czwartek, 6 listopada 2025

Małgorzata Dzierżon: To balet wybrał mnie /wywiad/

Choreografka, kierowniczka Baletu Opery Wrocławskiej – Małgorzata Dzierżon opowiada o swojej artystycznej drodze, fascynacji tańcem współczesnym, a także o zbieraniu rozmaitych doświadczeń, które mają swoje odzwierciedlenie w kolejnych choreografiach. Mówi o "Fridzie", która zafascynowała ją lata temu, zapragnęła więc pokazać ją polskiej publiczności, a także o najbliższej premierze: "Lumière - Tryptyk baletowy".

Małgorzata Dzierżon, fot. Pablo Martinez Mendez

Barbara Lekarczyk-Cisek: Wyznam, że impulsem, który sprawił, że poprosiłam Panią o wywiad, stał się balet „Frida” w choreografii Annabelle Lopez Ochoa. Pomimo że wcześniej oglądałam widowiska baletowe, to jednak dopiero to sprawiło, że uświadomiłam sobie, ile możliwości tkwi w balecie, jaką ma siłę w pokazywaniu pewnej wizji świata ruchem, dźwiękiem i obrazem. Zapragnęłam więc posłuchać kogoś, kto tworzy balet, a więc czuje go i rozumie. Jak to się stało, że wybrała Pani balet?

Małgorzata Dzierżon: W przypadku takich zawodów jest trochę tak, że nie tylko my wybieramy, ale też zawód wybiera nas. Pochodzę z dużej rodziny, mam czterech starszych braci, ale tylko ja tańczę. A przy tym moja rodzina jest muzykalna – niemal każdy uczył się grać na jakimś instrumencie. U mnie wszystko zaczęło się już w przedszkolu. Miałam koleżankę, która chodziła na zajęcia taneczne, a ponieważ przyjaźniłyśmy się – dołączyłam do niej. Takie były początki mojej nauki tańca. Dowiedziałam się też, że istnieje Szkoła Baletowa w Bytomiu (mieszkałam wówczas w Gliwicach), która przyjmuje dzieci i w której można uczyć się tańca zawodowo. Pojawił się kolejny wybór: czy zająć się sportem, czy zdawać do szkoły baletowej. Wybrałam balet, choć wiązało się to z wyjazdem z domu, nie mogłam się też spotykać z koleżankami z Gliwic, a poza tym wtedy jeszcze nie byłam przeświadczona, że balet jest tą dziedziną, którą pragnę się zająć. Stało się więc trochę tak, jak wspominałam – to balet wybrał mnie. Wybór okazał się jednak dobry. Szkoła baletowa w Polsce kształci tancerzy przez dziewięć lat. Kończąc piątą klasę szkoły baletowej, która jest równoległa do klasy ósmej szkoły podstawowej, przeszłam wymagający egzamin, który upewnił mnie w wyborze szkoły baletowej. Zaczęłam wtedy bardziej rozwijać swój potencjał – przygotowywałam się do konkursów i coraz mocniej wierzyłam w swoje umiejętności i możliwości w tej dziedzinie. 

Skąd się wzięła u Pani w tym czasie fascynacja pracami Williama Forsythe`a?

Przyznaję, że to dla mnie samej pozostaje zagadką, bo kiedy uczęszczałam do szkoły baletowej, było w niej bardzo mało tańca współczesnego, nie było Internetu, a w telewizji również nie pojawiał się taniec współczesny, który mnie już wtedy fascynował. W tym czasie w Bytomiu działał już Śląski Teatr Tańca, który wprowadził technikę tańca współczesnego. Przed maturą zaczęłam zastanawiać się nad swoją przyszłością: czego chciałabym się nauczyć, czego więcej zobaczyć i właśnie wtedy pojawiło się nazwisko Forsythe`a, może akurat dlatego, że mój brat mieszkał wówczas we Frankfurcie. Po maturze pojawiły się możliwości pracy we Wrocławiu i w Warszawie, ale uznałam, że zagranicą będę miała szansę zetknięcia się z różnymi odmianami sztuki baletowej i szerokim gronem twórców. Pracując przez rok w niewielkim zespole tańca, miałam też możliwość jeżdżenia na audycje do innych zespołów, rozwijania się w tańcu współczesnym czy spotkania z wieloma zespołami, które przejeżdżały przez Frankfurt na turnee po Europie. Był to dla mnie czas ciekawy i inspirujący. Byłam wtedy za mało doświadczona, aby dołączyć do tak dojrzałej grupy artystów, jaką był balet Forsythe`a. Nigdy też do niego nie powróciłam, bo moje losy potoczyły się inaczej, ale do dziś jestem jego wielką fanką. 

Po rocznym pobycie we Frankfurcie trafiła Pani do Kopehagi…

Tak, dostałam ofertę do zespołu baletowego w Kopenhadze, gdzie spędziłam kolejne trzy lata. Mimo zamiłowania do tańca współczesnego, pragnęłam wykorzystać umiejętności nabyte w szkole baletowej, szczególnie w tak znakomitym zespole, jak Królewski Balet Duński (Royal Danish Ballet). Z pewnością wiele się tam też nauczyłam, a poza tym do dziś utrzymuję kontakty z niektórymi członkami zespołu. Okazały się one bardzo owocne np. w przypadku Johana Kobborga, który wystawił we Wrocławiu „Napoli 1841”, polską prapremierę tego niezwykle rzadko wystawianego baletu, który w oryginalnej wersji ma ogromną obsadę – 80-90  osób na scenie!

Współpraca z Królewskim Baletem Duńskim była bez wątpienia ważną częścią mojej drogi, ale z czasem coraz bardziej zaczęłam poszukiwać nowych form artystycznej kreacji. Już podczas warsztatów choreograficznych w Kopenhadze dostrzegłam zainteresowanie tym, co miałam do zaoferowania jako twórca. Znaczący wpływ miał na mnie następnie czteroletni okres spędzony w Göteborgu. W repertuarze mieliśmy pewne pozycje klasyczne, np. „Dziadka do orzechów”, w którym wykonywałam rolę Klary, ale była też możliwość tańczenia partii neoklasycznych, współczesnych. Tańczyliśmy również spektakle Jiří Kyliána, Williama Forsythe`a… Przybywało też nowych form kreacji, co było dla mnie prawdziwym spełnieniem. 

Najdłużej zatrzymała się Pani w zespole założonym w Londynie przez Marie Rambert – pochodzącej z Polski choreografki, zafascynowanej postacią Niżyńskiego i Baletami Diagilewa. W jakich okolicznościach podjęła Pani tę decyzję?

Londyn jest metropolią, która oferuje wiele różnych możliwości. Marie Rambert założyła zespół baletowy, miała też niewielki teatr w Notting Hill Gate. Jej pasją było rozwijanie tancerzy i choreografów i rzeczywiście z tego środowiska wyłoniło się wielu utalentowanych artystów, jak choćby Frederick Ashton, którzy tworzyli taneczne historie cieszące się wielkim powodzeniem nie tylko w Wielkiej Brytanii. Podtrzymując tradycję artystyczną Marie Rambert, mój dyrektor Mark Baldwin również kładł nacisk na stwarzanie możliwości rozwoju choreografom. Korzystałam z tego, współpracując z koleżankami i kolegami z zespołu i wystawiając swoje prace. Był to czas studiów związanych z zarządzaniem, ale też rozwijałam się artystycznie w dziedzinie choreografii. Współprowadziłam z grupą znajomych New Movement Collective, w rezultacie czego wypracowaliśmy wiele multimedialnych projektów. Wreszcie nadszedł taki moment, że nie mogłam już pracować jako tancerka i jednocześnie zajmować się sprawami, które coraz bardziej mnie pochłaniały, toteż odeszłam z zespołu Rambert. Po upływie roku otrzymałam jednak stamtąd przełomowe dla mnie zlecenie na 90. rocznicę istnienia zespołu – tak powstał „Flight”, będący wyrazem tęsknoty za tym, czego nie znamy.  Po latach udało mi się pokazać ten spektakl w Operze Wrocławskiej, jako jedną z części Tryptyku Baletowego. 

Zanim to się stało, miała Pani egzotyczny epizod, trafiając w 2020 roku jako choreografka-  rezydentka Akademii Sztuk Performatywnych w Hongkongu. Cóż to było za doświadczenie?

To świetny w swoich założeniach program, w ramach którego stosunkowo młodzi choreografowie mają okazję pracować ze studentami. Główny nacisk kładzie się na kreatywność – na stworzenie nowego dzieła. Ze względu na postępującą pandemię, przez pierwsze miesiące pobytu w Hongkongu musiałam pracować ze studentami zdalnie. Udało się nam spotkać po upływie pół roku. Droga do domu była zamknięta, bo samoloty nie latały, więc przedłużono mi rezydencję. To był trudny czas… Miałam poniekąd szczęście, bo pracowałam, a poza tym mogliśmy chodzić na wędrówki, spotykać się, spacerować po plaży… Dzięki temu poznałam zupełnie inny Honkong – zbierałam tekstury, kolory, które znalazły potem swoje odzwierciedlenie w kolejnej choreografii.

Jak to się stało, że w 2022 roku dołączyła Pani do zespołu Opery Wrocławskiej jako kierownik baletu?

Kiedy odeszłam z zespołu Rambert na przełomie 2012/2013 roku, miałam więcej czasu na to, aby rozwijać się jako choreografka. Zaczęłam też przyglądać się temu, co dzieje się w Polsce i w konsekwencji w 2018 roku napisałam do kilku teatrów, których działalność odpowiadała mojej estetyce. Wrocław był jednym z tych ośrodków, który odpowiedział na moją ofertę. Otrzymałam zaproszenie, aby zapoznać się z zespołem i poprowadzić lekcję, po czym dowiedziałam się, że będzie otwarty konkurs na pierwszą edycję programu dla choreografów: Open Door. Było nas dziesięciu i mieliśmy bardzo niewiele czasu na przygotowanie. Opracowałam wówczas utwór „Rasputin 11”, ponieważ miałam na przygotowanie 11 godzin i jedenastu tancerzy w obsadzie (śmiech). Był to krótki, ale owocny czas na to, aby zapoznać się z Operą Wrocławską. Pod koniec 2021 wzięłam udział w konkursie na kierownika baletu, po czym minęło kilka miesięcy i kiedy już sądziłam, że nic się nie wydarzy, otrzymałam zaproszenie na rozmowę, potem na kolejną… I tak w sierpniu 2022 roku rozpoczęłam pracę w Operze Wrocławskiej. Bardzo polubiłam Wrocław, a poza tym mam stąd niedaleko do rodzinnych Gliwic.

Jak wygląda Pani praca z zespołem baletowym i czy – jak Marie Rambert – daje Pani artystom przestrzeń na tworzenie?

Ważna była dla mnie kontynuacja programu Open Door, który poddaliśmy pewnym modyfikacjom. Program ten daje tancerzom możliwość tworzenia własnych choreografii. We współpracy z Akademią Muzyczną we Wrocławiu i pod nowym tytułem “Żywioły” spektakle te cieszyły się coraz większą popularnością i prezentowaliśmy je także poza Wrocławiem – w Centrum Spotkania Kultur Lublinie. W tym roku nie mamy „Żywiołów” – chcemy przemyśleć na nowo, jakie są potrzeby artystów i możliwości zespołów po trzech latach jego realizacji. Cieszy mnie, że balet jest obecnie bardziej widoczny w repertuarze Opery Wrocławskiej. W bieżącym sezonie mamy siedem programów, które częściej niż dotąd pojawiają się w repertuarze. 

W tym roku są w repertuarze dwie premiery baletowe: "Lumière - Tryptyk baletowy" oraz "Sen nocy letniej", ale jest też sporo spektakli kultowego „Dziadka do orzechów”, „Królowej Śniegu” czy „Romeo i Julii”. Dużo to czy mało?

W pierwszych dwóch sezonach udało się zrealizować po jednej premierze baletowej (spektakli jest więcej), ale w ubiegłym roku były już dwie: „Frida” i „Królowa Śniegu”. W balecie "Lumière - Tryptyk baletowy" powraca jedna część z wcześniejszego programu: „Bolero”, które świetnie wpisuje się w koncepcję wieczoru. Natomiast "Un Ballo" i "6 Breathes" to zupełnie nowa propozycja w repertuarze Baletu Opery Wrocławskiej. Dla nas są to absolutne premiery, bo nigdy dotąd nie prezentowaliśmy choreografii Jiří Kyliána czy Rafaela Bonacheli – Hiszpana, który, podobnie jak ja – pracował w zespole Rambert, a kiedy odszedł stamtąd, założył własny zespół: Bonachela Dance Company i przez ostatnich siedemnaście lat sprawuje funkcję dyrektora artystycznego Sydney Dance Company. Jego choreografia jest niezwykle złożona, dynamiczna, wymagająca wysokich umiejętności technicznych. Cieszy więc, że nasz balet potrafi stanąć na wysokości zadania. O ile jednak „Frida” była niezwykle bogatym wizualnie spektaklem, to w tym przypadku mamy do czynienia z minimalistyczną scenografią (świece, projekcje). „Bolero” nie ma jej wcale, ale jest wizualnie bogate dzięki projekcjom Regiego Lansaka, które kreują przepiękny świat. W trzeciej części Tryptyku, zatytułowanej „6 Breaths”, powraca projekcja. Nawiązuje do tytułu utworu i towarzyszy muzyce Ezio Bosso  skomponowanej na sześć wiolonczel i fortepian, a wykonanej w spektaklu na żywo, co było marzeniem kompozytora. 

Czy balet ciągle Panią inspiruje do osobistego rozwoju? Czy czuje się Pani w swoim zawodzie spełniona?

Głównym celem mojej pracy jest obecnie rozwój tancerzy, ale w ramach swojej funkcji przedstawiam też dyrekcji propozycje repertuarowe. Pojawiają się świetne nazwiska uznanych na całym świecie choreografów. Dla mnie osobiście istotne jest to, że sama praca jest ciekawa. Czerpię teraz z faktu, że pracując wiele lat za granicą miałam szczęście zetknąć się z wieloma fascynującymi choreografami, w Polsce zupełnie nieznanymi. Tak pojawiła się „Frida”, którą widziałam bodaj 10 lat temu w English National Ballet, kiedy była jeszcze przedstawieniem jednoaktowym, zatytułowanym „Broken Wings”. Ponieważ balet odniósł sukces, Annabelle Lopez Ochoa rozwinęła spektakl do dwóch aktów i tak powstała „Frida”. Z kolei „Królową Śniegu” we własnej choreografii do przepięknej muzyki "Recomposed by Max Richter: Vivaldi Cztery pory roku", zaproponowałam jako spektakl dla całej rodziny. Zebrane wcześniej doświadczenia wydają teraz plon. Ważne jest, aby spotkać się z otwartością ze strony współpracowników. Cieszy mnie bardzo, że moje działania spotkały się z wielką życzliwością i uznaniem także ze strony publiczności.

Dziękuję za rozmowę, życząc, aby spektakle baletowe pojawiały się coraz częściej w repertuarze Opery Wrocławskiej. 




Małgorzata Dzierżon podczas ćwiczeń w członkami baletu Opery Wrocławskiej




poniedziałek, 3 listopada 2025

Spotkajmy się w mieście! | wykład o Popowicach i spacer architektoniczny

Dziś Popowice to ogromny zespół mieszkalny. A jak było kiedyś? Wraz z dr Joanną Majczyk zapraszamy na wykład w ramach cyklu „Spotkajmy się w mieście!”, podczas którego dowiesz się o przed- i powojennych losach Popowic!

Osiedle Popowice przed wojną, ulica Stobrawska, ok. 1925 r., fot. Heinrich Klette, zbiory MA

Wrocławska odpowiedź na ogólnopolską ofensywę budowlaną lat siedemdziesiątych i pierwsze powojenne osiedle zrealizowane w całości w technologii Wrocławskiej Wielkiej Płyty. Powstające od 1970 roku Popowice miały stać się domem dla ponad 17 tysięcy mieszkańców, a zadanie opracowania koncepcji zabudowy ponad 70-hektarowego terenu powierzono architektowi Witoldowi Jerzemu Molickiemu – znanemu już nam ze spacerów po Szczepinie i osiedlu Przyjaźni na wrocławskich Krzykach.

Osiedle Wrocław-Popowice, budynek wielorodzinny przy ulicy Niedźwiedziej 14-24,
arch. W. Molicki, J. Pietkiewicz, A. Słabiak, ok. 1972 r., zbiory MA

Historia Popowic sięga jednak początku lat dwudziestych ubiegłego stulecia. W 1919 roku powstał generalny plan zrealizowania na tym obszarze dużego założenia mieszkaniowego, przeznaczonego głównie dla pracowników zakładów przemysłowych działających w zachodniej części miasta. Koordynatorem prac i projektantem większości budynków był Theo Effenberger, który nadzorował również zabudowę położonego nieopodal Westendu (dziś Szczepin). Drobiazgowo opracowana koncepcja urbanistyczno-architektoniczna zakładała utworzenie trzynastu odmiennych kwartałów – od bloków nawiązujących do zabudowy wielkomiejskiej do luźniejszej, połączonej z własnymi ogrodami zabudowy typu małomiasteczkowego i wiejskiego.

Na osiedlu powstał katolicki kościół św. Jadwigi i szkoła ludowa, a szczególnie ważną rolę odgrywała zieleń: wysoka w alejach i szpalerach otaczających ulice, oraz niska – w partiach żywopłotów służących jako ogrodzenia budynków. Podczas oblężenia Wrocławia w 1945 roku osiedle zostało całkowicie zniszczone. Pozostały po nim jedynie dwa budynki przy ulicy Legnickiej – obecnie mocno przebudowane.

Osiedle Popowice, pocztówka ze zdjęciem Stefana Arczyńskiego, 1977 r., źródło: polska-org

Dziś Popowice to ogromny zespół mieszkalny, usytuowany w pobliżu Parku Zachodniego, między ulicami Legnicką, Popowicką i Niedźwiedzią. Dominują tu jedenasto- i pięciokondygnacyjne bloki z charakterystycznymi balkonami, ustawione pasmowo i ukośnie wobec siebie. Przez lata Popowice uchodziły za osiedle kompletne – działały tu małe osiedlowe sklepiki, kino Studio, przedszkola, żłobek, szkoły podstawowe i otwarte boiska przyszkolne. To na Popowicach znajduje się też jeden z najciekawszych wrocławskich obiektów architektury sakralnej – zaprojektowany przez Wacława Hryniewicza, Wojciecha Jarząbka i Jana Matkowskiego kościół Najświętszej Maryi Panny Królowej Pokoju przy ul. Ojców Oblatów.


Wykład o historii Popowic


KIEDY: środa, 5 listopada 2025, godzina 12.00
GDZIE: Muzeum Architektury we Wrocławiu, ul. Bernardyńska 7
Prowadzenie: dr Joanna Majczyk
Wstęp wolny, nie trzeba się zapisywać!


Spacer architektoniczny po osiedlu Popowice:

KIEDY: sobota, 8 listopada 2025, godzina 12.00

Prowadzenie: Barbara Szczepańska

Ilość miejsc ograniczona, obowiązują zapisy! Szczegóły wkrótce.


Joanna Majczyk – architektka, adiunktka na Wydziale Architektury Politechniki Wrocławskiej. Bada architekturę XX-wieku, jej twórców i twórczynie oraz relacje między architekturą a polityką. Autorka monografii “Miasta, migracje, modernizmy. Architektura Andrzeja Frydeckiego” oraz współautorka (razem z Agnieszką Tomaszewicz) niedawno wydanej książki “Architekci i paragraf aryjski. Przypadek SARP-u (1934–1939)”.


Barbara Szczepańska – historyczka sztuki i badaczka architektury. Kierowniczka Działu Architektury Współczesnej w Muzeum Architektury we Wrocławiu. Doktorantka w Instytucie Historii Sztuki Uniwersytetu Wrocławskiego, gdzie przygotowuje pracę doktorską poświęconą rozwojowi architektonicznemu i przestrzennemu powojennego Opola.


Zapraszamy!

Odbudowa po wrocławsku. Kim był Olgierd Czerner? | wykład

6 listopada o 17.00 Muzeum Architektury we Wrocławiu zaprasza na wykład poświęcony profesorowi Olgierdowi Czernerowi - założycielowi i pierwszemu dyrektorowi Muzeum Architektury we Wrocławiu, Konserwatorowi Zabytków Wrocławia (1955-1965), architektowi i pedagogowi. 6 listopada przypada piąta rocznica śmierci Profesora.

Prof. Olgierd Czerner, fot. Stefan Arczyński

Podczas wykładu Michała Chadery przyjrzymy się roli Olgierda Czernera w odbudowie zniszczonego Wrocławia i kształtowaniu lokalnego środowiska kulturalnego oraz jego działaniom na rzecz ochrony dziedzictwa architektonicznego miasta. Szczególną uwagę zwrócimy oczywiście na pierwsze lata funkcjonowania powołanego przez Profesora Muzeum Architektury: tworzone i współtworzone przez niego wystawy, ważne wydarzenia z historii instytucji oraz inicjowane w tym czasie międzynarodowe programy badawcze.

Prof. dr hab. inż. Olgierd Władysław Czerner urodził się 15 kwietnia 1929 w Świętochłowicach. Był architektem, historykiem i profesorem zwyczajnym Politechniki Wrocławskiej. W latach 1955-1965 pełnił funkcję Konserwatora Zabytków Wrocławia. Specjalizował się w historii architektury oraz konserwacji zabytków architektury i urbanistyki.

W 1965 roku powołał pierwsze (i jak na razie jedyne!) w Polsce Muzeum Architektury, wówczas działające pod nazwą Muzeum Architektury i Odbudowy. Kierował nim od momentu powstania aż do czasu przejścia na emeryturę w 1999 roku. Dzięki jego pasji i ogromnemu zaangażowaniu w budowanie pozycji instytucji, oraz bliskim relacjom, jakie budował z polskimi i zagranicznymi instytucjami o podobnym profilu, wrocławskie muzeum jest dziś jednym z najważniejszych na świecie miejsc poświęconych w całości historii architektury oraz architekturze współczesnej.

Od 1978 do 1990 roku Olgierd Czerner był członkiem Komitetu Architektury i Urbanistyki PAN, a w latach 80. pełnił funkcję wiceprzewodniczącego Społecznego Komitetu Odbudowy Panoramy Racławickiej. Należał do takich organizacji jak: ICOMOS (Międzynarodowa Rada Ochrony Zabytków i Miejsc Historycznych), Międzynarodowa Rada Muzeów ICOM, Komitet Architektury i Urbanistyki PAN, Towarzystwo Opieki nad Zabytkami, Stowarzyszenie Architektów Polskich, Stowarzyszenie Historyków Sztuki Stowarzyszenia Konserwatorów Zabytków. Był autorem licznych publikacji i promotorem kilkunastu prac doktorskich.

Profesor uhonorowany został m.in. Srebrnym i Złotym Krzyżem Zasługi, Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski i Medalem Komisji Edukacji Narodowej. W 2015 roku, podczas jubileuszu 50-lecia Muzeum Architektury we Wrocławiu, został odznaczony Złotym Medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”.


KIEDY: czwartek, 6 listopada 2025 r. o godzinie 17.00
GDZIE: Muzeum Architektury we Wrocławiu, ul. Bernardyńska 7
Prowadzenie: Michał Chadera, Dział Edukacji MA

Wstęp wolny!

Wykład Odbudowa po wrocławsku. Kim był Olgierd Czerner? jest jednym z wydarzeń towarzyszących obchodom jubileuszu 60-lecia Muzeum Architektury we Wrocławiu.

informacja prasowa

Wywiad z prof. Olgierdem Czernerem - pod tym linkiem


czwartek, 30 października 2025

„Cyganeria” Pucciniego 8 listopada na żywo z Met

Już 8 listopada zapraszamy na wyjątkowe wydarzenie operowe, które połączy melomanów w całej Polsce z legendarną sceną nowojorskiej Metropolitan Opera. Podziwiać będziemy Cyganerię Giacoma Pucciniego, w klasycznej, urzekającej inscenizacji Franca Zeffirellego, uznawanej za jedną z najdoskonalszych w historii Met.


W rolach głównych wystąpią, obdarzeni najpiękniejszymi głosami naszych czasów, Juliana Grigoryan jako Mimì (to debiut tej artystki w cyklu Live in HD) oraz Freddie De Tommaso jako Rodolfo (tenor powraca na scenę Met po sukcesie w roli Cavaradossiego w Tosce w minionym sezonie). Orkiestrę Met po raz pierwszy w ramach Live in HD poprowadzi Keri-Lynn Wilson.

Cyganeria to najbardziej rozpoznawalne dzieło Pucciniego i zarazem najczęściej wystawiana opera w historii Met. Zanurzcie się w świecie paryskiej bohemy – w najwyższej jakości dźwięku i obrazu. 

📅 Data: 8 listopada

🏛️ Miejsce: Wybrane kina i instytucje kultury w całej Polsce. Sprawdźcie lokalizację poniżej lub na stronie http://nazywowkinach.pl

🎟️ Bilety już w sprzedaży! Szczegóły poniżej oraz na stronie http://nazywowkinach.pl

Do zobaczenia w kinie!

Harmonogram The Met: Live in HD 2025–26

Cyganeria Pucciniego – 8 listopada 2025

Arabella Straussa – 22 listopada 2025

Andrea Chénier Giordana – 13 grudnia 2025

Purytanie Belliniego – 10 stycznia 2026

Tristan i Izolda Wagnera – 21 marca 2026

Eugeniusz Oniegin Czajkowskiego– 2 maja 2026

Ostatni sen Fridy i Diega (oryg. El Último Sueño de Frida y Diego)  – 30 maja 2026

Ponadto do kin w ramach retransmisji powrócą dwa uwielbiane przez widzów tytuły: Zaczarowany flet oraz Kopciuszek.

Dom, który nie daje schronienia. Prapremiera filmu Wojtka Smarzowskiego "Dom dobry"

5 listopada o 18.30 Kino Nowe Horyzonty zaprasza na prapremierę filmu Wojtka Smarzowskiego "Dom dobry" i na spotkanie z reżyserem.

Kadr z filmu "Dom dobry"

Wojciech Smarzowski wraca do tematu, który w polskiej kinematografii bywa wypierany z równie wielką determinacją, z jaką próbujemy racjonalizować cierpienie w „miłości”. Relacja Gośki i Grześka zaczyna się jak spełniony sen: oświadczyny w Wenecji, emocjonalny nadmiar, romantyczne gesty. Ta sielankowa pocztówka szybko jednak okazuje się pułapką, a tytułowy dom – miejscem, gdzie pęka każde złudzenie bezpieczeństwa. Smarzowski, pamiętający dobrze własną topografię przemocy z "Domu złego", rejestruje koszt układów, w których uczucie staje się narzędziem władzy.

informacja prasowa

środa, 29 października 2025

Tianyao Lyu i Shiori Kuwahara – Recital Chopinowski /zapowiedź/

13 listopada (czwartek) Narodowe Forum Muzyki we Wrocławiu zaprasza na recital Chopinowski dwóch laureatek IV nagrody na XIX Konkursie Chopinowskim: Tianyao Lyu i Shiori Kuwahara.

Shiori Kuwahara i Tianyao Lyu, fot. Wojciech Grzędziński (NIFC) 

Reprezentująca Chiny Tianyao Lyu ma zaledwie siedemnaście lat (urodziła się 21 października 2008 roku), a już może poszczycić się imponującym dorobkiem artystycznym. Swoją muzyczną drogę rozpoczęła w Pekinie, w gimnazjum przy Centralnym Konserwatorium Muzycznym – edukacją młodej pianistki kierowała tam Hua Chang. Obecnie Lyu doskonali swój warsztat w Polsce, w klasie prof. Katarzyny Popowej-Zydroń w Akademii Muzycznej im. Ignacego Jana Paderewskiego w Poznaniu. W 2024 roku zwyciężyła w Międzynarodowym Konkursie Pianistycznym w Ettlingen (Niemcy) oraz zdobyła pierwszą nagrodę i Grand Prix XXXI Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina dla Dzieci i Młodzieży w Szafarni. W finale XIX Konkursu Chopinowskiego wykonała Koncert e-moll, w którym – zgodnie z relacjami komentatorów – zaprezentowała pełnię swojego talentu: lekkość, błyskotliwość i naturalny muzyczny temperament.

Z kolei pochodząca z Japonii Shiori Kuwahara urodziła się w 1995 roku. Z najwyższym wyróżnieniem ukończyła Uniwersytet Sztuk w Tokio oraz Uniwersytet Sztuk w Berlinie, gdzie kształciła się pod kierunkiem Klausa Hellwiga. Jest laureatką licznych nagród, między innymi berlińskiej nagrody Steinwaya, zajęła też drugie miejsce w prestiżowych konkursach pianistycznych w Barcelonie, Vercelli, Bolzano i Tel Awiwie. W 2025 roku zdobyła laur Konkursu Królowej Elżbiety w Brukseli. Artystka koncertowała w wielu krajach Europy i Azji, a także w Stanach Zjednoczonych, występując na przykład podczas Festiwalu Chopinowskiego w Dusznikach-Zdroju oraz w sali im. Dvořáka praskiego Rudolfinum.

Obie artystki wystąpią w NFM podczas koncertu i zaprezentują się publiczności w repertuarze wypełnionym dziełami Fryderyka Chopina.

informacja prasowa


poniedziałek, 27 października 2025

WROSTJA 2014: Mistrzowie monodramu: Joanna Szczepkowska i Bogusław Kierc

 Na koniec relacji z festiwalu teatralnego WROSTJA 2014 warto wspomnieć, że monodramy były prezentowane w murach wrocławskiej filii  PWST im. L. Solskiego w Krakowie. Dzięki temu przyszli adepci aktorskiego zawodu mogli nie tylko pokazać własne monodramy, ale również uczyć się od mistrzów. W tym roku swoje spektakle zaprezentowali wybitni aktorzy, którzy gościli na festiwalu wielokrotnie: Dorota Stalińska, Joanna Szczepkowska oraz Bogusław Kierc.

Bogusław Kierc w monodramie "To wszystko"

Bogusław Kierc nie tylko zaprezentował swój najnowszy monodram ”To wszystko”, ale był bohaterem spotkania promującego najnowszą książeczkę z  ”Czarnej serii z Hamletem”, zatytułowaną ”Zakochany pielgrzym. Samogry Bogusława Kierca”. Jej autorem jest znany krytyk teatralny Tomasz Miłkowski. Książka zawiera złożony i bogaty portret artysty wszechstronnie uzdolnionego – aktora, poety, reżysera, dramaturga, scenarzysty, pedagoga, krytyka literackiego, a także wydawcy dzieł Rafała Wojaczka, z którym był zaprzyjaźniony.

Promocję wzbogacił autorski monodram Bogusława Kierca, który wystąpił w roli ni to proroka, ni to pielgrzyma, roztaczając apokaliptyczne obrazy końca, które jednak  przynoszą w finale miłość i dobro (może należałoby to napisać dużymi literami). Sylwetka aktora, ubranego jedynie w pokutny worek, poruszającego się w pustej przestrzeni, jest również bardziej ”byciem na scenie” niż grą aktorską w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Po prezentacji monodramu odbyła się rozmowa na temat aktora i jego monografii.

Goła Baba Joanny Szczepkowskiej


Joanna Szczepkowska w monodramie "Goła Baba"

Z dwóch pokazów mistrzowskich miałam okazję obejrzeć spektakl Joanny Szczepkowskiej – jej autorski monodram ”Goła Baba”, którego premiera odbyła się w 1997 roku i z którym – po latach – przyjechała do Wrocławia ponownie. Spektakl jest zabawnym, podszytym głębszą refleksją, rozważaniem na temat sztuki aktorskiej i życiowych ról. Aktorka wcieliła się w nim w wysublimowaną postać Kobiety z Parasolką, aby następnie wejść w rolę kontrastowej i przebojowej Gołej Baby. I w jednej, i w drugiej była znakomita – wzruszająca, zabawna, bystra obserwatorka rzeczywistości. Prawdziwa mistrzyni w swoim zawodzie!

Pozostaje mieć nadzieję, że za rok znowu będziemy uczestnikami równie znakomitych monodramów – owego jedynego w swoim rodzaju teatru, którego podstawowe kryterium stanowi wyrazista osobowość aktora i istotny dla niego tekst.

Artykuł ukazał się pierwotnie na portalu Kulturaonline.

niedziela, 26 października 2025

Recital Chopinowski: Eric Lu /zapowiedź/

26 października o 19.00 Narodowe Forum Muzyki zaprasza na koncert zwycięzcy XIX Konkursu Chopinowskiego - Erica Lu. Podczas recitalu usłyszymy utwory reprezentujące różne etapy twórczości kompozytora: Nokturn cis-moll op. 27 nr 1, mazurki – jedne z najbardziej intymnych i osobistych dzieł Chopina, Sonatę b-moll op. 35, Poloneza B-dur op. 71 nr 2 i jeden z samodzielnych utworów – Barkarolę Fis-dur op. 60. Repertuar pokaże wszechstronność zarówno twórcy, jak i wykonawcy. 

Eric Liu, fot. Krzysztof Szlęzak/NFC


Program:

Fryderyk Chopin

Nokturn cis-moll op. 27 nr 1   

Barkarola Fis-dur op. 60

Polonez B-dur op. 71 nr 2

Mazurek H-dur op. 56 nr 1   

Mazurek C-dur op. 56 nr 2            

Mazurek c-moll op. 56 nr 3                      

Sonata fortepianowa b-moll op. 35   


Po koncercie Eric Lu spotka się z melomanami przy Księgarni Niskie Łąki (na poziomie 0).

informacja prasowa

sobota, 25 października 2025

Jedyna (taka) /recenzja biografii Karoliny Lanckorońskiej Marcina Wilka/

W sierpniu tego roku ukazała się w Wydawnictwie ZNAK najpełniejsza biografia Karoliny Lanckorońskiej: "Jedyna", której autorem jest Marcin Wilk. Rzetelnie opracowana, opisuje życie znanej historyk i mecenaski sztuki od narodzin aż po śmierć, a także jej liczne zasługi i heroiczną postawę w czasie II wojny. Najbardziej poruszył mnie opis ostatnich lat Karoliny Lanckorońskiej i wspomnienia osób, które ją otaczały, szczególnie opowieść pielęgniarki Alicji Lesisz, zwanej przez nią żartobliwie Kotem. Zachęcam do lektury.

Mój egzemplarz biografii, "zaczytany" i jak zwykle pełen zakładek :-)
Życie Karoliny Lanckorońskiej było długie i obfitowało w tak liczne, a zarazem dramatyczne wydarzenia historyczne, że opisanie go jest z pewnością dużym wyzwaniem. Sądzę przy tym, że  najlepiej udało się to samej Lanckorońskiej, która była nie tylko wybitnym historykiem sztuki, ale miała też bez wątpienia talent literacki, dysponując charakterystycznym dla siebie stylem, który sprawia, że od jej "Wspomnień wojennych" czy "Notatek z podróży do Grecji" nie sposób nie oderwać. Mnie osobiście najbardziej odpowiada biografistyka mająca charakter osobisty, taka, z którą zetknęłam się w pisarstwie Renaty Lis. W rozmowie ze mną na temat biografii Bunina ("W lodach Prowansji") autorka powiedziała wręcz:

"Każda taka opowieść jest kreacją – nawet w opowieści o własnym życiu, nawet przeznaczonej na użytek prywatny, jedne "fakty" wybieramy, inne pomijamy, wymyślamy albo przekręcamy (często bezwiednie), o jeszcze innych w ogóle nie pamiętamy, pełnymi garściami czerpiemy za to z cudzych wspomnień, coś nam się śni i marzy, dwoi się i troi, a twarze ze zdjęć plenią się w naszej pamięci, podając się za twarze z rzeczywistości. Z takiego szemranego materiału lepimy swoją opowieść o "prawdziwym" życiu,  odpowiednio je naświetlając, wydobywając lub naddając znaczenia. W swoich książkach nie udaję, że jest inaczej. Nie proponuję czytelnikom obiektywnej biografii Bunina, ponieważ taka biografia jest niemożliwa. Opowiadam o tym, jak ta biografia złożyła się we mnie tu i teraz. Myślę, że to uczciwe".

Najnowsza i zarazem najpełniejsza biografia Karoliny Lanckorońskiej: "Jedyna", której autorem jest Marcin Wilk, z pewnością taka nie jest, choć jej początek jest interesujący. W I rozdziale, zatytułowanym "Wniebowzięta", autor przypomina historię, która rozegrała się w latach 30. ubiegłego wieku, kiedy to docent Lancokorońska, rozmiłowana w twórczości Michała Anioła (szczególnie ceniła jego posąg Dawida), skorzystała z trwających podówczas prac konserwatorskich mających miejsce w Kaplicy Sykstyńskiej i wspięła się po rusztowaniach, aby zobaczyć freski Michelangelo z bliska. Po raz drugi uczyniła to w latach 90., podczas pontyfikatu Jana Pawła II, wówczas jednak wjechała tam windą. Prawda, że brzmi obiecująco? Jednak autor porzuca ten trop i rozpoczyna tradycyjną opowieść od rodu Lancorońskich, a w szczególności od jego patriarchy Karola, ojca Karoliny. Narodziny, dzieciństwo, młodość... Tak toczy się ta historia, w której najciekawsze są cytaty z pism samej Lanckorońskiej oraz obfitość unikalnych fotografii. Autor rzetelnie przytacza rozmaite źródła i ... tchnie nudą. Jego stosunek do bohaterki biografii pozostaje nieznany. Po prostu "odrobił lekcję", którą mu zadano.

Najbardziej poruszył mnie opis ostatnich lat Karoliny Lanckorońskiej i wspomnienia osób, które ją otaczały, szczególnie opowieść pielęgniarki Alicji Lesisz:

"Myślę, że dopiero przy mnie stała się dzieckiem. Nie zasnęła bez przytulenia. Okazało się, że wcześniej tego nie znała. Nie miała też dotyku. (...) Ona mnie wtedy tak polubiła bardzo, że dzisiaj często myślę, że nigdy bym takiego przyjaciela w życiu nie miała. (...) Zawsze mnie wybroniła z każdej opresji".

I właśnie mniej znane albo nieznane wcale oblicze tej posągowej damy, przed którą wszyscy czuli respekt, najbardziej mnie poruszyło podczas lektury biografii. 


Książka "Jedyna. Biografia Karoliny Lanckorońskiej" Marcina Wilka ukazała się w sierpniu tego roku w Wydawnictwie ZNAK

Lista Polskiego Dziedzictwa Filmowego w kinie Iluzjon

 W Światowy Dzień Dziedzictwa Audiowizualnego, 27 października o godz. 18:00, w kinie Iluzjon ogłosimy Listę Polskiego Dziedzictwa Filmowego, pionierski projekt, który w jubileuszowym roku 70-lecia Filmoteki Narodowej wyróżnia najważniejsze dzieła w historii polskiego kina. Dwa z nich – "Pruska kultura" (1908) i "Matka Joanna od Aniołów" (1960) Jerzego Kawalerowicza – zostaną pokazane w Kinie Iluzjon inaugurując cykl pokazów spotkań wokół Listy.

Przed projekcją zaplanowano dyskusję poświęconą znaczeniu i kryteriom polskiego dziedzictwa audiowizualnego. W rozmowie udział wezmą: dyrektor FINA Tomasz Kolankiewicz, zastępczyni dyrektora i pomysłodawczyni Listy dr Monika Supruniuk oraz dr Miłosz Stelmach, główny kurator FINA, który poprowadzi spotkanie.

Lista Polskiego Dziedzictwa Filmowego obejmuje 70 tytułów (na 70-lecie Filmoteki) – filmy, które w szczególny sposób współtworzyły polską kulturę i pamięć. Od 2026 roku cykl będzie rozwijany co roku, z udziałem publiczności przy wyborze kolejnych filmów. Pokazy w kinie Iluzjon będą odbywać się do 12 grudnia.

informacja prasowa

czwartek, 23 października 2025

Droga przez czas. Retrospektywa filmów Akira Kurosawy

W dniach 4 listopada – 21 grudnia Stowarzyszenie Kin Studyjnych i Awareness Distribution zapraszają do 34. kin studyjnych w całej Polsce na przegląd filmów AKIRY KUROSAWY: Droga przez czas.


Nazwisko Akiry Kurosawy przywołuje mitologię i wielkość powojennej japońskiej kultury: moment, kiedy świat zachwycił się bogactwem i różnorodnością dalekowschodniego kina. Nazywany często generałem lub cesarzem, Kurosawa zajmował w tym krajobrazie miejsce szczególne. Z jednej strony, wiele swoich dzieł poświęcił krytyce feudalnego dziedzictwa kraju i powojennym japońskim bolączkom, co czyni go twórcą bez mała narodowym. Z drugiej – zasięg jego kina i skala jego zainteresowań znacząco wykraczały poza japońskie wyspy. William Szekspir, Fiodor Dostojewski, kino Bengalczyka Satyajita Raya i dramaty Maksyma Gorkiego to tylko niektóre z inspiracji, jakie przetwarzał w swoich filmach. W porównaniu z pozostałymi gigantami klasycznego kina japońskiego, Kenjim Mizoguchim i Yasujirō Ozu, Kurosawa jawi się jako twórca najskuteczniej łączący lokalne inspiracje z zachodnim kanonem i humanistycznymi wartościami.

W latach 40. i 50. Kurosawa był niezwykle aktywnym reżyserem, realizując średnio jeden film rocznie. Na tle japońskiej branży tego okresu, działającej w ramach niezwykle prężnego systemu studyjnego, nie było to niczym niezwykłym (w samym 1954 roku na ekrany trafiło blisko 400 japońskich filmów!). Taka częstotliwość pracy pozwalała testować rozmaite tematy i konwencje. Choć Kurosawę od początku ciągnęło do filmów osadzonych w przeszłości, po wojnie kręcił też opowieści realistyczne, nierzadko o lekkim zabarwieniu propagandowym. Dopiero jednak premiera osadzonego w XII wieku „Rashomona” z 1950 roku sprawiła, że reżyser zyskał sławę międzynarodową i na dobre zaczął być kojarzony z obrazami średniowiecznej, feudalnej Japonii. To wcielenie Kurosawy wspaniale wybrzmiewa w programie przeglądu zorganizowanego przez Stowarzyszenie Kin Studyjnych: oprócz „Rashomona” zobaczymy dwa inne arcydzieła historyczne Kurosawy z lat 50., czyli „Siedmiu samurajów”, bodaj jego najsłynniejszy film, oraz szekspirowski „Tron we krwi”.

Toshiro Mifune w filmie "Rashomon"

We wszystkich trzech w główną rolę wcielił się Toshiro Mifune: ulubiony aktor Kurosawy, którego intensywną współpracę z reżyserem można porównać do artystycznego tandemu Andrzej Wajda-Daniel Olbrychski. Mifune gra w filmach Kurosawy w różnych rejestrach – ekspresyjnym w „Rashomonie”, na poły komicznym w „Siedmiu samurajach” – i idealnie uosabia rozedrgany typ bohatera przednowoczesnej Japonii: kraju rozrywanego wojnami, bratobójczymi spiskami oraz ostrymi kontrastami społecznymi. Epickie freski Kurosawy z lat 50. to jedne z najpiękniejszych czarno-białych filmów w historii kina, łączące dynamizm z malarskością, pełne atmosfery obrazy przyrody z wyrafinowanymi kostiumami i scenografią. Reżyser współpracował przy nich z najlepszymi autorami zdjęć w branży: Kazuo Miyagawą i Asakazu Nakaiem.

Dwa kolejne filmy w przeglądzie SKS pochodzą z późnego okresu twórczości Kurosawy. Niegdysiejszy cesarz japońskiego kina zmagał się od lat 60. ze znalezieniem finansowania swoich filmów, rozpadem japońskiego systemu studyjnego, zmieniającymi się gustami widowni. Zarówno „Dersu Uzała” jak i „Ran” to wyjątkowe filmy stworzone jakby na przekór tym przeciwnościom losu. Pierwszy jest jedynym filmem Kurosawy bez dialogów w języku japońskim: zrealizowanym w Związku Radzieckim peanem na cześć nieokiełznanej przyrody. Drugi to summa jego dorobku, projekt wieńczący kilkadziesiąt lat kina samurajskiego, którego Kurosawa, obok Masakiego Kobayashiego, pozostaje niekwestionowanym mistrzem. Droga od „Rashomona” do „Ran” jest wędrówką od tworzonego z zapałem nowatorskiego kina do majestatycznego fresku, w którym widz przyjmuje zdystansowaną boską perspektywę i podziwia wizualne kompozycje stworzone przez generała panującego nad każdym aspektem swojego przedsięwzięcia.

Filmy Kurosawy, pochodzącego z rodziny samurajów, układają się w niepowtarzalny ekranowy kodeks bushidō, który otrzymuje w jego ujęciu zarówno apoteozę, jak i miażdżącą krytykę. Zapraszamy do fascynującego świata, w którym genialne rzemiosło łączy się wizjonerskim, zapierającym dech epickim nerwem.

Sebastian Smoliński

Organizatorzy: Stowarzyszenie Kin Studyjnych, Awareness Distribution

Partnerzy: Filmweb, KINO, Pełna sala, SpoilerMaster – Podcast do słuchania po seansie, Artpost, Magazyn Torii, Muzeum Azji i Pacyfiku, Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha, Ceramika Balena, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Mojeekino.pl

Opracowanie tekstów: Sebastian Smoliński

Projekt graficzny: Katarzyna Kaffka

Spot: Paweł Mozolewski 


Lista kin i terminy - na stronie4 Stowarzyszenia Kin Studyjnych

środa, 22 października 2025

Koncert laureata II nagrody XIX Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina: Kevin Chen /zapowiedź koncertu/

24 i 25 października Narodowe Forum Muzyki zaprasza na koncert laureata II nagrody XIX Konkursu Chopinowskiego – Kevina Chena. Pianiście towarzyszyć będzie NFM Filharmonia Wrocławska pod batutą Anny Sułkowskiej-Migoń. Usłyszymy I Koncert fortepianowy e-moll op. 11 lub II Koncert fortepianowy f-moll op. 21 Fryderyka Chopina oraz III Symfonię a-moll op. 56 „Szkocką” F. Mendelssohna-Bartholdy.

Anna Sułkowska-Migoń / fot. Grzegorz Mart

Oba koncerty Fryderyka Chopina są dziełami młodzieńczymi. Koncert f-moll powstał na przełomie 1829 i 1830 roku, natomiast Koncert e-moll napisany został w 1830 roku. Numery opusów tych dzieł są mylące – oddają one bowiem kolejność ich publikacji, a nie powstania. Koncert e-moll nosi numer 11, a Koncert f-moll 21 i z tego też powodu ich numeracja przez długi czas była błędna. Są to natomiast utwory, które wiele łączy. Oba napisano w wirtuozowskim, pełnym blasku i śpiewności stylu brillant, który Chopin poznał, studiując kompozycje Johanna Nepomuka Hummla, Johna Fielda, Ignaza Moschelesa czy Friedericha Kalkbrennera. O ile jednak dzieła tych twórców popadły w zapomnienie, o tyle te autorstwa Chopina stanowią podstawę repertuaru pianistycznego. Jest to zasługa nie tylko ich zaawansowania technicznego (mowa przecież o kompozytorze liczącym dziewiętnaście/dwadzieścia lat!), ale też wielkiej inwencji melodycznej, nastrojowości i głębi emocjonalnej. Kolorytu dodają też im obecne w trzecich ogniwach nawiązania do polskiej muzyki ludowej. Chopin prawykonał oba koncerty w Teatrze Wielkim w Warszawie w marcu i październiku 1830 roku – i odniósł ogromny sukces.

Także powszechnie stosowana numeracja III Symfonii a-moll „Szkockiej” Mendelssohna Bartholdy’ego jest zwodnicza. Tak naprawdę bowiem to piąte i ostatnie dzieło tego gatunku w dorobku artysty. Zawinił (podobnie jak w przypadku Chopina) wydawca, publikując je jako trzecie w kolejności. Powstawało ono wyjątkowo długo. Kompozytor pracę nad nim rozpoczął w 1829 roku, a inspiracją była podróż do Szkocji, o czym donosił w listach do rodziny. Walczył z nowym utworem do 1831 roku i zrezygnowany odłożył go do szuflady. Powrócił doń dopiero w 1841 roku i ukończył na początku następnego roku. Już w marcu poprowadził prawykonanie w Lipsku. Do symfonii przylgnął podtytuł „Szkocka”, choć nie pochodzi on od Mendelssohna, który nie pozostawił też żadnych komentarzy dotyczących kompozycji. Jednak obecne w niej nawiązania do folkloru tego regionu w połączeniu z mrocznym charakterem muzyki sprawiają, że ów przydomek niezwykle trafnie oddaje charakter dzieła.

Program:

F. Chopin I Koncert fortepianowy e-moll op. 11 lub II Koncert fortepianowy f-moll op. 21

***

F. Mendelssohn-Bartholdy III Symfonia a-moll op. 56 „Szkocka” 


Wykonawcy:

Anna Sułkowska-Migoń – dyrygentka  

Kevin Chen – fortepian

NFM Filharmonia Wrocławska


Czas trwania:

120 minut

informacja prasowa

Premiera spektaklu "MATEI BRUNUL" w reżyserii Jerzego Bielunasa i Anety Głuch-Klucznik we wrocławskim Teatrze Lalek /zapowiedź spektaklu/

8 listopada na scenie kameralnej Wrocławskiego Teatru Lalek odbędzie się premiera spektaklu MATEI BRUNUL w reżyserii Jerzego Bielunasa oraz Anety Głuch-Klucznik. Spektakl jest sceniczną adaptacją powieści rumuńskiego pisarza Luciana Dana Teodorovici pt. „Matei Brunul”. Książce przyznano w Rumunii najważniejsze nagrody i uznano za „Książkę Roku”.

Sceniczna adaptacja książki „Matei Brunul” (2011) rumuńskiego pisarza Luciana Dana Teodorovicia. Powieści przyznano w Rumunii wszelkie najważniejsze nagrody i uznano ją za „Książkę Roku”. Została przetłumaczona m.in. na język angielski, francuski, niemiecki, węgierski i polski. Ukazała się w Stanach Zjednoczonych oraz w wielu krajach Europy, wszędzie spotykając się z uznaniem. W 2015 roku utwór został nominowany do Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus i otrzymał Nagrodę Czytelników im. Natalii Gorbaniewskiej.

Akcja powieści rozgrywa się w Rumunii w czasach reżimu stalinowskiego. To dramatyczne studium niszczenia człowieka przez system totalitarny. 

Tytułowy bohater – rumuński marionetkarz włoskiego pochodzenia – zostaje niesłusznie oskarżony i trafia do stalinowskiego obozu pracy. Więziony w nieludzkich warunkach, poddawany torturom, traci pamięć. Po wyjściu na wolność, wciąż cierpiąc na amnezję, Brunul zaczyna pracować w Państwowym Teatrze Lalek. Świadkiem jego rozpaczy i samotności, słuchaczem i powiernikiem staje się marionetka o imieniu Bazylek. Brunul, nieświadomy paradoksalnych analogii między brutalną rzeczywistością a światem sztuki, zgłębia tajniki technik lalkarskich, ucząc się na pamięć fragmentów instrukcji:

 „Życie marionetki jest w rękach marionetkarza. Nigdy nie będziesz mógł poruszać lalką i sprawić, aby żyła tak, jak chcesz, jeżeli nie nauczysz się kontrolować dogłębnie jej duszy, niezależnie od miejsca, w którym się ona znajduje”*.

Po wyjściu z obozu Brunul jest tylko pozornie wolny. System nie opuszcza swej ofiary. Każda chwila życia lalkarza jest nadal nadzorowana. Staje się on dla reżimu poletkiem doświadczalnym. Agenci służb bezpieczeństwa poddają go „obróbce”, próbując uformować z niego nowego człowieka, który ma tworzyć „ziemski raj dla dobra ogółu”. Dzieło Luciana Dana Teodorovicia kreśli przerażającą wizję ubezwłasnowolnionego społeczeństwa, która jest niepokojąco aktualna.

Spektakl „Matei Brunul” jest poświęcony pamięci zmarłego przed rokiem profesora Wiesława Hejny – wieloletniego dyrektora Wrocławskiego Teatru Lalek, twórcy słynnej Małej Sceny dla Dorosłych, reżysera przełomowych przedstawień polskiego teatru lalek, w tym tzw. „tryptyku władzy” – trzech przedstawień Wrocławskiego Teatru Lalek, zrealizowanych na podstawie: „Procesu” Franza Kafki (1985), „Gyubala Wahazara” Witkacego (1987) oraz „Fausta” Johanna Wolfganga Goethego (1989). Wszystkie trzy spektakle podejmowały temat wpływu władzy na jednostkę.

*Lucian Dan Teodorovici, „Matei Brunul”, Wydawnictwo Amaltea, Oficyna Wydawnicza ATUT, Wrocław 2014, s. 18.
MATEI BRUNUL | premiera 8.11.2025 
Premiera spektaklu Jerzego Bielunasa i Anety Głuch-Klucznik na podstawie powieści Luciana Dana Teodorovicia 


Adaptacja powieści: Jerzy Bielunas 
Reżyseria: Jerzy Bielunas, Aneta Głuch-Klucznik
Reżyseria światła: Alicja Pietrucka
Scenografia: Mirosław Chudy
Kostiumy: Monika Luścińska, Elżbieta Terlikowska-Misiak
Marionetka: Maciej Luściński
Produkcja: Monika Luścińska, Wiktoria Palczewska
Występują: Sambor Dudziński (gościnnie), Aneta Głuch-Klucznik, Krzysztof Grębski, Sławomir Przepiórka, Piotr Starczak, Tomasz  Szczygielski (gościnnie), Marek Tatko
Spektakl na podstawie powieści Luciana Dana Teodorovicia pt. „Matei Brunul” w przekładzie Radosławy Janowskiej-Lascar (Wydawnictwo Amaltea, Oficyna Wydawnicza ATUT, Wrocław 2014).
Producent: Instytut im. Jerzego Grotowskiego
Partner: Wrocławski Teatr Lalek


8.11.2025, 19:00 - PREMIERA
9.11.2025, 18:00

Wrocławski Teatr Lalek (pl. Teatralny 4)

Czas trwania: 75 min
Bilety: 40/50 PLN, dostępne na stronie: https://bilety.teatrlalek.wroclaw.pl/
 
informacja prasowa

Małgorzata Dzierżon: To balet wybrał mnie /wywiad/

Choreografka, kierowniczka Baletu Opery Wrocławskiej – Małgorzata Dzierżon opowiada o swojej artystycznej drodze, fascynacji tańcem współcze...

Popularne posty