O mieszkańcach szlacheckich dworów,
wychowywaniu dzieci, zamiłowaniu do jedzenia i picia, a także do zabawy
przeczytacie w arcyciekawej opowieści Elżbiety Koweckiej na temat kultury
materialnej XIX wieku.
Elżbieta Kowecka, W salonie i w kuchni |
Autorka
wznowionej w Wydawnictwie Zysk i S-ka książki ”W salonie i w kuchni. Opowieść o kulturze materialnej pałaców i dworów
polskich XIX wieku” – Elżbieta
Kowecka posiadła rzadki dar obrazowego snucia interesującej narracji. Bez
oporów dajemy się prowadzić przez świat, o którym opowiada, bo za jej sprawą
staje się on bliski, niemal dotykalny. Sama pisze we wstępie:
Pragnę przede wszystkim opowiedzieć
czytelnikowi o pewnych drobnych, często prawie zapomnianych realiach nie tak
dawnego życia, ukazać mu pewien obraz czy raczej całą galerię obrazów i
obrazków życie to przedstawiających.
Sięga przy
tym po pamiętniki z epoki, akta dworskie, przepisy kuchenne, wsłuchuje w relacje szeptane przez
przedmioty, wyczytane z rachunków domowych, opowiadane przez ówczesnych ludzi.
Jakie dzieci chowanie
Z jej
opowieści wyłania się świat ludzi zamieszkujących szlacheckie dworki, a także
pałace – świat zhierarchizowany, ale i bardzo zintegrowany, w którym mamki,
nianie, guwernantki stanowiły część ”rodziny”. O te pierwsze dbano szczególnie,
ponieważ od nich zależało zdrowie osesków, rzadko się bowiem zdarzało, aby
kobieta zamożna karmiła sama. Mamka często wykorzystywała swoją pozycję i
swoimi kaprysami zatruwała życie domowników, ale te, które wykarmiły zdrowe
dziecko i tak otaczano wdzięcznością i szacunkiem, często też zaopatrywano na
starość. Starszymi dziećmi zajmowały się czułe niańki, które opowiadały bajki,
śpiewały piosenki i przytulały. Nad kilkuletnimi dziećmi czuwały bony, uczące
pacierza, właściwego zachowania i podstawowych obowiązków. Zamiast szkoły byli
metrowie - dla chłopców i guwernantki – dla
dziewcząt. Te uczono stosownej ogłady, języków obcych, muzyki i robót
ręcznych.
ilustracja z książki/skan |
Pańskie stoły
W zależności
od tego, jak zamożny był dom, obowiązywała w nim ścisła hierarchia, która
objawiała się m.in. tym, że zasiadano do różnych stołów. Zazwyczaj domownicy
zasiadali przy tzw. pierwszym stole, który miał miejsca eksponowane oraz ”szary
koniec”, gdzie stawiano skromniejsze jadło i napoje.
Szary koniec zapijał miodek – pisał w swoich wspomnieniach
Henryk Cieszkowski.
Dzieciom
podawano posiłki odrębnie, a dopuszczenie ich do wspólnego stołu było pierwszym
krokiem w dorosłość.
Służba
dworska zasiadała przy drugim i trzecim stole – również według ścisłej
hierarchii:
Garderoba była wyższa od pralni – czytamy. Panny garderobiane nie wdawały się z pannami z pralni. Taki sam
stosunek był pomiędzy lokajami i furmanami.
Na dworze
najważniejsza była ochmistrzyni, zwana także klucznicą – prawa ręka pani domu,
odpowiedzialna za gospodarstwo. Do usługiwania panu domu przydzielony był
kamerdyner, który towarzyszył mu w podróżach, pomagał się ubierać, opiekował
garderobą, spełniał polecenia.
Na dworach
bardzo ważną personą był kuchmistrz, ponieważ bez dobrej kuchni nie wyobrażano
sobie życia. Najchętniej zatrudniano Francuzów. Dobry kucharz był sowicie
opłacany i zarabiał o wiele więcej niż pozostała służba.
apartament/skan |
Wstrzemięźliwość jest
cnotą nietowarzyską
Pamiętam, jak przed trzydziestu laty najważniejszym zajęciem obywatelskiego
życia było jedzenie – wspominał Leon Potocki w drugiej polowie XIX wieku.
Autorka
obszernie opisuje ”gastronomiczną codzienność” zamożnych dworów, cytując
rozmaite źródła, w tym także przepisy kucharskie. Lektura tej części książki
jest szczególnie smakowita i pouczająca.
Dzień
rozpoczynano od kawy ze śmietanką, która długo była polskim ulubionym napojem,
podczas gdy herbatę pito rzadko i uważano za ziele. Jakoż ok. dziesiątej
wypijano po kieliszku anyżówki, kminkówki lub pomarańczówki, który zakąszano
pierniczkiem lub śliwką na rożenku. O jedenastej gospodarz częstował ajerówką
(wódka z dodatkiem korzeni tataraku) – na zaostrzenie apetytu. Po nim
następowała lekka zakąska składająca się z kołdunów, bigosu, kiełbas i sera.
Obiad podany o godzinie drugiej składał się z kilkunastu dań, do których pito
wino. Po obiedzie – znowu kawa ze śmietanką, tym razem w towarzystwie owoców,
konfitur oraz orzechów i maku smażonego na miodzie (w zależności od pory roku).
O szóstej była podawana herbata z ciastem, a o dziewiątej suta wieczerza w
obawie, ”aby się z głodu nie przyśnili Cyganie”. Około północy podawano
wereszczakę (zupa z kiełbasą, półgęskiem i kaszą jęczmienną), którą przepijano
tzw. podkurkiem: krupnikiem lub ponczem.
Przesada?
Wówczas nie tylko tak nie uważano, ale wręcz ostrzegano przed niejadkami:
Nie ufaj ludziom, którzy mało jedzą:
w ogólności są to zazdrośni, albo złośnicy. Wstrzemięźliwość jest cnotą nietowarzyską.
Bale, fety i wieczorki
muzyczne
ilustracja na skrzydełkach książki/skan |
Jedzenie
było ważnym, ale niejednym źródłem szczęścia. Polacy byli gościnni i chętnie
się bawili.
Polak sam jeść nie lubi – pisał Łukasz Gołębiewski – czyli u codziennego stołu, czyli ma co
lepszego, stąd rad niezmiernie gościowi. Gdy nie ma rodziny, musi mieć
domownika, rezydenta, wezwie proboszcza, z nimi pożywać i bawić się rozmową
jest mu przyjemnie. Cudzoziemszczyzna tylko, skąpstwo miejskie (…) sprawić
mogło, że wrota domu zawierano wtenczas, gdy gospodarz i goście zamówieni
zasiadali do stołu.
Bawiono się
nie tylko rozmowami, ale także inscenizowano alegoryczne obrazki i z zapałem
przebierano się.
W Puławach zabawom rozmaitego rodzaju
nie było końca, a więc wszystko to obmyślone i wykonane doskonale – zanotowała po swojej wizycie u
Izabeli Czartoryskiej Ludwika Radziwiłłowa. Dobór
kostiumów bardzo eleganckich i wykwintnych był bez zarzutu. Już to trzeba
przyznać, że Książna miała do tego dar szczególny.
Wyprawiano
też wspaniałe fety, które były zwykle wstępem do całonocnego balu, który
urządzano na czyjąś cześć albo po to, aby panny na wydaniu mogły znaleźć
odpowiednią partię. Sale balowe, a także miejsca wokół nich (latem) renomowani
malarze i sztukatorzy pięknie ozdabiali kwietnymi girlandami, festonami i draperiami. Oczywiście na bale
strojono się szczególnie, przebierając w wymyślne kostiumy.
Popularną
formą spotkań towarzyskich były także wieczory muzyczne oraz amatorskie
przedstawienia teatralne. W książce Elżbiety Koweckiej natrafimy na bajeczne
opisy tych i innych elementów życia w dworkach i pałacach XIX wieku, którym towarzyszą odpowiednie
ilustracje.
piękne krynoliny w stylu cesarzowej Eugenii (lata 60. XIX w.)/skan |
Książka Elżbiety Koweckiej ”W salonie
i w kuchni. Opowieść o kulturze materialnej pałaców i dworów polskich w XIX
wieku” ukazała się w Wydawnictwie Zysk i S-ka.
Recenzja ukazała się na portalu Kulturaonline w lipcu 2016 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz