Zdejmuję maskę pośmiertną ze śladami rzęs i całunów,
Odlewam formę, która przechowuje kształt umarłego
ciała.
Renata Lis,
Ręka Flauberta
Wydawnictwo Sic! |
Swoje książki pisał ręką na poły
obumarłą wskutek głębokiego oparzenia. Na biurku trzymał stopę mumii, która
służyła mu jako przycisk do papieru. Żył w świecie nieobecnych, dzięki czemu
istnieli oni bardziej intensywnie. W biografii Flauberta – bo o nim mowa –
znakomicie napisanej przez Renatę Lis, urodzony przed 190 laty pisarz uobecnia
się tak dalece, że poddajemy się fascynacji jego osobą, chętnie i bez oporów dając się prowadzić jego
ścieżkami.
Przywołany w
postaci motta cytat z książki Renaty Lis jest echem wspomnienia Guy de
Maupassanta – pisarza i duchowego syna artysty, który po śmierci Gustawa
Flauberta zdjął maskę z jego pełnej mocy
twarzy. Taki sam gest uczynił przed laty sam autor „Pani Bovary”, kiedy
zmarła jego ukochana siostra, a wykonane na jej podstawie popiersie stało w
jego gabinecie aż do śmierci pisarza.
Biografia jako subiektywny hipertekst
Renata Lis również zdaje się „zdejmować maskę
pośmiertną”. Ocala mianowicie pamięć o
pisarzu postępując jak on: tworząc jego biografię w sposób nietypowy i twórczy,
często bardzo osobisty – nie tylko z pozostałych po nim okruchów: listów, dziennika,
wspomnień. Rekonstruuje ją także z własnych podróży do „miejsc
flaubertowskich”, z jego twórczości, a także z własnych przemyśleń i
doświadczeń. Wszystko to razem tworzy swoisty hipertekst. Renata Lis nie ukrywa
bynajmniej swojej obecności w tworzonej przez siebie biografii pisarza, którym
jest wyraźnie zafascynowana. Śmiało mówi o swoich sympatiach, niechęciach,
snuje domysły i prowokuje do przemyśleń. Rekonstruuje dom rodzinny Flauberta,
którego jadalnia sąsiaduje zaledwie cienkim przepierzeniem z salą chorych i
umierających, bowiem ojciec pisarza był chirurgiem i rodzina mieszkała na
terenie szpitala, w przybudówce.
„Dzieckiem bawiłem się w amfiteatrze
anatomicznym” – pisze o sobie w liście do przyjaciółki. Równocześnie zaś
oglądamy oczami Renaty Lis osobliwe panopticum, ponieważ współcześnie znajduje
się tam muzeum pełne starych medycznych sprzętów i akcesoriów, nierzadko
budzących grozę. Znajduje się tam m.in. manekin skonstruowany przez nadworną
akuszerkę Ludwika XV, na którym uczono odbierać porody:
Ów manekin jest to naturalnej wielkości tors
kobiety wykonany z wypchanej papierem burej tkaniny, z kikutami nóg obciętych
powyżej połowy uda i powiększonym kroczem, z którego zwisa ususzony ludzki płód
na również suchej pępowinie (autentyczny).
Ten i inne
sugestywne opisy uświadamiają nam, w jakim środowisku wyrastał mały Gustave. Z drugiej strony, ów
medyczny horror pozostawał na drugim planie – przeźroczysty jak powietrze,
którym się oddycha. Paradoksalnie bowiem autor „Pani Bovary” miał szczęśliwe
dzieciństwo i kochających rodziców.
Autorce
biografii udaje się rzecz zgoła niezwykła: oto zaczynamy patrzeć na Flauberta
jej oczami. Poznajemy rozkład dnia i obyczaje domu w Croisset, gdzie spędził
większość życia, opiekując się siostrzenicą, a później starą matką, i gdzie prowadził niemal pustelnicze życie. Mawiał
nawet żartobliwie, że jest ostatnim z Ojców Kościoła. Była to cena, którą
płacił za żmudną pogoń za właściwym słowem. Uważał, że sztuka jest – przez
osobę artysty – głęboko zjednoczona z naturą, będącą warunkiem jej istnienia.
Pisanie było dla niego rodzajem medytacji. Nie był to jednak oderwany od rzeczywistości
człowiek. Przeciwnie – dokumentację czerpał z życia. Jednak u podstaw każdej
książki leżała głęboka medytacja i wizualizacja wszystkiego, co potem
zapisywał.
Artysta powinien być w swoim dziele jak Bóg w stworzeniu
Artysta powinien być w swoim dziele
jak Bóg w stworzeniu, niewidzialny i wszechmocny, żeby czuło się go wszędzie, a
nie widziało nigdzie – napisał w jednym z listów.
Wraz z
autorką snujemy także domysły na temat jego związków z kobietami, poznajemy
przyjaźnie, m.in. z Turgieniewem i George Sand, a nawet kulinarne upodobania. Wszystko
to tworzy człowieka pełnowymiarowego, prawdziwego. Był nietuzinkowy i pełen
sprzeczności. Przede wszystkim jednak pisarzem – eremitą, nie przypadkiem więc
dziełem jego życia stało się „Kuszenie świętego Antoniego”, które pisał i
poprawiał wielokrotnie.
Są w książce
Renaty Lis ustępy błyskotliwe, dowcipne i uwodzicielskie. Gdybym musiała wybrać
jeden z nich (a na szczęście nie muszę, bo jest ich wiele), przytoczyłabym
fragment przeczytany (ale nie – wyryczany bynajmniej, jak to było w zwyczaju
Flauberta) przez autorkę podczas spotkania z czytelnikami w ramach Promocji
Dobrych Książek we Wrocławiu:
Ten, kto tu był, wie doskonale, że codzienny widok krów pasących się na wzgórzach i
fazelach – typowy pejzaż normandzki – robi coś dobrego ze skołataną duszą i
człowiek zaczyna marzyć, żeby być krową albo chociaż się koło krowy położyć, bo
wyobraża sobie, że to musi przynieść ulgę w istnieniu.
Sądzę
przekornie, że aby poczuć ulgę w istnieniu, nie trzeba jechać do Normandii.
Wystarczy wziąć do ręki biografię Flauberta Renaty Lis i czytać ją nieśpiesznie,
kontemplując.
"Ręka Flauberta" Renaty Lis ukazała się w Wydawnictwie Sic!
Recenzja była opublikowana na portalu Kulturaonline.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz