poniedziałek, 29 września 2025

Nie taki znów straszny /recenzja "Strasznego dworu" w Operze Wrocławskiej/

12 września 2025, 160 lat po warszawskiej prapremierze, z okazji 80-lecia istnienia Opery Wrocławskiej, swoją premierę miał "Straszny dwór" Stanisława Moniuszki w reżyserii Bruno Bergera-Gorskiego i pod kierownictwem muzycznym Miriana Khukhunaishvili. Była to zarazem 11 inscenizacja tej opery we Wrocławiu. 

Scena końcowa "Strasznego dworu", próba generalna, fot. materiały prasowe
Opery Wrocławskiej

Począwszy od prapremiery "Strasznego dworu" w Teatrze Wielkim w Warszawie 28 września 1865 roku, mierzenie się z tą operą jest zadaniem tyleż niełatwym, co jednocześnie wspaniałym wyzwaniem dla twórców kolejnych inscenizacji. Skomponowana "ku pokrzepieniu serc rodaków" po klęsce Powstania Styczniowego, została przyjęta entuzjastycznie i ... zdjęta z afisza przez carską cenzurę już po trzech przedstawieniach. Na kolejną premierę trzeba było czekać aż do 1916 roku. Od tego czasu dzieło nabrało rangi "muzycznej epopei narodowej", prezentującej najbardziej wartościowe i głęboko zakorzenione w naszych dziejach wzorce ludzkich charakterów i postaw. Ponadto świetna konstrukcja scen zbiorowych, urok pięknych arii, jak choćby polonezowa aria Miecznika z II aktu: "Kto mych dziewek serce której" i dumka Jadwigi "Biegnie słuchać w lasy knieje" czy słynne arie z III aktu: Skołuby "Ten zegar stary" i Stefana aria z kurantem ("Cisza dokoła") – sprawiły, że wiele fragmentów opery weszło na stałe do krwioobiegu polskiej kultury. Dodajmy, że głośna premiera tego dzieła inaugurowała działalność odbudowanego z wojennych zniszczeń, Teatru Wielkiego w Warszawie i pozostaje w jego repertuarze do dziś.

Paweł Horodyski (Zbigniew) i Aleksandra Opala (Jadwiga), próba generalna, fot.
materiały prasowe 

Tak wysoka ranga "Strasznego dworu" Moniuszki odnosi się w sposób szczególny także do Opery Wrocławskiej, która wcześniej wielokrotnie ją prezentowała. Naliczyłam aż 10 inscenizacji, które przygotowano przeważnie z okazji kolejnych jubileuszy. Po raz pierwszy wystawiono operę tuż po wojnie, 18 grudnia 1946 roku, w reżyserii pierwszego dyrektora Opery Wrocławskiej Stanisława Drabika i pod kierownictwem muzycznym Stefana Syryłły. Zaledwie dwa lata później, 16 października 1948, "Straszny dwór" w reżyserii Karola Urbanowicza i pod dyrekcją Kazimierza Wiłkomirskiego rozpoczął czwarty sezon artystyczny opery. Z czasem, obok tradycyjnych inscenizacji, zaczęły się pojawiać realizacje bardziej nowoczesne. Pierwszą z nich była wystawiona w noc sylwestrową adaptacja sceniczna tej opery w reżyserii Jana Popiela, z barwnymi kostiumami i scenografią Stefana Jarockiego, zagrana i zaśpiewana w szybkim tempie, z dobrze zarysowanymi charakterami postaci. Była to zarazem pierwsza inscenizacja tej opery, którą zaprezentowano za granicą – w Libercu.

"Straszny dwór" w konwencji opery buffo zaprezentował w grudniu 1959 roku Zygmunt Biliński, solista opery. Po latach pokazano ją z okazji jubileuszu 25-lecia Opery Wrocławskiej, w 1970 roku. Kolejna rocznicowa inscenizacja miała miejsce 5 lat później, kiedy to świętowano jubileusz 30-lecia tej instytucji. Wówczas to reżyser Sławomir Żerdzicki przeniósł czas akcji scenicznej, umieszczając ją w epoce napoleońskiej, zbliżając ją w ten sposób do czasów powstania dzieła. Ponadto oprawę plastyczną stworzył znany popularyzator sztuki – prof. Wiktor Zin, projektując scenografię abstrakcyjną, z elementami symboliki, wykorzystując do budowy przestrzeni teatralnej barwne pasy kontuszowe. Kostiumy zaś, nawiązujące do epoki napoleońskiej, były  wyjątkowej urody, co dawało szczególnie zachwycający efekt w scenie mazura. 

Jednak najbardziej twórcze inscenizacje powstały w okresie dyrekcji Ewy Michnik. Należy do nich "Straszny dwór" w reżyserii Adama Hanuszkiewicza z 1996 roku oraz superwidowisko w reżyserii Roberto Skolmowskiego z lat 2001/2002 w Hali Stulecia. Pierwszy z nich starał się wydobyć uniwersalizm dzieła i był błyskotliwą operą buffa, z rozbudowanymi scenami statycznymi, które w ten sposób zyskiwały "drugie dno" i dynamizowały akcję. 

Druga propozycja, będąca uczczeniem kolejnego, 55. jubileuszu wrocławskiej sceny operowej, miała również charakter opery buffa i niesamowitą scenografię. W Hali Stulecia Skolmowski postawił realnej wielkości dwór i umiejscowił akcję na różnych jego poziomach oraz na tle fasady. Tytułowy dwór był dworem nie tyle szlacheckim, co nawiązującym do filmowego horroru. Było też sporo realizmu: kulig zaprzężony w prawdziwego konia, pies myśliwski, papuga...Widowisko było olśniewające!

Ostatnią twórczą inscenizację stworzył w Operze Wrocławskiej Laco Adamik w 2005 roku, pokazując bohaterów z krwi i kości (scena w lazarecie), ale także wskrzeszając staropolskie obyczaje, sarmackie kostiumy, a wśród rekwizytów znalazł się obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Scenografia utrzymana była w czarno-białej kolorystyce, przypominającej stare fotografie, a jej głównym elementem było drzewo.

I oto w tym roku, również jubileuszowo, mogliśmy obejrzeć kolejną, 11 już!, inscenizację "Strasznego dworu". Jaka jest ta najnowsza próba zinterpretowania "muzycznej epopei narodowej" i jak wypada w kontekście poprzednich adaptacji scenicznych opery?

Próba generalna "Strasznego dworu", fot. materiały prasowe

Nie taki znów straszny

Otóż tym razem akcję przesunięto na czas tuż po II wojnie światowej i umiejscowiono we Wrocławiu. Inspiratorką tego pomysłu jest obecna pani dyrektor Opery Wrocławskiej – Agnieszka Franków-Żelazny. Dodajmy, że genius loci stolicy Dolnego Śląska próbował także uchwycić Michał Znaniecki, zapraszając Marka Krajewskiego do realizacji  "Czarodziejskiego fletu" W. A. Mozarta. Było to przedsięwzięcie tyleż oryginalne, co w realizacji kontrowersyjne. Podjęta ponownie próba umiejscowienia akcji we Wrocławiu została zrealizowana w konwencji opery buffo, miała inne umocowanie historyczne, ale to, co było punktem wyjścia (powojenny Wrocław), z czasem nabrało cech galopu przez historię Polski, poczynając od czasu zaborów. W założeniu jednak realizatorom zależało na tym, aby pokazać bohaterów, którzy po wojnie rozpoczynają życie na nowo. Podobnie jak w spektaklu Laco Adamika, operę rozpoczyna realistyczna (choć trochę wzięta w cudzysłów) scena w lazarecie. Tam też główni bohaterowie postanawiają pozostać w stanie bezżennym (podobnie jak to jest w "Ślubach panieńskich" A. Fredry, z których librecista "Strasznego dworu", Jan Konstanty Chęciński, również zaczerpnął pomysł intrygi). A ponieważ wieści rozchodzą się lotem błyskawicy, do rodzinnego dworku Stefana i Zbigniewa przybywa stryjenka Cześnikowa wraz z dwiema (szpetnymi) córkami, aby je wydać za młodych szlachciców. Kiedy jednak okazuje się, że pragną pozostać w kawalerskim stanie, postanawia uknuć intrygę, która ma zapobiec ich wizycie na dworze Miecznika. Widząc jednak, że młodzieńcy nie odstępują od zamiaru pojawienia się w Kalinowie w dzień Sylwestra, udaje się tam przed nimi, aby mieć baczenie na wszystko. Miecznik bowiem ma dwie piękne córki: Hannę i Jadwigę, które stanowiłyby konkurencję dla innych dziewcząt. Na miejscu intryguje również zalecający się do Hanny pan Damazy (postać w typie Papkina), który próbuje odstraszyć ewentualnych pretendentów do ręki panien. Te jednak, dowiedziawszy się o tym, że kawalerowie złożyli śluby, postanawiają wybić im to z głów, co nie jest takie trudne, zrobiły na nich bowiem od razu piorunujące wrażenie. Zabawne sceny z duchami "prababek z obrazów", w które wcielają się obie panny, wprowadzają sporo zamieszania, skutek czego młodzi mężczyźni usiłują uciec, ale ucieczkę uniemożliwia ostatecznie kulig i tłum gości. Nie muszę dodawać, że w inscenizacji tłem dla kuligu są znane i rozpoznawalne miejsca miejsca we Wrocławiu: Ratusz, Hala Stulecia itd. Na koniec Miecznik wyjaśnia zagadkę "strasznego dworu", Cześnikowa zostaje zdemaskowana, a młodzi mają się ku sobie. Całość kończy ognisty mazur ("Hej, zagrajcie siarczyście"). Dwór okazał się nie tak straszny, jak go malowała Cześnikowa.

Barbara Bagińska jako Cześnikowa, próba generalna, fot. materiały prasowe

Czy najnowsza inscenizacja opery Moniuszki zachwyca?

Najnowszą inscenizację "Strasznego dworu" przygotowali tym razem... cudzoziemcy: wyreżyserował Bruno Berger-Gorski, wsparty dramaturgicznie przez polskiego historyka pracującego na wyższych uczelniach w Austrii, Niemczech  Niemiec – prof. Tadeusza Krzeszowiaka. Gorski, którego nazwisko świadczy o polskich korzeniach, w przeszłości współpracował już z Operą Wrocławską. przy realizacji "Makbeta" Shakespeare`a w 2014 roku. Autorem scenografii jest Daniel Dvořák – scenograf, b. dyrektor Opery Państwowej w Pradze, Teatru Narodowego w Pradze, z którym współpracuje jako projektant od 1983 roku. Orkiestrę Opery Wrocławskiej poprowadził Mirian Khukhunaishvili, gruziński dyrygent mieszkający w Islandii, współzałożyciel i dyrektor Tbilisi Youth Orchestra, który mimo stosunkowo młodego wieku, współpracował z wieloma orkiestrami i chórami.  Kierownik muzyczny Opery Wrocławskiej w sezonie 2025/2026. 

Nie mam żadnych zastrzeżeń co do faktu, iż głównymi twórcami spektaklu są  cudzoziemcy. Obecnie produkcje operowe coraz częściej są dziełem międzynarodowych zespołów i najistotniejsze jest przede wszystkim, czy inscenizator (najczęściej reżyser) jest twórczy i konsekwentny w realizacji swojej wizji spektaklu. Koncertowe opracowanie "Strasznego dworu" wykonał z wielkim entuzjazmem w 2024 roku Fabio Biondi i Europa Galante, a opinie o tej interpretacji też były mieszane. Pomysł, aby zrealizować "Straszny dwór" w konwencji opery buffo w powojennym Wrocławiu, był z pewnością inspirujący, ale problem, jak wiadomo, tkwi w szczegółach – w owym JAK. Tymczasem koncepcja pewnych scen, ich reżyseria wypada blado i mało finezyjnie. Momentami zaś na scenie panuje chaos. 

Hanna Sosnowska-Bill (Hanna) w arii "Do grobu trwać..."

Za przykład podam scenę, w której Hanna (Hanna Sosnowska-Bill) śpiewa arię "Do grobu trwać w bezżennym stanie", wywijając spódnicą na miotle jak sztandarem, a towarzyszą jej kobiety w tańcu z miotłami... W ogóle w tym spektaklu ciągle coś się sprząta... Po czym bohaterka pije "z gwinta" i nalewa zawartość butelki "sprzątaczkom" do kieliszków... To ma być subtelna panienka ze szlacheckiego dworu? Czy na tym ma polegać "nowoczesność" kreowania kobiecej postaci? Co to w ogóle za postać słaniająca się po scenie i śpiewająca swoją arię, jakby szła na barykady, w dodatku nie całkiem trzeźwa?! Za nią zaś wyświetla się tablica z nazwiskami znanych Polek – od Marii Skłodowskiej-Currie po Wisławę Szymborską i Olgę Tokarczuk. Scena ta nie jest nawet zabawna – jest, mówiąc wprost, prymitywna. 

Najlepiej w tej groteskowej konwencji wypadła Barbara Bagińska w roli Cześnikowej, grająca swą postać zabawnie i z przymrużeniem oka. Podobnie Jacek Jaskuła w roli. Macieja. Ale to są wytrawni śpiewaci i aktorzy, którzy zapewne w dużym stopniu sami wykreowali swoje postaci. Gorzej z młodymi. Statyczni, śpiewający do publiczności, wykonujący schematyczne gesty poklepywania się po plecach, przybijania "piątki". Dodajmy, że obaj artyści śpiewający główne role, zrobili to znakomicie. Piotr Buszewski w roli Stefana, dysponujący pięknym tenorem, poruszał serca wspaniałym wykonaniem arii z kurantem ("Cisza dokoła")  i nie tylko tej, ale zabrakło gry, precyzyjnego ruchu scenicznego, który budowałby tę postać. Podobnie Paweł Horodyski w roli Zbigniewa: wspaniały, głęboki, wyjątkowo mocny bas, a snuje się w szlafroku i nie bardzo wiemy, o co mu chodzi... Z pewnością dla nich obu warto tej opery wysłuchać, ale gdzie tu reżyseria, jaki ruch sceniczny? 

A już zupełnie nie pojmuję galerii postaci w rodzaju Katarzyny II w wielkimi nożycami, w towarzystwie Biskupa i króla Stasia (?)... Po co to wszystko?! Chór, skądinąd bardzo dobrze śpiewający, został zamieniony na końcu w tłum fotografujący scenę kuligu telefonami komórkowymi – kolejny banał i schemat. Stanowczo uważam, że Bruno Berger-Gorski nie stanął na wysokości zadania. 

Scena zbiorowa, próba generalna "Strasznego dworu", fot. materiały prasowe
Dyrygent Mirian Khukhunaishvili natomiast poradził sobie zupełnie nieźle z polską operą i choć nie zna języka, to jednak widziałam, jak z wielkim zaangażowaniem "śpiewał" razem z chórem i solistami. 

Scenografia Daniela Dvořáka była oszczędna i funkcjonalna, w konwencji groteskowej. Wspomagały ją projekcje filmowe (zabawna scena jazdy "na wyścigi" pani Cześnikowej), a światło ewokowało rozmaite nastroje: od lirycznych i pogodnych po "straszne", rodem z horroru. Bardzo podobały mi się kostiumy zaprojektowane przez Magdalenę Dąbrowską, a będące swoistym przeglądem stylów, od XIX wieku po czasy współczesne. Przy takiej liczbie postaci na scenie było to prawdziwym wyzwaniem. Chór zaśpiewał znakomicie, szczególnie w scenie mazura ("Hej, zagrajcie siarczyście!"), z temperamentem zatańczonego przez balet Opery Wrocławskiej. Ten mazur zresztą porwał widownię.

Czy najnowsza inscenizacja "Strasznego dworu" w Operze Wrocławskiej zachwyca? Otóż niekoniecznie. Mnie wprawdzie nie zachwyciła, uważam jednak, że nie jest znowu... hm... taka straszna 😉 Warto jej posłuchać dla pięknych głosów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie taki znów straszny /recenzja "Strasznego dworu" w Operze Wrocławskiej/

12 września 2025, 160 lat po warszawskiej prapremierze, z okazji 80-lecia istnienia Opery Wrocławskiej, swoją premierę miał "Straszny d...

Popularne posty