W ramach cyklu „Pisanie o sztuce” 9
czerwca 2011 roku mogliśmy posłuchać refleksji znanej historyk sztuki, pani
prof. Marii Poprzęckiej. Spotkanie nosiło tytuł „Oko za oko” i w głównej mierze
nawiązywało do wydanej przez Wydawnictwo Słowo /Obraz/Terytoria publikacji
„Inne obrazy. Oko, widzenie, sztuka. Od Albertiego do Duchampa”.
Maria Poprzęcka, fot. Barbara Lekarczyk-cisek |
Książka została nagrodzona w 2009 r. Nagrodą
Literacką Gdynia w kategorii eseju. Nagroda ta nabiera szczególnego sensu,
kiedy autorka wspomina żartobliwie swój egzamin na historię sztuki przed laty.
Zapytana wówczas przez prof. Jana Białostockiego, co też zamierza robić po
ukończeniu studiów, odparła tyleż spontanicznie, co naiwnie, że chciałaby pisać o sztuce. Wywołało to gromki śmiech
„areopagu”, któremu to szacownemu gronu odpowiedź taka wydała się szczytem
naiwności. Sądzono wówczas (i to dopiero było naprawdę złudne), że dziedzina ta
może być wyłącznie przedmiotem naukowego, obiektywnego opisu.
Kiedy kilka lat
później prof. Białostocki wypowiedział się na łamach „Twórczości”, próbując odpowiedzieć na pytanie, „Czy
historykowi sztuki wolno być literatem?”, stwierdził tam kategorycznie, że
należy oddzielać pracę naukową od literatury. Podając – jak przytacza Maria
Poprzęcka – piękne przykłady „pisania historyczno-sztucznego”, literaturę
traktował wyłącznie jako fikcję.
Obecnie
wszystko to wygląda zupełnie inaczej.
Maria Poprzęcka uważa za narratywistami, że każde pisanie jest fikcją,
tworzeniem. Tym bardziej pisanie o sztuce, a więc o czymś nieuchwytnym w
gruncie rzeczy. Profesor Poprzęcka przytoczyła w tym miejscu żart znanego
(także z poczucia humoru) historyka sztuki i eseisty Erwina Panofskiego, który
stwierdził, że „nie należy oglądać obrazów, bo wtedy nic się nie zgadza”.
XVIII-wieczni artyści uważali, że oko powinno być „poprawione” przez rozum.
Wyzwalanie się oka z tego racjonalnego systemu trwało długo. Dziś nie mamy
wątpliwości, że widzimy świat na różne sposoby. Nie dziwi zatem, że pisanie
„historyczno-sztuczne” jest z zasady subiektywne i w tym cała jego uroda. To
także uroda esejów Marii Poprzęckiej, piszącej – wbrew i jakby w odpowiedzi na
śmiech „areopagu” – subiektywnie i błyskotliwie, na swój sposób, co nie znaczy:
niemerytorycznie.
„Często stajemy
się strażnikami własnych marzeń, własnej utopii” – stwierdziła podczas spotkania prof.
Poprzęcka. Nie tylko historycy sztuki (choć są oni szczególnie podatni na
deformacje zawodowe), ale my wszyscy mamy skłonność do pewnej idealizacji
obrazu. Kiedy potem konfrontujemy go z rzeczywistością, często wypada on
gorzej, inaczej, niż w naszych wyobrażeniach, co wywołuje nasze rozczarowanie,
nawet gniew. „Nie zgadzamy się” na ten stan rzeczy, gotowi strzec naszego
„skarbu” wbrew oczywistym faktom".
Nosorożec, grafika A. Dürera |
Na koniec
spotkania Maria Poprzęcka przytoczyła na potwierdzenie tych słów zabawną anegdotę ze
swych wojaży. Otóż pod wpływem drzeworytu Dürera przedstawiającego nosorożca, zapragnęła
zobaczyć to zwierzę na żywo. Dodajmy, że Dürer żył w Norymberdze, gdzie
nosorożce nie występują i chętnie podróżował do Włoch, gdzie nosorożca też nie
uświadczysz, natkniesz się natomiast łgarzy, którzy twierdzą, że w czasie
wypraw do Afryki czy Indii widywali tę bestię. Dürer narysował więc nosorożca na
podstawie opowieści kogoś, kto uważał, że nosorożec jest skrzyżowaniem wielkiej
świni z machiną oblężniczą. Wiedziona zapewne tym samym pragnieniem, co mistrz
z Norynbergii, profesor Poprzęcka udała się do rezerwatu w Afryce.
Wraz z innymi turystami wędrowała na słoniu cały dzień, upatrując egzotycznego zwierzęcia. Wreszcie, na
koniec pojawił się wymarzony nosorożec.
„Najwyraźniej był tutaj „na etacie” –
stwierdziła ze śmiechem Pani Profesor. Znudzony pojawił się o określonej godzinie, dał się
sfotografować i znikł. Czy przypominał
„Nosorożca” Dürera, nie dowiedzieliśmy się…
Mimo
wszystko warto patrzeć na świat uważnie, bo jest tego wart.
Artykuł ukazał się na portalu PIK Wrocław 15 czerwca 2011 r.
Książka prof. Marii Poprzęckiej z autografem"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz