środa, 19 września 2018

53. Międzynarodowy Festiwal Wratislavia Cantans: Wyzwolenie /relacja/

Od 7. do 16. września Wrocław żył piękną muzyką - w tym czasie trwał 53. Międzynarodowy Festiwal Wratislavia Cantans. Tematem przewodnim było WYZWOLENIE. 



Metaforyczny, wieloznaczny sens tego słowa pozwolił zaprezentować różne oblicza wyzwolenia - począwszy od wyzwolenia z niewoli narodowej, osobistej, na uwolnieniu od trudów egzystencji kończąc.

Program tegorocznego festiwalu przywołuje wiele wydarzeń historycznych, które przypominają nam, jak blisko jest od chwały do hańby, od swobody do zniewolenia - napisał o programie festiwalu Andrzej Kosendiak, jego Dyrektor Generalny. Świętujmy zatem polski jubileusz w poczuciu nie tylko wdzięczności, ale i odpowiedzialności za dziedzictwo, które pozostawili po sobie nasi przodkowie.

Z kolei Giovanni Antonini, Dyrektor Artystyczny festiwalu, zwracał uwagę na rozmaite aspekty wyzwolenia, w tym na wyzwolenie od norm moralnych, społecznych i obyczajowych, które nakłada na nas kultura. Zaprosił także słuchaczy do refleksji nad tym, czy naprawdę chcemy być wolni:

Od czego pragniemy się wyzwolić? - pytał. Ile wysiłku jesteśmy w stanie włożyć w wywalczenie niezależności? Niech do refleksji natchnie nas muzyka będąca zawsze przestrzenią wolności.

Obecność na koncertach była zatem nie tylko wypełniona słuchaniem muzyki, lecz miała charakter aktywnego uczestnictwa w  tym, co proponowali wykonawcy, kompozytorzy, dyrygenci, a co przekładało się w jakimś sensie na własne doświadczenia.


Król Roger": Czy można wyzwolić się od Natury?


Festiwal rozpoczęła opera Karola Szymanowskiego: "Król Roger". Choć rzadko wystawiana, we Wrocławiu znana jest dobrze dzięki Mariuszowi Trelińskiemu, który w roku 2011 wyreżyserował ją na deskach Opery Wrocławskiej. Jak pisał o tym spektaklu Tomasz Cyz:

"Reżyser rezygnuje z historycznych wątków Króla Rogera. Odchodząc od jednoznacznego określenia czasu i miejsca akcji, stara się wydobyć realistyczny wymiar dzieła, pokazuje świat władzy – nie zhierarchizowanej jak w średniowieczu, lecz równie autorytarnej. Koncentruje się na współczesnym człowieku, atrybutami Rogera (Andrzej Dobber), władcy surowego, ale sprawiedliwego, czyni garnitur i ciemne okulary. Roksana (Aleksandra Buczek) zachowuje się uwodzicielsko i wyzywająco.  W tak skonstruowany świat wkracza Pasterz, który porywa tłumy… Wrocławska inscenizacja Króla Rogera razem z La Bohème, przynależy do drugiego okresu – „realizmu magicznego” – w którym świat przedstawiony nie przestaje nasycać się symbolami i archetypami, ale w którym człowiek przestaje być tylko figurą, alegorią, maską, zyskuje ciało zanurzone w realnym dzisiaj".

Dodajmy, że tamten spektakl wydobywa ukryty, homoseksualny podtekst dzieła (spokrewnieni ze sobą obaj autorzy libretta: Jarosław Iwaszkiewicz i Karol Szymanowski) byli homoseksualni), szczególnie w scenie dionizyjskiej orgii.

W przypadku opery zaprezentowanej na Festiwalu Wratislavia Cantans mieliśmy do czynienia z wersją koncertową, ale także - co należałoby podkreślić - główny konflikt pomiędzy Kulturą a  Naturą odnosi się do nietscheańskiej opozycji pomiędzy tym, co platońskie, a tym, co dionizyjskie.

Roger II, mozaika, La Partorama, Palermo, Wikipedia

Opera "Król Roger" powstała pod wpływem fascynacji Karola Szymanowskiego antykiem i orientem, a także filozofią Wschodu, które przejawiały się nie tylko w jego twórczości kompozytorskiej, ale również pisarskiej. Kompozycje muzyczne: Mity, III Symfonia, Maski i Metopy sąsiadują w jego dorobku z powieścią Efebos. Niepoślednią rolę w powstaniu opery odegrała ujrzana w Palermo średniowieczna mozaika przedstawiająca króla Rogera II. Ten istotny impuls oraz spotkanie z piszącym kuzynem, Jarosławem Iwaszkiewiczem, zdecydowało, że powstało libretto, z którego jednak kompozytor był niezbyt zadowolony i dokonał w nim licznych poprawek. Opera miała swoją prapremierę 19 czerwca 1926 roku. Rolę tytułową kreował Eugeniusz Mossakowski, partię królowej Roksany zaśpiewała siostra kompozytora, Stanisława Korwin-Szymanowska, a orkiestrą dyrygował Emil Młynarski. Recenzje były bardzo pochlebne, pomimo że opera nie zachwyciła słuchaczy.


Mariusz Kwiecień (tenor), tytułowy Król Roger pod batutą maestro Jacka Kaspszyka,
podczas 53. MF Wratislavia Cantans, fot. Łukasz Rajchert

Akcja "Króla Rogera" rozgrywa się na Sycylii około 1150 roku. W I akcie (tzw. bizantyjskim) podczas nabożeństwa w katedrze król Roger wraz z żoną Roksaną i doradcą Edrisim dowiadują się, że Kościołowi zagraża założyciel nowej religii, młody piękny Pasterz. Na życzenie króla młodzieniec zostaje przyprowadzony do świątyni i oskarżony o obrazę boską. Tłum żąda osądzenia i skazania go na śmierć, ale król, Roksana i Edrisi są pod wielkim wrażeniem jego łagodności i pokory. W rezultacie Roger daruje mu wolność, ale nakazuje stawić się na sąd.

W akcie II (tzw. orientalnym) król wyznaje Edrisiemu swoje obawy o uczucia Roksany, która wstawiła się za Pasterzem. Tymczasem Pasterz rzuca czar na Roksanę i na dworzan, którzy dołączają się do upojnego tańca miłości. Król zachowuje jednak spokój i rozkazuje uwięzić Pasterza. Ten z łatwością zrywa ciężkie łańcuchy i wzywa ludzi, aby udali się z nim do kraju wiecznej wolności. Wszyscy, w tym Roksana, podążają za nim. Tylko Roger i Edrisi pozostają w pałacu. Król rezygnuje z tronu i jako pielgrzym udaje się na poszukiwanie żony i Pasterza.

Joanna Zawartko jako Roksana (sopran) i Arnold Rutkowski jako Pasterz (tenor),
fot. Łukasz Rajchert 
Akt III (tzw. helleński) rozgrywa się w ruinach antycznego teatru w Syrakuzach. Po długiej wędrówce dotarli tu Roger i Edrisi. Król wzywa Roksanę, a ona odpowiada mu najpierw z daleka, by wreszcie pojawić się przed nim i sławić kult Pasterza. Wkrótce Pasterz w swej prawdziwej postaci - Dionizosa - wkracza do amfiteatru. Pełen zachwytu Roger wznosi hymn na cześć wschodzącego słońca. To rodzaj credo wyzwolonego człowieka, który znalazł odpowiedź i któremu udało się uwolnić od dramatycznego rozdarcia..


od lewej: Mariusz Kwiecień (król Roger), Joanna Zawartko (Roksana), Arnold
Rutkowski (Pasterz), Jacek Kaspszyk (dyr.), fot. Łukasz Rajchert

Poprowadzić tak skomplikowaną materię: solistów, orkiestrę, liczne chóry  - było z pewnością wyzwaniem nie lada, ale maestro Jacek Kaspszyk poradził z tym sobie znakomicie. Z pewnością pomogło mu w tym doświadczenie - w 2003 roku nagrał tę operę dla wytwórni Accord, a towarzyszyli mu wtedy równie wspaniali wykonawcy, m.in. Wojciech Drabowicz (baryton) jako król Roger, Olga Pasiecznik (sopran) jako Roksana i Piotr Beczała (tenor) jako Pasterz. Lata pracy z Filharmonią Wrocławską także wydały swoje owoce. Dość wspomnieć pamiętny koncert IV Symfonii A. Brucknera czy porywającą "Symfonię Tysiąca" G. Mahlera.

Także i tym razem całość wypadła znakomicie. Można bez większej przesady powiedzieć, że tegoroczna Wratislavia zaczęła się od wysokiego C. Wybitny baryton Mariusz Kwiecień w roli króla Rogera był przejmujący, namiętny, pełen niepokoju, bynajmniej nie apolliński. Można by powiedzieć, że śpiewając tę rolę wielokrotnie (m.in. londyńskim Covent Garden, pod batutą sir Antonio Pappano), miał szansę i czas, aby do niej dojrzeć i to było słychać we wrocławskiej interpretacji. Arnold Rutkowski (tenor) w roli Pasterza miał również możliwość zaprezentowania swoich wielkich możliwości. Taka wspaniała rola! Mnie najbardziej ujął śpiew Joanny Zawartko - cudownie brzmiący sopran, który zauroczyłby każdego. I choć partie były do zaśpiewania i interpretacji niełatwe, to jednak w jej wykonawstwie znalazły prawdziwą, pełną uczuć i namiętności Roksanę. Mnie w każdym razie ten "Król Roger" wyzwolił od obaw, że jestem głucha na kompozycje Karola Szymanowskiego. :-)

"Madame Curie" - wyzwolenie od dominacji mężczyzn, wolność wewnętrzna 


Madame Curie, fot. Karol Sokołowski, NFM

Opera została skomponowana przez Elżbietę Sikorę na zamówienie Państwowej Opery Bałtyckiej w 2011 roku, Roku Chemii, którego patronką była wybitna polska uczona, Maria Curie-Skłodowska. Autorką libretta jest Agata Miklaszewska (ta od "Metro"), której udało się uniknąć publicystyki, ponieważ pokazała Marię jako pełnowymiarowego człowieka, targanego uczuciami oraz wątpliwościami co do tego, czy jej odkrycia nie staną się zagrożeniem, zamiast, jak tego pragnęła, służyć dobru ludzkości. Całość została pomyślana jako sen bohaterki, w którym przeszłość, teraźniejszość i przyszłość wzajemnie się przenikają.

"Piękna, dramatyczna postać z krwi i kości. Taką chcemy ją pokazać i taką kochać" - powiedział o bohaterce opery jej reżyser Marek Weiss.

"Madame Curie" miała premierę 15 listopada 2011 roku w sali UNESCO w Paryżu. Blisko siedem lat po premierze mogliśmy ją zobaczyć w tym kształcie i z tą samą wykonawczynią w roli Marii - Anną Mikołajczyk (sopran). Również pozostali wykonawcy, podobnie jak dyrygent - Wojciech Michniewski, byli ci sami. We wrocławskiej wersji opery wzięła także udział NFM Filharmonia Wrocławska, co wydaje się być oczywiste. 

Madame Curie, fot. Karol Sokołowski, NFM

To był niezwykły wieczór i niezwykłe wykonawstwo. Największe wrażenie robiła jednak muzyka Elżbiety Sikory - takiej skali uczuć, bogactwa emocji dawno we współczesnej muzyce nie słyszałam. A przy tym cienia banału. Gwałtowne dysonanse i rozwibrowane recytatywy wywoływały skojarzenia z ekspresjonizmem, a jednocześnie nie brakowało przynoszących ulgę partii lirycznych. Psychologiczna, by tak rzec, strona tej muzyki pozwalała zaprezentować całą skalę odczuć Marii przed przeczuwaną śmiercią Piotra (znakomity tenor Paweł Skałuba), poprzez rozpacz z powodu utraty ukochanego, pożegnanie z nim, po wyciszenie i powrót do przepełnionego pracą życia. Maria ciągle się krząta w swoim szarym fartuchu, a jednak nie jest pozbawiona kobiecości. Wspomnienie pierwszej balowej sukni, kolejna namiętność, zmaganie się ze społecznym potępieniem, pogardą mężczyzn-naukowców - wszystko to znajduje swoje odzwierciedlenie w muzyce. Ogromnie podobało mi się także wprowadzenie scen symbolicznych: taniec pięknego białego motyla (Elżbieta Czajkowska-Kłos), który przekształca się w rodzaj ćmy, wreszcie w martwą istotę - sprawia, że utwór zyskuje dodatkowe znaczenia, łącząc harmonijnie muzykę z wieloznacznym, symbolicznym, a przy tym pięknym obrazem, które wzajemnie się dopełniają.

Magdalena Dobosz, fot. Karol Sokołowski, NFM
Owo przenikanie się muzyki - partii solowych i chóralnych - z dźwiękami orkiestry, a także z obrazem scenicznym porwało festiwalową publiczność, która urządziła kompozytorce i wykonawcom owację na stojąco. 

Jasna Góra - duchowa stolica Polaków

O wolności rozumianej w kategoriach wyzwolenia z niewoli można mówić w kontekście niezwykle pięknego koncertu muzyki dawnej: "Duchowa stolica Polski", pod dyrekcją Andrzeja Kosendiaka. Koncert, na który złożyły się kompozycje mało dziś znanego, a przecież wybitnego polskiego kompozytora XVIII wieku, Marcina Józefa Żebrowskiego. To właśnie w klasztorze jasnogórskim zachowały się manuskrypty, w tym autografy jego dzieł. Koncert był szczególny także dlatego, że Magnificat, Rorate coelli i Missa Pastoricia wykonano tak, jak były prawdopodobnie prezentowane w czasach kompozytora - na historycznych instrumentach zagrała Wrocławska Orkiestra Barokowa, a partie solowe sopranu wykonywał chłopiec - Jian Hui Mo, z towarzyszeniem Chóru Chłopięcego NFM oraz Chóru NFM.

Koncert Duchowa stolica Polski, pod dyr. Andrzeja Kosendiaka, fot. A. Sokołowski
8 września 1717 roku obraz Matki Boskiej Jasnogórskiej został uroczyście uhonorowany mocą dekretu papieża Klemensa XI, ale już wcześniej Jasna Góra wraz z cudownym Obrazem była dla Polaków miejscem szczególnie ważnym - właśnie ową duchową stolicą. Klasztor posiadał własną kapelę, a jednym z jej członków był wspomniany Marcin Józef Żebrowski - śpiewak, skrzypek, kompozytor i nauczyciel muzyki. Wiadomości na jego temat są nader skąpe, wiadomo jednak, że kształcił się za granicą (o czym świadczy odnaleziony w Londynie autograf Concerto grosso), a zachowane dokumenty wskazują, że w latach 1748–1765 był zatrudniony w kapeli jasnogórskiej jako świecki muzyk i nauczyciel. Z ksiąg rachunkowych wynika, że jego pensja należała do najwyższych wśród muzyków kapeli, co świadczyłoby o dużym uznaniu, którym się cieszył, a także o wszechstronnym wykorzystaniu jego umiejętności. Wiemy także, że wystąpił wraz z żoną, śpiewaczką Marią Elżbietą, na koncercie z okazji imienin króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, 8 maja 1768 roku w Warszawie.

Koncert Duchowa stolica Polski, pod dyr. Andrzeja Kosendiaka, fot. A. Sokołowski
Był czołowym kompozytorem tamtych czasów, przedstawicielem stylu galant w muzyce sakralnej, co jest najbardziej widoczne w ornamentyce jego linii melodycznych. Jednak w niektórych jego kompozycjach można zauważyć cechy typowe dla późnego baroku, takie jak użycie polifonii (w tym podwójnego kontrapunktu) czy techniki koncertującej. Nawiązywał ponadto do polskiego folkloru muzycznego, np. wykorzystując cechy krakowiaka lub cytując polskie pieśni religijne. W zbiorach Biblioteki Jasnogórskiej przechowywanych jest 31 jego utworów.

Koncert wrocławski miał niezwykły klimat, także za sprawą miejsca, w którym go zaprezentowano - barokowego wnętrza Kościoła im. Najświętszego Imienia Jezus, zwanego powszechnie Kościołem Uniwersyteckim, z racji jego sąsiedztwa. Najpierw wysłuchaliśmy przepięknego Magnificat, które swoją urodą doprawdy nie ustępowało kompozycji Jana Sebastiana Bacha. Szczególnie piękne były arie, zwłaszcza Quia recet nihil magna oraz Fecit potentiam z towarzyszeniem koncertującej trąbki, mówiąca o Bogu Izraela, który "okazał moc Swego ramienia". Pięknie zabrzmiał także duet sopranu i altu: Deposuit patentes, wraz z koncertującymi obojami. Zresztą posłuchajcie fragmentu:


Marcin J. Żebrowski (1702-1770), Magnificat (cz. 2). Wrocław Vocal Consort 

Wprawdzie to inni wykonawcy, ale daje wyobrażenie, jak piękna jest ta muzyka i moje skojarzenie z Bachem wcale nie jest przesadą.

Po cudownym Magnificat wysłuchaliśmy rorat poświęconych Najświętszej Marii Pannie, by na koniec dać się oczarować Missa Pastoritia - uroczystej mszy na cztery głosy: sopran, alt, tenor i bas, dwoje skrzypiec, dwie trąbki, kotły i basso continuo.


Missa Pastoritia powstała najprawdopodobniej w latach 1763-1765 i reprezentuje popularny w XVIII w. gatunek mszy pastoralnych, stanowiąc zarazem najwybitniejszy jej przykład z kręgu kultury polskiej. Na szczególną uwagę zasługuje przede wszystkim inwencja i pomysłowość w kształtowaniu linii melodycznej, widoczna szczególnie w częściach solowych" Domino Deus, Qoniam czy Benedictus, a także nawiązujące do barokowej tradycji części polifoniczne Qui tollis i Cum Sancto Spiritu. 
Cała  Missa Pastoritia była olśniewająca, a w sercu na dłużej pozostał końcowy Agnus Dei połączony z Dona nobis pacem...

Różne oblicza wyzwolenia w koncercie  In tempore belli


Wyznam na początku, że ten właśnie koncert szczególnie głęboko zapadł mi w pamięć. Był czymś więcej niż "tylko" koncertem. Była w nim jakaś metafizyka, którą trudno opisać słowem, ale wrażenia owej niezwykłości stało się nie tylko moim udziałem, bo doświadczyło jej więcej osób. 

koncert In tempore belli, fot. Sławek Przerwa
Koncert rozpoczęła uwertura do opery L`isola dosabitata (Wyspa bezludna), z librettem Metastasia, której pierwsze przedstawienie odbyło się dla uczczenia imienin księcia Mikołaja. Uwertura utrzymana w tonie tragicznym, przeznaczona na sopran dramatyczny. Pod wpływem wiadomości, że jej ukochany chce popełnić samobójstwo, Demetria również pragnie śmierci. Tylko ona może przynieść wyzwolenie z sytuacji, w której dobrego wyjścia nie ma. Aria bohaterki tego dramatu pełna jest gwałtownych uczuć, świadczących o tym, że Haydn był mistrzem w odmalowywaniu psychiki postaci.

Druga część koncertu miała dla odmiany lekki, żartobliwy charakter. Zaprezentowano Symfonię fis-moll "Pożegnanie", mającą związek z pewnym zabawnym epizodem w biografii kompozytora. Otóż książę Mikołaj przedłużył pobyt Haydna i orkiestry w pałacu Esterháza, co muzykom nie bardzo przypadło do gustu. Postanowili więc w sposób kulturalny dać temu wyraz. W finale tej kompozycji kolejno kończyli swoje partie, gasili świece i wychodzili. W efekcie dwaj ostatni skrzypkowie z trudem dokończyli utwór. Książę miał na szczęście poczucie humoru i pojął tę aluzję, skutkiem czego nie tylko muzycy, ale cały dwór powrócił do Eisenach. Bywa więc, że można się wyzwolić z opresji uciekając się do mniej drastycznych metod, ba, do metod pokojowych: aluzji i żartu, o ile tylko osoba, do której je adresujemy posiada poczucie humoru. 

 Giuseppina Bridelli (mezzosopran), koncert In tempore belli, fot. Sławek Przerwa

Wrocławska Orkiestra Barokowa pod batutą Giovanniego Antoniniego odtworzyła tamten epizod ku uciesze publiczności. Na szczęście opuścili nas na krótko, byśmy mogli cieszyć serca przepięknym wykonaniem tytułowego utworu tego koncertu: Missa in tempore belli, zwanej "Paukenmesse" (Msza o błogosławionym Bernardzie z Offidy). 
Po raz pierwszy zabrzmiała 25 grudnia 1796 roku w wiedeńskim kościele pijarów, podczas prymicji Josepha Franza von Hoffmanna, którego ojciec pełnił funkcję cesarskiego skarbnika wojennego. Fakt ten, a przede wszystkim okoliczności historyczne (wojna austriacko-francuska) wpłynęły na nietypowe wykonanie mszy, w której Haydn powiększył liczbę instrumentów dętych, a także dodał kotły, tak iż wydaje się, że wojna "przeniknęła" do tego liturgicznego utworu. Znalazło to odzwierciedlenie nie tylko w doborze instrumentów, ale również tonacji (C-dur) oraz w budowie utworu, nawiązującego do formy sonatowej. Do historii przeszło brzmienie Agnus Dei, wielokrotnie "zakłócane" przez tremola kotłów. Jakby kompozytorowi zależało na podkreśleniu, że trwa wojna i wzbudza niepokój wiernych. W tym kontekście finałowe Dona nobis pacem powraca wielokrotnie, brzmiąc szczególnie znacząco i dobitnie. 

Koncert In tempore belli, fot. Sławek Przerwa

Partie solowe są mocno zintegrowane z chórem, jakby kompozytor chciał podkreślić zależność jednostkowych losów od losów całej ludzkości. Na tym tle szczególnie pięknie brzmi solo basu w Qui tollis.W interpretacji Fulio Bettini zabrzmiało szczególnie pięknie i lirycznie. W muzyce sakralnej  bardzo lubię śpiew solowy, jednakże w Missa in tempore belli przeważał śpiew chóralny i to on nadawał tej kompozycji niezwykłą moc. Chór NMF zabrzmiał tego wieczora szczególnie pięknie... Tak pięknie, że fragment utworu ponownie wykonano na bis, co się raczej w przypadku tego rodzaju kompozycji nie zdarza. To był taki szczególny wieczór, kiedy wszyscy artyści oraz panujący nad całością Giovanni Antonini, zabrzmieli jak doskonale harmonijna całość. To się czuło - tę jakąś mistykę chwili, którą nie sposób oddać słowem, ale która pozostanie w uczestnikach na zawsze. Od niej uwolnić się nie można... I chyba nikt by tego nie chciał.

Messa da Requiem Giuseppe Verdiego, czyli wyzwolenie od ziemskiego padołu


53. Międzynarodowy Festiwal Wratislavia Cantans rozpoczął się od wysokiego C i na nim zakończył - na Requiem Verdiego. Pracę nad tym dziełem rozpoczął kompozytor po śmierci Gioacchino Rossiniego w 1868 roku. Miał to być zbiorowy hołd kilku kompozytorów tamtych czasów złożony wybitnemu twórcy. Verdi napisał wtedy końcowe Libera me (Wybaw mnie, Panie), jednakże wówczas nie udało się doprowadzić dzieło do premiery. Dopiero nagła śmierć poety Alessandra Manzoniego w 1873 roku sprawiła, że Verdi rok później poprowadził premierę swego najnowszego dzieła w mediolańskim Kościele św. Marka. Najsłynniejsza powieść Manzoniego: Narzeczeni, z którą Verdi zapoznał się we wczesnej młodości, wywarta na nim, jak sam wyznał, ogromne wrażenie i wpłynęła na jego twórczość. Uwielbienie dla wielkiego pisarza towarzyszyło kompozytorowi przez całe życie.  Ponieważ Verdi był kompozytorem operowym, dysponował charakterystyczną dla tego gatunku stylistyką, co wywołało liczne kontrowersje. Z operą wiążą Requiem również cechy indywidualnego stylu kompozytorskiego Verdiego. Przede wszystkim typ melodyki: bujnej, żywiołowej, śpiewnej. To, co dla współczesnych stanowiło rażące odstępstwo od religijnego wzorca, dziś - w czasach swobodnego przenikania się różnych gatunków i poetyk - wydaje się być zaletą dzieła, dzięki temu brzmi ono oryginalne.

Sir John Eliot Gardiner z Orchestre Révolutionnaire et Romantique, fot.
Łukasz Rajchert

Utwór rozpoczyna żarliwa, błagalna modlitwa, obejmująca Requiem i Kyrie. Po nich następuje Dies Irae - Dzień Gniewu Pańskiego, ewokujący Sąd Ostateczny. Scena ta jest najbardziej rozbudowana i obejmuje dramatyczne partie chóru oraz fragmenty śpiewane solo. Część III, Ofertorium, służy refleksji, wyróżniając się nastrojem skupienia i pięknem pełnych natchnienia melodii. Po niej następuje Sanctus, w formie podwójnej fugi, eksponujący chór. Część V to Agnus Dei, w klimacie spokojnej modlitwy, w którym arie śpiewają sopran i mezzosopran, po nich dołącza chór. Następuje Lux aeterna - część o niezwykle lirycznym, błagalnym charakterze, w wykonaniu mezzosopranu, tenoru i basu. Ostatnia, VII część utworu, to Libera me, również bardzo rozbudowana. Rozpoczyna się dramatycznym recytatywem, po którym powracają poprzednie obrazy dźwiękowe: chóralny Dies irae oraz Requiem, śpiewane tym razem przez sopran z chórem. Powtarza się następnie dramatyczny temat Libera me, przybierając formę monumentalnej fugi . Zakończenie ma jednak nastrój błagalno-modlitewny, nawiązujący do początkowych partii utworu, który w ten sposób zostaje jakby spięty muzyczną klamrą.

Ann Hallenberg (mezzosopran) i Corinne Winters (sopran), fot. Ł. Rajchert

Wykonanie takiego utworu wymaga wyobraźni, muzycznej wrażliwości i doświadczenia. Sir John Eliot Gardiner szczęśliwie wszystko to posiada. W 1995 roku nagrał dla Wytwórni Philips płytę z nagraniem Requiem Verdiego. Towarzyszyła mu wówczas Orchestre Révolutionnaire et Romantique, założona przez niego w 1989 roku. Ci sami wykonawcy zaprezentowali Requiem podczas tegorocznego festiwalu. Czyż mogliśmy marzyć o doskonalszym wykonaniu..? Mamy niezwykłe szczęście, że sir John Eliot Gardiner pojawia się we Wrocławiu coraz częściej i za każdym razem przywozi prawdziwe skarby: dwa lata temu była to Pasja według św. Mateusza, rok temu Powrót Ulissesa do ojczyzny Claudia Monteverdiego.

Sir John Eliot Gardiner i Edgaras Montvidas (tenor), fot. Ł. Rajchert

Pozostaje mieć nadzieję, że kolejny rok i kolejny festiwal Wratislavia Cantans przyniosą uczestnikom równie wiele wrażeń, wzruszeń i refleksji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wydarzenia w Muzeum Narodowym i oddziałach 1.12.2024

 W nadchodzący weekend Muzeum Narodowe we Wrocławiu zaprasza na wykłady w ramach cyklu „Kurs historii sztuki” oraz w cyklu „Jakie to ameryka...

Popularne posty