Rozmawiam z Julią Lehznevą – wybitną
rosyjską mezzosopranistką koloraturową - o jej polskich korzeniach,
dzieciństwie, a także o współpracy z Markiem Minkowskim, Giovannim Antoninim
oraz Philippem Jarussky.
Z
przykrością muszę powiedzieć, że niewiele wiem na ten temat. Prababci nie
poznałam osobiście. Zmarła, gdy miałam 5 lat. Wiem, że była to kobieta niezwykła. Bardzo
długo łudziła się, że jej mąż został zesłany, tymczasem, jak się później
okazało, został rozstrzelany tuż po aresztowaniu. Mogę sobie tylko wyobrazić,
co czuła, kiedy czekała, a potem – gdy dowiedziała się prawdy. Cały czas
samotnie wychowywała dziecko – mojego ukochanego dziadka, z którym – po
przeprowadzce do Moskwy – spędziłam szczęśliwe dzieciństwo i z którym byłam
bardzo zżyta. Wiem, że Idalia i jej mąż poznali się w Berlinie. Byli naukowcami
– zajmowali się badaniami ludzkiego mózgu. Mój dziadek przez pierwsze lata
życia mówił wyłącznie po niemiecku. Kiedy wrócili do Moskwy, uznano ich ślub za
nielegalny i to chyba uratowało dziadkowi życie, ponieważ był traktowany jako
dziecko nieślubne. Prababcia przeżyła niemal sto lat. Obecnie zajmuję jej mieszkanie. Całe swoje życie przeżył w
nim też mój dziadek i wszystko tam przypomina mi, jakich miałam wspaniałych
przodków. Pozostały po nich zdjęcia i pamiątki. Czuję, jakby ciągle byli ze
mną, mimo że już odeszli.
wrocławski występ Julii, fot. Marek Cisek
Pasjonujące są te opowieści o
przodkach i zapewne można by o nich jeszcze długo rozmawiać… Wróćmy jednak do
tego, co jest zasadniczym tematem naszego spotkania, a mianowicie Pani kariery.
Po Minkowskim pojawił się w Pani artystycznej biografii równie ważny muzyk –
Giovanni Antonini. Z nim nagrała Pani swoją pierwszą płytę – ”Alleluja”. Czy
miała Pani wpływ na jej kształt, na dobór utworów?
Zdecydowanie
tak! W tej materii bardzo dobrze rozumieliśmy się z Antoninim. Uważam go za
najwybitniejszego muzyka. Bardzo lubię występować z nim i jego Il Giardino
Armonico. Mam takie odczucie, jakbyśmy wspólnie tworzyli obraz, rodzaj tkaniny,
w której wątek i osnowa splatają się w harmonijną, nierozerwalną całość. Pomysł
wspólnego nagrania wyszedł wprawdzie od Antoniniego, ale miałam swobodę w
doborze repertuaru. Płyta zawiera motety Mozarta, Vivaldego, Händla i Porpory.
Utwór tego ostatniego znalazła Katia, siostra Miszy [Antonenko], która odkryła
w British Library te wspaniałe
kompozycje w stylu galante. Dziś mało komu znani, Porpora i Galuppi byli
czołowymi przedstawicielami tego gatunku muzyki. Kiedy zobaczyłam motety
Porpory, zachwyciłam się i wiedziałam, że muszę je zaśpiewać. Dzięki nim głos
brzmi zupełnie wyjątkowo. Dla Giovanniego było to coś tajemniczego,
niezwykłego, co w pewien sposób także go ubogaciło. Porpora dodał nowych barw i
Giovanniemu, i jego orkiestrze.
Z Giovannim
Antoninim zetknęłam się po raz pierwszy w 2010 roku. Jeździłam nawet do
Mediolanu, gdzie odbywał ze mną specjalne próby, podczas których uczyłam się
wykonywać recytatywy. Uczył mnie takiego odczuwania tej muzyki, aby ona żyła,
przygotowywał mnie do improwizacji. Ten czas spędzony z Giovannim bardzo na
mnie wpłynął i ukształtował moje podejście do muzyki. Giovanni doskonalił mój
warsztat także później. Wskutek tej współpracy moje doświadczenie muzyki
znacznie się pogłębiło. Także w zakresie pracy z instrumentami. Włosi mają swój
rozpoznawalny styl grania.
Dodam, że
włoskim renesansem interesowałam się już w dzieciństwie. W Moskwie chętnie
chodziłam do muzeów, gdzie prezentowano dzieła włoskiego renesansu. Sama także
rysowałam: twarze kobiet, aniołów, z
charakterystycznymi dla tej epoki nakryciami głowy. Miałam mnóstwo książek z
reprodukcjami, które pasjami oglądałam. Ten włoski renesans był moją dziecięcą
miłością, a muzyka stała się niejako jej dopełnieniem.
Julia-Lezhneva, fot.Uli Weber, DECCA
Po pamiętnym występie podczas
Wratislavia Cantans w 2013 roku odbywała Pani koncerty z Giovannim Antoninim
oraz Il Giardino Armonico. Została też zaproszona przez Philippe`a Jaroussky`ego
do nagrania „Stabat Mater” Pergolesiego.
W jakich okolicznościach do tego doszło?
Byłam
ogromnie szczęśliwa, kiedy zaprosił mnie do współpracy ten wspaniały
kontratenor, a także – jak się później okazało – wspaniały człowiek. Poznałam
go przypadkowo we wrześniu 2010 roku w konserwatorium, do którego pewnego dnia
przyjechał. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom, kiedy w naszym skromnym
studenckim bufecie, gdzie często piliśmy herbatę i rozmawiali, pojawił się ten
znakomity śpiewak. Wszyscy staliśmy jak wrośnięci w podłogę i patrzyli jak nas
mija. W pewnym momencie podszedł do mnie i przywitał się. Potem poszłam na jego
koncert w Konserwatorium Moskiewskim. Zdarzyło mi się następnie słuchać go
także podczas występów w na scenach europejskich, wtedy też spotykaliśmy się. W
końcu zaprosił mnie do współpracy przy nagraniu „Stabat Mater” Pergolesiego. To
niezwykła kompozycja, która otwiera przed wykonawcą niekończące się pokłady
piękna. Szczególnie, jeśli wykonywana jest w kościele. Mimo tragizmu, w muzyce
tej jest jakieś wewnętrzne światło. Utwór nas głęboko uduchowił, a my śpiewając
dzieliliśmy się tym duchowym przeżyciem. Takich momentów się nie zapomina. To
nie tylko szczęście, że mogłam ten utwór zaśpiewać, ale także że mogłam to
zrobić z takimi wspaniałymi muzykami.
Na koniec chciałam Panią jeszcze
zapytać, czy marzy Pani jeszcze o jakimś nagraniu, ale z tego, co słyszę, to
marzenia spełniają się w Pani przypadku jeszcze zanim się pojawią…
Tak właśnie jest. Z perspektywy czasu odczuwam radość i wdzięczność
tego powodu. Nawet nie marzyłam, że to się ziści, a tu zdarza się taki cud. Nie
musiało tak być, a jednak stało się. Czasami zastanawiam się nawet, dlaczego to
zdarzyło się właśnie mnie… Jest tylu
innych, wspaniałych ludzi, tak samo utalentowanych, którzy takiego szczęścia
nie mieli. Dlaczego przydarzyło się to właśnie mnie? Toteż patrzę na to jak na
cud albo dar losu.
Chciałam jeszcze dodać, że my na
Panią patrzymy również jak na dar i bardzo się cieszymy, że znowu możemy Pani
posłuchać. Bardzo dziękuję za rozmowę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz