Martyna Majewska, fot. Bartłomiej Jan Sowa, Wrocławski Teatr Pantomimy |
Barbara Lekarczyk-Cisek: Jest Pani laureatką
Konkursu na Debiut Reżyserski w Pantomimie i przedstawienie „Batory trans” jest
zarazem Pani debiutem w tym teatrze. Jakie były okoliczności powstania tego
projektu?
Martyna Majewska: Jestem reżyserem wizualnym – zwykle
zaczynam tworzenie od obrazu. W tym przypadku zainspirowała mnie okładka
książki Bożeny Aksamit "Batory. Gwiazdy, skandale i miłość na
transatlantyku”, wykonana w stylistyce polskiego starego plakatu. Statek jest
uproszczony, zminimalizowany, ale zachowuje swoją bryłę, proporcje i przede
wszystkim – charakter. Zaczęłam myśleć
nad tym, jak wykorzystać ten minimalizm do realizacji współczesnej sztuki, w
dodatku sztuki pantomimy, w której dominuje ruchomy obraz.
Po
przeczytaniu książki okazało się, że inspirują mnie również zawarte w niej
historie i postaci. Inspirująca była również sama przestrzeń: statek otoczony
ze wszystkich stron wodą i niejako odcięty od wszystkiego: od rzeczywistości,
czasu…
Czy podczas prób w teatrze koncepcja
ewoluowała?
Tak, pod
wpływem pracy z aktorami. Zetknęłam się z fantastycznymi młodymi ludźmi, którzy
wzbogacili moją koncepcję o nowe, różne spojrzenia na ciało i ruch sceniczny.
Książka jest historią legendarnego
polskiego transatlantyku "Batory", który przez 33 lata służby był
świadkiem wielkich romansów, dramatów, rozstań, szalonych zabaw... Pływali na
nim Adolf Dymsza, Hanka Ordonówna, Kalina Jędrusik, Arkady Fiedler, Wojciech
Kossak... Tu kręcono słynną "Pasażerkę" Andrzeja Munka. Jest to więc
historia najmodniejszego salonu Polski. A co zawarła Pani w swoim spektaklu?
Spektakl
opowiada o wyobrażeniach i o emigracji. Głównie interesuje nas ten moment, w
którym jesteśmy przed spełnieniem marzenia, kiedy dominuje wyobraźnia.
Zazwyczaj, kiedy osiągamy to, co sobie wymarzyliśmy, okazuje się, że jest
zupełnie inaczej, niż sobie to wyobrażaliśmy. Przedstawienie jest więc studium
tego momentu, który zawiera się pomiędzy naszą przeszłością a przyszłością, do
której zmierzamy. Podróż symbolizuje tę drogę: porzucamy jakąś rzeczywistość i
podążamy za wyobrażeniami.
Czy odnosi się Pani także do
rzeczywistości lat 50., 60., 70.?
Oczywiście,
tu nie ma nic przypadkowego. Klimat tamtych lat przywołuje scena balu i żywe
instrumentarium. Intrygowała mnie informacja, że bal na statku trwał od rana do
wieczora, oznaczało to bowiem, że pewne sprawy dzieją się równolegle, co
powoduje zachwianie struktury uniwersum.
A bohaterowie?
W
przedstawieniu pojawia się pięć postaci, które mają swoje pierwowzory, m.in.
kapitan Borkowski czy kapelan, natomiast reszta postaci ma charakter
archetypiczny, zaczerpnięty z epizodów książki, jednakże niezwykle barwne. Czuliśmy,
że opowiadamy o prawdziwych ludziach i ich losach. Mnie najbardziej
zafascynowała Matka Boska Gwiazda Morza, do której modlono się, ale także
wznoszono toasty i która była dla tamtych ludzi wielką wartością. Mimo że był
to rejs towarzyski, miała ona w nim swoje bardzo ważne miejsce. Interesuje
mnie, co się stało z tym archetypem i jak wyglądałby on dzisiaj.
Ważną rolę odgrywa w przedstawieniu
muzyka…
Od
pierwszego projektu współpracuję z Dawidem Majewskim i łączy nas głównie
podobne poczucie humoru (śmiech). Miałam świadomość, że muzyka będzie ważnym, a
właściwie równorzędnym bohaterem spektaklu,
więc stworzyliśmy ją wcześniej. Sceny budowaliśmy więc mając już gotowy
materiał muzyczny.
A jak poradziła sobie Pani z
choreografią?
Choreografię
przygotowuje Anatoliy Ivanov, który ma bardzo bogate doświadczenie. Aktorzy
proponowali mi pewne rozwiązania sceniczne, więc ruch sceniczny kreujemy także
zespołowo.
Jak się Pani pracuje w Teatrze
Pantomimy?
W pantomimie
debiutuję, więc na początku miałam wielką tremę, ale pod wpływem współpracy z
zespołem, który okazał mi wiele życzliwości i zaufania, to się zasadniczo
zmieniło i przerodziło w fascynację nowymi środkami wyrazu. Wspaniałe
doświadczenie!
Dziękuję za rozmowę.
Wywiad ukazał się na portalu Kulturaonline w styczniu 2015 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz