czwartek, 6 listopada 2025

Małgorzata Dzierżon: To balet wybrał mnie /wywiad/

Choreografka, kierowniczka Baletu Opery Wrocławskiej – Małgorzata Dzierżon opowiada o swojej artystycznej drodze, fascynacji tańcem współczesnym, a także o zbieraniu rozmaitych doświadczeń, które mają swoje odzwierciedlenie w kolejnych choreografiach. Mówi o "Fridzie", która zafascynowała ją lata temu, zapragnęła więc pokazać ją polskiej publiczności, a także o najbliższej premierze: "Lumière - Tryptyk baletowy".

Małgorzata Dzierżon, fot. Pablo Martinez Mendez

Barbara Lekarczyk-Cisek: Wyznam, że impulsem, który sprawił, że poprosiłam Panią o wywiad, stał się balet „Frida” w choreografii Annabelle Lopez Ochoa. Pomimo że wcześniej oglądałam widowiska baletowe, to jednak dopiero to sprawiło, że uświadomiłam sobie, ile możliwości tkwi w balecie, jaką ma siłę w pokazywaniu pewnej wizji świata ruchem, dźwiękiem i obrazem. Zapragnęłam więc posłuchać kogoś, kto tworzy balet, a więc czuje go i rozumie. Jak to się stało, że wybrała Pani balet?

Małgorzata Dzierżon: W przypadku takich zawodów jest trochę tak, że nie tylko my wybieramy, ale też zawód wybiera nas. Pochodzę z dużej rodziny, mam czterech starszych braci, ale tylko ja tańczę. A przy tym moja rodzina jest muzykalna – niemal każdy uczył się grać na jakimś instrumencie. U mnie wszystko zaczęło się już w przedszkolu. Miałam koleżankę, która chodziła na zajęcia taneczne, a ponieważ przyjaźniłyśmy się – dołączyłam do niej. Takie były początki mojej nauki tańca. Dowiedziałam się też, że istnieje Szkoła Baletowa w Bytomiu (mieszkałam wówczas w Gliwicach), która przyjmuje dzieci i w której można uczyć się tańca zawodowo. Pojawił się kolejny wybór: czy zająć się sportem, czy zdawać do szkoły baletowej. Wybrałam balet, choć wiązało się to z wyjazdem z domu, nie mogłam się też spotykać z koleżankami z Gliwic, a poza tym wtedy jeszcze nie byłam przeświadczona, że balet jest tą dziedziną, którą pragnę się zająć. Stało się więc trochę tak, jak wspominałam – to balet wybrał mnie. Wybór okazał się jednak dobry. Szkoła baletowa w Polsce kształci tancerzy przez dziewięć lat. Kończąc piątą klasę szkoły baletowej, która jest równoległa do klasy ósmej szkoły podstawowej, przeszłam wymagający egzamin, który upewnił mnie w wyborze szkoły baletowej. Zaczęłam wtedy bardziej rozwijać swój potencjał – przygotowywałam się do konkursów i coraz mocniej wierzyłam w swoje umiejętności i możliwości w tej dziedzinie. 

Skąd się wzięła u Pani w tym czasie fascynacja pracami Williama Forsythe`a?

Przyznaję, że to dla mnie samej pozostaje zagadką, bo kiedy uczęszczałam do szkoły baletowej, było w niej bardzo mało tańca współczesnego, nie było Internetu, a w telewizji również nie pojawiał się taniec współczesny, który mnie już wtedy fascynował. W tym czasie w Bytomiu działał już Śląski Teatr Tańca, który wprowadził technikę tańca współczesnego. Przed maturą zaczęłam zastanawiać się nad swoją przyszłością: czego chciałabym się nauczyć, czego więcej zobaczyć i właśnie wtedy pojawiło się nazwisko Forsythe`a, może akurat dlatego, że mój brat mieszkał wówczas we Frankfurcie. Po maturze pojawiły się możliwości pracy we Wrocławiu i w Warszawie, ale uznałam, że zagranicą będę miała szansę zetknięcia się z różnymi odmianami sztuki baletowej i szerokim gronem twórców. Pracując przez rok w niewielkim zespole tańca, miałam też możliwość jeżdżenia na audycje do innych zespołów, rozwijania się w tańcu współczesnym czy spotkania z wieloma zespołami, które przejeżdżały przez Frankfurt na turnee po Europie. Był to dla mnie czas ciekawy i inspirujący. Byłam wtedy za mało doświadczona, aby dołączyć do tak dojrzałej grupy artystów, jaką był balet Forsythe`a. Nigdy też do niego nie powróciłam, bo moje losy potoczyły się inaczej, ale do dziś jestem jego wielką fanką. 

Po rocznym pobycie we Frankfurcie trafiła Pani do Kopehagi…

Tak, dostałam ofertę do zespołu baletowego w Kopenhadze, gdzie spędziłam kolejne trzy lata. Mimo zamiłowania do tańca współczesnego, pragnęłam wykorzystać umiejętności nabyte w szkole baletowej, szczególnie w tak znakomitym zespole, jak Królewski Balet Duński (Royal Danish Ballet). Z pewnością wiele się tam też nauczyłam, a poza tym do dziś utrzymuję kontakty z niektórymi członkami zespołu. Okazały się one bardzo owocne np. w przypadku Johana Kobborga, który wystawił we Wrocławiu „Napoli 1841”, polską prapremierę tego niezwykle rzadko wystawianego baletu, który w oryginalnej wersji ma ogromną obsadę – 80-90  osób na scenie!

Współpraca z Królewskim Baletem Duńskim była bez wątpienia ważną częścią mojej drogi, ale z czasem coraz bardziej zaczęłam poszukiwać nowych form artystycznej kreacji. Już podczas warsztatów choreograficznych w Kopenhadze dostrzegłam zainteresowanie tym, co miałam do zaoferowania jako twórca. Znaczący wpływ miał na mnie następnie czteroletni okres spędzony w Göteborgu. W repertuarze mieliśmy pewne pozycje klasyczne, np. „Dziadka do orzechów”, w którym wykonywałam rolę Klary, ale była też możliwość tańczenia partii neoklasycznych, współczesnych. Tańczyliśmy również spektakle Jiří Kyliána, Williama Forsythe`a… Przybywało też nowych form kreacji, co było dla mnie prawdziwym spełnieniem. 

Najdłużej zatrzymała się Pani w zespole założonym w Londynie przez Marie Rambert – pochodzącej z Polski choreografki, zafascynowanej postacią Niżyńskiego i Baletami Diagilewa. W jakich okolicznościach podjęła Pani tę decyzję?

Londyn jest metropolią, która oferuje wiele różnych możliwości. Marie Rambert założyła zespół baletowy, miała też niewielki teatr w Notting Hill Gate. Jej pasją było rozwijanie tancerzy i choreografów i rzeczywiście z tego środowiska wyłoniło się wielu utalentowanych artystów, jak choćby Frederick Ashton, którzy tworzyli taneczne historie cieszące się wielkim powodzeniem nie tylko w Wielkiej Brytanii. Podtrzymując tradycję artystyczną Marie Rambert, mój dyrektor Mark Baldwin również kładł nacisk na stwarzanie możliwości rozwoju choreografom. Korzystałam z tego, współpracując z koleżankami i kolegami z zespołu i wystawiając swoje prace. Był to czas studiów związanych z zarządzaniem, ale też rozwijałam się artystycznie w dziedzinie choreografii. Współprowadziłam z grupą znajomych New Movement Collective, w rezultacie czego wypracowaliśmy wiele multimedialnych projektów. Wreszcie nadszedł taki moment, że nie mogłam już pracować jako tancerka i jednocześnie zajmować się sprawami, które coraz bardziej mnie pochłaniały, toteż odeszłam z zespołu Rambert. Po upływie roku otrzymałam jednak stamtąd przełomowe dla mnie zlecenie na 90. rocznicę istnienia zespołu – tak powstał „Flight”, będący wyrazem tęsknoty za tym, czego nie znamy.  Po latach udało mi się pokazać ten spektakl w Operze Wrocławskiej, jako jedną z części Tryptyku Baletowego. 

Zanim to się stało, miała Pani egzotyczny epizod, trafiając w 2020 roku jako choreografka- rezydentka Akademii Sztuk Performatywnych w Hongkongu. Cóż to było za doświadczenie?

To świetny w swoich założeniach program, w ramach którego stosunkowo młodzi choreografowie mają okazję pracować ze studentami. Główny nacisk kładzie się na kreatywność – na stworzenie nowego dzieła. Ze względu na postępującą pandemię, przez pierwsze miesiące pobytu w Hongkongu musiałam pracować ze studentami zdalnie. Udało się nam spotkać po upływie pół roku. Droga do domu była zamknięta, bo samoloty nie latały, więc przedłużono mi rezydencję. To był trudny czas… Miałam poniekąd szczęście, bo pracowałam, a poza tym mogliśmy chodzić na wędrówki, spotykać się, spacerować po plaży… Dzięki temu poznałam zupełnie inny Honkong – zbierałam tekstury, kolory, które znalazły potem swoje odzwierciedlenie w kolejnej choreografii.

Jak to się stało, że w 2022 roku dołączyła Pani do zespołu Opery Wrocławskiej jako kierownik baletu?

Kiedy odeszłam z zespołu Rambert na przełomie 2012/2013 roku, miałam więcej czasu na to, aby rozwijać się jako choreografka. Zaczęłam też przyglądać się temu, co dzieje się w Polsce i w konsekwencji w 2018 roku napisałam do kilku teatrów, których działalność odpowiadała mojej estetyce. Wrocław był jednym z tych ośrodków, który odpowiedział na moją ofertę. Otrzymałam zaproszenie, aby zapoznać się z zespołem i poprowadzić lekcję, po czym dowiedziałam się, że będzie otwarty konkurs na pierwszą edycję programu dla choreografów: Open Door. Było nas dziesięciu i mieliśmy bardzo niewiele czasu na przygotowanie. Opracowałam wówczas utwór „Rasputin 11”, ponieważ miałam na przygotowanie 11 godzin i jedenastu tancerzy w obsadzie (śmiech). Był to krótki, ale owocny czas na to, aby zapoznać się z Operą Wrocławską. Pod koniec 2021 wzięłam udział w konkursie na kierownika baletu, po czym minęło kilka miesięcy i kiedy już sądziłam, że nic się nie wydarzy, otrzymałam zaproszenie na rozmowę, potem na kolejną… I tak w sierpniu 2022 roku rozpoczęłam pracę w Operze Wrocławskiej. Bardzo polubiłam Wrocław, a poza tym mam stąd niedaleko do rodzinnych Gliwic.

Jak wygląda Pani praca z zespołem baletowym i czy – jak Marie Rambert – daje Pani artystom przestrzeń na tworzenie?

Ważna była dla mnie kontynuacja programu Open Door, który poddaliśmy pewnym modyfikacjom. Program ten daje tancerzom możliwość tworzenia własnych choreografii. We współpracy z Akademią Muzyczną we Wrocławiu i pod nowym tytułem “Żywioły” spektakle te cieszyły się coraz większą popularnością i prezentowaliśmy je także poza Wrocławiem – w Centrum Spotkania Kultur Lublinie. W tym roku nie mamy „Żywiołów” – chcemy przemyśleć na nowo, jakie są potrzeby artystów i możliwości zespołów po trzech latach jego realizacji. Cieszy mnie, że balet jest obecnie bardziej widoczny w repertuarze Opery Wrocławskiej. W bieżącym sezonie mamy siedem programów, które częściej niż dotąd pojawiają się w repertuarze. 

W tym roku są w repertuarze dwie premiery baletowe: "Lumière - Tryptyk baletowy" oraz "Sen nocy letniej", ale jest też sporo spektakli kultowego „Dziadka do orzechów”, „Królowej Śniegu” czy „Romeo i Julii”. Dużo to czy mało?

W pierwszych dwóch sezonach udało się zrealizować po jednej premierze baletowej (spektakli jest więcej), ale w ubiegłym roku były już dwie: „Frida” i „Królowa Śniegu”. W balecie "Lumière - Tryptyk baletowy" powraca jedna część z wcześniejszego programu: „Bolero”, które świetnie wpisuje się w koncepcję wieczoru. Natomiast "Un Ballo" i "6 Breathes" to zupełnie nowa propozycja w repertuarze Baletu Opery Wrocławskiej. Dla nas są to absolutne premiery, bo nigdy dotąd nie prezentowaliśmy choreografii Jiří Kyliána czy Rafaela Bonacheli – Hiszpana, który, podobnie jak ja – pracował w zespole Rambert, a kiedy odszedł stamtąd, założył własny zespół: Bonachela Dance Company i przez ostatnich siedemnaście lat sprawuje funkcję dyrektora artystycznego Sydney Dance Company. Jego choreografia jest niezwykle złożona, dynamiczna, wymagająca wysokich umiejętności technicznych. Cieszy więc, że nasz balet potrafi stanąć na wysokości zadania. O ile jednak „Frida” była niezwykle bogatym wizualnie spektaklem, to w tym przypadku mamy do czynienia z minimalistyczną scenografią (świece, projekcje). „Bolero” nie ma jej wcale, ale jest wizualnie bogate dzięki projekcjom Regiego Lansaka, które kreują przepiękny świat. W trzeciej części Tryptyku, zatytułowanej „6 Breaths”, powraca projekcja. Nawiązuje do tytułu utworu i towarzyszy muzyce Ezio Bosso  skomponowanej na sześć wiolonczel i fortepian, a wykonanej w spektaklu na żywo, co było marzeniem kompozytora. 

Czy balet ciągle Panią inspiruje do osobistego rozwoju? Czy czuje się Pani w swoim zawodzie spełniona?

Głównym celem mojej pracy jest obecnie rozwój tancerzy, ale w ramach swojej funkcji przedstawiam też dyrekcji propozycje repertuarowe. Pojawiają się świetne nazwiska uznanych na całym świecie choreografów. Dla mnie osobiście istotne jest to, że sama praca jest ciekawa. Czerpię teraz z faktu, że pracując wiele lat za granicą miałam szczęście zetknąć się z wieloma fascynującymi choreografami, w Polsce zupełnie nieznanymi. Tak pojawiła się „Frida”, którą widziałam bodaj 10 lat temu w English National Ballet, kiedy była jeszcze przedstawieniem jednoaktowym, zatytułowanym „Broken Wings”. Ponieważ balet odniósł sukces, Annabelle Lopez Ochoa rozwinęła spektakl do dwóch aktów i tak powstała „Frida”. Z kolei „Królową Śniegu” we własnej choreografii do przepięknej muzyki "Recomposed by Max Richter: Vivaldi Cztery pory roku", zaproponowałam jako spektakl dla całej rodziny. Zebrane wcześniej doświadczenia wydają teraz plon. Ważne jest, aby spotkać się z otwartością ze strony współpracowników. Cieszy mnie bardzo, że moje działania spotkały się z wielką życzliwością i uznaniem także ze strony publiczności.

Dziękuję za rozmowę, życząc, aby spektakle baletowe pojawiały się coraz częściej w repertuarze Opery Wrocławskiej. 




Małgorzata Dzierżon podczas ćwiczeń w członkami baletu Opery Wrocławskiej




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Hans Memling. ULTIMUM IUDICIUM. Lech Majewski w Muzeum Narodowym w Gdańsku

Muzeum Narodowe w Gdańsku zaprasza na wernisaż „Hans Memling. Ultimum Iudicium. Lech Majewski”, który odbędzie się w piątek, 14 listopada o ...

Popularne posty