poniedziałek, 6 listopada 2017

„Dzienniki kołymskie”: Męska przygoda w towarzystwie Jacka Hugo-Badera /recenzja książki/

Wybitny reporter opowiada o podróży do arktycznego piekła – do rosyjskiego ”jądra ciemności”. To fascynująca epopeja o ludziach wyjątkowych, którzy nadal na Kołymie żyją.

Wyd. Czarne


Postanowiłam przybliżyć Czytelnikom ”Dzienniki kołymskie” – mój  ulubiony tom reportaży, do których zawsze warto powracać. Wystarczy otworzyć książkę na chybił trafił i dać się ponieść przygodzie. Sam autor zachęca do tego, aby nie czytać tej książki od deski do deski:
Żeby odbyć ze mną całą podróż – powiada – wystarczy przeczytać tylko Dziennik, zatem co drugi, trzeci rozdział. Ale najlepsze, co mnie spotkało – dodaje zaraz – to znaczy ludzie (…) opisane jest w pozostałych rozdziałach.
W tych ”okolicznościach przyrody” gwarantuję, że nie oderwiecie się od książki, dopóki nie odłożycie jej z żalem, że to już koniec.

Epopeja o ludziach wyjątkowych


Gwoli wyjaśnienia dodam, że Jacek Hugo-Bader udał się na Kołymę śladami wybitnego rosyjskiego pisarza – wieloletniego więźnia Kołymy: Warłama Szałamowa, autora ”Opowiadań kołymskich”. Kołyma to ruska Golgota, białe krematorium i arktyczne piekło, jak nazywa te ziemie autor. Któż odważy się zmierzyć z tym miejscem? Na to trzeba doprawdy wielkiej determinacji i odwagi. Reporterowi jej nie brakuje i znajduje na tej ”nieludzkiej ziemi” prawdziwe skarby: niezwykłe ludzkie historie. Dlaczego niezwykłe?

Bo to ludzie wyjątkowi – oni widzieli dno życia, w łagrze przeszli granicę, poza którą rozpada się wszelka dusza.

Reporter z rzadka wraca do przeszłości. Jego interesuje teraźniejszość Kołymy. Pragnie zobaczyć i opisać życie na tym wielkim cmentarzu, zrozumieć, jak się tu kocha, śmieje, wychowuje dzieci i umiera. Posuwa się więc Traktem Kołymskim, rozmawia z napotkanymi ludźmi, wysłuchuje ich opowieści. Jego oczami widzimy obumierające osady, poznajemy ofiary stalinowskich represji, w tym także rdzennych mieszkańców Kołymy: Jakutów, Ewenów, Czukczów, Koriaków, Jakagirów, Czuwańców… Zdarzają się wśród rozmówców także pracownicy bezpieki, bandyci, a nawet jeden oligarcha i poszukiwacze złota. Bo Kołyma to nie tylko miejsce zesłania, ale także tereny zasobne w drogie kruszce.

Od tańca z Jeżowem do szamanki Dory


W bogatej galerii postaci warto wspomnieć przynajmniej niektóre. Profesora medycyny, Mirona Markowicza Etlisa, któremu – jako jedynemu więźniowi – udało  się skończyć studia, mimo 25 – letniego wyroku (odmówił wstąpienia do samorządu studenckiego, więc został skazany za ”terror, działalność grupową, antysowiecką agitację”). Ale wyleczył z łuszczycy naczelnika łagru,  dzięki czemu udało mu się cudem wyjechać do Riazania i zdać egzamin kończący studia, a trzy lata później został zrehabilitowany. Mimo to pozostał na Kołymie, pracuje w szpitalu psychiatrycznym i pisze wspomnienia, m.in. o tym jak matka tańczyła z …Jeżowem w czasach wielkiego terroru. 

Reporterowi udało się też poznać przybraną córkę Jeżowa – Natalię Mikołajewną, która okazała się świetną rozmówczynią, osobą o dużym poczuciu humoru, mimo ewidentnej biedy, w której egzystuje, a także strasznego dzieciństwa i ciągłego ostracyzmu. Ojca wspomina z miłością:

Prosił, żeby Stalinowi przekazać, że umrze z jego imieniem na ustach, żeby nie ruszać jego rodziny i zająć się córką – opowiada wzruszona. Kołymę wybrała sama, choć nie umie powiedzieć dlaczego. Może dlatego, że dalej nie da się uciec. A przyjechała tu statkiem, który nazywał się … Nikołaj Jeżow.

Reporter poznaje też Tamarę Tichonową, emerytowaną dziennikarkę, która ukończyła filologię, szkołę muzyczną, ale ma tak niską emeryturę, że aby przeżyć, musi zbierać grzyby na sprzedaż i kopać kartofle. Okazuje się, że urodziła się w łagrze, o czym sama dowiaduje się po latach, jedzie więc tam z dziećmi, by odszukać grób matki. Opowiada reporterowi o losie dzieci urodzonych w łagrach, często zrodzonych w wyniku gwałtu.

Cała Rosja została zgwałcona chórem [tak nazywano zbiorowe gwałty – przyp. B.L-C.]. A ja i wszyscy radzieccy ludzie to owoc tego gwałtu –mówi gorzko.

Jeden z poznanych w podróży ludzi – miejscowy oligarcha Basanski – człowiek służb specjalnych, którego idolem jest Władimir Putin, gości Hugo-Badera, aby zaimponować mu swoim bogactwem, a nawet usiłuje go ”kupić”, przyzwyczajony do tego, że każdego kupić można i że dziennikarz musi być człowiekiem służb. Podstępem podrzucone tysiące rubli reporter wręczy po powrocie do Polski ostatnim żyjącym więźniom Kołymy, a oni przeznaczą je na jakiś szczytny cel…

Na Kołymę ciągnie ludzi z różnych, często z nieoczywistych powodów. Arystokratka madame Marianne przyjeżdża po 63 latach z Francji (jej rodzina została wygnana z Rosji jeszcze przez cara Mikołaja) w poszukiwaniu śladów ojca, którego enkawudziści aresztowali w 1945 roku w Helsinkach i ślad po nim zaginął. Po latach okazuje się, że został zesłany na Kołymę i przeżył, ale  po uwolnieniu pozostał w Magadanie, założył nową rodzinę i grywał w teatrze ludowym. To właśnie Marianne mówi znamienne słowa, że na Kołymie jest duch bez urody, a we Francji uroda bez ducha i że śmierci nie ma.
Z upływem czas reporter sam zaczyna smakować urodę tych miejsc:

A widok oszałamiający, bo modrzewie zrzuciły właśnie igły, ale już po pierwszym śniegu, więc efekt taki, jakby ziemia płonęła, jakby spod każdego drzewa wypływała rozżarzona lawa…

W ”Dziennikach kołymskich” znajdziemy także polonika. W Jakucji reporter natyka się na drewnianą jurtę, w której mieszkał ongiś polski zesłaniec Edward Piekarskijęzykoznawca i etnograf, twórca Słownika jakucko-rosyjskiego. Inny polski zesłaniec – Wacław Sieroszewski opisał Jakutów w swoim opus magnum.

W Jakucji, która wedle reportera jest ”oknem do piekła”, ”krajem wędrujących dziur w czasie”, ”krajem Czuczuna, czyli śnieżnego człowieka”, poznajemy też ociemniałego biegacza – Piotra Siemionowicza Naumowa, który zaczął biegać po śmierci żony, kiedy to został sam w jednopokojowym mieszkaniu z sześciorgiem dzieci. A jednak podniósł się wtedy i odbił od dna. Wspierany przez dzieci i obcych ludzi przebiegł 12 tysięcy kilometrów z Kaliningradu do Władywostoku. Zajęło mu to dwieście sześć dni. Czyż to nie piękna i budująca historia?

Poznajemy także szamankę Ediij Dorę, która jest dla opowieści Hugo-Badera rodzajem klamry: od niej wszystko się zaczyna i na niej kończy. Dora zna przyszłość i ”widzi” człowieka:
Widzę twój żółty rower – mówi do reportera – nową książkę w zielonej okładce ze złotymi literami, w której będziesz pisał także o mnie, i twojego psa widzę. I widzę, kim byłeś, zanim się urodziłeś oraz jak i kiedy umrzesz. (…) radzę wam, żebyście pisali jak najprościej. O mnie też. I niedużo. Bo niewiele rozumiecie.

Na koniec zaś oznajmia, że śmierci nie ma, umiera tylko ciało i to jest poniekąd pointa tej książki, która pozwala całe to okrucieństwo i miliony straconych ludzkich istnień mentalnie przyjąć. Oczywiście, reporter dociera na końcu do grobu Warłama Szałamowa i poznaje nawet jego ostatnią miłość, dzięki której ukazały się pośmiertnie opowiadania pisarza. Irina Pawłowna przekazuje też przesłanie pisarza: że życie bez miłości nie ma sensu.


Humor i intelektualna przygoda


Opowieściom Hugo-Badera towarzyszy nieustannie charakterystyczny humor. Często jest on reakcją na sytuacje trudne, z którymi reporter musi się zmierzyć, np. brakiem normalnych warunków higienicznych (”… są takie łazienki na świecie, na które rzucisz okiem i wiesz, że wolisz śmierdzieć”). Innym znów razem towarzyszy opowieści o Miszy – uzdrowicielu, który diagnozuje u autora akurat nie te choroby, które faktycznie ma. Na szczęście ”leczenie” odbywa się za pomocą… spojrzenia i delikatnego masażu. Spotkaniom i rozmowom towarzyszy nieodłącznie alkohol, trzeba więc mieć bardzo silną głowę, aby sprostać wyzwaniom.

W Rosji pije się na komendę,  z toastami i do ostatniej kropli. (…) Zostawianie czegoś na dnie oznacza nieszczerość tego, który nie dopił. Ta reszta w kieliszku to jest zło, złość, która zalega albo może zalec między biesiadnikami.

Lektura reportaży Jacka Hugo-Badera to zawsze rodzaj intelektualnej przygody – dotknięcie nieznanego, fascynującego świata, innej mentalności, a przede wszystkim poznawanie ludzi, a to nigdy nie jest nudne. Szczególnie, jeśli mamy do czynienia z tak wytrawnym narratorem.


Wywiad z Jackiem Hugo-Baderem znajdziecie  TUTAJ.


”Dzienniki kołymskie” Jacka Hugo-Badera ukazały się w Wydawnictwie Czarne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

21. MDAG: pełny program filmowy i konkurs o Grand Prix Dolnego Śląska

Na mdag.pl dostępny jest już pełny program filmowy 21. Millennium Docs Against Gravity! W tym roku wrocławska publiczność zobaczy ponad 70 f...

Popularne posty