środa, 5 czerwca 2019

16. Millennium Docs Again Film Festival /relacja z festiwalu, cz. 1/

19 maja zakończył się 16. (a we Wrocławiu dziewiąty) festiwal filmu dokumentalnego. Towarzyszę mu od początku jego pojawienia się w stolicy Dolnego Śląska i z przyjemnością konstatuję, że widzów przybywa i cieszy się on coraz większym zainteresowaniem. Bo też jest to przegląd co się zowie! Kino nie tylko poruszające ważkie problemy współczesnego świata, ale zarazem interesujące artystycznie, niebanalne.

Zwiastun 16. Millennium Docs Again Film festival


Jak co roku, piszę o wybranych filmach, nie podejmując się bynajmniej tytanicznej pracy zrelacjonowania całego festiwalu. Zresztą, w obu przypadkach pojawiłby się zapewne subiektywny ton, co jest raczej zaletą, nie wadą.

Od falstaru do fascynacji :-)

Swoje spotkania z dokumentem rozpoczęłam właściwie od falstartu - od filmu  Benjamina Mullinkossona "Weź, wyluzuj", który zapowiadany był jako interesujący dokument o autystycznym chłopcu, a okazał się nudną jak flaki z olejem opowieścią o amerykańskiej rodzinie, w której dzieci żyją bardziej reality show niż autentycznym życiem, a wszystko to zaprawione jest banałem codzienności. Film natrętnie kojarzył mi się z kinem Todda Solondza, ale w tym wypadku twórcy dalecy byli od satyrycznego spojrzenia na swoich bohaterów. Z trudem wytrwałam do końca seansu! Po nim mogło być już tylko lepiej i było! Z zainteresowaniem obejrzałam polski dokument Michała Bielawskiego "1989", który - w przeciwieństwie do poprzedniego serwował dawkę realizmu, o której niektórzy już nie pamiętają, a pozostali w ogóle jej nie przeżyli. Nie była to dla mnie bynajmniej "podróż sentymentalna", ale traumatyczny powrót (na szczęście wirtualny) do szarej końcówki PRL-u - z jego brzydotą, biedą i kolejkami po wszystko. Najcenniejsze w tym filmie były odtworzone realia, nie politycy, ale zwykli, udręczeni ludzie - niezwykle dzielni, zważywszy warunki, w których przyszło im żyć. Przypomnienie tego było dla mnie poruszające.

Letizia Battaglia w filmie "Ustrzelić mafię"

Zaraz po tym seansie trafiłam na film otwarcia: "Ustrzelić mafię" Kim Longinotto, który pokazywał taką samą, a może jeszcze większą biedę we Włoszech lat 50. i 60. Myśmy mieli komunizm, oni dla odmiany - mafię bezwzględnie wykorzystującą ludzi. Film ten jest jednak przede wszystkim portretem (choć może należałoby powiedzieć: laurką) włoskiej fotografki Letizi Battaglia, która była na festiwalu obecna wraz ze swoim aktualnym partnerem.

Kompozycja dokumentu oparta jest na paraleli pomiędzy historią mafii (typowo męską) a losami bohaterki, która wyzwala się spod władzy mężczyzn - najpierw ojca, potem męża, aby - jak reporterka dokumentować historię walki z mafią - organizacją opartą na władzy bezwzględnych mężczyzn. Wymagało to zapewne niemało odwagi. Ostatecznie jednak Letizia Battaglia odeszła do polityki i obecnie jako fotografka zajmuje się zupełnie innymi tematami. Film - choć miał pewien zamysł - wydał mi się jednak schematyczny. W porównaniu zaś do takiej artystki jak Agnes Varda, włoska artystka nie jest równie barwną i interesującą osobowością. Najciekawsze były w tym filmie jej fotografie - czarno-białe, dokumentalne, a jednak tak skadrowane, że mające znamiona symbolu. Trochę mi przypominały zdjęcia Tomasza Tomaszewskiego z cyklu "Rzut beretem".

kadr z filmu "Świadkowie Putina"

Nie zrobił na mnie wrażenia także film "Świadkowie Putina" - pospolity pod względem formy ("gadające głowy") i banalny myślowo dokument Vitaly`a Mansky`ego. Reżyser od początku sugeruje (cytując m.in. wypowiedzi żony), że dojście do władzy Putina oznacza powrót "czerwonego", ale jednocześnie kręci o nim film i robi mu pijar. No, przepraszam, ale to najczystszej wody konformizm. Sugerowanie, że niektóre rozmowy nie zostały wówczas włączone do filmu, lecz znalazły się po latach w dokumencie, to już zabieg marketingowy i mruganie okiem do (współczesnego) widza. Ja dostrzegłam w tym filmie tylko ugrzecznionego reżysera, który wije się jak piskorz, byleby tylko nikomu się nie narazić - konformistę i kogoś, kto w gruncie rzeczy nie mówi niczego o dzielnym (i wiecznym jak Lenin) przywódcy Rosji.

"In Touch" - pomiędzy rzeczywistościami

Kadr z filmu "In Touch" Pawła Ziemilskiego

Pora jednak na filmy, które zrobiły na mnie duże wrażenie. Z pewnością należy do nich "In Touch" Pawła Ziemilskiego - bardzo interesujący artystycznie dokument o emigracji i życiu w dwóch rzeczywistościach.

Film przedstawia skalę emigracji, która dotknęła wieś Stare Juchy na Mazurach, a także jej skutki. Od lat 80. XX wieku wyemigrowało z niej do Islandii ponad 400 mieszkańców - ponad połowa całej społeczności. Możemy się domyślać, że zjawisko to dotyczy wielu takich miejsc, które po transformacji zostały pozbawione przyszłości. Oddalenie nieodłącznie budzi tęsknotę i chęć kontaktów. Obecnie, dzięki nowym technologiom, nikt już nie pisuje listów (a szkoda). Ludzie kontaktują się za pomocą Internetu, posługując się telefonami komórkowymi, skype`em.


kadr filmu "In Touch" w reż. Pawła Ziemilskiego

Na dokument składa się kilka opowieści - każda trochę inna, mająca swoistą narrację. Bohaterowie wszystkich poruszają się w dwóch rzeczywistościach - realnej i wirtualnej, co Paweł Ziemilski znakomicie zaprezentował. Dzięki nakładaniu się obrazów możemy nieomal odczuć pozorną bliskość postaci, a jednocześnie niemożność zetknięcia się. Tytułowy dotyk, pisany celowo po angielsku, ponieważ ludzie emigrując musieli odciąć się również od tego, co człowiekowi najbliższe - od swojego języka, kultury, jest niemożliwy. Bohaterowie (może poza jedną kobietą, która wrosła w miejscową islandzką rodzinę) nie mają wprawdzie zamiaru wracać, snują nawet różne plany na przyszłość, jednak z drugiej strony czują się samotni, wyobcowani, muszą się zmagać z wieloma problemami, nie mając oparcia w najbliższych. Częste rozmowy przez Internet niczego właściwie nie dają, pogłębiając jeszcze bardziej poczucie wyobcowania.


Trailer filmu "In Touch"

Genialna kompozycja kadru, polegająca na zmontowaniu tych dwóch rzeczywistości: realnej, pokazanej kamerą filmową, i wirtualnej, budzi u widza naturalny niepokój - przez cały czas oglądania filmu ma on taki sam dyskomfort, jak bohaterowie dokumentu. Mądre, twórcze i refleksyjne kino,oddziałujące również na emocje. Całość recenzji przeczytacie TUTAJ.


Requiem dla Ursusa


Równie interesujący okazał się inny polski dokument: "Symfonia fabryki Ursus" Jaśminy Wójcik.  Bohaterami filmu są byli pracownicy tego ogromnego zakładu pracy, który powstał jeszcze w II Rzeczpospolitej, a po wojnie rozrósł się do potężnych rozmiarów. Dawał pracę tysiącom ludzi, produkował ciągniki dla rolnictwa, a po transformacji podzielił los wielu innych zakładów pracy.

"Symfonia fabryki Ursus" jest dokumentem zrealizowanym w sposób twórczy i nietuzinkowy. Reżyserka pokazuje swoich bohaterów na zgliszczach starego Ursusa, a ich opowieści tylko w niewielkim stopniu składają się ze słów. Ważną rolę odgrywa dźwięk i choreografia, które wespół z muzyką stają się głównym środkiem ekspresji. Wszystko zmierza do kulminacji, kiedy to dźwięki wydawane przez ludzi i ocalałe maszyny tworzą tytułową symfonię, czy może raczej requiem dla tego miejsca, które staje się symbolem minionej cywilizacji.

Kadr z filmu "Symfonia fabryki Ursus" w reż. Jaśminy Wójcik
Całość recenzji przeczytacie TUTAJ.



Trailer filmu "Symfonia fabryki Ursus"


"Żółty jest zakazany" - historia pewnego sukcesu 


Bardzo interesujący okazał się również film o chińskiej projektantce mody - Guo Pei, zatytułowany "Żółtego się nie nosi", który wyreżyserowała Pietra Brettkelly. Złożona osobowość bohaterki, a jednocześnie refleksja na różnych poziomach znaczeń, odwołująca się zarówno do historii Chin, symboliki kolorów, jak też do współczesności - wszystko to sprawia, że film ma uniwersalne walory. Ponadto cechuje go precyzyjnie przemyślana dramaturgia i piękne zdjęcia.

Kadr z filmu "Żółtego się nie nosi" w reż. Pietry Brettkelly

Projektantka pojawiła się w 2015 roku podczas dorocznej gali w Metropolitan Museum of Arts Rihanna i zrobiła na wszystkich wielkie wrażenie. Suknia Pei ważyła 25 kg, a jej uszycie (z wykorzystaniem nici ze szczerego złota) trwało 20 miesięcy.

W filmie obserwujemy Guo Pei podczas jej pobytu w Paryżu, gdzie przygotowuje swój pierwszy publiczny pokaz. Nie zna angielskiego, więc jako tłumacz towarzyszy jej mąż. To ogromnie ważne, bo musi tłumaczyć dostawcom, jakich potrzebuje materiałów, pertraktować ceny, poszukiwać odpowiednich modelek... Jest tytanem pracy, a jednocześnie znajduje czas na to, aby zapytać młodszą córkę o postępy w nauce (starsza jej towarzyszy podczas pobytu w Paryżu), odwiedza starych rodziców (nie mają pojęcia o tym, jak bardzo jest bogata i sławna, żyją w skromnym miieszkanku). Jako bizneswoman potrafi być bezwzględna. Zatrudnionym przez siebie hafciarkom, które wszystkie prace wykonują ręcznie płaci mało i bezwzględnie odrzuca prośby o podwyżki. Dla rodziców czuła i serdeczna, nie zamierza jednak informować ich o swoich sukcesach, a tym bardziej dzielić się z nimi majątkiem. Osobowość pełna sprzeczności.

Znakomity dokument, przemyślany od pierwszej do ostatniej sceny, w imponującym punktem kulminacyjnym, a przy tym bogaty w symboliczne znaczenia.

Całość recenzji przeczytacie TUTAJ.



Trailer filmu "Żółtego się nie nosi"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

40 tytułów w konkursie polskim 64. Krakowskiego Festiwalu Filmowego

 40 wspaniałych i niezwykle różnorodnych polskich dokumentów i filmów krótkometrażowych zobaczymy w konkursie polskim 64. Krakowskiego Festi...

Popularne posty