czwartek, 26 października 2017

Renata Lis: "W lodach Prowansji. Bunin na wygnaniu"

Książka Renaty Lis opowiada o losach Iwana Bunina na emigracji w okupowanej Francji. Jednakże nasycenie refleksją czyni z niej coś więcej niż biografię - to raczej rozbudowany esej dotykający różnych uniwersalnych tematów: losu, przemijania, miłości, emigracji...

Wydawnictwo Sic!

Trup przeszłości, czyli rozważania na temat losu

Opowieść o życiu rosyjskiego noblisty nie rozwija się w porządku chronologicznym, ale - by tak rzec - w rytmie istotnych wydarzeń i miejsc, które są tej biografii esencją. Niekiedy przypomina ona bardziej narrację filmową niż literacki dyskurs (może dlatego, że pamiętamy obrazami?), o czym świadczy już pierwsza scena, której akcja rozwija się we wspomnieniu Bunina z 1918 roku. Oto upalny dzień nad Dnieprem. Ludzie kąpią się, śmieją rozpalają ogniska i pieką kiełbaski. Nagle tę atmosferę pikniku zakłóca ... napęczniały trup w garniturze. Ów trup zabitego w wojnie domowej mężczyzny jest zarazem trupem przeszłości, od którego Bunin całe życie próbuje się bezskutecznie uwolnić. 

Renata Lis podejmuje równocześnie z opowieścią o losach swojego bohatera ("często patrzę na postaci oczami Bunina, trzymając jego stronę"), refleksje na temat "losów równoległych", przywołując polskich emigrantów: Andrzeja Bobkowskiego we Francji, a także  Olę i Aleksandra Watów, którzy w tym samym czasie mieszkali w Kazachstanie w lepiance z gliny i krowiego łajna, cierpiąc straszliwy głód i zimno. Owe "losy równoległe" służą autorce do snucia refleksji nad meandrami ludzkiego losu, są też próbą jego zrozumienia:

(...) nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie takiego zła, którego sami nigdy nie doświadczyliśmy, albo którego nie doświadczyli nasi bliscy lub nasi przodkowie, i zawsze ratujemy się wtedy jakąś protezą z zasobu własnych wspomnień lub rodzinnych opowieści, która wydaje się być temu wielkiemu złu najbliższa.

Los Bunina na emigracji był z pewnością obiektywnie łatwiejszy. Przede wszystkim zachował życie (jego brat Jurij pozostał w Moskwie, gdzie umarł z głodu i zimna), ale jednocześnie nigdy nie zakorzenił się na obcej ziemi. Przez trzydzieści lat nie nauczył się mówić swobodnie po francusku, nie zawarł przyjaźni z Francuzami. Istniał tam - pisze Renata Lis - jak istnieje ktoś, kto życie zostawił w innym miejscu globu.

W kontekście rozważań na temat losu jawi się także problem emigracji. Czy emigracja jest tylko i zawsze odchyleniem od linii losu - pyta autorka - czy też jest lub bywa losem samym? Czy Bunin napisałby to, co napisał, gdyby pozostał w Rosji? Czy miałby podobne fantazje? Czy poznałby te same ciemne aleje? I nie chodzi o to, aby dać jednoznaczną odpowiedź. Rzecz w tym, aby się zastanowić, także nad kolejami własnego losu.

                Nomen est Omen - imię jest przewodnią wróżbą, przeznaczeniem

Jeżeli imię jest przeznaczeniem człowieka, jak pisał w Prawosławiu Paul Evdokimov, to nie mniej ważny jest akt nadania imienia, gdyż wydobywa na jaw istotę człowieka - jak pisze Renata Lis - oraz jego zadania, a tym samym określa jego dalszą drogę.

Otóż Bunin miał zostać pierwotnie ochrzczony jako Filip, jak sam o tym opowiedział po latach, ale sprzeciwiła się temu z całą mocą jego niania. Nadano mu więc pośpiesznie imię Iwan, a jego imieniny przypadły na święto przeniesienia relikwii św. Jana Chrzciciela z Gatczyny do Petersburga. 

Autorka opowiada historię relikwii, by w charakterystyczny dla siebie sposób powiązać jej losy z losami innych ludzi, przede wszystkim Bunina. Poza wszystkim opowieść sama w sobie jest fascynująca i niezwykła, a przy tym okazuje się, że ma ona silne związki ze współczesnością.

Ową relikwią była ręka świętego - prawica, którą kładł na głowie Jezusa, kiedy chrzcił Go w rzece Jordan. Podobno oddzielił ją od ciała  święty Łukasz Ewangelista, kiedy wracał do rodzinnej Antiochii. Tam - ukryta w wieży - przetrwała prześladowania chrześcijan, a wydobyta z kryjówki - zaczęła czynić cuda. Koleje losu relikwii są bardzo burzliwe. Wykradana, zmieniała ciągle miejsca pobytu, aż wreszcie trafiła na wyspę Rodos, do siedziby joannitów - w dowód uznania dla waleczności rycerzy - zakonników, którzy bronili Konstantynopola. Kiedy w XVI w. zakonnicy uciekli na Maltę, wzięli relikwię ze sobą i wznieśli tam świątynię ku czci swego patrona. Kiedy jednak wyspę podbił Napoleon, rycerze maltańscy postanowili poszukać opieki w Rosji. Tak trafiła ona do carskiej rezydencji w Gatczynie. A ponieważ było to 12 października 1799 roku (25 października nowego obrządku), toteż ten dzień został ustanowiony świętem. Po przewrocie bolszewickim relikwie zostały wywiezione za granicę i równie dramatyczne były losy kolejnych patriarchów, którzy się nimi opiekowali. Rosjanie odkryli miejsce pobytu świętych szczątków dopiero w 1993 roku, a w 2006 - w czasie drugiej kadencji Władimira Putina, na prośbę Cerkwi rosyjskiej, prawica Jana Chrzciciela została oddana Rosji. Być może - konstatuje autorka - nowi władcy Rosji użyli relikwii do symbolicznego utrwalania władzy. 

Sam Bunin nie umiał dostrzec w niej sacrum - była dla niego groźna i śmieszna. Była także wyrazem aktualizującego się wciąż od nowa azjatyckiego obłędu " naszych przodków". Mimo że pisarz długo żył w przekonaniu, iż wiara nie jest mu do niczego potrzebna, to jednak jego stosunek do religii uległ zmianie w czasie rewolucji, kiedy to wypowiedziano wojnę duchowości we wszystkich jej przejawach. Kiedy zniszczono człowieka w człowieku, Bunin zrozumiał, że nie był i nie będzie ateistą, że nie potrafi żyć bez świątyni - bez transcendencji. Bez niej bowiem człowiek zdolny jest do rzeczy strasznych.

Janem nazwała Bunina jego żona Wiera Nikołajewna. Dała mu je na pamiątkę jego polskich korzeni. Ród Buninów wywodził się bowiem od Symeona Bunkowskiego, który wyjechał z Polski do wielkiego księcia Wasyla Wasiljewicza. Gestem tym żona odsunęła od niego Rosję na bezpieczną odległość polskiego imienia.

Coś nieskończenie pięknego - kobiety Bunina

O życiu miłosnym Bunina pisze autorka w sposób subtelny i wnikliwy. Interesują ją skomplikowane relacje międzyludzkie, a zarazem pozostawia dla nich pewną sferę tajemnicy.

O pisarzu można powiedzieć, że był kochliwy, ale w jego życiu były ważne przede wszystkim dwie kobiety: druga żona - Wiera i kochanka Galina. Pierwsza kochała go bezgranicznie i dawała tego dowody do końca życia pisarza (była od niego o dziesięć lat młodsza). Należała do tych bezgranicznie oddanych kobiet rosyjskich - cytuje autorka Wasilija Janowskiego - (...) które bez wahania idą za mężem na Sybir, gotowe na każdą ofiarę.  
Ślub wzięli dopiero po latach, w Paryżu. O miłości do Wiery mówił Bunin:

Ona jest składową, niezastępowalną częścią mnie. (...) Rozłąki z nią przeżyć bym nie umiał. (...) Zawsze dziękuję Bogu, do ostatniego mojego oddechu będę Mu dziękował za to, że zesłał mi Wierę Nikołajewnę.

Wiera doskonale wiedziała, że mąż lubi towarzystwo młodych i pięknych kobiet, że musi być trochę zakochany, że pragnie być przez kobiety adorowany. Jeśli miewał romanse, to były one dobrze ukrywane. Do czasu, gdy poznał Galinę... Nigdy nie przestał jej kochać, nawet, gdy od niego odeszła. Nie traktował związku z nią jako romansu. Galina była dla niego danym od Boga dobrem. Udało mu się nawet przekonać żonę do tego, aby zgodziła się na zamieszkanie Galiny pod ich dachem. W swoim dzienniku Wiera zapisała:

Idąc na dworzec [w Nicei], nagle zrozumiałam, że nie mam prawa przeszkadzać Janowi kochać, kogo chce, skoro jego miłość ma źródło w Bogu. Niechaj kocha Galinę, Kapitana, Żurowa - byle od tej miłości było mu dobrze na duszy.

Oczywiście, do takiej refleksji dochodzi się po dłuższym czasie i nie bez nieodłącznego od tej relacji cierpienia.

Ogromnie ciekawa jest także lektura dzienników Galiny, która w tym związku również nie czuła się komfortowo. A jednak zdecydowała się towarzyszyć temu mężczyźnie. Z pewnością była wrażliwa, oczytana i utalentowana. W swoim dzienniku pisała:

W ostatnim czasie najczęściej przebywam z Wierą Nikołajewną. (...) Wczoraj wieczorem obie zostałyśmy w domu, leżałyśmy u niej na łóżku i rozmawiałyśmy o ludzkim szczęściu i o mylnym jego wyobrażeniu. Ludzkie szczęście polega na tym, żeby nie pragnąć niczego dla siebie, Wtedy dusza się uspokaja i zaczyna znajdować dobro tam, gdzie zupełnie się tego nie spodziewała.

Dzieje tego "trójkąta" (a później "czworokąta") miały zresztą swoją dramaturgię i zaskakujący koniec, ale po szczegóły radzę sięgnąć do tej znakomitej książki.

Warto jednak przytoczyć, co sam Bunin sądził o kobietach. Otóż  uważał on, że istnieje fascynująca tajemnicza istota kobiecości, którą mężczyzna - jako rodzaj Jungowskiej animy - odkrywa także u siebie:

To coś dziwnego, niewypowiedzianie pięknego, skończona osobliwość wśród wszystkich rzeczy ziemskich, którą jest ciało kobiety - pisał - n i g d y  nie została przez nikogo opisana. Trzeba, trzeba spróbować. Próbowałem - wychodzi świństwo, banał. Trzeba znaleźć jakieś inne słowa.

Pisząc o "W lodach Prowansji", wybrałam zaledwie trzy istotne wątki. Książka Renaty Lis nie tylko przybliża postać wybitnego, niezbyt w Polsce znanego pisarza - noblisty. Sięgając do różnych oryginalnych źródeł, w tym do dzienników Bunina i jego dwóch ukochanych kobiet, autorka tworzy barwną, mozaikową opowieść o człowieku "z historią w tle", snując jednocześnie rozważania o sprawach ważnych dla każdego. Kogóż bowiem nie interesują problemy związane z miłością, samotnością, relacjami międzyludzkimi... Z całą pewnością jest to lektura godna polecenia, znakomicie napisana, pasjonująca.

Książka Renaty Lis: "W lodach Prowansji. Bunin na wygnaniu" ukazała się w Wydawnictwie Sic!
Recenzja ukazała się pierwotnie na portalu Kulturaonline.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wydarzenia w Muzeum Narodowym i oddziałach 22-24.11.2024

Muzeum Narodowe we Wrocławiu zaprasza w nadchodzący weekend na dwa wykłady – dra Dariusz Galewskiego o sztuce bizantyjskiej (w ramach cyklu ...

Popularne posty