Z Bogusławem Klimsą – muzykiem,
kompozytorem, reżyserem, autorem widowisk muzycznych – o jego fascynacji
jazzem, różnorodnych doświadczeniach zawodowych
oraz o najnowszej książce poświęconej jazzowi we Wrocławiu.
Bogusław Klimsa, prasowe |
Barbara Lekarczyk-Cisek: Ukazała się właśnie unikatowa książka
Pańskiego autorstwa – ”Jazz we Wrocławiu 1945 – 2000”. Jakie były początki
Pańskiej fascynacji muzyką jazzową?
Bogusław Klimsa: Jako dziecko zostałem w ramach
kindersztuby posłany do szkoły muzycznej. Tam spotkałem podobnych jak ja
młodych „wariatów” zafascynowanych synkopowaną muzyką. Jazz był wówczas owocem
zakazanym, a taki smakuje najlepiej, więc szybko zainteresowałem się nim. W domu
był gramofon i do niego mnóstwo szelakowych płyt, głównie z przedwojennymi
szlagierami. Były też płyty, moje ulubione, z nagraniami orkiestry Glenna
Millera. Słuchałem ich aż do zdarcia.
Początkowo uczył się Pan grać na
pianinie, ale potem zamienił instrument na trąbkę. Czy marzyło się Panu, aby być
takim muzykiem jak Louis Armstrong?
Armstrong
był wtedy nie tylko moim idolem, był dla mojego pokolenia kwintesencją jazzu. Dla
mnie i moich kolegów granie jego muzyki stało się bardziej atrakcyjne niż
obowiązkowa w szkole nauka muzyki poważnej. A zamiana fortepianu na trąbkę…
Może przytoczę znaną anegdotę. Geniusz saksofonu altowego Charlie Parker
zaczynał karierę jazzmana jako perkusista. Szybko jednak porzucił perkusję dla
saksofonu. Dlaczego? Otóż zanim po koncercie złożył i powkładał w futerały „baniaki”,
to koledzy z zespołu już mu wszystkie dziewczyny ”wyjęli”, …. więc zaczął grać na
saksofonie.
Czyli zależało Panu na dziewczynach?
A mogło być
inaczej ? Wtedy jazzman to był ktoś, a pozycja frontmana,
(mówiąc współczesnym młodzieżowym językiem), zdecydowanie w tym pomagała. Dlatego
szybko załapałem się na trąbkę. Może to i dzięki Armstrongowi? Jego śpiew nas fascynował! Był inny: ochrypły, swobodny…wesoły… Słuchając go człowiek czuł się wolnym. Dorosłych
przywykłych do „foggowego belcanta”, ten śpiew szokował.
Kiedy znalazł się Pan we Wrocławiu?
Przyjechałem
tutaj na studia. Początkowo ”kierowałem się” w stronę Krakowa. Później jednak wybrałem Wrocław, bo Kraków
wydawał mi się miastem ospałym, drobnomieszczańskim. Wrocław natomiast stanowił
ludzką zbieraniną z całej Polski, pozbawiony był zapyziałej mieszczańskiej
klasy, był miastem młodych, więc znalazłem tu bliski mi klimat. Klimat
awangardy. Prawie natychmiast założyłem zespół, a granie i komponowanie stało
się dla mnie częścią życia.
A kiedy zajął się Pan dziennikarstwem
muzycznym?
Kabaret Ojców; zdjęcie z archiwum Bogusława Klimsy |
Jestem
wielozawodowcem i lubię pracować. Kiedy brakowało pracy czy też pomysłów w
danym obszarze moich zainteresowań, brałem się za coś nowego, innego. Zaczynałem
w kabaretach i teatrach studenckich. Jak wielu moich przyjaciół artystów, jestem
”dzieckiem Pałacyku”. Pracowałem w różnych estradach, akompaniując z własnym zespołem rozmaitym
artystom i piosenkarzom. Komponowałem i nagrywałem muzykę do sztuk teatralnych.
Byłem kierownikiem muzycznym w Teatrze Lalek. Pisałem muzykę do teatrów
pantomimy. We wrocławskiej telewizji etatowo zacząłem pracować pod koniec lat osiemdziesiątych,
aż, z czteroletnią przerwą, dotarłem do emerytury, na którą poszedłem w 2004 roku.
Stworzyłem ze swoim wspaniałym zespołem imponującą ilość programów, koncertów,
filmów – głównie muzycznych. Dziennikarstwo wciągnęło mnie tak bardzo, że
zostałem współtwórcą związku zawodowego dziennikarzy. Czy to wszystko miało
sens, czas pokaże.
Znalazł Pan jednak inną formę
realizacji swoich pasji. Najpierw – z Wojciechem Siwkiem – napisał historię
festiwali Jazz nad Odrą. Obecnie zaś ukazała się publikacja – pierwsza z trzech
poświęconych muzyce rozrywkowej: ”Jazz we Wrocławiu 1945 – 2000”. Jak
powstawała ta prekursorska książka?
okładka książki, Wydawnictwo C2 |
Banałem jest
stwierdzenie, że to lata tworzenia fotograficznej dokumentacji, gromadzenia
wycinków prasowych, zapisków i godziny pracy dokumentalisty. Cieszy mnie, że monografia "50 lat JnO" została niedawno uhonorowana nagrodą
wydawniczą SILESIANA, przyznawaną za publikację, która treścią, osobą autora
lub formą edytorską najlepiej promuje Dolny Śląsk i stanowi wizytówkę
regionu.
Ukazujący
się właśnie, wydany tak jak poprzednia książka przez specjalizujące się w tego typu muzycznych
pozycjach wrocławskie wydawnictwo C2 - ”Jazz we Wrocławiu 1945-2000” - to kolejna praca poświęcona
wrocławskiej muzyce, jej historii, ludziom i środowisku. Jest to zarazem tom
pierwszy trzytomowego opracowania mojego autorstwa: ”Muzyka
rozrywkowa we Wrocławiu 1945-
2000”. Następny tom, który ukaże się w przyszłym roku,
poświęcony będzie muzyce rockowej. Kolejny - piosence estradowej, kabaretom, a
także wrocławskim klezmerom grającym w
lokalach gastronomicznych.
”Jazz we Wrocławiu
1945-2000”, w odróżnieniu od wielu pozycji poświęconych historii jazzu w Polsce, a także w Warszawie,
Krakowie czy Gdańsku, jest pierwszym takim
opracowaniem dotyczącym Wrocławia. Książka zawiera zapis muzycznych dziejów
mojego miasta, które stanowią znaczącą część polskiej kultury.
Wywiad ukazał się na portalu Kulturaonline w maju 2015 roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz