Rzadka to okazja, aby móc posłuchać reżysera, który jak ognia unikał dziennikarzy i nie udzielał wywiadów. Dokumenty na temat jego twórczości pełne są „gadających głów” i nawet, jeśli dzięki nim dowiadujemy się czegoś interesującego, to jednak sam bohater pozostaje w cieniu, pokazany co najwyżej na planie filmowym lub w otoczeniu rodziny. Natomiast dokument Gregory Monro zmienia tę perspektywę – o sobie i o swoich filmach opowiada sam reżyser.
Podobnie jak Miloš Forman, Stanley Kubrick uważał się za reżysera intuicyjnego. Trudno pojąć, co miał na myśli, jeśli się zważy, jak bardzo był precyzyjny. Przypuszczam, że precyzja była jednak tylko narzędziem dla tego artysty – wizjonera. Ponieważ przez wiele lat (od ukończenia 10. roku życia) zajmował się fotografią, także zawodowo, toteż komponowanie kadrów miał niejako we krwi, Kiedy ogląda się jego wczesne filmy, te mniej znane, nie sposób nie zauważyć, że reżyser posługuje się kadrami filmowymi jak fotografią: ukazuje portrety ludzkie w dużych zbliżeniach, zatrzymuje swoją uwagę na jakimś charakterystycznym detalu, dzięki czemu urasta on do rangi symbolu. O swoim debiucie Strach i pożądanie (1953) mówi z lekceważeniem, że to amatorszczyzna i nuda, „ale jest tam parę dobrych ujęć”.
Film Gregory Munroe zawiera wywiady, których twórca Mechanicznej pomarańczy przez dwadzieścia lat udzielał francuskiemu krytykowi Michelowi Cimentowi. Tematów jest wiele, począwszy od fotograficznych inspiracji, sposobu pracy nad komponowaniem filmu, po refleksje na temat sztucznej inteligencji czy innych zagrożeń współczesnego człowieka. Niektóre wypowiedzi zaskakują, jak choćby ta, podczas której Kubrick postrzega siebie jako reżysera intuicyjnego i powiada za Joycem: „Przypadek to wrota geniuszu”, twierdząc, ze "trzeba umieć korzystać z tego, co się dzieje na planie”.
Kadr z filmu Kubrick o Kubricku |
Stanley Kubrick z własnego domu rządził całym światem: sam znajdował plenery w pobliżu Londynu (Full metal Jack), przygotowywał dokumentację, reżyserował, stawał za kamerą, montował... Był artystą totalnym, wiecznym eksperymentatorem, który – próbując swoich sił w różnych gatunkach filmowych – jednocześnie wpływał na ich rozwój. 2001 Odyseja kosmiczna nie jest tylko filmem SF – jest traktatem filozoficznym na temat ludzkości, a jej eksperymentalna forma pozwala widzowi „znaleźć się w kosmosie”. Nakręcony wkrótce potem Barry Lyndon nie jest bynajmniej filmem kostiumowym, ale stylizowaną na malarstwo z epoki przypowieścią o ludzkim losie. Odwaga w podejmowaniu decyzji, aby wykorzystać naturalne oświetlenie – świece, a także stare, nieużywane już kamery, zasługuje na podziw.
Stanley Kubrick, mimo upływu lat (artysta zmarł w marcu 1999 roku), nadal fascynuje i ciągle jest źródłem inspiracji dla innych twórców. Dobrze więc, że powstał dokument, w którym najważniejszym (choć nie jedynym) narratorem jest sam reżyser. I choć filmowi temu daleko do "Andrieja Tarkowskiego. W świątyni kina", to jednak warto go zobaczyć.
Ocena 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz