Tytuł bloga powstał z inspiracji prozą Brunona Schulza, w której wielokrotnie, w różnych kontekstach, pada to tajemniczo brzmiące słowo, znaczące o wiele więcej niż „składniki”, bo mające rangę metafory, symbolu…
Kulturalne Ingrediencje nie jest blogiem monotematycznym, np. książkowym czy filmowym. Łączę w nim wszystkie moje pasje w jedną całość. Znajdują się tu teksty dotyczące literatury, filmu, muzyki i sztuk plastycznych. Ponadto rozmowy z artystami i własne zapiski.To także moje archiwum.
czwartek, 20 kwietnia 2023
Od losu nie ma ucieczki. "Idomeneo" W. A. Mozarta w Staatsoper w Berlinie /recenzja opery/
"Idomeneo" W. A. Mozarta w Staatsoper Unter den Linden w Berlinie jest spełnieniem marzeń każdego melomana. Sądzę, że przydarzyła mi się rzecz zgoła niezwykła - miałam szczęście zobaczyć i usłyszeć spektakl operowy, który nie był banalny, podejmował tematy ponadczasowe, a przy tym serwował słuchaczom prawdziwą ucztę muzyczno-wizualną. To jednak rzadkość, ale i nie przypadek, zważywszy, jacy stworzyli go artyści.
"Idomeneo" W. A. Mozarta w Staatsoper Berlin, fot. Bernd Uhlig
"Idomeneo" - zagadkowa opera Mozarta
"Idomeneo" Wolfganga Amadeusza Mozarta jest bodaj najmniej znaną operą tego kompozytora, co może dziwić, zważywszy, jak jest znakomita. Okoliczności jej powstania wskazują, że Mozart napisał ją na zamówienie elektora palatyńskiego, Karola Teodora, dysponującego najlepszą orkiestrą w ówczesnej Europie, kierowaną przez Christiana Cannabicha. W jej skład wchodzili wybitni wirtuozi, m. in. Johann Baptista Wendling, którego żona Dorothea zagrała Ilię, a szwagierka Elisabeth została pierwszą Elektrą. Mozart miał wówczas 25 lat i był już dojrzałym twórcą (pierwszą operę: "Mitrydate" skomponował mając 14 lat!), więc toczył boje z librecistą ks. Giambattistą Varesco, aby postacie nie były papierowe, a role "przegadane|", o czym wiemy z jego listów do ojca. Kompozytor tworzy tę operę z wielkim zaangażowaniem - troszczy się o najdrobniejsze szczegóły, ale zarazem dba o ogólny efekt sceniczny. Narzeka na wykonawców męskich ról - Anton Raaff, tenor, grający tytułową rolę, jest dobrze po sześćdziesiątce i niektóre arie są dla niego za trudne, zaś Idamante, którego gra włoski kastrat-sopran - Vincenzo dal Prato, był podobno sztywny jak kołek i w ogóle nie umiał grać (zresztą podobnie jak Raaff). "Nie ma za grosz metody" - pisze Mozart do ojca. Trzeba więc było indywidualnie z nimi pracować, a nawet przerabiać finałową arię Idomeneo.
Włoskie i niemieckie strony tytułowe oryginalnego libretta opery Mozarta Idomeneo, źródło: Wikipedia
Za to wykonawczynie ról kobiecych były świetne. Mimo wszystko Mozart był bardzo szczęśliwy, ponieważ tworzył muzykę dla wspaniałej orkiestry, a poza tym współpracował z nim znakomity choreograf i scenograf. Był także otoczony troską i życzliwością swojego protektora. Prapremiera odbyła się w Monachium 26 stycznia 1781 roku, lecz pomimo zachwytów nad pięknem muzyki, operę zagrano tylko trzy razy. Potem Mozart ją jeszcze poprawiał i próbował wystawiać, ale bez większego powodzenia. Także w XIX w. wystawiano ją rzadko.
Dopiero w 1951 roku na Festiwalu w Glyndebourne Fritz Busch po raz pierwszy poprowadził "Idomeneo" według oryginalnej partytury, a także zaprosił znakomitych solistów. Niewiele to jednak zmieniło, bo w praktyce wykonawczej opery nadal stosowano skróty, a wykonawcy byli często gęsto marni. Dopiero w 1973 roku austriacki dyrygent Karl Böhm ponownie powrócił do oryginału. Upłynęło sporo czasu i dopiero w latach 2000 pojawiły się interesujące interpretacje "Idomeneo", m. in. spektakl pod dyr. Marca Minkowskiego w reżyserii Davida McVicara(tego samego, który stworzył inscenizację, o której piszę), w którym wystąpiła, podobnie jak w berlińskiej adaptacji, Magdalena Kožená. Po operę Mozarta sięgali także: Nicolaus Harnoncourt (1982), z Pavarottim w roli tytułowej czy John Eliot Gardiner, który w 1993 r. nagrał płytę z Anthonym Rolfe Johnsonem jako Idomeneuszem. W Polsce zaś po raz pierwszy zaprezentowano tę operę dopiero w 1991 roku w warszawskiej Operze Kameralnej i na tym poprzestano...
Rozbitkowie w berlińskiej wersji "Idomeneo", fot. Bernd Uhlig
Od losu nie ma ucieczki...
Zgoda na tragiczność życia - w tym się wyraża cała nasza godność
i nasza duma. Na pokorze wobec tego, co jest nieuchronne.
Wiesław Myśliwski
"Idomeneo" jest operą przypominającą tragedię grecką, z jej fatalistyczną wizją świata i ludzkiego losu. Poza jednym wyjątkiem - szczęśliwym zakończeniem. Akcja rozgrywa się na Krecie, po wygranej przez Greków wojnie trojańskiej. Idomeneusz - król wyspy nie powrócił jeszcze spod Troi, ale wysłał statki z niewolnikami, wśród których znajduje się córka króla Priama - Ilia. Pod nieobecność ojca rządy sprawuje młody i wielkoduszny Idamante, który zakochuje się w Ilii, ona jednak pozostaje pogrążona w głębokiej żałobie, a odwzajemnienie uczuć "wrogowi" uważa za swoistą zdradę wobec tych, którzy zginęli z ręki Greków, w tym swojego ojca i brata ("Padre, germani, addio"). Kiedy jednak Idamante uwalnia z niewoli jej rodaków, nie potrafi pozostać obojętna, nadal czując się rozdarta pomiędzy pamięcią bliskich a miłością do szlachetnego Idamante (piękne partie chóru "Godiam la pace" o zwycięstwie Amora). Tymczasem wieść niesie, że statek, którym podróżował Idomeneusz, zatonął. Istotnie, Neptun, chcąc wystawić bohatera na próbę, ratuje mu życie pod warunkiem, że poświęci on życie pierwszej napotkanej na brzegu osoby w ofierze. Brawurowe sceny przedstawiające walkę o życie marynarzy Idomeneusza, walczących z żywiołem, są szalenie interesujące tak pod względem scenograficznym, jak i muzycznym ("Pietà, numi, pietà!"). Jak się nietrudno domyślić, pierwszym napotkanym człowiekiem okazuje się - ku przerażeniu Idomeneusza - jego jedyny syn. Następuje dramatyczna scena, w której kochający, dobry syn zostaje przez ojca odepchnięty, co sprawia mu ogromny ból.
Andrew Staples jako Idomeneo i Magdalena Kožená jako Idamante fot. Bernd Uhlig
O tym, jakie są prawdziwe przyczyny zachowania Idomeusza dowiaduje się doradca króla - Arbace i doradza mu, aby odesłał syna jak najdalej. Także król sądzi, że pozbywając się syna, ukrywając go, uniknie spełnienia obietnicy danej Neptunowi. Ponadto na jego dworze przebywa księżniczka mykieńska Elektra, która po tym, jak skłoniła brata Orestesa do zamordowania matki (Klitajmestra wraz z kochankiem skrytobójczo zamordowała powracającego spod Troi Agamemnona), schroniła się przed wyrzutami sumienia (Erynie) na Krecie. Poznawszy delikatnego i dobrego Idamante, zakochuje się w nim i marzy o nowym, szczęśliwym życiu. Ona również pragnie uciec od swego losu, co koniec końców okaże się niemożliwe. Tylko Idamante i Ilia, pod wpływem wzajemnej miłości, gotowi są stawić czoła losowi i poświęcić się w imię wyższych uczuć, nie myśląc o sobie. I to oni wychodzą zwycięsko z opresji. Ostatecznie Neptun wynosi Idamante na tron (mówiąc, że miłość zwyciężyła) i dając mu za żonę Ilię. Ci, którzy buntowali się przeciwko losowi, uosobionemu w postaci Neptuna, przegrali i muszą odejść. Odchodzą więc - Idomeneusz w pokorze, Elektra zaś w zapiekłej wściekłości (wspaniała dramatyczna aria "O smanie! D`Oreste, d`Aiace"). Całość kończy jednak duet nowych panujących oraz chóru. Można by powtórzyć za Wiesławem Myśliwskim, że nie wykazali pokory wobec nieuchronności swojego losu i na skutek tego poniekąd przegrali swoje życie.
25-letni geniusz stworzył więc prawdziwą operę seria, w której temat mitologiczny nie pozostał czystą konwencją, za którą nie skrywa się żadna treść. Przeciwnie - mamy do czynienia z prawdziwym dramatem ludzkiego losu, który dotyczy nie tylko pojedynczych osób, ale także kładzie się cieniem na życiu całej zbiorowości. Służy temu także pogłębiona psychologia postaci. Jeśli tak na to spojrzymy, nie będziemy się zastanawiać, skąd i po co wzięła się na Krecie Elektra.
"Idomeneo", scena zbiorowa, fot. Bernd Uhlig
"Idomeneo" w Staatsoper Unter den Linden
Inscenizacja operowa "Idomeneo" w Staatsoper Unter den Linden w Berlinie była moją pierwszą widzianą na żywo, wcześniej jednak poznałam dwie inne, bardziej oszczędne, jeśli chodzi o środki scenicznego wyrazu, ale zaśpiewane znakomicie. W szczególności dotyczy to nagranej na żywo w La Scali w Mediolanie wersji "Idomeneo" z 2006 roku, którą poprowadził brytyjski dyrygent Daniel Harding, a wyreżyserował wybitny, urodzony w Zurychu, reżyser teatralny Luc Bondy, dyrektor paryskiego teatru Odeon. W rolę tytułową wcielił się w obu wersjach (także późniejszej, z 2016 roku, z tym samym dyrygentem) urodzony w Malezji znakomity tenor Steve Davislim.
Wyznać muszę, że berlińska wersja była bardzo interesująca koncepcyjnie, co nie dziwi, jeśli zważyć, jakie przygotowały ją tuzy, nota bene sami Brytyjczycy. Inscenizatorem jest David McVicar, twórca mający ogromne doświadczenie (także w realizacji znanych oper Mozarta) i od lat współpracujący z wielkimi teatrami operowymi. Autorką scenografii jest brytyjska scenografka i kostiumolog - Vicki Mortimer, która zaprojektowała kostiumy i scenografię do ponad 30 spektakli, w tym do "Good" i "Medea" (West End Theatre w Londynie), a także wieczoru baletowego "AfteRite/Lore" (Teatro alla Scala di Milano). Piękne kostiumy stylizowane na wschodnie (w tym nieco kontrowersyjny, ale jakże dramaturgiczny strój dla Medei i jej służących) zaprojektowała inna Brytyjka - Gabrielle Dalton, która we współpracy z Davidem McVicarem zrealizowała wiele wcześniejszych projektów, m. in.do opery "Falstaff", kilkakrotnie w Grange Park Opera ("Don Kichot", "Idomeneo", "Don Carlos"), także w Opéra National de Lorraine w De Nederlandse Reisopera ("Don Giovanni" i "Turandot").
"Idomeneo", scena zbiorowa, fot. Bernd Uhlig
Efekty tej wieloletniej współpracy okazały się i w Staatsoper Unter den Linden znakomite! Powstała inscenizacja najwyższej próby, interesująca plastycznie, pełna ukrytych znaczeń, w której ogromną rolę odgrywa także światło (brawa dla Paule Constable, która pracowała dla wielu renomowanych zespołów teatralnych w Wielkiej Brytanii). Przez niemal cały spektakl nad bohaterami ciąży fatum pod postacią trupiej czaszki z zakneblowanymi ustami - zmienia kąt nachylenia, barwy, a nawet bywa zasłaniana, kiedy to bohaterowie sądzą, że udało się im uniknąć swego przeznaczenia. Znika zaś, gdy się z nim pogodzili. Piękna jest też choreografia widowiska (Colm Seery, który od lat współpracuje z McVidalem), dzięki której bohaterowie - pojedynczo i zbiorowo - poruszają się w scenicznym świecie, wspomagani strojami i rekwizytami, a także światłem, tworząc pełnowymiarowe ludzkie postaci. Sceny są skomponowane niczym obrazy - jak w teatrze plastycznym.
Olga Peretyatko - Elektra, fot. Bernd Uhlig
Dopiero kiedy sobie uzmysłowimy, jak wiele czynników składa się na kreację postaci, warto przyjrzeć się wykonawcom głównych ról.
Otóż w obejrzanej przeze mnie 26 marca 2023 r. wersji rolę Idomeneo wcielił się Andrew Staples - uważany za jednego z najbardziej wszechstronnych tenorów swojego pokolenia, regularnie występujący z Simonem Rattle, Harding, Haïm, Davis, Salonen i Nézet-Séguin, a także z Filharmonikami Berlińskimi i wielu innymi. Bardzo dobry śpiewak i interpretator, słabszy aktor, choć w niektórych scenach, oddających jego bunt przeciw bogom, poczucie zagubienia, a wreszcie zgody na swój los był wiarygodny. Brakowało mi w tej interpretacji dramatyzmu Steve`a Davislima. Znakomicie zaśpiewała rolę Idamante Magdalena Kožená, wyróżniał się także Linard Vrielink w roli powiernika Idomeneo - Arsace. Mistrzowski występ Koženy miał to silne, szlachetne i jasne mezzo. Śpiewaczka doskonale wyczuwa retoryczną energię muzyki, zawsze kierując się typem ekspresji i logicznym uzasadnieniem prowadzenia roli. W Ilię wcieliła się Anna Prohaska - sopran koloraturowy, predystynowana do ról lirycznych śpiewaczka, która współpracowała z takimi dyrygentami, jak Claudio Abbado i Daniel Barenboim. W sposób wiarygodny wyśpiewała swoje dramatyczne rozterki postaci rozdartej pomiędzy żałobą a niespodzianą miłością do syna wroga. W pamięci pozostanie zwłaszcza piękna scena, w której śpiewa o swojej miłości i tęsknocie wśród spadających płatków kwiatów, zjawiskowo oświetlona, jakby przez to uczucie przemieniona. Wielkie wrażenie zrobiła również Olga Peretyatko jako Elektra. Posągowo piękna, co podkreślało jeszcze bardziej kimono, szczególnie, że choreografia i światło dawały możliwość "ogrania" kostiumu, co się znakomicie udało. Peretyatko była fascynująca, zupełnie odmienna od szlachetnej Ilii, która gotowa jest poświęcić życie dla ukochanego. Drapuieżna , ale i liryczna ("Idol mio"), zwłaszcza w partiach dramatycznych, gdy śpiewała arię "D`Oreste, d`Aiace", pragnąc już tylko śmierci i potępienia.
Anna Prohaska jako Ilia, Magdalena Kozena jako Idamante, Olga Peretyatko jako Elektra, w tle Andrew Staples - Idomeneo, ot. Bernd Uhlig
Piękne są też sceny zbiorowe, np. dość realistyczna scena pomoru, którym Neptun każe miasto: bohaterowie wrzucają owinięte w całun zwłoki do wspólnego grobu, a w tle płonie ogień...
Mocną stroną spektaklu była muzyka orkiestrowa w wykonaniu znakomitej Staatskapelle Berlin, którą poprowadził Simon Rattle - genialny brytyjski dyrygent, który w 2002 roku zastąpił Claudio Abbado na stanowisku głównego dyrygenta Berliner Philharmoniker. Rattle był niewątpliwie jedną z gwiazd tego wieczoru. Stając za pulpitem, z charakterystyczną burzą siwych włosów, wyglądał jak czarodziej i istotnie wyczarował z niezwykłą subtelnością zarówno liryczne nastroje, jak i sceny pełne dramatyzmu. Po prostu mistrz!
A to już ja - szczęściara, w obiektywie Marka Ciska
Sądzę, że przydarzyła mi się rzecz zgoła niezwykła - miałam szczęście zobaczyć i usłyszeć spektakl operowy, który nie był banalny, bo podejmował tematy ponadczasowe, a przy tym serwował słuchaczom prawdziwą ucztę muzyczno-wizualną. To jednak rzadkość, ale i nie przypadek, zważywszy, jacy stworzyli go artyści.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz