Współcześni mężczyźni znają się na komputerach, ale wobec dzikiej natury pozostają bezradni. W górach są już tylko turystami, a nie łowcami, czy nam się to podoba, czy nie.
Scena z filmu Turysta Rubena Östlunda |
Wyjazd w
góry typowej szwedzkiej rodziny to temat pozornie niefilmowy i w ogóle mało
interesujący. A jednak okazuje się, że inteligentny i twórczy artysta potrafi
nie tylko opowiedzieć o tym w
sposób dowcipny i zarazem ciekawy, ale też wydobyć esencjonalne treści,
prowokujące widza do refleksji.
To doprawdy
fenomen, żeby pokazać wielokrotnie scenę wspólnego mycia zębów w łazience, bez
jednego dialogu, a zarazem zaprezentować zmieniające się relacje pomiędzy
małżonkami. Podobnie sceny rozmów poza pokojem, żeby nie niepokoić dzieci, gdy
one tymczasem pilnie słuchają za ścianą, o czym mówią rodzice. Na dodatek, w
scenie tej uczestniczy pracownik hotelu
i pod pozorem wypalania papierosa „pije” im z ust. Zderzenie subtelnego humoru
z problemami bohaterów bynajmniej ich nie umniejsza, ale zyskujemy niezbędny do
refleksji dystans.
Scena z filmu Turysta Rubena Östlunda
Film jest
stylizowany na dokument, co podkreślają napisy („Pierwszy dzień na nartach”
itd.), a także ”zwyczajność” bohaterów i sytuacji. To może być każdy z nas.
Idylliczny obraz szczęśliwej rodziny rozpoczyna się od upozowanych zdjęć, które
można potem pokazywać krewnym i znajomym. Ale za fasadą idealnej rodziny kryje
się lęk. Strach mężczyzny, że nie stanął na wysokości zadania i zamiast ratować
rodzinę przed lawiną, uciekł, gdzie pieprz rośnie. Kobiety – że nie może liczyć
na męża, bo ten nie tylko stchórzył w godzinie próby, ale ponadto wyparł fakty
i twierdził, że to, co się stało, to subiektywna wersja wydarzeń. Boją się
również dzieci – że rodzice są skonfliktowani i mogą się rozwieść.
Całą tę
narrację przenika subtelny humor, rozładowujący napięcia i skierowany głównie
do widza. Kiedy mężczyźni „dorabiają teorię” do swoich zachowań albo wydają z
siebie pierwotne okrzyki, żeby obudzić ”dzikość serca”, które okazuje się
miękkie i tchórzliwe – to wszystko staje się nieodparcie komiczne. Nie znaczy
to wcale, że reżyser bagatelizuje problem, bynajmniej. Sugeruje raczej, że
odeszliśmy tak daleko od natury, że zmieniły się również role mężczyzny i
kobiety. Te ostatnie radzą sobie lepiej przypuszczalnie dlatego, że usposabia
je do tego natura, są bowiem matkami i z tej racji troszczą się o dzieci. Mężczyźni
natomiast nie wychodzą już upolować zwierzynę, narażając własne życie. Znają
się na komputerach, ale wobec dzikiej natury pozostają bezradni. W górach są
już tylko turystami, a nie łowcami, czy nam się to podoba, czy nie. Tak można
by odczytać przesłanie filmu. Dodam, że mimo tych ważkich treści, przez cały
seans sala ryczała ze śmiechu. Okazuje się, że o problemach można mówić również
z dobrym skutkiem pół-żartem, pół-serio, jak w znanej komedii Billy Wildera.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz