czwartek, 26 października 2017

Renata Lis: "Ręka Flauberta". Zdejmowanie maski /recenzja książki/

Zdejmuję maskę pośmiertną ze śladami rzęs i całunów,
Odlewam formę, która przechowuje kształt umarłego ciała.
Renata Lis, Ręka Flauberta

Wydawnictwo Sic!



Swoje książki pisał ręką na poły obumarłą wskutek głębokiego oparzenia. Na biurku trzymał stopę mumii, która służyła mu jako przycisk do papieru. Żył w świecie nieobecnych, dzięki czemu istnieli oni bardziej intensywnie. W biografii Flauberta – bo o nim mowa – znakomicie napisanej przez Renatę Lis, urodzony przed 190 laty pisarz uobecnia się tak dalece, że poddajemy się fascynacji jego osobą,  chętnie i bez oporów dając się prowadzić jego ścieżkami.


Przywołany w postaci motta cytat z książki Renaty Lis jest echem wspomnienia Guy de Maupassanta – pisarza i duchowego syna artysty, który po śmierci Gustawa Flauberta zdjął maskę z jego pełnej mocy twarzy. Taki sam gest uczynił przed laty sam autor „Pani Bovary”, kiedy zmarła jego ukochana siostra, a wykonane na jej podstawie popiersie stało w jego gabinecie aż do śmierci pisarza.  

Biografia jako subiektywny hipertekst


Renata Lis również zdaje się „zdejmować maskę pośmiertną”.  Ocala mianowicie pamięć o pisarzu postępując jak on: tworząc jego biografię w sposób nietypowy i twórczy, często bardzo osobisty – nie tylko z pozostałych po nim okruchów: listów, dziennika, wspomnień. Rekonstruuje ją także z własnych podróży do „miejsc flaubertowskich”, z jego twórczości, a także z własnych przemyśleń i doświadczeń. Wszystko to razem tworzy swoisty hipertekst. Renata Lis nie ukrywa bynajmniej swojej obecności w tworzonej przez siebie biografii pisarza, którym jest wyraźnie zafascynowana. Śmiało mówi o swoich sympatiach, niechęciach, snuje domysły i prowokuje do przemyśleń. Rekonstruuje dom rodzinny Flauberta, którego jadalnia sąsiaduje zaledwie cienkim przepierzeniem z salą chorych i umierających, bowiem ojciec pisarza był chirurgiem i rodzina mieszkała na terenie szpitala, w przybudówce.

Dzieckiem bawiłem się w amfiteatrze anatomicznym” – pisze o sobie w liście do przyjaciółki. Równocześnie zaś oglądamy oczami Renaty Lis osobliwe panopticum, ponieważ współcześnie znajduje się tam muzeum pełne starych medycznych sprzętów i akcesoriów, nierzadko budzących grozę. Znajduje się tam m.in. manekin skonstruowany przez nadworną akuszerkę Ludwika XV, na którym uczono odbierać porody:

Ów manekin jest to naturalnej wielkości tors kobiety wykonany z wypchanej papierem burej tkaniny, z kikutami nóg obciętych powyżej połowy uda i powiększonym kroczem, z którego zwisa ususzony ludzki płód na również suchej pępowinie (autentyczny).

Ten i inne sugestywne opisy uświadamiają nam, w jakim środowisku  wyrastał mały Gustave. Z drugiej strony, ów medyczny horror pozostawał na drugim planie – przeźroczysty jak powietrze, którym się oddycha. Paradoksalnie bowiem autor „Pani Bovary” miał szczęśliwe dzieciństwo i kochających rodziców.

Autorce biografii udaje się rzecz zgoła niezwykła: oto zaczynamy patrzeć na Flauberta jej oczami. Poznajemy rozkład dnia i obyczaje domu w Croisset, gdzie spędził większość życia, opiekując się siostrzenicą, a później starą matką,  i gdzie prowadził niemal pustelnicze życie. Mawiał nawet żartobliwie, że jest ostatnim z Ojców Kościoła. Była to cena, którą płacił za żmudną pogoń za właściwym słowem. Uważał, że sztuka jest – przez osobę artysty – głęboko zjednoczona z naturą, będącą warunkiem jej istnienia. Pisanie było dla niego rodzajem medytacji. Nie był to jednak oderwany od rzeczywistości człowiek. Przeciwnie – dokumentację czerpał z życia. Jednak u podstaw każdej książki leżała głęboka medytacja i wizualizacja wszystkiego, co potem zapisywał.

Artysta powinien być w swoim dziele jak Bóg w stworzeniu


Artysta powinien być w swoim dziele jak Bóg w stworzeniu, niewidzialny i wszechmocny, żeby czuło się go wszędzie, a nie widziało nigdzie – napisał w jednym z listów.

Wraz z autorką snujemy także domysły na temat jego związków z kobietami, poznajemy przyjaźnie, m.in. z Turgieniewem i George Sand, a nawet kulinarne upodobania. Wszystko to tworzy człowieka pełnowymiarowego, prawdziwego. Był nietuzinkowy i pełen sprzeczności. Przede wszystkim jednak pisarzem – eremitą, nie przypadkiem więc dziełem jego życia stało się „Kuszenie świętego Antoniego”, które pisał i poprawiał wielokrotnie.

Są w książce Renaty Lis ustępy błyskotliwe, dowcipne i uwodzicielskie. Gdybym musiała wybrać jeden z nich (a na szczęście nie muszę, bo jest ich wiele), przytoczyłabym fragment przeczytany (ale nie – wyryczany bynajmniej, jak to było w zwyczaju Flauberta) przez autorkę podczas spotkania z czytelnikami w ramach Promocji Dobrych Książek we Wrocławiu:

Ten, kto tu był, wie doskonale, że codzienny widok krów pasących się na wzgórzach i fazelach – typowy pejzaż normandzki – robi coś dobrego ze skołataną duszą i człowiek zaczyna marzyć, żeby być krową albo chociaż się koło krowy położyć, bo wyobraża sobie, że to musi przynieść ulgę w istnieniu.

Sądzę przekornie, że aby poczuć ulgę w istnieniu, nie trzeba jechać do Normandii. Wystarczy wziąć do ręki biografię Flauberta Renaty Lis i czytać ją nieśpiesznie, kontemplując.

"Ręka Flauberta" Renaty Lis ukazała się w Wydawnictwie Sic!

Recenzja była opublikowana na portalu Kulturaonline.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wydarzenia w Muzeum Narodowym i oddziałach 22-24.11.2024

Muzeum Narodowe we Wrocławiu zaprasza w nadchodzący weekend na dwa wykłady – dra Dariusz Galewskiego o sztuce bizantyjskiej (w ramach cyklu ...

Popularne posty