czwartek, 21 września 2023

Grzegorz Królikiewicz - pro memoriam

Dziś mija sześć lat od śmierci Grzegorza Królikiewicza - znakomitego reżysera tworzącego autorskie kino, a także wykładowcy Łódzkiej Szkoły Filmowej. Jego analizy filmów należących do klasyki kina nie mają sobie równych! 

Grzegorz Królikiewicz i Irena Ładosiówna na planie filmu "Na wylot", 1972 r.,
reż. Grzegorz Królikiewicz, fot. Jerzy Troszczyński, źródło Fototeka FINA

          Grzegorz Królikiewicz był artystą wszechstronnym – w jego dorobku znajdują się zarówno filmy dokumentalne, fabularne, jak i widowiska telewizyjne. Jest także autorem kilkudziesięciu scenariuszy i kilku pozycji dotyczących teorii filmu. Tworzył autorskie kino, niczym Robert Bresson albo Andriej Tarkowski. 

         Już w latach 70. mogłam obejrzeć w Dyskusyjnym Klubie Filmowym w kinie "Bolko" w Świdnicy jego debiut: "Na wylot" – czarno-białą opowieść o małżeństwie, które w celach rabunkowych decyduje się zabić listonosza i dwoje starych ludzi. Film rozgrywał się w latach 30. i był niczym "Zbrodnia i kara" (choć to porównanie irytowało Królikiewicza, jest ono jednak zasadne). Oparty na faktach, ale sposób pokazania tych dwojga był zupełnie niekonwencjonalny. Paradoksalnie, reżyser ich nie tylko nie potępia, ale stara się zrozumieć okoliczności, które doprowadziły tych dwoje do zbrodni i przywrócić im ich ludzką godność. W długich sądowych monologach małżonkowie opowiadają o swoim życiu, pełnym nędzy i upokorzeń i każde z nich próbuje wziąć winę na siebie. Franciszek Trzeciak – aktor o wyglądzie zwyczajnego człowieka, mówiący nieporadnie (część dialogów była prawdopodobnie improwizowana) – stanie się odtąd nieodłączną twarzą filmów Królikiewicza. Już ten debiutancki film zwraca uwagę ze względu na oryginalny język filmowy, którym reżyser opowiada tę historię. Zapamiętałam szczególnie dwie sceny. Pierwsza: grająca Marię Maliszową Anna Nieborowska wychodzi nad ranem z pijackiej meliny i z jakąś pasją i rozpaczą czesze swoje włosy – jakby pragnęła pozbyć się ohydy, której była świadkiem i uczestniczką. Istotną rolę odgrywa w tej scenie wzmocniony dźwięk, dzięki któremu widz całe to kłębowisko emocji odczuwa, choć nie padają żadne słowa. Zupełnie nietypowo ukazana jest także scena mordu. Kamera zatrzymuje się przed drzwiami pokoju, w którym rozgrywa się akcja, słyszymy dźwięki i  w y o b r a ż a m y sobie, odczuwając całe to okropieństwo i mając świadomość, jaka to męka zabijać człowieka... "Na wylot" jest filmem skomponowanym w jakimś sensie jak utwór muzyczny – jego rytm, powracające motywy, wysokie dźwięki, w tym także melodia ludzkich głosów oddziałuje na podświadomość. 

Anna Nieborowska i Franciszek Trzeciak w filmie "Na wylot", 1972 r.,
reż. Grzegorz Królikiewicz, fot. Jerzy Troszczyński, źródło: Fototeka FINA
      
         Drugim filmem, o którym pragnęłabym wspomnieć, jest "Tańczący jastrząb" – adaptacja powieści Juliana Kawalca. Tak się składa, że podczas mojej nauki w liceum była to lektura obowiązkowa. Zapamiętałam ją jako straszliwie nudną powieść moralizatorską, w której drugoosobowy narrator ocenia krytycznie postępowanie swojego bohatera. Jest to historia człowieka "z awansu", który w socjalistycznej ojczyźnie ma wreszcie szansę kształcenia i robienia kariery. Dodajmy, że ta szansa staje przed nim otworem, kiedy jest już dorosłym, posiadającym rodzinę mężczyzną. Pomaga mu w tym jego nauczyciel, który dostrzega w nim drzemiące zdolności. Opowieść Królikiewicza nie jest tak nieznośnie moralizatorska jak pierwowzór, a bohater jest pokazany w taki sposób, że jesteśmy blisko niego, trochę jakby w jego głowie, psychice. Królikiewicza interesuje bardziej to, co się dzieje z bohaterem i jakim kosztem osiąga ów awans społeczny. Michał Toporny (nazwisko znaczące), grany i tym razem przez Franciszka Trzeciaka, jest prawdziwy, śmieszny, żałosny, ale mógłby być każdym z nas. Dziś trochę mi się też kojarzy z braćmi Szymka Pietruszki z powieści Wiesława Myśliwskiego "Kamień na kamieniu", którzy znalazłszy się w mieście, także tracą swoją prawdziwą tożsamość. 

Franciszek Trzeciak, "Tańczący jastrząb", Autor: brak danych, Prawa: 
Filmoteka Narodowa  - Instytut Audiowizualny
      W filmie Królikiewicza nie ma też – jak u Kawalca – za grosz nudy, przeciwnie: są emocje i jest specyficzny humor. Pamiętam scenę pierwszej podróży bohatera pociągiem: jest tak zdenerwowany i podekscytowany, że słyszymy tylko spotęgowany dźwięk kasownika, którym konduktor dziurkuje nieduże tekturowe bilety, zbliżając się do bohatera niczym groźny olbrzym. W akademiku bohater jest pośmiewiskiem dla miastowej młodzieży, w dodatku uczy się całymi nocami, z nogami we wiaderku, aby nadrobić luki w wykształceniu. Jest twardy i ostatecznie osiąga swój cel, a wraz z nim awans społeczny. Oznacza to również założenie nowej rodziny, z reprezentacyjną i dobrze skoligaconą żoną, graną przez Beatę Tyszkiewicz. Jakże różną od jego pierwszej towarzyszki! A tamta próbuje o niego walczyć. Królikiewicz pokazuje to w scenie, której nie powstydziłby się Orson Welles w "Obywatelu Kane". Otóż kiedy bohater przybywa do domu, aby oznajmić żonie, że odchodzi, ta rozbiera się do naga, próbując go uwieść. Czyni to nieporadnie, jest zawstydzona, a on z niej szydzi i w pewnym momencie z jego ust wydobywa się... szczekanie – słowa stają się zbędne... Natomiast nowa żona oznacza także zmianę systemu wartości. Widzimy, jak wyrzuca niezjedzoną kromkę chleba do ubikacji, co doprowadza bohatera do wściekłości. Bo on jeszcze traktuje chleb jako rzecz świętą...
        Na koniec chciałabym wspomnieć Grzegorza Królikiewicza jako znakomitego interpretatora klasyki filmowej. Jego wykłady na Wydziale Reżyserii Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej zostały nagrane i autoryzowane oraz wydane w latach 90. Jest to lektura niebywała! Erudycja nadzwyczajna! Równie swobodnie Autor porusza się w kinematografii, jak też w filozofii, literaturze i sztuce. Moją ulubioną lekturą, która uświadomiła mi, jak oryginalnie i twórczo można interpretować filmy, jest "Różyczka" poświęcona "Obywatelowi Kane" Orsona Wellesa. Kiedy w listopadzie 1995 roku byłam w kinie "Polonia" na premierze filmu Grzegorza Królikiewicza "Drzewa", miałam okazję chwilę z Nim porozmawiać. Poprosiłam wtedy o podpis na tej właśnie książce i tak stałam się szczęśliwą właścicielką dedykacji Mistrza.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Sakura. III Wrocławskie Dni Japońskich Inspiracji

 Z przyjemnością ogłaszamy nadchodzącą III edycję festiwalu Sakura. Wrocławskie Dni Japońskich Inspiracji, która odbędzie się w dniach 9-19 ...

Popularne posty