sobota, 14 października 2017

49. WROSTJA: Sztuka, która dotyka człowieka /relacja/

O monodramach bogatych inscenizacyjnie i ascetycznych - podsumowuję festiwal monodramów 49 WROSTJA.

Plakat WROSTJA 2015

Podczas tegorocznych Wrocławskich Spotkań Jednego Aktora mogliśmy obejrzeć zarówno monodramy w wykonaniu wytrawnych mistrzów, którzy zajmują się tą dziedziną od lat, jak też młodych adeptów sztuki. Zamysł organizatorów był taki, aby spektakle łączyła myśl przewodnia. W tym roku nawet dwie: pierwszą była próba refleksji nad postaciami wielkich polityków, drugą - twórczość Tadeusza Różewicza (upłynęła pierwsza rocznica śmierci Poety). 

Mnie jednak monodramy ułożyły się w dwa spolaryzowane ciągi. Pierwszym były spektakle z rozbudowaną inscenizacją, by tak rzec: kostiumowe. Drugi typ przedstawienia charakteryzował się natomiast ascetyczną formą - istotne było tu słowo i osobowość aktora. W swojej refleksji na temat obejrzanych monodramów będę odnosiła się do tych stylów inscenizacji, z takim jednakże zastrzeżeniem, że podział ów nie ma w sobie cech wartościujących, ponieważ przekonałam się wielokrotnie, iż znakomite spektakle są poza wszelkimi racjonalnymi uzasadnieniami. Nagle po prostu czuje się, że mamy do czynienia z wielką sztuką. 

Teatr kostiumu


Spośród monodramów, które wykorzystywały - w mniejszym lub większym stopniu - narzędzia sztuki scenicznej, które w pewnym myślowym skrócie nazwałam "teatrem kostiumu", chciałabym zwrócić uwagę na dwa, moim zdaniem, najbardziej interesujące.

Kamil Maćkowiak w monodramie DIVA Show, fot. Krzysztof Zatycki

Pierwszym z nich jest monodram "DIVA Show"- w pełnym tego słowa znaczeniu autorski.  Zarówno bowiem scenariusz, jak też reżyseria, choreografia i wreszcie samo wykonanie są dziełem jednego artysty - Kamila Maćkowiaka. Aktor gościł już z powodzeniem na WROSTJA w 2007 roku, z monodramem "Niżyński", wielokrotnie nagradzanym na różnych festiwalach (m.in. w Sankt Petersburgu i Kilonii). 

Spektakl "DIVA Show" realizowany został w konwencji stand-upu - komediowego monologu, który powstaje w dość ścisłym kontakcie z publicznością. Wykonawca co i rusz nawiązuje z nią dialog. Tak też było w przypadku Kamila Maćkowiaka. Kiedy pojawił się na scenie ubrany w kobiecy kostium, w peruce i makijażu, skojarzył mi się z postaciami z filmów Almodovara - z Agrado z "Wszystko o mojej matce" czy Letalem z "Wysokich obcasów". Bohater o skomplikowanej, neurotycznej osobowości, snuje przed nami monolog o swojej fascynacji Tiną Turner, dzieciństwie bez ojca, z oschłą i nieumiejącą okazać mu uczuć matką, o trudnym dorastaniu, wyobcowaniu i o potrzebie akceptacji... Jego problemy w taki czy inny sposób okazują się być naszymi - jakże dobrze rozumiemy jego uzależnienia, wątpliwości lęki. Czasami, jak u Almodovara, humor Maćkowiaka ociera się o granice dobrego smaku, innym razem prowokuje nas do współ-odczuwania, wzbudza empatię i zrozumienie... Przez dwie bite godziny aktor wydobywa z siebie tak wiele różnych emocji i tak jest w swojej grze prawdziwy, że momentami widz ma wrażenie, jakby odgrywał przed nim psychodramę. Jest zabawny, błyskotliwy, dowcipny, jest też smutny, wycofany, przestraszony...


Kamil Maćkowiak w monodramie DIVA Show, fot. Krzysztof Zatycki

A utrzymać uwagę widza przez tak długi czas nie jest bynajmniej łatwo! Aktor posiłkuje się wprawdzie kostiumem, scenografią, multimediami - tańczy, śpiewa, komentuje obraz, ale ustawicznie nawiązuje także kontakt z publicznością. Swój najbardziej osobisty monolog wypowiada do kamery, a my obserwujemy na ekranie jego zmienioną, jakby odkształconą traumatycznymi przeżyciami, twarz. Na koniec maski opadają i staje przed nami aktor pozbawiony charakteryzacji - człowiek jak każdy. 

Aleksander Rubinovas, Koba, fot. Krzysztof Zatycki

Drugim monodramem, o którym z pewnością warto napisać, jest "Koba" w wykonaniu i reżyserii litewskiego aktora Aleksandra Rubinovasa. Wyznam, że spośród obejrzanych przedstawień, to właśnie zrobiło na mnie największe wrażenie. 
Tytuł spektaklu nawiązuje do nieoficjalnego imienia Stalina, którego w młodości przyjaciele nazywali Kobą (w gruzińskim folklorze znana jest pod takim imieniem postać rozbójnika – w rodzaju Robin Hooda). Monodram jest opowieścią jednego z towarzyszy dyktatora, nazwanego przez niego pseudonimem Fudżi, z powodu skośnych oczu. Obaj byli Gruzinami i dzięki temu, że znali się "od zawsze". Możemy więc poprzez opowieść bohatera próbować zgłębić fenomen osobowości Stalina. Z jednej strony Fudżi dobrze wie, że Koba jest bezwzględny i okrutny. Jeśli miał jakieś złudzenia, pozbył się ich podczas śledztwa, kiedy to przesłuchujący go oficer uświadomił mu, że nikt nie śmiałby aresztować "przyjaciela Stalina", gdyby on sam sobie tego nie zażyczył. Z drugiej strony, po powrocie z katorgi, doświadcza "dobrodziejstw" od dyktatora, kiedy zdaje trudny egzamin z bezwarunkowego posłuszeństwa i miłości. Nigdy jednak nie przestaje się bać. Aktor umiejętnie doprowadza swoją opowieść do punktu kulminacyjnego, kiedy to Stalin zaprasza Fudżi do swojej daczy i tam podczas spaceru po ogrodzie wyznaje, że zabił wszystkich dawnych towarzyszy. Został tylko Fudżi. Dlaczego właśnie on? A może będzie kolejną, ostatnią ofiarą okrutnika? Taki scenariusz także bierze pod uwagę. A jednak Stalin zostawia go i już nigdy więcej się z nim nie spotyka.


Aleksander Rubinovas, Koba, fot. Krzysztof Zatycki

Rubinovas zagrał właściwie podwójną rolę - był Fudżi i Stalinem równocześnie; katem i ofiarą. To wszystko, zdaje się mówić artysta, może się mieścić w jednym człowieku. Rozpoczyna swoją opowieść nieśpiesznie - od parzenia herbaty, ale rozwija ją w taki sposób, że widz siedzi jak zahipnotyzowany. Używa nielicznych rekwizytów, ale wszystkie one są znaczące. Najbardziej sugestywna jest scena, w której aktor, owinięty pledem, staje na podwyższeniu - kiedy s t a j e  s i ę  Stalinem. Nie mamy wątpliwości, że człowiek ten zdolny jest do wszystkiego. Równocześnie zaś Rubinovas gra potulnego, choć pełnego dumy człowieka, który musiał zapomnieć o tym, kim jest, nie z tchórzostwa, ale ze względu na miłość do żony i córki. Aktor jest prawdziwy i przekonywujący w obu tych rolach w sposób wprost fenomenalny. Cechą wielkiego aktorstwa jest ta prawda o człowieku, którą wypowiada się poprzez sztukę. Podczas oglądania monodramu ani przez chwilę w nią nie wątpiłam...

Teatr słowa


Jest jeszcze taki rodzaj monodramu, który charakteryzuje niezwykła oszczędność środków scenicznych, a który koncentruje się na słowie. Pamiętam, jakie wrażenie zrobił na mnie przed paru laty monodram Ewy Błaszczyk "Rok magicznego życia". Aktorka olśniła mnie wtedy swoją - chciałoby się powiedzieć - grą, ja jednak twierdzę: prawdą o ludzkim losie i zrobiła to bez jednego rekwizytu (jeśli nie liczyć krzesła, na którym w pewnym momencie siadała).


Wiesław Komasa, Różewiczogranie, fot. Krzysztof Zatycki

Podobnie było w tym roku, w odniesieniu do monodramu Wiesława Komasy - "Różewiczogranie". Dodać trzeba, że aktor uczestniczy we WROSTJA od 1971 roku, a jego teatr zawsze był organicznie związany z poezją. Także z poezją Tadeusza Różewicza, po którą sięgał jeszcze podczas studiów. W Czarnej Książeczce z Hamletem, która ukazała się w 2014 roku i jest próbą opisania fenomenu aktorstwa Komasy, artysta tak to komentuje (także w odniesieniu do "Filozofii po góralsku" ks. Józefa Tischnera):

... nad którymi [Tischnerem i Różewiczem] pochylam się naprawdę od dawna, ale wciąż wydaje mi się, że przez zawiłość i porażającą prostotę Tadeusza Różewicza są dla mnie wciąż do odkrywania.

W istocie, Wiesław Komasa odkrył dla mnie Różewicza innego niż znany mi ze spektakli i własnych lektur. Jego Różewicz to ktoś doświadczony, a zarazem nieśmiały, ktoś, kto całe życie boi się przyznać do tego, że jest poetą, kto toczy nieustannie rozmowy z tymi, którzy odeszli i kto chciałby nawiązać więź z tymi, którzy dopiero nadchodzą - z młodymi. Poeta to ktoś, kto nie wyobraża sobie świata bez poezji, ktoś, komu dziennikarz zadaje banalne pytania, na które nie zna odpowiedzi...

Aktor wchodzi na scenę od widowni, która powoli się wycisza, rozmawia przez telefon komórkowy - jest jednym z nas. A jednocześnie wie i rozumie więcej... Komasa mówi tekstami wierszy Różewicza, jego "Kartoteki", "Matka odchodzi". Mówi także sobą - opowiada o spotkaniu z Poetą, dodaje teksty "zasłyszane", bo Komasa ma słuch do człowieka. Na scenie bardziej JEST niż gra i to jest chyba najlepszym określeniem jego stylu. JEST ze swoim doświadczeniem - ludzkim i teatralnym (tego oddzielić nie sposób), ze swoją wrażliwością na słowo, swoimi przeżyciami, odkryciami, przemyśleniami... Całe piękno jego teatru zawiera się właśnie w tej OBECNOŚCI. Bo Komasa zawsze jest d l a drugiego człowieka. Może jeszcze bardziej intensywnie niż przed czterdziestu paru laty, kiedy przedstawił swój pierwszy monodram.
49 edycja WROSTJA pozwoliła widzom przekonać się, że prawdziwa sztuka jest niezniszczalna i zawsze możemy z niej zaczerpnąć jak ze źródła.

49. WROSTJA odbyły się w dniach od 24 do 26 października 2015 roku. Na zakończenie przeglądu monodramów nagrodzono występujących aktorów. 
Relacja ukazała się pierwotnie na portalu Kulturaonline.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

`Vue d’optique i maszyny optyczne` – nowa wystawa w Muzeum Architektury we Wrocławiu /zapowiedź/

9 maja o 18.00 nastąpi uroczyste otwarcie nowej wystawy w Muzeum Architektury we Wrocławiu. Na ekspozycji "Vue d’optique i maszyny opty...

Popularne posty