czwartek, 5 października 2017

Kristina Sabaliauskaitė: O nadmiarze wyobraźni /wywiad/

Litewska pisarka opowiada o fascynacji szczegółem, roli wyobraźni i ograniczeniach, które każą zostawiać pewne fakty ”poza kadrem”.

Kristina Sabaliuskaite, fot. Rokas Daluli

Barbara Lekarczyk-Cisek: Polscy czytelnicy mogą od niedawna cieszyć się możliwością obcowania z Pani fascynującą powieścią "Silva rerum". Wyznam, że na mnie zrobiła ona wielkie wrażenie - zarówno z powodu interesującej formy, jak też fascynującej treści i erudycji. Pani bohaterowie - rodzina Narwojszów - są polską szlachtą żyjącą w XVII wieku. Dlaczego tacy bohaterowie i dlaczego XVII wiek? Czy ma to jakiś związek z Pani polskimi korzeniami?
Kristina Sabaliauskaitė:  Ależ ja opisuję litewską szlachtę!  Narwojszowie pochodzą z Miłkont na Żmudzi i są typowo litewską średnią szlachtą herbu Kościesza. To rozpoznanie Narwojszów przez polskiego czytelnika jako "swojej" szlachty jest miłym dowodem, jak niewiele kulturowo w tych czasach różniło szlachtę Wielkiego Księstwa Litewskiego i Korony, przecież byliśmy jedną Rzeczpospolitą Obojga Narodów. Obecnie wiele przedstawicieli litewskich rodów arystokracji z powodu historycznych wstrząsów XX wieku mieszka w Polsce – może to też wzmacnia pojęcie polskości dawnego litewskiego nobilitetu. Jednak w XVII-XVIII wieku tożsamość szlachcica Wielkiego Księstwa Litewskiego nie była określana poprzez język, lecz przez tożsamość polityczną i wyznaniową. Nawet genealogicznie litewska arystokracja wywodziła się nie z Sarmatów jak Polacy, tylko od starożytnych Rzymian i Palemona. Lecz praktycznie, z powodu koligacji, bliskich więzi politycznych i osobistych, rzeczywiście stanowili jeden szlachecki naród Rzeczypospolitej. Wiek XVII i XVIII znam najlepiej z powodu studiów, więc naturalnie, że trafił na strony moich powieści. A korzenie... Czesław Miłosz kiedyś powiedział, że jest ostatnim obywatelem Wielkiego Księstwa Litewskiego... Niech więc ja będę obywatelką i, miejmy nadzieję, że nie ostatnią, ponieważ pamięć historyczna o tej epoce nadal trwa i ma wielu zwolenników.
Obraz Wilna w powieści odbiega od obrazów, które znamy z polskich książek historycznych. Poza znakomitą znajomością architektury, wykazała się Pani również wielką erudycją, jeśli chodzi o historię Uniwersytetu, uczone dzieła tamtych lat, a nawet znajomością klasztornej reguły. Jak wyglądało zbieranie materiałów do książki?
Mam nadzieję, że ten obraz w moich powieściach nie odbiega od historycznych studiów naukowych. Miałam taki zamysł, by połączyć  w moich powieściach naukę historii ze sztuką i literaturą piękną, więc chciałam wykorzystać swoją wiedzę akademicką.  Oczywiście, opisując poszczególne zjawiska – epidemię dżumy, medycynę, historię uniwersytetu czy wileńskich Żydów – trzeba sięgać po dodatkowe źródła, ale jak już ma się dobre  naukowe instrumentarium badawcze, nie jest to dużym wyzwaniem. Kiedy więc opisuję przestrzeń konwiktu – muszę wiedzieć, ile tam stoi lóżek, ile jest okien, jakie jest ogrzewane, co wisi na ścianach i co studenci jedli na śniadanie, jakich słów czy przekleństw używali. Niekoniecznie to wszystko jednak musi trafić na strony, trzeba znać miarę...
Przeczytałam gdzieś,  jak Roman Polański filmował "The Ghost Writer" – sam w półotwartej szafie porządkował wiszące garnitury, chociaż operator filmowy uprzedził go, że najprawdopodobniej ta szafa nie znajdzie się w kadrze... Ale on musiał wiedzieć, w jakim porządku wiszą garnitury jego bohatera. Ja pracuję podobnie i tak samo dużo tej zebranej wiedzy, paradoksalnie, ”pozostawiam poza kadrem”. Nie chcę popełnić błędu, który zdarza się wielu literatom po raz pierwszy sięgającym po powieść historyczną i pracę ze źródłami:  fascynują się każdym egzotycznym dla siebie, nowo odkrytym, szczegółem i z powodu tej fascynacji zbyt dużo tych zbędnych opisów i detali trafia na strony powieści.
Jak więc wygląda moje zbieranie materiałów do książki? 15-20 lat studiów i pracy archiwalnej, stosy literatury naukowo-historycznej z poszczególnych dziedzin i... bezwzględne odrzucanie wszystkiego, co zbędne, z pozostawieniem tylko tego, co jest konieczne dla  literackiego dzieła. Gdy opisuję jak bohaterowie jedzą jesiotra (w ”Silva rerum” cz. III), to oprócz wiedzy na temat XVIII-wiecznego jadłospisu, ma to również znaczenie symboliczne dla całej narracji...
Pani bohaterowie doświadczają tak charakterystycznej dla ludzi tamtej epoki ulotności życia i na różne sposoby próbują sobie z tym poradzić. Zarazem jednak mamy nieodparte wrażenie, że są tacy sami jak my: przeżywają problemy okresu dojrzewania, poszukują sensu życia, buntują się przeciwko narzuconym rolom, a także upływowi czasu. Skąd u Pani taka przenikliwość psychologiczna, która sprawia, że nawet drugoplanowe postaci nie szeleszczą papierem?
Każde pokolenie widzi historię przez pryzmat własnych doświadczeń, a powieść historyczna nie jest wyjątkiem. Bohaterowie Dumasa czy Sienkiewicza to raczej portrety  XIX-wiecznego romantycznego człowieka w kostiumie z dawnej epoki. Chciałam tego uniknąć, lecz będąc historykiem, miałam świadomość ograniczoności poznania i zdawałam sobie sprawę, że nie mogę tak po prostu "teleportować się" w ciało i duszę XVII-wiecznego człowieka. Jednocześnie miałam do dyspozycji rozmaitość historycznych źródeł, które dawały mi bardziej wielowymiarowe pojęcie o człowieku baroku. Nie był to wyłącznie pobożny, ciągle medytujący swoją kruchość osobnik – czasami jego wiara była teologicznie wyrafinowana, czasami – bardzo naiwna, wręcz magiczna czy zabobonna. W kronikach żeńskich klasztorów znajdujemy kiełki pierwotnego feminizmu i dążenia do pracy intelektualnej. W księgach sądowych zaś – całą paletę grzechów tego ”pobożnego człowieka baroku”, a w sztuce – fascynację cielesnością i zmysłowością, o których może ludzie tej epoki krępowali się pisać w osobistych dokumentach. Pewne wątki są ogólnoludzkie, więc w niektórych aspektach XVII-wieczni bohaterowie  może są nam bliżsi niż XIX-wieczni: pruderyjni i sentymentalni romantycy. Ale nie, nie są tacy sami jak my – chociaż w drugiej połowie XVIII wieku, razem z oświeceniem i sekularyzmem, staną się jeszcze bardziej nam bliscy. "Obłąkany książę" Radziwiłł z ”Silva rerum” cz. III, tak demonizowany przez XIX-wiecznych historyków, był synem swojej epoki, a jednocześnie może być bardzo dobrze zrozumiany przez współczesnego czytelnika. Właśnie do jego psychiki - geniusza-szaleńca było mi najciekawiej – jako  pisarce – zajrzeć. Konsultowałam się nawet na jego temat z lekarzami psychiatrii, ustalając możliwą diagnozę. Sądzę, że w powieści historycznej autor musi spróbować dodać do suchego faktu czy postaci historycznej prawdę o egzystencji i ludzkim losie.
Niektóre sceny z Pani powieści są bardzo barwne i na długo pozostają w pamięci, np. piękna scena nad jeziorem w Milkontach czy ślub Jana Kirdeja z Urszulą w pustym, zniszczonym kościele... Czy były jakieś inspiracje, czy też takie sceny biorą się z wyobraźni?
To tajemnica twórczego laboratorium, której nie zdradzę! (śmiech). Ale sądzę, że nadmiar wyobraźni nigdy nie był chyba wadą dla pisarza... (śmiech). Myślę, że dobra powieść jest trochę jak to holenderskie pudełko trompe-l'oeil, o którym piszę w pierwszej części „Silva rerum”: daje nam iluzję spojrzenia na jakiś mały, magiczny, zamknięty świat, który funkcjonuje według swoich reguł i zmusza nas, aby w niego bezwarunkowo uwierzyć, jeżeli chcemy dostać się do jego wnętrza. Czasami, w niektórych przypadkach, udaje  się  taka iluzja bezpośredniego ”bycia we wnętrzu powieści”. Dowiedzieć się, jak jest konkretnie stworzona – to trochę jakby ją zburzyć i tym samym zniszczyć coś cudownego. Można się przy tym strasznie rozczarować widząc, co jest w środku i jak to jest zrobione.
W Pani narracji bardzo lubię to, że jest nieśpieszna: długie zdania, czasami na całą stronę, a jednak czytelnik nie ma wrażenia, że jest nudno - przeciwnie, nawet, jeśli "nic się nie dzieje", np. w scenie, gdy Kazimierz delektuje się starymi księgami z biblioteki Sapiehy. Współczesny człowiek posługuje się najczęściej skrótami. Czy nie obawiała się Pani, że będzie to dla niego swoistym wyzwaniem, któremu nie sprosta?
Może nic się nie dzieje w tej scenie w bibliotece, ale jednak nie jest ona całkiem przypadkowa, co  zauważą czytelnicy następnych części (śmiech). Skróty i szybkość, ciągły brak czasu – są znakiem ubóstwa naszej epoki. Szybkie jedzenie, szybko wyprodukowane tanie rzeczy, które wyrzuca się po kilku użyciach, szybkie spotkania, szybkie, krótkotrwałe związki podyktowane wygodą… Albo książki typu paperback – do  szybkiego przeczytania i wyrzucenia lub jeszcze bardziej efemeryczne ebooki... Jednak największym luksusem nadal pozostają rzeczy stworzone powoli – nie sms, a zaproszenie dostarczone pocztą czy kurierem, napisane odręcznie, atramentem, na herbowym papierze. Albo długo dojrzewające wino, coś zrobionego odręcznie, specjalnie i na wymiar. Nie CD, ale bilet na koncert symfoniczny... Zgadzam się, że książki, w które włożono wiele lat pracy – czasami całe dekady badań i osobistego dojrzewania – mogą  być traktowane jako wyraz  kultury nietypowej. Jednakże  zaleta tego "luksusu"  jest taka, że jest to luksus demokratyczny i dostępny wielu ludziom. A zatem moja wielowarstwowa historyczna powieść może jest rodzajem buntu przeciwko tej współczesnej szybkości życia i trendom wydawniczym?
Nikt nie będzie czytał długich zdań, ludzie przyzwyczajeni do sms-ów? I to jeszcze bez dialogów?! Zobaczymy, zobaczymy... (śmiech). Mówiąc poważnie – myślę, że pewne kreatywne ograniczenia, które twórca stawia sam sobie, są czasami bardzo dobre, bo stają się wyzwaniem i są wyrazem dążenia do pewnej, jemu tylko wiadomej, wirtuozerii. Nie, nie obawiałam się, że tak skomplikowany tekst bez dialogów stanie się wyzwaniem dla czytelnika – ponieważ nigdy nie myślę, że czytelnik jest głupszy ode mnie i nigdy nie staram się go intelektualnie zdominować. A i dialogi mogę napisać – moje opowiadania "Danielius Dalba & inne historie" zawierają mnóstwo dialogów i dialektów środowiskowych.
Nie znamy jeszcze w Polsce pozostałych części trylogii. Czy możemy liczyć na to, że zostaną również przetłumaczone? A może uchyli Pani rąbka tajemnicy, o czym one opowiadają?
To pytanie trzeba zadać wydawnictwu. Pierwsza część to dopiero początek całej przygody, choć mogę zdradzić, że jeden tom to jedno pokolenie rodziny Narwojszów i jeden etap historii kraju. Druga część opowiada o latach 1707-1711, o Wojnie Północnej i o wielkiej dżumie na Litwie, trzecia – o dosyć spokojnym czasie, latach 1748-1749, kiedy jednak mamy do czynienia z dwoma wielkimi pożarami w Wilnie. Jest także ”ciemna strona” pozłacanego i porcelanowego okresu rokoka, a jednym z głównych jej bohaterów jest obłąkany Książę Marcin Mikołaj Radziwiłł i  jego ucieczka do ezoterycznego świata kabały oraz domniemane przejście na judaizm.
Potomek Narwojszów stanie się świadkiem i powiernikiem tego XVIII-wiecznego skandalisty, który, całkiem możliwe, dał początek żydowskiej legendzie o wileńskim Ger Cedeku. Tak więc pierwsza część to dopiero początek. Czytelników czeka bardzo nietypowa historia miłosna z  wojną i dżumą w tle, kwestie predestynacji, ślepych przypadków i nieubłaganego losu, podróże, szaleństwa, ucieczki w podświadomość i świat rozkoszy, awanturnicy, święci, magnaci, egzystencjalne pytania dotyczące grzechu i zbawienia...  Typowe XVIII-wieczne życie, ale ciekawostką jest to, że losy bohaterów są kontynuowane przez kolejne tomy powieści. Możemy zaobserwować, jak dzieje jednego pokolenia wpływają na kolejne... Obiecuję, że czytelnicy na pewno dowiedzą się w następnych częściach, co stało się z Kazimierzem, Urszulą i Birontem, jak ułożyły się ich losy oraz zapoznają się z ich potomkami, którzy są nie mniej kolorowymi charakterami. I będą wiele, wiele razy zaskoczeni...
Tym bardziej niecierpliwie czekamy! Dziękuję za rozmowę.

Kristina Sabaliuskaite, fot. Monika Penkulu


Kristina Sabaliauskaitė – litewska  pisarka o polskich korzeniach, doktor historii sztuki, od 2002 zamieszkała w Londynie. Autorka bestsellerowej trylogii ”Silva rerum” (2008-2014), wielopokoleniowej sagi szlacheckiej rodziny Narwojszów, w której z wielką pieczołowitością odmalowała czasy Rzeczpospolitej Obojga Narodów XVII i XVIII wieku na Litwie, przyczyniając się do przywrócenia tego okresu do szerokiej świadomości. Pierwsza część ”Silva rerum”, której polskie wydanie ukazało się w 2015 roku, została uznana za jedną z 10 powieści dekady przez litewski PEN Club, a cała trylogia została w 2015 roku nagrodzona prestiżową nagrodą im. Liudasa Dovydėnasa. Została także uhonorowana przez miasto Wilno Nagrodą św. Krzysztofa, którą z litewskich pisarzy otrzymał tylko Venclova.

Wywiad ukazał się 17 lutego 2016 roku na portalu Kulturaonline.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jubileuszowa Gala Muzyki Poważnej Fryderyk 2024

Od baroku po współczesność, od muzyki kameralnej po symfoniczną i koncertującą, od klasyki muzyki poważnej po lżejsze brzmienia z Ameryki Po...

Popularne posty