Dzienniki
pisarzy zawsze cieszyły się sporą popularnością. Sięgając po nie czytelnicy
pragnęli dowiedzieć się czegoś bardziej intymnego, dotknąć prawdy o ulubionym autorze.
Niektóre, jak choćby dzienniki Stefana Żeromskiego, istotnie pozwalały wniknąć
w intymność autora, który – podkreślmy to – nie pisał bynajmniej z myślą o
czytelniku, a więc bardziej swobodnie. Inne – jak dzienniki Zofii Nałkowskiej,
Marii Dąbrowskiej czy Leopolda Tyrmanda – pozwalają zajrzeć pod podszewkę
rzeczywistości ocenzurowanej politycznie czy obyczajowo. Są też dzienniki
będące świadomą kreacją, jak dziennik Witolda Gombrowicza (ale nie Kronos) czy Herlinga - Grudzińskiego.
Do tej ostatniej kategorii zaliczyłabym Drugi dziennik Jerzego Pilcha, który miał swoją głośną premierę w
Wydawnictwie Literackim. Jest to kontynuacja Dziennika wydanego rok wcześniej, której pierwotna wersja ukazywała
się w „Tygodniku Powszechnym”.
Cechą charakterystyczną zapisków Pilcha
jest wielopłaszczyznowa narracja, w której osobiste wynurzenia mieszają się
nieustannie z literackimi nawiązaniami oraz pewnym rodzajem językowej gry,
którą autor prowadzi, podobnie jak czynił to Witold Gombrowicz.
17 lipca 2012 roku autor Dziennika drugiego deklaruje, że „chciałby być kronikarzem własnego zaniku”,
a już w następnym akapicie czytamy:
Na przykład wiosną tego roku, najczarniejszą
wiosną – wystarczająco przecież niejasnego – życia; fatalną wiosną 2012 („okuty
w powiciu, / ja tylko jedną taką wiosnę miałem w życiu”) postawiłem poważną
tamę zanikowi, nie tylko zanikowi rozumu, ale i zanikowi węchu, wzroku i innych
zmysłów – przestałem mianowicie palić.
I tak wkraczamy w temat (nie-)palenia w
literaturze i wątek ten snuje się jak papierosowy dym przez kolejne strony Drugiego dziennika.
Jeszcze obszerniej zajmuje się autor
zagadnieniem choroby, dywagując na temat strat, które ze sobą niesie. Jako
pisarz najbardziej obawia się utraty
polszczyzny, jedynego języka, jakim porozumiewa się ze światem.
Oczywiście, dywagacje o chorobach znajdują swoje odniesienia do przeczytanych
lektur, jak to u Pilcha – licznych. Znajdziemy tu i Poczucie kresu Juliana Barnesa („Zjedz jeszcze trochę kleiku, Tony.
Oddałeś stolec, Tony?”). A dla równowagi – Dostojewski, Babel, Szestow i
rozważania na temat choroby psychicznej, w których opowieść o symulowaniu
zdrowia psychicznego przez Nietzschego i Dostojewskiego gładko przechodzi w
historię znajomej narratora, niejakiej M. Symulowała tak dobrze, że „zazdrościliśmy jej normalności”- czytamy
w Dzienniku. Było jasne, że jest nie tylko najnormalniejsza z nas, ale i
najnormalniejsza pod słońcem! .
Pilch
uwielbia takie paradoksy. M. udaje dopóki może, potem znowu trafia do zakładu
psychiatrycznego, gdzie umiera na
schizofrenię, z głodu, oderwana od świata, podobnie jak Nietzsche, upaprana swoimi
odchodami… Po czym pisarz ucieka od tej dramatycznej narracji, kwitując:
Choroba jest kłamstwem. Swoją drogą, czy ja
na „motyw choroby” nie rzuciłem się z zanadto debiutanckim zapałem?.
Starość,
choroba, samobójstwo…
Temu ostatniemu poświęca Pilch również sporo miejsca,
pisząc o Lechoniu, jego dzienniku, o Camusie („człowiekowi wstyd się zabić”),
który był jedną z „najintensywniejszych lektur najgłębszej młodości” i o którym
pisze, że (nie mogę się powstrzymać, aby tego nie zacytować) nie przypomina sobie linijki Camusa, która
by nie płonęła. Piękne, prawda? Kto zna twórczość Pilcha, ten wie, że
rzadko tak się wypowiada. W Dzienniku czasami przestaje być ironiczny i
autoironiczny i z wdziękiem oddaje emocjonalny odbiór literatury, wcale się
młodzieńczych porywów nie wstydząc.
Mnie
najbardziej ujęły te fragmenty dziennika, które Pilch poświęca swojemu
przyjacielowi z dzieciństwa – Jerzykowi. Niezwykle oczytany, uzdolniony i
wspaniale zapowiadający się młody człowiek na krótko przed maturą opuszcza nagle
szkołę i „dezerteruje” z życia. Zbiega się to wprawdzie ze śmiercią jego ojca,
ale w rozważaniach autora pozostaje jednak okryte tajemnicą. Nie wszystko da
się racjonalnie wyjaśnić…
Wiele rozumiał i wszystko przegrywał
Pilch
schorowany, starzejący się, pragnący poddać refleksji swoje doświadczenia z
ludźmi, literaturą, przeszłością i teraźniejszością, a także powolnym
odchodzeniem, wymaga skupienia i cierpliwego ucha. Jeśli czytelnik Drugiego dziennika ma takie
usposobienie, usłyszy w głosie narratora niejedną życiową mądrość, zyska też
zachętę do podobnej refleksji nad własnym życiem.
Co
pozostaje schorowanemu pisarzowi, który przekroczył sześćdziesiątkę? „Bóg i piłka nożna. Wbrew pozorom niemało.
Futbol i teologia”. Zaduma nad Transcendencją i jakaś pasja. Rzeczywiście
niemało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz