aby Kain był równie szczęśliwy i kochany przez Boga oraz przez ojca. Miotają nim także niepokój i lęk, choć stara się nie okazywać bratu swojej nienawiści, aby w ten sposób zmylić go i unicestwić na odludziu, w nadziei, że nikt tego nie zauważy. Zbrodni jednak ukryć się nie da. Bóg skazuje Kaina na wygnanie, a rodzice pozostają sami i rozpaczają. Utwór niesie jednak pociechę – słyszymy głos zmarłego Abla, a także obietnicę zbawienia, którą przyrzeka Bóg. Oratorium kończy duet Adama i Ewy, którzy śpiewają Contenti presenti, radując się obietnicą zbawienia przez Krew Chrystusa.

Kristina Hammarström jako Kain i Clemens Flick (dyrygent), fot. Sławek Przerwa

Miałam szczęście wysłuchać na żywo tego oratorium po raz wtóry. Pierwszy – podczas Misteria Paschalia w 2016 roku pod Rinaldo Alessandrinim, ze świetnymi solistami, m. in. Sonią Priną w roli Kaina i Robertą Invenizzi jako Ewą. Wiele sobie obiecywałam po interpretacji Rene Jacobsa, który miał poprowadzić koncert wrocławski, ale nie pojawił się we Wrocławiu. Mimo to jednak oratorium wykonano wspaniale. W zastępstwie Jacobsa poprowadził je Clemens Flick –  niemiecki dyrygent, klawesynista i pianista. Wspaniale zagrała Wrocławska Orkiestra Barokowa, która stała się obecnie zespołem chętnie zapraszanym na europejskie wielkie sceny. Nie zawiedli także soliści, a nade wszystko szwedzka mezzosopranistka Kristina Hammarström w roli Kaina i  Holenderka Olivia Vermeulen w roli Abla, również mezzosopran, ale o "jasnej" słodkiej barwie. Obie mające w swojej karierze znaczące role operowe (m. in. u Rene Jacobsa), nic zatem dziwnego, że wypadły śpiewająco 😁 W ogóle dobór głosów i ich współbrzmienie było interesujące. Do dwójki solistek dodałabym jeszcze wykonawcę roli Lucyfera – Attu Kataja, fińskiego barytona o niepokojącej, głębokiej barwie głosu. 
Oratorium zabrzmiało zatem znakomicie.

Od lewej: Robin Johannsen (sopran) jako Ewa i Olivia Vermeulen (mezzosopran)
jako Abel, fot. Sławek Przerwa

Raj (nie całkiem) utracony


Nie sposób zrelacjonować cały festiwal, starałam się jednak opisać koncerty, które zrobiły ma mnie szczególne wrażenie. Po ich wysłuchaniu doszłam do wniosku, że znak zapytania dodany do motta tegorocznego festiwalu rymuje się nie tylko z przesłaniem poematu "Raj utracony" Johna Miltona, który wprawdzie kończy się wygnaniem z raju, ale poeta podkreśla, że Opatrzność nie opuściła ludzi, ale pozostała dla nich przewodnikiem. 
Można by też metaforycznie powiedzieć, że muzyka wiodła nas w tym roku do raju i do ziemskiego piekła, zapraszała do Ogrodu i pokazywała, dlaczego zostaliśmy z tego Ogrodu wygnani. Czasami zaś była też Rajem, a raczej jego obietnicą, której mogliśmy doświadczać obcując z piękną muzyką i przekonując się, że Raj został nie całkiem utracony. Do Raju można powrócić będąc zbawionym, ale jakaś jego namiastka jest nam dana już teraz, między innymi dzięki muzyce.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polskie Radio z jesienną ofensywą podcastową

Polskie Radio wkracza w nowy sezon z ambitną i różnorodną ofertą podcastową. Publiczny nadawca rozwija swoją obecność w świecie audio, zapow...

Popularne posty