poniedziałek, 25 grudnia 2017

„Dziewczyna z perłą” Petera Webera: Perły i tajemnice /recenzja filmu/

Czy można dotknąć tajemnicy, jaką jest człowiek – prawdy w nim ukrytej? Zapewne zdarza się to niezwykle rzadko i tylko nielicznym. O tym – o tajemnicy ludzkiego jestestwa – zdaje się przede wszystkim mówić inspirowana twórczością Vermeera „Dziewczyna z perłą”, zrealizowana na podstawie bestsellerowej powieści Tracy Chevalier i w reżyserii Petera  Webera. 

polski plakat filmu
Warto zauważyć, że ten wybitny XVII-wieczny malarz holenderski jest autorem trzech podobnych studiów kobiecej twarzy: obok znanego nam już portretu znajdującego się w Hadze (Mauritshuis), są to obrazy: „Głowa dziewczyny” (Palm Beach, Wrighsman Collection) oraz „Studium śmiejącej się dziewczyny” (Bruksela, kolekcja ks. V. Arenberga). Ponieważ za każdym razem modelka jest inna, choć portret ma podobną koncepcję, należy wnosić, że sugestie na temat miłosnych napięć między malarzem a jego modelką są w istocie efektem sentymentalnych pragnień tych, którzy je stworzyli. Przypomina to poniekąd historię bohaterów „W poszukiwaniu straconego czasu” M. Prousta: Swanna i Odety. Otóż pragnąc nawiązać ze Swannem  intelektualną nić porozumienia, pyta ona, czy  Vermeer cierpiał przez kobietę i czy to ona go natchnęła do tworzenia. A kiedy słyszy odpowiedź, że nic mu o tym nie wiadomo, przestaje się interesować malarzem...
  Wydaje się, że autorzy filmu postąpili w podobny sposób: aby Odeta (czytaj: widz)  nie przestała  pasjonować się Vermeerem, a wręcz przeciwnie, utkali wokół znanego obrazu pełną napięć historię „miłości niemożliwej”, acz  owocnej dla obu stron i dla widza. Jaki jednak inny sposób pokazania tajemnicy tworzenia obrazu byłby lepszy?
   Paul Cox, realizując film o życiu van Gogha, miał do dyspozycji jego listy do brata, które obficie cytuje, a także krajobrazy, które nie zmieniły się do dziś. Peter Weber  dysponował  książką  napisaną przez kobietę o mentalności Odety (to nie zarzut, to fakt). Nie ma bowiem nic bardziej interesującego jak historie międzyludzkie i nic bardziej nudnego niż snobistyczne rozważania, „czym w istocie jest piękno w sztuce i jak trzeba podziwiać wiersze albo obrazy” (Swann).


Scarlett Johansson jako Griet

  Jest więc to film, w którym, poza subtelnie opowiedzianą historią miłosną, ujrzymy kadry skomponowane tak, jakbyśmy oglądali holenderskie malarstwo: możemy smakować do woli rzeczy zwykłe: obrazy suszącej się bielizny, podziwiać kolorystykę złocistego, gęstego mydła do prania, z pietyzmem odtworzone biedne XVII-wieczne uliczki w Delft, a także wnętrza domu, stroje kobiet i mężczyzn z epoki – wraz z kryjącą się w nich obyczajowością. Jakże piękna jest scena, w której Griet odmawia zdjęcia czepka i odsłania wstydliwie głowę dopiero w odosobnieniu. A wszystko to wygląda jak wyjęte z obrazów Vermeera lub Pietera de Hooch.

kadr z filmu


Film o odwiecznej wędrówce w Domu w Świat


  Film można też odczytać – i to dowodzi, że jest on jednak zrobiony z talentem nie tylko plastycznym – jako uniwersalną historię o odwiecznej wędrówce z Domu w Świat. Droga dziewczyny na służbę do malarza jest w istocie takim doświadczeniem. Zarówno we wstępnej prezentacji, jak i w końcówce filmu, zostaje wyeksponowany motyw koła (labiryntu): bohaterka waha się przez chwilę, w którą ruszyć stronę i moment ten rozpoznamy, gdy – po ważnych doświadczeniach – wraca do domu jako świadoma siebie, bogatsza wewnętrznie osoba. Symbolem owego doświadczenia stają się perły – symbol wieloznaczny i zagadka (atrybut) dziewczyny. Perła bowiem oznacza czystość, wzniosłość, ale także nieśmiertelność (dzięki twardości, niezmienności), doskonałość, platońskie wyobrażenie człowieka sferycznego. Jest ponadto znakiem tajemnicy, którą jest prawda o człowieku, o sobie samym, a tę zdobywamy na drodze wielu bolesnych doświadczeń. 

  Powróćmy zatem do tak opowiedzianej historii.
Griet  wyrusza w świat zupełnie nieświadoma siebie samej ni swoich możliwości, zabierając z sobą kafelek zrobiony przez ociemniałego ojca oraz pouczenia matki, jak ma postępować. Wiemy też z pierwszych kadrów, że ma szczególne poczucie piękna i harmonii barw, a także światłocienia, gdy na naszych oczach zamienia pospolitą czynność krojenia warzyw i przyrządzanie posiłku w wysmakowany obraz.  

Pracownia malarza


Colin Firth jako Jan Vermeer, Scarlett Johansson jako Griet

  W domu malarza – niczym w pałacu Sinobrodego – istnieje oczywiście tajemnicza, zakazana komnata, jest nią pracownia malarza. Wszyscy, domowników nie wyłączając, darzą ją sprzecznymi uczuciami fascynacji i strachu, które udzielają się także naszej bohaterce, zanim jeszcze pojmie znaczenie i źródło tych uczuć.  Oczywiście, nie zdaje sobie sprawy z grożącego jej niebezpieczeństwa i „uchyla” zakazane drzwi, w czym wydatnie pomagają jej malarz, jego teściowa i cyniczny mecenas – manipulant ludzkich dusz.

Zbigniew Herbert  w zbiorze esejów „Martwa natura z wędzidłem” tak opisuje obraz „Malarz w swojej pracowni” Adraena van Ostade:

Obszerna izba, dość mroczna, chociaż po lewej stronie jest wielkie sklepione okno. Przez grube kawałki szkła oprawione w ołów sączy się do wnętrza leniwe światło dnia.(...) W głębi izby, położonej wyżej niż reszta pracowni (wchodzi się tam po schodkach), pod mroczniejącą ścianą uczeń rozciera barwniki”.

I komentuje:

A więc to tak rodzi się sztuka? W niejasnym wnętrzu, wśród kurzu pajęczyn i nieopisanego bałaganu przedmiotów bez wdzięku i urody. (...)Nie ma w tym obrazie ani cienia tajemniczości, czarnoksięstwa, uniesienia. (...) Wszystkie subtelne gusta, wyobrażenia pięknoduchów muszą doznać zawodu i cofnąć się przed gęstą materialnością dzieła.”

  Także i w filmie jesteśmy świadkami procesu łączenia mikstur i farb, ale za sprawą dziewczyny ani na chwilę nie wątpimy, że dzieje się tu coś niepospolitego – preludium do czekającego nas dramatycznego finału opowieści. Również wygląd pracowni bardziej przypomina „Sztukę malarską” (a. „Atelier malarza”) Vermeera – z jej tajemniczym ładem i symbolicznym przesłaniem. Do wnętrza pracowni zaglądamy usytuowani przed podwiniętą grubą materią, przypominającą kurtynę. Przed nami prawdziwe teatrum: siedzący tyłem malarz, ubrany w kostium zainspirowany strojami znanymi z późnośredniowiecznych ilustracji, a więc na starożytną modłę. Dziewczyna stojąca po lewej stronie, w pobliżu okna, ubrana jest  w ciemnoniebieski strój, od którego odcina się jaskrawą żółtą plamą książka, w drugiej ręce trzyma trąbkę fanfarową, by głosić nią chwałę, a na głowie ma wieniec laurowy - symbol niezniszczalnej sławy. To Klio – muza Historii. Nad głowami obu postaci rozpięta jest mapa Niderlandów sprzed 1581 r., w złocisto-brązowej kolorystyce – jako części imperium habsburskiego (aluzja do sławy  o randze obejmującej całe malarstwo holenderskie i flamandzkie). Płótno wygląda jak zatrzymany kadr, który za chwilę ożyje... Płótna Vermeera z całą pewnością – mimo precyzji w oddawaniu szczegółów – poza „gęstą materialnością” – są przede wszystkim światem pełnym ukrytych znaczeń i duchowych treści.


Scarlett Johansson jako Griet i Colin Firth jako Jan Vermeer

  Bohaterka filmu  także temu procesowi zdaje się podlegać, kiedy  – w całkowitym oddaniu – pozwala  malarzowi dotknąć swojej najgłębszej tajemnicy. W pewnym momencie powiada: „Zajrzeliście mi do serca, panie”, przy czym dosłowne tłumaczenie tego dialogu  bliższe jest jego istoty: „inside me” znaczy bowiem „Zajrzeliście w głąb mnie samej”... Geniusz malarza utrwali ową ukrytą głęboko tajemnicę w obrazie. W świecie gry, manipulacji i pozorów ten jeden moment rozbłyśnie jak błyskawica, której towarzyszyć będzie głuchy groźny grzmot: furia żony i niema wściekłość mecenasa.


  Ostatnia scena, w której dziewczyna otrzymuje perły (nie wiadomo w istocie, kto jest ich ofiarodawcą), stawia widza w obliczu zagadki. Jest to bowiem scena symboliczna,  rodem z XVII-wiecznego malarstwa, lubującego się w tego rodzaju ukrytych znaczeniach. Dziewczyna została ostatecznie nagrodzona, ale czym jest w istocie ten skarb (perły), który pojawia się na moment, a następnie znika w jej ręku? Nie towarzyszy temu bynajmniej radość z jego posiadania... Prawda o sobie samym to skarb, niewątpliwie, ale czy jesteśmy dzięki niemu szczęśliwsi?

Recenzja ukazała się pierwotnie w miesięczniku "Nowe Życie", wrzesień 2004.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

4. Tydzień Warszawskich Kin Studyjnych 19-25 kwietnia

W tym roku TYDZIEŃ WARSZAWSKICH KIN STUDYJNYCH odbędzie się po raz czwarty w dniach 19 – 25 kwietnia. W wydarzeniu biorą udział wszystkie st...

Popularne posty