Książka
Renaty Lis opowiada o losach Iwana Bunina na emigracji w okupowanej
Francji. Jednakże nasycenie refleksją czyni z niej coś więcej niż biografię -
to raczej rozbudowany esej dotykający różnych uniwersalnych tematów: losu,
przemijania, miłości, emigracji...
Wydawnictwo Sic!
Trup przeszłości, czyli rozważania na
temat losu
Opowieść
o życiu rosyjskiego noblisty nie rozwija się w porządku chronologicznym, ale -
by tak rzec - w rytmie istotnych wydarzeń i miejsc, które są tej biografii
esencją. Niekiedy przypomina ona bardziej narrację filmową niż
literacki dyskurs (może dlatego, że pamiętamy obrazami?), o czym świadczy już
pierwsza scena, której akcja rozwija się we wspomnieniu Bunina z 1918 roku. Oto
upalny dzień nad Dnieprem. Ludzie kąpią się, śmieją rozpalają ogniska i pieką
kiełbaski. Nagle tę atmosferę pikniku zakłóca ... napęczniały trup w
garniturze. Ów trup zabitego w wojnie domowej mężczyzny jest zarazem trupem
przeszłości, od którego Bunin całe życie próbuje się bezskutecznie
uwolnić.
Renata Lis podejmuje równocześnie z opowieścią o losach swojego bohatera ("często
patrzę na postaci oczami Bunina, trzymając jego stronę"), refleksje na
temat "losów równoległych", przywołując polskich emigrantów:
Andrzeja Bobkowskiego we Francji, a także Olę i Aleksandra Watów, którzy
w tym samym czasie mieszkali w Kazachstanie w lepiance z gliny i krowiego
łajna, cierpiąc straszliwy głód i zimno. Owe "losy równoległe" służą
autorce do snucia refleksji nad meandrami ludzkiego losu, są też próbą jego
zrozumienia:
(...) nie
jesteśmy w stanie wyobrazić sobie takiego zła, którego sami nigdy nie
doświadczyliśmy, albo którego nie doświadczyli nasi bliscy lub nasi
przodkowie, i zawsze ratujemy się wtedy jakąś protezą z zasobu własnych
wspomnień lub rodzinnych opowieści, która wydaje się być temu wielkiemu złu
najbliższa.
Los
Bunina na emigracji był z pewnością obiektywnie łatwiejszy. Przede wszystkim
zachował życie (jego brat Jurij pozostał w Moskwie, gdzie umarł z głodu i
zimna), ale jednocześnie nigdy nie zakorzenił się na obcej ziemi. Przez
trzydzieści lat nie nauczył się mówić swobodnie po francusku, nie zawarł
przyjaźni z Francuzami. Istniał tam - pisze Renata Lis
- jak istnieje ktoś, kto życie zostawił w innym miejscu globu.
W
kontekście rozważań na temat losu jawi się także problem emigracji. Czy
emigracja jest tylko i zawsze odchyleniem od linii losu - pyta autorka
- czy też jest lub bywa losem samym? Czy Bunin napisałby to,
co napisał, gdyby pozostał w Rosji? Czy miałby podobne fantazje? Czy poznałby
te same ciemne aleje? I nie chodzi o to, aby dać jednoznaczną odpowiedź. Rzecz
w tym, aby się zastanowić, także nad kolejami własnego losu.
Nomen est Omen - imię jest przewodnią
wróżbą, przeznaczeniem
Jeżeli imię
jest przeznaczeniem człowieka, jak pisał w Prawosławiu Paul
Evdokimov, to nie mniej ważny jest akt nadania imienia, gdyż wydobywa
na jaw istotę człowieka - jak pisze Renata Lis - oraz jego
zadania, a tym samym określa jego dalszą drogę.
Otóż
Bunin miał zostać pierwotnie ochrzczony jako Filip, jak sam o tym opowiedział
po latach, ale sprzeciwiła się temu z całą mocą jego niania. Nadano mu
więc pośpiesznie imię Iwan, a jego imieniny przypadły na święto przeniesienia
relikwii św. Jana Chrzciciela z Gatczyny do Petersburga.
Autorka
opowiada historię relikwii, by w charakterystyczny dla siebie sposób powiązać
jej losy z losami innych ludzi, przede wszystkim Bunina. Poza wszystkim
opowieść sama w sobie jest fascynująca i niezwykła, a przy tym okazuje się, że
ma ona silne związki ze współczesnością.
Ową
relikwią była ręka świętego - prawica, którą kładł na głowie Jezusa, kiedy
chrzcił Go w rzece Jordan. Podobno oddzielił ją od ciała święty
Łukasz Ewangelista, kiedy wracał do rodzinnej Antiochii. Tam - ukryta w wieży -
przetrwała prześladowania chrześcijan, a wydobyta z kryjówki - zaczęła czynić
cuda. Koleje losu relikwii są bardzo burzliwe. Wykradana, zmieniała ciągle
miejsca pobytu, aż wreszcie trafiła na wyspę Rodos, do siedziby joannitów - w
dowód uznania dla waleczności rycerzy - zakonników, którzy bronili Konstantynopola.
Kiedy w XVI w. zakonnicy uciekli na Maltę, wzięli relikwię ze sobą i wznieśli
tam świątynię ku czci swego patrona. Kiedy jednak wyspę podbił Napoleon,
rycerze maltańscy postanowili poszukać opieki w Rosji. Tak trafiła ona do
carskiej rezydencji w Gatczynie. A ponieważ było to 12 października 1799 roku
(25 października nowego obrządku), toteż ten dzień został ustanowiony świętem.
Po przewrocie bolszewickim relikwie zostały wywiezione za granicę i równie
dramatyczne były losy kolejnych patriarchów, którzy się nimi opiekowali.
Rosjanie odkryli miejsce pobytu świętych szczątków dopiero w 1993 roku, a w
2006 - w czasie drugiej kadencji Władimira Putina, na prośbę Cerkwi rosyjskiej,
prawica Jana Chrzciciela została oddana Rosji. Być może - konstatuje autorka -
nowi władcy Rosji użyli relikwii do symbolicznego utrwalania władzy.
Sam Bunin
nie umiał dostrzec w niej sacrum - była dla niego groźna i śmieszna. Była
także wyrazem aktualizującego się wciąż od nowa azjatyckiego obłędu
" naszych przodków". Mimo że pisarz długo żył w przekonaniu,
iż wiara nie jest mu do niczego potrzebna, to jednak jego stosunek do religii
uległ zmianie w czasie rewolucji, kiedy to wypowiedziano wojnę duchowości we
wszystkich jej przejawach. Kiedy zniszczono człowieka w człowieku, Bunin
zrozumiał, że nie był i nie będzie ateistą, że nie potrafi żyć bez świątyni -
bez transcendencji. Bez niej bowiem człowiek zdolny jest do rzeczy strasznych.
Janem
nazwała Bunina jego żona Wiera Nikołajewna. Dała mu je na pamiątkę jego
polskich korzeni. Ród Buninów wywodził się bowiem od Symeona Bunkowskiego,
który wyjechał z Polski do wielkiego księcia Wasyla Wasiljewicza. Gestem tym
żona odsunęła od niego Rosję na bezpieczną odległość polskiego imienia.
Coś nieskończenie pięknego -
kobiety Bunina
O życiu
miłosnym Bunina pisze autorka w sposób subtelny i wnikliwy. Interesują
ją skomplikowane relacje międzyludzkie, a zarazem pozostawia dla nich pewną
sferę tajemnicy.
O pisarzu
można powiedzieć, że był kochliwy, ale w jego życiu były ważne przede wszystkim
dwie kobiety: druga żona - Wiera i kochanka Galina. Pierwsza kochała go
bezgranicznie i dawała tego dowody do końca życia pisarza (była od niego o
dziesięć lat młodsza). Należała do tych bezgranicznie oddanych kobiet
rosyjskich - cytuje autorka Wasilija Janowskiego - (...) które
bez wahania idą za mężem na Sybir, gotowe na każdą ofiarę.
Ślub
wzięli dopiero po latach, w Paryżu. O miłości do Wiery mówił Bunin:
Ona jest
składową, niezastępowalną częścią mnie. (...) Rozłąki z nią przeżyć bym nie
umiał. (...) Zawsze dziękuję Bogu, do ostatniego mojego oddechu będę Mu
dziękował za to, że zesłał mi Wierę Nikołajewnę.
Wiera
doskonale wiedziała, że mąż lubi towarzystwo młodych i pięknych kobiet, że musi
być trochę zakochany, że pragnie być przez kobiety adorowany. Jeśli miewał
romanse, to były one dobrze ukrywane. Do czasu, gdy poznał Galinę... Nigdy nie
przestał jej kochać, nawet, gdy od niego odeszła. Nie traktował związku z nią
jako romansu. Galina była dla niego danym od Boga dobrem. Udało mu się nawet
przekonać żonę do tego, aby zgodziła się na zamieszkanie Galiny pod ich dachem.
W swoim dzienniku Wiera zapisała:
Idąc na
dworzec [w Nicei], nagle zrozumiałam, że nie mam prawa przeszkadzać Janowi
kochać, kogo chce, skoro jego miłość ma źródło w Bogu. Niechaj kocha Galinę,
Kapitana, Żurowa - byle od tej miłości było mu dobrze na duszy.
Oczywiście,
do takiej refleksji dochodzi się po dłuższym czasie i nie bez nieodłącznego od
tej relacji cierpienia.
Ogromnie
ciekawa jest także lektura dzienników Galiny, która w tym związku również nie
czuła się komfortowo. A jednak zdecydowała się towarzyszyć temu mężczyźnie. Z
pewnością była wrażliwa, oczytana i utalentowana. W swoim dzienniku pisała:
W
ostatnim czasie najczęściej przebywam z Wierą Nikołajewną. (...) Wczoraj
wieczorem obie zostałyśmy w domu, leżałyśmy u niej na łóżku i rozmawiałyśmy o
ludzkim szczęściu i o mylnym jego wyobrażeniu. Ludzkie szczęście polega na tym,
żeby nie pragnąć niczego dla siebie, Wtedy dusza się uspokaja i zaczyna
znajdować dobro tam, gdzie zupełnie się tego nie spodziewała.
Dzieje
tego "trójkąta" (a później "czworokąta") miały zresztą
swoją dramaturgię i zaskakujący koniec, ale po szczegóły radzę sięgnąć do tej
znakomitej książki.
Warto
jednak przytoczyć, co sam Bunin sądził o kobietach. Otóż uważał on, że
istnieje fascynująca tajemnicza istota kobiecości, którą mężczyzna - jako
rodzaj Jungowskiej animy - odkrywa także u siebie:
To coś
dziwnego, niewypowiedzianie pięknego, skończona osobliwość wśród wszystkich
rzeczy ziemskich, którą jest ciało kobiety - pisał - n i g d y
nie została przez nikogo opisana. Trzeba, trzeba spróbować. Próbowałem -
wychodzi świństwo, banał. Trzeba znaleźć jakieś inne słowa.
Pisząc o
"W lodach Prowansji", wybrałam zaledwie trzy istotne wątki. Książka
Renaty Lis nie tylko przybliża postać wybitnego, niezbyt w Polsce znanego
pisarza - noblisty. Sięgając do różnych oryginalnych źródeł, w tym do
dzienników Bunina i jego dwóch ukochanych kobiet, autorka tworzy
barwną, mozaikową opowieść o człowieku "z historią w tle", snując
jednocześnie rozważania o sprawach ważnych dla każdego. Kogóż bowiem nie
interesują problemy związane z miłością, samotnością, relacjami międzyludzkimi...
Z całą pewnością jest to lektura godna polecenia, znakomicie napisana,
pasjonująca.
Książka Renaty Lis: "W lodach Prowansji. Bunin na wygnaniu" ukazała się w Wydawnictwie Sic!
Recenzja ukazała się pierwotnie na portalu Kulturaonline.
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz