poniedziałek, 15 lutego 2021

13. Millennium Docs Against Gravity Film Festival: Miasto, człowiek i blues /relacja/

 Klimat tajemnicy filmowanego nocą miasta, empatyczna więź między widzem a postacią ekranową oraz smutek odchodzącego świata - oto główne tematy recenzowanych przez nas filmów.



Na tegorocznym festiwalu miałam, jak co roku, okazję obejrzenia wielu naprawdę niezwykłych filmów. Nie zdobyły one wprawdzie głównych nagród, ale pozostawiły w pamięci i wyobraźni wyraźny ślad. 


Miasto jako tekst pełen znaczeń


Pierwszym z nich był w pełni autorski film Brytyjczyka - Granta Gee, reżysera i operatora: "Muzeum niewinności". Swój tytuł zawdzięcza powieści wybitnego tureckiego pisarza - Orphana Pamuka, laureata Literackiej Nagrody Nobla za "Nazywam się Czerwień".  

Kadr z filmu Muzeum niewinności

Narracja filmowa naśladuje w pewien sposób literacki pierwowzór. Film ma wielu narratorów, w tym także samego pisarza, ale najistotniejszą rolę odgrywa w nim obraz. Narracje splatają się i przenikają, tworząc wielobarwny strumień  obrazów filmowych. Są jak wschodnia tkanina - misterna, a zarazem oszałamiająca w swojej kolorystyce i wymowie. Filmowane nocą miasto - Stambuł - staje się samo w sobie pełnym znaczeń tekstem. Podobnie jak w powieści, w muzeum zgromadzono przedmioty, będące widomym znakiem wspomnień o ukochanej kobiecie, tak i miasto staje się zbiorem znaków odsyłających do przeszłości. Dotyczą one zarówno pojedynczych ludzi, jak i całej społeczności. A ponieważ miasto, jakie było niegdyś, zanika, zmienia się, bo napływają nowi ludzie, a wraz z nimi nowe historie, toteż wspomnienia ulegają destrukcji - zanikają.

Film piękny i refleksyjny, znakomicie współbrzmiący z doświadczeniami widza. A przy tym Grantowi Gee udało się zawrzeć w nim klimat tajemnicy, jaką rodzi miasto - ludzie i przedmioty filmowane nocą. Kiedy bowiem "wychodzimy" w muzeum, miasto staje się jego naturalnym przedłużeniem.

Ludzkie, arcyludzkie

Kadr z filmu Człowiek


Kolejnym filmem, którego zapomnieć nie sposób, był "Człowiek" Yann Arthus-Bertrand. 

Jestem jednym spośród siedmiu miliardów ludzi na Ziemi – tłumaczy znany reżyser i fotograf. Od czterdziestu lat fotografuję naszą planetę i różnorodność jej mieszkańców, ale cały czas mam wrażenie, że ludzkość nie zrobiła żadnego postępu. Nadal nie potrafimy żyć razem i zastanawiam się, dlaczego tak się dzieje. Nie szukam odpowiedzi w statystykach czy analizach, ale w samym człowieku.

Tym razem artysta podjął niemałe wyzwanie: przeprowadził około 2 tysiące rozmów z ludźmi z sześćdziesięciu państw, którzy opowiedzieli mu swoje najbardziej poruszające historie. W obejrzanym przez nas filmie znalazła się ich znikoma część, pozostawiając widzów z poczuciem niedosytu.

Ciemnoskóry mężczyzna opowiada o tym, jak podczas trzęsienia ziemi towarzyszył młodej umierającej dziewczynie i jaki to wywarło na niego wpływ. Z kolei dojrzała kobieta opowiada o tym, jak musiała się nauczyć żyć na nowo po śmierci swojej starszej córki - okrutnie zamordowanej przez rówieśnika. Niektóre opowieści są dramatyczne, inne "zwyczajne", ale słucha się ich z jednakową uwagą i skupieniem. Może to zasługa dużego ekranu, całkowicie wypełnionego przez ludzką twarz... Pewna Francuzka opowiada o tym, jak odnalazła swojego prawdziwego ojca i o szczególnej więzi z nim Inna zaś kobieta - o braku więzi z ojcem, który stał się jej bliski - paradoksalnie - dopiero wówczas, gdy zachorował na Alzheimera, bo dopiero wówczas zaczął jej okazywać miłość... Ktoś mówi o szczęściu i miłości, ktoś inny - o ich braku.

Po każdej historii następuje rodzaj kontemplacji, do której usposabiają odpowiednio dobrane zdjęcia - fantastycznej urody. Myślę jednak, że nawet, gdyby ich nie było, to i tak doszlibyśmy do wniosku, że najwięcej treści i emocji niesie ludzka twarz i że mając ją naprzeciw siebie na dużym ekranie, nawiązujemy z drugim człowiekiem empatyczną więź.


Blues wczoraj i dziś

Na koniec pragnę wspomnieć film, który poruszył we mnie czułe struny: "I  am the Blues" w reżyserii Daniela Crossa. Stało się tak nie tylko dlatego, że był to bardzo dobry dokument, po projekcji którego widzowie mogli odbyć interesującą rozmowę z jego twórcą. Blues, zwłaszcza grany i śpiewany przez wykonawców z Delty Missisipi, był przez wiele lat moją pasją. Kiedy nie można było nawet marzyć o kupnie bluesowej płyty, w Programie III PR nadawane były cyklicznie od lat 70. audycje Marii Jurkowskiej "Blues wczoraj i dziś", dzięki którym nieźle orientowaliśmy się w tej muzyce. Była to zatem także podróż sentymentalna rymująca się jakoś z przesłaniem filmu Crossa.

Kadr z filmu I am the Blues

Kanadyjczyk bowiem sfilmował środowisko starych bluesmenów - dziś osiemdziesięciolatków, dla których ta muzyka była jedyną możliwą formą artystycznej wypowiedzi - wyśpiewania swoich problemów,  których dla ciemnoskórych Amerykanów na Południu Stanów było szczególnie dużo. Śpiewali więc o tym, co przeżywali, tworząc rodzaj dialogu z bywalcami bluesowych klubów. Taka społeczność - mocno zintegrowana, przeżywająca podobne problemy egzystencjalne, "czująca bluesa" została przez reżysera również utrwalona w filmie. Jednakże i bluesmeni i ich słuchacze to świat odchodzący w przeszłość. Potwierdzali to wielokrotnie bohaterowie filmu, świadomi tego, że reprezentują świat, który zanika.

Film przenika wprawdzie owa atmosfera nostalgii za czymś, co bezpowrotnie odchodzi, ale jednocześnie nie brakuje tu wszechobecnego humoru i dystansu do tego, co nieuniknione. Swoje emocje i przemyślenia muzycy wyrażają przede wszystkim w śpiewie. Ścieżka dźwiękowa filmu jest bogata w liczne bluesowe nagrania, w tym także takie przeboje, jak "Rock me mama", który wykonuje z humorem para siemdziesięciolatków.

Uwagę zwracają także zdjęcia  Johna Price`a - nostalgiczne plenery obok licznych zbliżeń. Operator przybliża nam twarze bohaterów, detale nierzadko fantazyjnych szczegółów ubioru, sposób gry... Zbliżenia te mówią nawet więcej niż często nieudolne słowa. Dzięki muzyce i zdjęciom wierzymy, że oni "są bluesem" i rozumiemy, co to naprawdę oznacza. 

Podczas 13. Millennium Docs Against Gravity Film Festival można było obejrzeć wiele interesujących dokumentów podejmujących problemy człowieka i otaczającego go świata. Zarazem była to okazja do refleksji nad wieloma ważnymi sprawami, której towarzyszyły przeżycia natury estetycznej. Obrazy bowiem zdumiewały niekiedy swoją urodą i oryginalnością. Pozostaje mieć nadzieję, że przynajmniej niektóre z nich pojawią się w kinach i na DVD.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

59. Międzynarodowy Festiwal Henryka Wieniawskiego w Szczawnie-Zdroju

Już w czerwcu kolejna (pięćdziesiąta dziewiąta!) odsłona Międzynarodowego Festiwalu Henryka Wieniawskiego w Szczawnie-Zdroju! Festiwal hołdu...

Popularne posty