Z Xawerym Szczepanikiem, reżyserem filmu dokumentalnego "Po złoto", rozmawiamy o okolicznościach powstania i pracy nad filmem o Władysławie Kozakiewiczu, a także o ... piętnie Ikara.
Władysław Kozakiewicz z ekipą filmującą, po prawej u góry: Ksawery Szczepanik, fot. z archiwum reżysera |
Barbara Lekarczyk-Cisek: Z przyjemnością obejrzałam Pański film „Po złoto” i skwapliwie korzystam z możliwości rozmowy na jego temat. Proszę na początek zdradzić, jakie były okoliczności, które sprawiły, że zainteresował się Pan osobą Władysława Kozakiewicza i postanowił zrobić o nim film?
Xawery Szczepanik: Okoliczności były dwie. Po pierwsze, interesuje mnie… ikaryjski element w życiu człowieka, kiedy spełnienie marzenia staje się w pewnym momencie przekleństwem albo przynajmniej prowadzi do poważnych życiowych turbulencji. Dostrzegłem tę prawidłowość w biografii Kozakiewicza. Po drugie, duże wrażenie zrobił na mnie film dokumentalny Asifa Kapadii “Senna”, który zbudowany był wyłącznie z archiwaliów, a jednak znakomicie się go oglądało. Kapadia skonstruował swoją opowieść na bazie nieznanych nagrań z udziałem z wielu różnych źródeł, publicznych i prywatnych, zastosował dynamiczny montaż i w rezultacie mamy wrażenie, jakbyśmy oglądali trzymający w napięciu film fabularny. Uznałem, że to ciekawe reżyserskie wyzwanie i zapragnąłem zrobić taki film.
O, tak, Kapadia to prawdziwy mistrz! Sama cenię bardzo wysoko jego filmy, szczególnie „Amy”. A czy Władysław Kozakiewicz chętnie przystał na Pana propozycję i czy był zadowolony z jej finalnego efektu?
Zgoda bohatera jest zazwyczaj warunkiem sine qua non i bez niej trudno rozpoczynać pracę nad dokumentem. Na szczęście, Władysław Kozakiewicz był bardzo otwarty na współpracę ze mną. Zaprosił mnie do swojego domu w Niemczech, a potem dużo i chętnie mi o sobie opowiadał. Miałem wówczas okazję zadać pytania dotyczące epizodów z jego życia, których nie było w jego książkowej biografii lub - z mojej perspektywy - zostały niedostatecznie pogłębione.
Władysław Kozakiewicz na planie filmu "Po złoto", fot. z archiwum reżysera |
W trakcie swojej opowieści w Kozakiewiczu zaczynają grać emocje, okazuje przed kamerą prawdziwe wzruszenie. Najwyraźniej nie wstydzi się łez i dzięki temu jego wypowiedź zyskuje walor szczerości, na którą nie każdy potrafi się zdobyć…
Okazało się, że Władysław Kozakiewicz – ten kawał atlety – jest wewnątrz wrażliwym człowiekiem; to było dla mnie pewnym zaskoczeniem. Co więcej, nie wstydził się tego i nie krył przed kamerą wzruszenia i łez, a także zgodził się, aby te fragmenty trafiły do filmu. Myślę, że taką postawą całkowicie zdobywa widza.
Celowałem przede wszystkim w świadków tamtych wydarzeń, czyli sportowców z otoczenia Kozakiewicza, jak również dziennikarzy i fotoreporterów, którzy brali udział w zawodach i treningach kadrowiczów. Jednym z nich był Leszek Fidusiewicz, który za młodu był sportowcem i minął się z zawodowstwem o włos, a następnie stał się znakomitym fotografem sportowym. Był blisko z Kozakiewiczem i miał także inwencje twórczą, dzięki temu robił wspaniałe zdjęcia. Kiedy zaproponowałem mu udział w filmie, podzielił się z nami nie tylko swoimi wspomnieniami, ale także własnym archiwum fotograficznym, co bardzo filmowi pomogło.
Chciałem także zaprosić do filmu osoby, które mogłyby opowiedzieć o konflikcie Kozakiewicza z Polskim Związkiem Lekkiej Atletyki, ale okazało się, że wielu z nich już nie żyje, a ci, którzy pozostali, niechętnie opowiadają o tamtych czasach, a także mają pewne zastrzeżenia do postawy mojego bohatera. Ostatecznie więc odmówiły udziału w filmie. Choć zazwyczaj nie poddaję się po pierwszej odmowie, to tym razem musiałem zaakceptować fakt, że druga strona sporu, Kozakiewicz - władze sportowe, nie zamierza ze mną rozmawiać.
Archiwalia, fot. z archiwum reżysera |
Oprócz wywiadów korzystał Pan z licznych archiwów. Czy zdarzyło się Panu natknąć podczas kwerendy na jakieś unikalne, nieznane dotąd materiały?
Przede wszystkim udało mi się namówić pana Władysława, aby jeszcze raz przejrzał swoje archiwum rodzinne. Dzięki temu udało się odnaleźć jego dzienniki treningowe, które znalazły się w filmie w jednej animacji. Przy tym okazało się, że Kozakiewicz był bardzo skrupulatnym młodym lekkoatletą, który zapisywał przebieg swoich treningów dzień po dniu. Odnalazły się także slajdy, które nie trafiły do książki, a ja zrobiłem z nich skany i one także pojawiają się w filmie. Są tam m. in. fajne zdjęcia z żoną pana Władysława, podczas ich pierwszej podróży do Stanów Zjednoczonych, na których widać, że dla Kozakiewicza - chłopaka z PRL - świat stanął otworem . Poza tym korzystałem z archiwów ogólnodostępnych: Telewizji Polskiej, Wytwórni Filmów Dokumentalnych, czy Narodowego Archiwum Cyfrowego. Dzięki tym źródłom pokazujemy nie tylko Kozakiewicza “po godzinach”, ale również Polskę z tamtego okresu. Myślę, że te materiały uwiarygodniają bardzo narrację bohatera i sprawiają, że łatwiej mi widza przenieść do jego świata.
Wojtek Staroń – reżyser m. in. „Braci” - kilka lat męczył się z tym filmem, bo nie chciał, aby była to jedynie biografia braci Kułakowskich, ale by przesłanie miało uniwersalny sens. Czy Pan od razu wiedział, o czym ma być ten film? O czym Pan chciał, poprzez postać Kozakiewicza, powiedzieć widzom? Jak to było z tym Ikarem?
Motyw ikaryjski jest czymś, co mnie fascynuje od lat. Uważam, że wszyscy nosimy w sobie piętno Ikara. Ale też nie od razu wszystko w historii Kozakiewicza układało się w jedną spójną całość. Być może dla celów wywiadu powinienem powiedzieć, że od razu wiedziałem, że chcę opowiedzieć o człowieku, który za wszelką cenę chciał zwyciężać i dla zwycięstwa gotów był poświęcić wszystko, włącznie ze swoją tożsamością narodową. W rzeczywistości był to proces i podczas “lepienia” tego filmu z montażystą Ziemowitem Jaworskiem sporo błądziliśmy. Ostatecznie uznaliśmy, że to chęć zwyciężania jest główną siłą napędową Kozakiewicza. To ona doprowadziła go do najważniejszej decyzji w jego życiu, którą - w moim przekonaniu - była ucieczka z PRL-u i rozpoczęcie nowego życia za żelazną kurtyną.
Z archiwum Władysława Kozakiewicza, fot. dzięki uprzejmości reżysera filmu |
Zgadzam się z tym. Gdybyśmy mieli nieco większe możliwości produkcyjne - ten film jest mimo wszystko dość kameralny - to pewnie pokusilibyśmy się, by stworzyć epilog do historii bohatera z Moskwy. Byłoby nim życie Kozakiewicza w Niemczech Zachodnich. Być może wnioski byłyby wówczas podobne, jak w przypadku bohatera „Wielkiej ucieczki” - marzenie się spełniło, a jednak pewien wewnętrzny niedosyt czy niepokój pozostał.
Sądzę, że to i tak widać po twarzy i sposobie mówienia Pańskiego bohatera.
Recenzję filmu znajdziecie TUTAJ.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz