22 lutego odbyła się w Dolnośląskim Centrum Filmowym premiera nowego filmu Bartosza Blaschke z udziałem twórców i pierwowzoru głównego bohatera - Grzegorza Płonki. Kino piękne i głęboko poruszające, skłaniające do refleksji nad ludzką kondycją. Ostatecznie istotne jest, aby mieć swoją sonatę i zmierzać - mimo przeszkód - do pięknego jej wykonania.
Tak się składa, że wszystkie filmy z muzycznymi tytułami, które miałam okazję obejrzeć, pozostawiły po sobie ślad i przekonanie, że ich twórcy istotnie mieli coś ważnego do zaoferowania widzowi. Należy do nich z pewnością Jesienna sonata i Sarabanda Ingmara Bergmana, Tango i Flamenco Carlosa Saury, Tango Zbigniewa Rybczyńskiego czy Fuga Agnieszki Smoczyńskiej (pomimo że w zamierzeniu nie o muzyczną fugę chodziło reżyserce i scenarzystce Gabrieli Muskale), że wymienię tylko te, Jest zawsze coś twórczego w zderzeniu sztuk i tak było i tym razem. Bo powiedzieć, że Sonata jest filmem biograficznym, to nic nie powiedzieć. Styl narracji, nieoczywistej, niekiedy poetyckiej, pozwala widzowi na potraktowanie filmowej historii jak przypowieści, z którą może się utożsamić, bo przecież każdy ma swoją sonatę, do której zmierza...
Michał Sikorski w roli Grzegorza Płonki |
Historia Grzegorza Płonki przypomina mi nieco opowieść o innym muzyku - Mietku Koszu, o którym powstał znakomity film Macieja Pieprzycy: Ikar. Punktem wyjścia jest opowieść o wybitnym muzyku jazzowym, którego kalectwo było swego rodzaju stygmatem, ale i łaską. Mietek Kosz wybiera jazz przede wszystkim dlatego, że grając tę muzykę, może improwizować, a więc wyrażać siebie. Dla niego właśnie muzyka jest podstawową formą ekspresji. Podobnie jest z głównym bohaterem Sonaty, rewelacyjnie zagranym przez Michała Sikorskiego. Kiedy go poznajemy, przebywa w ośrodku dla dzieci z obniżoną normą intelektualną, których "uczenie" przedstawia się dość absurdalnie. Grzegorz jako jedyny nie bierze w tym udziału i patrzy w okno. Zanurzony we własnym świecie, nie podejmuje właściwie żadnej interakcji. Ożywa jedynie pod wpływem muzyki. Przypadkiem trafia na wrażliwą nauczycielkę, która odkrywa, że chłopiec jest głuchy i udaje się jej nakłonić rodziców do ponownego przebadania go. Ci, przekonani o tym, że zrobili wszystko, co w ich mocy, z trudem na to przystają. I tak zaczyna się droga przez mękę zarówno Grzesia, jak i jego rodziców. Zmiana szkoły, nauczycieli (wszyscy niemal odmawiają pomocy), operacja... Chłopiec okazuje się rozgarnięty i bardzo zmotywowany, aby osiągnąć cel: zagrać Sonatę księżycową Ludwiga van Beethovena - i udaje mu się to!
Michał Sikorski i Małgorzata Foremniak w scenie filmu |
Bartosz Blaschke opowiada tę historię, pokazując nadludzki wysiłek nie tylko samego Grzegorza, ale także jego rodziców (opiekunów?), szczególnie matki (wspaniała, prawdziwa Małgorzata Foremniak), która wydaje się być najsilniejsza w tej rodzinie. Szczególnie poruszająca jest scena, w której Grzegorz wyładowuje na niej swoją frustrację, a ona znosi to ze spokojem i godnością. Ojciec - pełen poczucia winy, zdaje się być słabszy od niej, a jednak stanowią (wraz z młodszym, zaniedbywanym siłą rzeczy synem) dobrą, kochającą się rodzinę. Rodzinę, która - dodajmy - ukrywa pewną tajemnicę, ale tej nie zdradzę.
Poza znakomitym aktorstwem (nie ma w tym filmie ról papierowych, nawet epizody są wypełnione treścią), warto także zwrócić uwagę na zdjęcia, których autorem jest Tomasz Augustynek, który dał się poznać już wcześniej jako operator kamery w debiucie fabularnym Marcina Koszałki: Czerwony pająk czy jako autor zdjęć lotniczych w przywołanym tu filmie Ikar. Legenda Mietka Kosza. Dzięki zdjęciom film nabiera głębi, symbolicznych znaczeń, współtworzy narrację w retrospektywach.
Tytuł swojej recenzji zapożyczyłam z filmu Pedro Almodovara, sądzę bowiem, że dobrze oddaje ducha tej historii. Film Bartosza Blaschke porusza głęboko i skłania do refleksji nad ludzką kondycją. Ostatecznie istotne jest, aby mieć swoją sonatę i zmierzać - mimo przeszkód - do pięknego jej wykonania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz