poniedziałek, 4 marca 2019

Justyna Oleksy o Teatrze Czterech /wywiad/

„Teatr Czterech nie należy do tych, w których dostaje się gotowy scenariusz. To teatr współ-tworzony” – opowiada Justyna Oleksy, twórczyni  grupy teatralnej w Muzeum Narodowym we Wrocławiu. Posłuchajcie (poczytajcie), jak widzi swój „teatr … performatywny”.


Justyna Oleksy w otoczeniu publiczności na finisażu wystawy Henry Moore`a, fot. Lucek

Barbara Lekarczyk-Cisek: Od niedawna w Pawilonie Czterech Kopuł działa Teatr Czterech, którego jest Pani pomysłodawczynią i twórczynią. To bardzo interesująca inicjatywa służąca interaktywnemu obcowaniu ze sztuką, której pierwszą odsłonę mieliśmy przy okazji finisażu wystawy Henry'ego Moore'a. Jakie były okoliczności powstania zespołu teatralnego?

Justyna Oleksy:  Moja pasja do sztuki wywodzi się z pasji do teatru, ta zaś ma swoje źródło w zamiłowaniu do słowa. Jestem absolwentką filologii polskiej (na specjalizacji Sztuki widowiskowe) i to od słowa zaczęło się drążenie światów, które mnie interesują. Studiowałam też przez pewien czas teatrologię i to, co szczególnie zapamiętałam, co mnie najbardziej zafascynowało, to wykłady o performatywności przestrzeni – miejskich, muzealnych… Połączenie teatru z przestrzenią muzeum jest dla mnie czymś naturalnym.

Przypuszczam jednak, że kiedy zaczynała Pani swoją pracę, oczekiwano, że będzie ona polegała na oprowadzaniu wycieczek. Czy Pani propozycja stworzenia teatru spotkała się od początku z entuzjazmem, czy też trzeba było do niej przekonywać?

Największą orędowniczką mojego pomysłu okazała się pani Iwona Bigos – kierowniczka Pawilonu, która od samego początku okazywała entuzjazm dla tego przedsięwzięcia. Towarzyszy nam od przesłuchań i wspiera wszelkie nasze związane z Teatrem starania. Poza tym obecnie Muzeum odchodzi od tradycyjnej formy edukacji, jest otwarte na różne nowości. Pani Barbara Przerwa – edukatorka Działu Oświatowego Muzeum Narodowego – od lat tańczy do obrazów i rzeźb. To także dało mi odwagę do kolejnego kroku. Basia jest również w składzie mojego zespołu, co bardzo sobie cenię.


Teatr Czterech, fot. Małgorzata Kęsik

Czy miała Pani za sobą jakieś doświadczenia związane z praktyką teatralną?

Praktykę teatralną rozpoczynałam w teatrze wędrownym, a ponadto mam na swoim twórczym koncie także kilka autorskich realizacji teatralnych. We współpracy z Fundacją In Situ w Sokołowsku powstał spektakl „Mówi się!” na podstawie dramatów Krystyny Miłobędzkiej, w którym zagrały dzieci. Również w Sokołowsku stworzyliśmy i zagraliśmy bardzo związany z tym miejscem spektakl „Nysko-polo”. Powstał na podstawie mojej literacko-reportażowej „wariacji” na temat „baby” i był refleksją na temat kondycji kobiety w realiach prowincji, ukrytą pod pretekstem dzielenia się przepisem na babę... wielkanocną. Wystąpiły w nim mieszkanki Sokołowska i okolic.

Połączenie teatru i muzeum wypróbowałam także tworząc międzypokoleniowy spektakl „Są dzieci skórzane, są dzieci wełniane” w gliwickim Domu Pamięci Żydów Górnośląskich. Poza realizacjami na tradycyjnej scenie, chętnie podejmuję wyzwania tworzenia teatru w nietypowych przestrzeniach. Tak powstał w ramach projektu „Foniatryk”performance „PSYCHOlas”, grany na leśnej polanie, czy też międzypokoleniowy spektakl „Strzępy”, zrealizowany w Dawnej Papierni - poprzemysłowej hali fabryki papieru w Jeleniej Górze. Takie przestrzenie mnie „kręcą”. Mimo że nie są teatrem, także i one mają swoje kulisy. Kiedy więc zaczęłam się przechadzać po zakątkach Pawilonu Czterech Kopuł i pić kawę z Witkacym (śmiech), dostrzegłam i tutaj te zakulisowe okoliczności. Fantastyczne jest dla mnie to, że mogę się tym dzielić z ludźmi, których tu spotykam.

Teatr Czterech, fot. Małgorzata Kęsik


Co takiego dostrzegła Pani w przestrzeni  Pawilonu Czterech Kopuł?

Mam świadomość, że może to być przestrzeń onieśmielająca, zimna. Na mnie samą początkowo tak zadziałała ta ogromna ściana bieli. Stąd też moja radość, kiedy podczas przesłuchań, późnym styczniowym popołudniem, w czasie gdy zazwyczaj muzeum jest puste i przemawiają w nim tylko postacie z obrazów, hol nagle się zaludnił, ożył, wypełnił; odezwały się dźwięki saksofonu, ludzkie głosy… To było wspaniałe! Później zaprosiłam uczestników przesłuchań na wystawę Henry'ego Moore'a, opowiedziałam o niej, jak ja ją widziałam – w kontekście performatywnym, po czym uczestnicy wybrali sobie jeden z monologów, które im zaproponowałam. Był to np. „monolog (nie)dotknięcia”, „monolog dionizyjski”, „monolog kubistycznego profilu”, „dialog wewnętrznego z zewnętrznym”, „sen oddzielonego fragmentu”, „monolog zwierzęcej siły”, czyli teksty łączące motywy występujące w rzeźbach Moore'a. To była intensywna, magiczna noc w muzeum, podczas której wyłonił się mocny 17-osobowy skład.

Teatr Czterech, fot. Małgorzata Kęsik

Jacy ludzie pojawili się na przesłuchaniach?

Wymykający się wszelkim określeniom (śmiech). Ale w najprostszym ujęciu: przedstawiciele kilku pokoleń, zarówno studenci, głównie kierunków artystycznych, bardzo mocna reprezentacja SKIBY;  czterdziestolatkowie oraz – jak sami się określili – „seniorzy” naszej ekipy. Jakoś się te różne światy dobrze ze sobą połączyły.

Aktualnie przygotowuje Pani performance do wystawy „Grupa Krakowska”. W jaki sposób pracujecie nad nim?

Mamy za sobą pierwsze spotkania na tej wystawie. Nazwaliśmy je „obwąchiwaniem”. W przypadku pierwszego, „Moore'owego” finisażu narzuciłam własną formę ze względu na mocno ograniczony czas – od przesłuchań mieliśmy zaledwie siedemnaście dni. Ale tę wymyśloną przeze mnie formułę wypełnili treścią  sami aktorzy. Teatr Czterech nie należy do tych, w których dostaje się gotowy scenariusz. To teatr współ-tworzony.

Teatr Czterech, fot. Małgorzata Kęsik

Pracę na wystawie zaczynamy od rytuałów iście muzealnych: od oprowadzania. Dzielę się z Zespołem swoimi sugestiami i intuicjami. Często okazują się one zbieżne, bo wszyscy mamy jakiś rodzaj estetycznego połączenia. Na wystawie „Grupa Krakowska” zatrzymaliśmy się na dłużej przy synestezyjnej rzeźbie Leopolda Lewickiego „Kompozycja muzyczna”. Mamy też tak ważny punkt zaczepienia jak Teatr Artystów Cricot, który działał w Krakowie od roku 1933, a który może wyznaczyć nam linię działania. Tym, co nas szczególnie urzekło, jest muzyczna droga Cricotu. Wprawdzie nie zachowały się nagrania spektakli, ale przetrwały notatki. Wiemy na przykład, że używano muzyki dadaistów, jak „Ursonate” Kurta Schwittersa. Być może tym tropem pójdziemy.

Justyna Oleksy, fot. Małgorzata Kęsik


Jak będzie wyglądał ten finisaż od strony organizacyjnej?

Nieco inaczej niż w przypadku „odMOOREowywania”. Nie chcemy się powtarzać, a poza tym charakter wystawy wymusza zupełnie inny rodzaj działań. Będą one na pewno, w przeciwieństwie do Moore'owych monologów, dużo bardziej grupowe, zbiorowe. Chcemy jednak stworzyć pewną tradycję naszych wystąpień, rozpoznawalną formułę. Na finisażu wystawy Henry'ego Moore'a, kiedy skończyło się moje oprowadzanie, zgasło światło, odezwał się saksofon i widzowie byli prowadzeni trasą kolejnych monologów słowem, dźwiękiem i ruchem. Raz po raz gasiliśmy światła i razem z widzami zamykaliśmy kolejne przestrzenie gry i samej wystawy. Chciałabym, aby w przypadku „Grupy Krakowskiej” było podobnie. Teatr Czterech ma ze swej istoty teatralnie finalizować wystawy czasowe.


A zatem powodzenia!

2 komentarze:

  1. Gratuluję! Nie tylko Justynie Oleksy, z którą współpraca zawsze inspiruje i wnosi powiew niespokojnego wiosennego drżenia powietrza, ale samemu Muzeum - że zgodziło się podjąć jej ideę. Trochę odwagi - i świat robi krok do przodu!

    OdpowiedzUsuń
  2. Pięknie Justynko, brawo! Idea wyjątkowa,inspirująca do dalszego głębokiego rozwoju. Pozdrawiam serdecznie😊

    OdpowiedzUsuń

`Vue d’optique i maszyny optyczne` – nowa wystawa w Muzeum Architektury we Wrocławiu /zapowiedź/

9 maja o 18.00 nastąpi uroczyste otwarcie nowej wystawy w Muzeum Architektury we Wrocławiu. Na ekspozycji "Vue d’optique i maszyny opty...

Popularne posty