środa, 20 września 2017

52. Międzynarodowy Festiwal Wratislavia Cantans: Recitar cantando /relacja/

Opera W.A. Mozarta: „Łaskawość Tytusa” zwieńczyła 10 dni tegorocznej Wratislavi, wypełnionych piękną muzyką . Jak co roku, także i tym razem maestro Antonini sprawił, że zostaliśmy obdarzeni niezwykle hojnie.


Słowo – fundament muzyki

Idea tegorocznego festiwalu: recital cantando (deklamacja i śpiew) akcentowała zależność muzyki od słowa. Cała muzyczna retoryka w nim ma początek. Aż do początków XX wieku twórczość kompozytorska miała ścisły związek z retoryką muzyczną. Nawet gra na instrumentach smyczkowych wzorowana była na ludzkim głosie. Dopiero później to się zmieniło, ale od lat 90., wraz z rosnącym zainteresowaniem wykonawstwem historycznym, na nowo rozpoznajemy ten związek, tak, wydawałoby się, organiczny.
Słowo było zawsze fundamentem muzyki – twierdzi Vittorio Ghielmi, włoski dyrygent i kompozytor, a także gambista, który podczas festiwalu wykonał wraz ze swoim zespołem różne wariacje tematu „Stabat Mater”. I dodaje: W niektórych kulturach, np. w Afryce Zachodniej, słowo nadal stanowi jedność z muzyką, mitem, maską.
I chociaż tegoroczny festiwal akcentował rolę słowa, prezentując utwory muzyczne, których związek ze słowem jest oczywisty, jak opery, to zdarzały się też koncerty instrumentalne, jak La Morte della ragione w wykonaniu Il Giardino Armonico i GiovanniegoAntoniniego, w których nie padło ani jedno słowo, lecz muzycy i instrumenty „dialogowały” ze sobą. Ponadto same podtytuły utworów wskazywały ich pierwotne przeznaczenie dla teatru czy innego widowiska. 

Szczególne miejsce podczas tegorocznego festiwalu przypadło Claudio Monteverdiemu, co miało związek nie tylko z okrągłą datą 450-lecia urodzin kompozytora, ale przede wszystkim podkreślało jego rolę – jako nowoczesnego i genialnego twórcy, który stworzył kierunki i wskazał na możliwości muzyki Zachodu. Drugim „jubileuszowym kompozytorem” był nie mniej wybitny artysta – Georg Philipp Telemann, którego uczczono z okazji okrągłej rocznicy 250-lecia śmierci.
Wysłuchałam większości koncertów, ale wspomnę te, które na dłużej pozostały w pamięci.

Powrót Ulissesa do ojczyzny Claudia Moneverdiego


Blazikova, Silvia Frigato, Carlo Vistoli, Gianluca Burrato

Festiwal zaczął się od górnego C, czyli od opery Il ritorno d`Ulisse in patria, w wykonaniu Monteverdi Choir, English Baroque Soloists pod sir JohnemEliotem Gardinerem, z wybitnymi solistami, o których również będzie mowa.
Opera została po raz pierwszy zaprezentowana w 1640 roku, w Teatro SS Giovanni e Paolo w Wenecji i stanowi idealną realizację naczelnego postulatu nurtu secondo practica: ut oratio sit domina harmoniae. Monteverdi miał wyrazistą koncepcję postaci, różniącą się od pierwowzoru Homera i bardziej, by tak rzec, nowoczesną. Penelopa i Odyseusz to pierwsze wielkie charaktery w dziejach gatunku operowego. Koncepcja ludzkiego losu, uwikłanego w sieci Czasu, Amora i Fortuny, wydaje się być dla współczesnego człowieka aż nadto czytelna. Jednocześnie ten wywodzący się ze starożytności sposób postrzegania ludzkiego życia uzupełniony został o chrześcijańską koncepcję dobrego i miłosiernego Boga (tu: Neptuna), któremu należy ufać i do którego trzeba się modlić, a wówczas sprawy przybiorą właściwy obrót.


W interpretacji sir Johna Eliota Gardinera było to szczególnie czytelne: wykonawcom udało się zindywidualizować grane przez siebie postaci i nadać im walory psychologicznej prawdy. Pozostawiona przez męża Penelopa przeżywa swoją samotność nie tylko wobec zalotników, ale również w stosunku do syna. Przeżycia, które stały się jej udziałem, nie są do pojęcia przez tych, którzy takiej samotności nie doświadczyli, a z drugiej strony dają jej życiową mądrość. Surowo ocenia piękną Helenę, którą zafascynowany jest młody Telemak, a która - stając się przyczyną wielu nieszczęść - pozostała bezkarna i nadal uwodzi mężczyzn. Penelopa ubolewa też nad tym, że Odys udał się na wojnę, aby – jak powiada – zaprowadzić moralny porządek, a tymczasem trzeba uporządkować swój własny dom, który podczas jego nieobecności stał się miejscem zabaw zalotników, ubiegających się o rękę Penelopy, by zdobyć władzę i majątek. Po tylu latach nieobecności męża trudno jej uwierzyć, że wreszcie powrócił. W zmienionej postaci wydaje się jeszcze bardziej obcy. Jej wątpliwości, które próbuje rozwiać syn, zostały ujęte w piękne arie, aby zakończyć się pięknym i wzruszającym do głębi duetem pary, która odnalazła się na nowo po latach i powraca do źródeł swojej miłości.

Od lewej: Hana Blažiková, Furio Zanasi, sir John Eliot Gardiner, Lucile Richardot, Gianluca Burato, Robert Burt 
Taki sposób poprowadzenia narracji oraz rozbudowana psychologia postaci dały wykonawcom wspaniałe pole do popisu. Znakomitym wykonawcą roli Odyseusza był włoski tenor, Furio Zanasi, któremu towarzyszyła jako Penelopa interesująca, francuska mezzosopranistka o ciekawej barwie głosu, Lucile Richardot. Bardzo podobał mi się także polski tenor Krystian Adam Krzeszowiak w roli Telemaka, szczególnie, kiedy z naiwnym, młodzieńczym zachwytem opiewał urodę pięknej Heleny. Hana Blažiková (sopran) była urocza w roli Minervy/Fortuny, a Robert Burt (tenor) – nieodparcie komiczny jako żarłok Iro. Trzeba to zresztą podkreślić, że nie było słabszych i lepszych wykonawców – wszyscy śpiewacy byli po prostu fantastyczni. Ubrani w stroje stylizowane na starogreckie tuniki, poruszali się po scenie i grali „do siebie”, w mniejszym stopniu do publiczności. Fakt, że opera była rejestrowana, nieco ograniczał ruch sceniczny, ale był on w gruncie rzeczy tylko dopełnieniem fantastycznych, niezwykle pięknych arii. Najciekawsza scenicznie była, w moim odczuciu, scena napinania łuku Odysa przez zalotników i jego samego, w której prostymi, ale czytelnymi środkami ukazano zależność losów ludzkich od mądrej Minerwy.
Dzięki temu wykonaniu zdarzyło mi się coś, co zdarza się niezwykle rzadko: muzyka tak mnie wypełniła, że brzmiała we mnie jeszcze długo i nie pozwoliła zasnąć…

                             Zachary Wilder, Fran Fernández, Carlo Vìstoli, J.E. Gardiner, Gianluca Buratto, 
                                       Francesca Boncompagni, Krystian Adam Krzeszowiak i Silvia Frigato 
                                                 

La Morte Della Ragione, czyli Śmierć rozumu

Ten koncert z kolei był dla mnie prawdziwą niespodzianką. Zaufałam jednak maestro Antoniniemu i nie zawiodłam się. Tytuł został zaczerpnięty z anonimowej pawany - odwołuje się do wiersza Petrarki: „Regnano i sensi, et la ragion ė morta” – „Zmysły królują, rozum umarł”. Usłyszeliśmy muzykę instrumentalną różnych kompozytorów i różnych epok – od późnego średniowiecza (John Dunstable), poprzez renesans, do wczesnego baroku. Jednakże niechronologiczny układ programu sprawił, że można było odkryć zadziwiające podobieństwo pomiędzy utworami różnych okresów, wynikające z ciągłości idei, która objawia się m.in. poprzez tematy wędrowne, podobnie jak to ma miejsce w literaturze. Zainspirowani kompozycjami swoich poprzedników, muzycy kolejnych epok tworzyli w oparciu o te wzory.

Il Giardino Armonico
Takim mistrzem dla kolejnych pokoleń był np. Ghizeghem, autor trzygłosowej chanson De tous biens plaine. Koncert wypełniły także utwory ze zbioru kompozycji opisanych we  Fletowym ogrodzie rozkoszy van Eycka, muzyka niewidomego od urodzenia. Kompozytorów zaprezentowanych tego wieczoru było zresztą wielu. Obok tak znanych, jak Gesualdo da Venosa, pojawiły się także kompozycje anonimowe.

Giovanni Antonini  z zespołem

Wykonawcy koncertu: Il Giardino Armonico z Giovannim Antoninim, grającym na fletach i dulcjanie, wspaniale ze sobą „dialogowali”. Instrumenty strunowe – z dętymi. Ale bodaj najważniejsza okazała się radość muzykowania, której najlepszym przykładem jest sam Giovanni Antonini. Grając na flecie, prowadził całość koncertu, skacząc, pohukując i nieomal tańcząc. Tak oto pod wpływem gry na instrumencie przeistaczał się z poważnego maestro o smutnej, melancholijnej twarzy, w kogoś w rodzaju Piotrusia Pana – rozbrykanego chłopca, który nareszcie jest sobą. Żywiołowa, pełna dynamiki gra przechodziła następnie w stadium kontemplacji i refleksji, by za chwilę zaskoczyć taneczną żywiołowością. Koncert był porywający i oklaskom nie było końca – we wszystkich wstąpił ów taneczny duch.

La Clementa di Tito Mozarta

Wspaniałe były właściwie wszystkie koncerty tegorocznej Wratislavii, ja jednak z premedytacją skupię się na trzech, które stały się dla mnie czymś więcej niż pięknymi koncertami. Tym trzecim była mniej znana opera W.A. Mozarta: Łaskawość Tytusa, która zabrzmiała na koniec festiwalu.
Oś intrygi i postaci zostały zapożyczone przez autora libretta – Metastasia z Cynny Corneille`a. Znawca opery, Piotr Kamiński, bezlitośnie obnaża sztuczność i płyciznę tego libretta w porównaniu do oryginału i trudno odmówić mu racji, kiedy pisze cokolwiek zgryźliwie:

Tam, gdzie Cornelle buduje charaktery i drąży motywacje, „cesarski poeta” mnoży preteksty i struga marionetki. Vitellia, gdyby była prawdziwa, byłaby potworem, na szczęście jej finałowa spowiedź brzmi tak fałszywie, że czyni ją na poły nierealną. Tytus, który zaleca się do trzech różnych kobiet w ciągu jednego dnia, to tyran o wątłej posturze, zdolny jedynie do przebaczenia, okrucieństwo wymaga bowiem bodaj krztyny charakteru.

Nie pozostawia suchej nitki także na szczęśliwym zakończeniu, zarzucając  autorowi libretta małoduszność i hipokryzję. A jednak, a jednak…

Orkiestra i Chór Music Aeterna oraz soliści, pod batutą Teodora Currentzisa, 
Karina Gauvin jako Vitella fot. Łukasz Rajchert

Już Trubadur Giuseppe Verdiego w Operze Wrocławskiej, ze swoją pełną idiotyzmów fabułą, uświadomił mi, że w obliczu pięknej muzyki, w dodatku doskonale wykonanej i zaśpiewanej, słowo schodzi jednak na dalszy plan. Stajemy się „wyrozumiali”, bo już nas uwiedziono i – jak w miłości – nasz krytycyzm maleje do zera. Tak było i w tym przypadku. Wykonawcy oraz Orkiestra i Chór MusicAeterna pod batutą żywiołowego Teodora Currentzisa urzekli mnie i uwiedli do tego stopnia, że – choć przyszłam na koncert obłożnie chora – przez cały czas jego trwania ani razu nie chciało mi się zakaszlać, ba, w ogóle przestałam być chora. Ten rodzaj terapii bardzo mi się podoba!

Maximillian Schmitt podczas próby, fot. Łukasz Rajchert
Niemiecki tenor, Maximillian Schmitt, śpiewał tak pięknie i przejmująco, że  u w i e r z y ł a m w łaskawość Tytusa i ani przez chwilę nie pomyślałabym o nim jako o „tyranie o wątłej posturze i bez krztyny charakteru”. 
Zakochany w Vitelli Sesto w interpretacji wspaniałej francuskiej mezzosopranistki, Stéphanie d`Oustrac, był tak przejmująco wiarygodny, szczególnie w arii z fletem (nagrodzonej gromkimi brawami), że nie sposób było mu nie współczuć. Nawet sama Vitella, czarny charakter tej opowieści, w interpretacji Kariny Gauvin (sopran), zaśpiewała tak porywająco arię, w której przyznaje się do winy, że absolutnie rozumiemy „łaskawość” Tytusa, który jej wybacza.

Stéphanie d`Oustrac podczas próby, fot. Łukasz Rajchert

Konkludując, doświadczyłam, że nie tylko słowo wpływa na muzykę, ale także muzyczna interpretacja dodaje mu wiarygodności.

52. Festiwal Wratislavia Cantans skończył się już wprawdzie, ale pozostały niezapomniane przeżycia, które nie przeminą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wydarzenia w Muzeum Narodowym i oddziałach 25-28.04.2024

 Integracyjne spotkanie w pokoju zagadek dla dzieci głuchych i słyszących oraz spacer tematyczny szlakiem polskich malarek i malarzy - to wy...

Popularne posty